Stara baśń, tom pierwszy - Józef Kraszewski 5 стр.


Szli co prędzej ku zagrodzie.

Smerda kneziowski jadący przodem konia zatrzymał, starego poznawszy lub się domyślając gospodarza. On i jego towarzysze mniej się mu jednak niż Niemcowi przypatrywali. Czuli w nim obcego, a obcy dla nich zawsze był dobrym obłowem

Gdy podeszli, starzec się smerdzie pokłonił, chociaż ten mu nie myślał oddać powitania. Skłonił się i Hengo, ale mu twarz pobladła, czuł, że chciwe oczy wszystkich na niego się skierowały.

 Kogóż to z sobą prowadzicie, stary? wołał smerda. Obcy? Skąd?

Czterej jezdni wnet go obstąpili dokoła.

 Znad Łaby jestem, przekupień, człek spokojny, nieobcy rzekł, nabierając śmiałości trochę, Hengo nieobcy, bom tu nieraz bywał z towarem wszędy mnie swobodnie przepuszczano

 Znamy my tych ludzi spokojnych! krzyknął śmiejąc się smerda Znamy Kto wie, na co wypatrujecie drogi po kraju, szukacie brodów po rzekach, zaciosujecie znaki po drzewach Aby potem poprowadzić

 Spokojny człek odezwał się Wisz powoli dajcie mu pokój, chleb z nim łamałem.

 A mnie co do tego? zawołał smerda gniewnie. Kneź surowo zakazuje, aby się tu obcy po kraju nie wałęsali. Pójdzie z nami.

 Pojadę z wami po dobrej woli, miłościwy panie rzekł szybko Hengo A gdy na twarz padnę przed kneziem, łaskę u niego zyszczę93, bo pan jest sprawiedliwy Jam samowtór94 z chłopięciem i cóż ja złego zrobić mogę?

 Związać mu ręce krzyknął smerda ano, zobaczymy

Gdy to mówił, dwóch pachołków skoczyło z koni, aby rozkaz jego wykonać. Smerda skierował się ku zagrodzie.

Stali tu już parobcy i synowie, stała we drzwiach stara Jaga, z równie starą sługą żadnej z młodszych niewiast widać nie było.

Na znak dany przez ojca wszystkie się ukryły po kątach i zbiegły do lasu, aby się z obcymi ludźmi zuchwałymi nie spotykać. Wyjaśniła się95 też twarz Wisza, gdy w podwórku ani córek, ani synowej żadnej nie zobaczył.

Smerda zlazł z konia u wrót, ludzie jego także, dwu z nich poprowadziło Henga z sobą, wydrwiwając się z niego, popychając i bijąc. Ręce już miał w tył związane sznurem, którego koniec trzymał jeden z pachołków. Konie poszły do szopy, ludzie wprost kroczyli do dworu. Tu Jaga, pokłonami ich witając, zapraszała. Wisz stary szedł zamyślony i chmurny. Zaszumiało wnet w izbie, gdy obcy się do niej wcisnęli. Smerda padł na ławę, pierwsze, gospodarskie zajmując miejsce. Wołali już piwa i miodu, które zaraz niesiono, aby sobie gardła zalali. Gospodarz, nic nie mówiąc, z dala zajął miejsce na ławie.

 No, stary gospodarzu ozwał się smerda wy to już wiedzieć powinniście, z czym my jedziemy Należy kneziowi dań

 A dawnoście ją brali? mruknął stary.

 Myślicie się rachować z nami? Kmieć z kneziem? rozśmiał się smerda.

 Kmieć z kneziem, bo ja tu, na tej ziemi, kneziem jestem mówił Wisz. Ze skóry nas drzecie pod pozorem obrony.

Smerda chciał się śmiać, ale popatrzywszy na starego, rychło mu ochota odeszła, spowolniał96 jakoś.

 Pijcie i niech wam tak będzie na zdrowie, jako życzę dodał stary. A potem o sprawie.

Kneziowski sługa, pomyślawszy, stał się łagodniejszym, czerpakiem piwa z cebra nabrawszy, począł je chciwie żłopać. Towarzysze też jego garnuszkami czerpać jęli, aby ugasić pragnienie. Hengo związany stał u progu. Chwilę trwało przerywane chlipaniem milczenie. Smerda wąsy otarł i zwrócił się do Niemca.

 Gdzie twoje konie i sakwy?

 Znajdą się jutro razem ze mną przed kneziem rzekł Hengo. Proszę was, w pokoju mnie zostawcie.

 Zrobię z tobą, co chcę! krzyknął smerda.

Wisz chciał bronić obcego, gdy Hengo z rękami związanymi, za sobą sznur wlokąc, szybko podszedł do siedzącego na ławie smerdy, przysunął mu się do ucha, zasłonił dłonią i żywo, długo coś mu szeptać począł. Z twarzy nie widać mu było przestrachu Gdy mówił, z wolna lice kneziowskiego sługi mieniło się97, marszczyło, rozjaśniało. Popatrzał z ukosa na Niemca, głową potrząsnął i rzekł do swoich ludzi:

 Rozwiązać mu ręce pojedzie jutro z nami, na grodzie się z nim rozprawim.

Uwolniony tak cudownie od sznurów, które mu ręce krępowały, Hengo ze spuszczoną głową usiadł w kącie. Smerda, już co innego mając na myśli, zwrócił się do starej Jagi.

 Matko stara zawołał a gdzież to niewiastki i córki wasze? Radzi byśmy na nie popatrzyli, gładkie mają liczka.

 I dlatego wam ich nie pokażą wtrącił gospodarz. Co wam do nich?

A Jaga dodała:

 Nie ma ich od rana. Poszły w las wszystkie za grzybami, za rydzami, chyba i na noc nie powrócą.

 W las! zaśmiał się smerda, któremu zawtórowały śmiechy jego towarzyszów, piwem rozochoconych. Oj! Szkodaż to, szkoda, żeśmy ich po drodze nie spotkali. Byłoby się z kim zabawić, choćby i do jutra.

Wisz spojrzał z ukosa na mówiącego, któremu śmiech zamarł na ustach.

 Przy takiej zabawie rzekł Wisz jakby was ojciec i bracia zastali, moglibyście i na wieki w lesie pozostać, a nigdy z niego nie wrócić. Wilcy z krukami tylko by o was wiedzieli.

Cicho, ponuro wymówił te słowa. Smerda je usłyszał i zachmurzył się. Drudzy znowu około kadzi z piwem chodzili i on też, milcząc, do niej powrócił. Tymczasem na dany znak synowie Wisza podeszli do rozmowy, podsunęła się i Jaga, a Wisz z wolna poszedł naprzód ku ognisku, potem od niego ku drzwiom, gdzie się z wiadra wody napił. Tu nieopodal rozwiązany siedział Hengo, gospodarz dał mu znak i wyszli razem do sieni.

Nic nie mówiąc, stary ręką ukazał Niemcowi na drzwi i wrota dając do zrozumienia, by uchodził, lecz Niemiec obejrzawszy się, szepnął mu do ucha:

 Ja się ich nie boję, nic mi nie zrobią dostanę się z nimi do knezia. Towaru tylko nie wezmę z sobą wszystkiego by darmo się nie wozić z ciężarem.

Wisz popatrzał nań zdziwiony.

 Dlaczegóż uchodzić nie chcesz? Spod mojego dachu na co ma cię spotkać nieszczęście?

Hengo uśmiechnął się chytrze, głową potrząsając.

 Nie boję się nic mi nie zrobią Wykupię się im, bądźcie spokojni, tylko wam jedną sakwę zostawię.

Milczeniem gospodarz zgodził się na to, a Niemiec wysunął zaraz ku szopie, skąd parobek wyniósł po chwili sakwę, którą w komorze ukryto. Hengo podziękowawszy gospodarzowi, wrócił do izby i siadł znowu w swoim kącie, nim postrzeżono, że go nie stało98.

W izbie gwar był i śmiechy.

Smerda orzeźwiał też po piwie, ze starą babą żarty strojąc, a towarzysze mu rozgłośnym śmiechem wtórowali. Trwało to aż do nocy, wniesiono łuczywo suche, którego drzazgi między kamienie wetknięte zapalono, aby izbę oświecały.

Zobaczywszy światło, smerda się dopiero obejrzał za gospodarzem dokoła.

 Gdzież gospodarz? zawołał.

Wisz stał u progu chaty trąciła go Jaga, niechętnie się zawlókł do środka. Ludzie mu widocznie nie w smak byli. Zobaczywszy starca, smerda wstał, idąc ku niemu, skinął i na podwórze z sobą prowadził.

 Od knezia jadę do was i do drugich kmieci, i żupanów rzekł. Kneź was pozdrawia uprzejmie.

Stary skłonił głowę i po siwych włosach powiódł zafrasowany pomarszczoną dłonią.

Stary skłonił głowę i po siwych włosach powiódł zafrasowany pomarszczoną dłonią.

 Pozdrowienie łaskawe rzekł ano, na tym nie koniec. Kiedy zdrowia życzy, pewnie czego żąda, inaczej by o kmieciu nie wspomniał.

Smerda brwiami ruszył.

 Ludzi nam bardzo, bardzo brak rzekł. Jednego ze swoich dać musicie do kneziowskiej drużyny. Wszak ci to ona was i ziemi broni.

 Cóż to? Na wojnę myślicie? rzekł Wisz.

 My jej nie wydamy99 nikomu, ale na grodzie ludzie muszą być pogotowiu, do obrony mówił smerda. Dwóch nam zmarło z zarazy, jednego zwierz rozdarł w lesie, a kneź też ubił jednego, trzeba nam ludzi U nas się źle nie dzieje Głodu nie mają, jedzą razem ze psy kneziowskimi, a po całych dniach na brzuchach się wylegają. I piwa się im nie skąpi. Przyjdzie wyprawa, z łupu się co dostanie.

 Albo się pójdzie w niewolę dodał Wisz.

 Jeżeli nie dwu, jednego musicie dać zakończył smerda.

 A jak żadnego? zapytał Wisz.

Smerda się zamyślił.

 To was na sznurze powlokę do grodu rzekł smerda.

 Chociem kmieć wolny? spytał gospodarz spokojnie.

 Mnie co do tego! Kneź przykazał.

 Tak, tak! zawołał Wisz zadumany patrząc w ziemię. Wziął się obyczaj taki. Patrzcie tylko, żeby was kiedy kmiecie na postronkach nie ciągnęli, jak się im naprzykrzy.

Zmilczał posłaniec.

 Nie przeciwcie się100 szepnął po cichu. Kneź tymi dniami zły bardzo Przez sen, gdy w podsieni zadrzemie, zgrzyta zębami i jak wilk człapie. Na kmieciów się odgraża bardzo. Zamiast dwu, dajcie mi jednego człowieka i skórę na kożuch, bo mi się mój dobry podarł na usługach.

Zamyślony stał gospodarz długo w podwórzu, skinął potem na smerdę, by z nim szedł, wrócili do chaty. Na ławie siadł stary, kij między nogi wziąwszy, wsparł ręce na nim i po chłopcach swoich poglądał, jakby szukał ofiary.

 Hej, Sambor odezwał się do stojącego z tyłu za gromadką, śmiejącego się z dworakami chłopaka. Sambor, chodź tu!

Przywołany tym imieniem parobczak wyprostował się i podszedł.

 Tobie w polu nie bardzo się chce robić, a koło domu też nie lepiej rzekł do niego. Więcej leżysz i śpiewasz, niż pracujesz Ty byś się zdał do lekkiego chleba, przypasawszy mieczyk drugich ganiać i piórko za czapkę wetknąwszy, popisywać się urodą. Ty na kneziowski dwór pójdziesz z ochotą?

Nagle zagadnięty parobczak, choć mu się niedawno twarz śmiała, posmutniał nagle. Oczyma niespokojnymi potoczył dokoła zobaczył, jak mu się smerda przypatrywał ciekawie, ogarnęła go trwoga i padł przed starym na kolana.

 Ej! ojcze panie, po cóż mnie w niewolę dajecie? krzyknął.

 Co za niewola przerwał smerda. Będziesz wojakiem. U knezia lepiej niż tu, a jak się spodobasz panu, kto wie, co będzie z ciebie.

Wisz po schylonej jego głowie ręką pogładził.

 Musi jeden iść za wszystkich rzekł. Na ciebie kolej, Sambor.

Stara Jaga, opodal stojąca, ręce załamała, bo choć parobczak synem jej nie był, ale się w chacie wychował i jak dziecko własne go kochano.

Drudzy parobcy tym oznajmieniem strwożeni cofnęli się w głąb opuściła ich wesołość. A tuż i smerda dłoń szeroką na ramię Samborowi położył, jakby go brał w posiadanie.

 Pójdziesz z nami rzekł.

Podniósłszy oczy parobczak spotkał wejrzenie Wisza, skierowane ku niemu które doń coś mówiło, coś, co oni tylko dwaj rozumieli.

Sambor się uspokoił i wstał, smutny jeszcze, ale milczący, nie narzekając już na losy swoje.

Kto by się wsłuchał był w głosy, które wewnątrz chaty się ozwały, gdy Jaga wyszła, załamawszy ręce domyśliłby się, że tam niewiasty za Samborem zawodzić musiały. Nikt jednak nie śmiał ozwać się głośniej, aby obcy nie posłyszeli głosów niewieścich i nie domyślili, że się od nich pochowały101. Dano jeść przybyłemu smerdzie i ludziom jego, a piwo z cebrów dokończywszy wszyscy poszli do spoczynku. Wisz ich zaprowadził do obszernej szopy, na siano. Obok niej stały konie niemieckie. Niemca też puszczono, nie bardzo się troszcząc o niego i szedł przy nich nocować.

Назад Дальше