Stara baśń, tom drugi - Józef Kraszewski 3 стр.


Na ten znak życia pies, który leżał na ziemi, podniósł głowę z wolna i wlepił w pana oczy.

Myszko nie spuszczał z niego wejrzenia, ale się odzywać nie śmiał. Zdawał się chory spać i marzyć. Niekiedy białe zęby jego ścięły się i zazgrzytały, to znów uśmiechał się niby. Ręce mu drgały, jakby coś chciał pochwycić i opadały bezsilne.

Myszko skinął na Jaruhę.

Przystąpiła doń, wprzódy rozpatrzywszy się w nim dobrze i stanęła z pokorą.

 Kto go ranił? zapytał gość.

Jaruha milczała długo, trzęsąc głową.

 Hę? Dzik! rzekła. a tak! dzik kłem rozdarł mu piersi

Gość oczy ciekawe zwrócił na nią i ruszył ramionami.

Jaruha się poprawiła.

 Jeleń albo ja wiem?.. Na łowy wyjechał, a z łowów go przynieśli

I trzęsła głową, brodę w ręku ściskając.

 Oj, łowy te, łowy gorzej wojny takie łowy!

Widocznym było z twarzy gościa, iż słowom jej nie wierzył. Ale w tej chwili na progu ukazał się Domanów brat, Duży. Myszko wstał i podszedł ku niemu, a Jaruha u łoża stojąc za nimi patrzała, bo wyszli ze dworu na podwórko.

 Mówże choć ty prawdę zapytał Myszko. Co mu jest, kto go ranił? gdzie?

 Wstyd przyznać się cicho szepnął brat młodszy za dziewką poleciał na Kupałę, za Wiszową porwał ją na koń Dziewka mu miecz od pasa wzięła i w piersi wbiła

Spuścił głowę Duży, jakby go to wyznanie zbyt wiele kosztowało.

Namarszczył się słuchający.

 I uszła? spytał oburzony.

 Doman z konia padł, bo go srodze raniła, nie wiem, czy i żyć będzie, choć baba krew zamówiła i okłada ranę mówił Duży a dziewczyna z koniem do domu uszła.

Słuchając opowiadania Myszko zdawał się ledwie uszom wierzyć; śmiałość dziewczyny, nieopatrzność Domana wydawały się niepojętymi. Zamilkł.

 Wywołajcie babę rzekł po namyśle. Spytamy jej, czy z niego co będzie, czy przepadł Mnie on potrzebny i nam wszystkim

Posłuszny chłopak skinął od progu na Jaruhę, która z udaną powagą, choć widocznie podchmielona, wysunęła się z chaty.

 Słuchaj, stara wiedźmo rzekł odwracając się ku niej przybyły będzie on żył?

Jaruha podniosła głowę, pokiwała nią, spuściła, podparła brodę na ręku, myślała długo.

 Kto to może wiedzieć rzekła albo to ja tam była, gdy mu krew upływała? Albo ja patrzyła, gdy go zabijali? Ja swoje robię Krew zamówiłam, ziela nawarzyłam, płachty położyłam a może kto ranę przeklina może urok rzucili?

Nie można się z niej było dowiedzieć więcej. Myszko stał zafrasowany, gdy w świetlicy usłyszeli wołanie.

 Bywaj tu!

Pobiegli wszyscy, Doman się był, na łokciu spierając, podniósł blady, ale przytomny, i pić prosił. Jaruha mu jakiegoś gotowanego napoju przyniosła, który pochwycił chciwie. Oczyma powiódł po izbie, brata poznał, a obcego zobaczywszy spuścił oczy. Ręką uciskał piersi, jakby mu co zawadzało. Myszko stał nad nim.

 Widzisz rzekł z koniam padł i na mieczyku się przebiłem

Nie śmiał oczów podnieść.

 Myślałem, że mi koniec przyjdzie ano, jeszcze żyję

 A to ja wam krew zamówiłam, proszą miłości waszej wtrąciła Jaruha. gdyby nie ja! hę! hę!

 Co wy tam uradzili, Myszku? spytał, odwracając rozmowę.

 Dziś z tobą o tym nie gadać, kiedy leżeć i lizać się musisz.

 Wyliżę się rzekł Doman. a nie chcę, abyście mnie zapominali, jeśli co do roboty macie Nie ja, to bracia pójdą i ludzie Byłem chodzić mógł, nie zaśpię doma Człek najprędzej wydobrzeje, gdy na konia siądzie

 Nieprędko wam o koniu myśleć przerwała Jaruha krew by się znowu puściła, a jakby mnie nie było do zamówienia

Nikt baby nie słuchał i umilkła. Duży nawet na drzwi jej wskazał. Wiedźma pokręciwszy się około ognia wyszła, mrucząc.

 Źle z nami rzekł Myszko źle z nami, Domanie. Na wiecuśmy nie obradzili nic, a teraz gorzej się jeszcze kroi. Chwostek sobie zebrał dużą drużynę, nawet między naszymi Bodaj11 po Niemców posłał i Pomorców, aby mu w pomoc przybywali; chce nas wszech zawojować i obrócić w niewolniki Radźmy sobie

 Pierwsza rzecz rzekł Doman tych się zbyć, co jemu służą, a z nami iść nie chcą, bez tego nic

 Pewnie odparł Myszko. Z tymi, co jawnie z nim trzymają, rzecz łatwa ale kto wie, ilu z nim potajemnie?.. Starego Wisza nie stało.

Na wspomnienie starego Wisza głowę spuścił Doman i zamilkł.

 Trzeba nam dalej prowadzić mirową12 sprawę Nikt nie chce stanąć na czele gromady, aby mu się to nie stało, co Wiszowi Jechałem do was na radę a wy.

 E! e! co będę kłamał żywo zawołał, jakby z trochą gorączki Doman.

Odsłonił piersi, odrzucił płachtę i śmiejąc się dziwnie pokazał siną, ledwie przysychającą ranę, która miała kształt miecza, jakim była zadana.

 Patrz, Myszko dodał dziewka mi ją zadała! dziewka! Wiszowa dziewczyna. Wyrwała mi się z rąk jak śliski węgorz Srom i wstyd! Przed ludźmi nie pokazać oczu chyba, póki jej nie będę miał Nie utai się to własna czeladź mnie zdradzi baby się ze mnie urągać będą Prawda, brata raniłem, gdym ją chwytał, ale od dziewki dostać ranę

Padł na pościel.

 Weźmiesz ją i pomścisz się zawołał Myszko. Chciałeś ją mieć za żonę Uczynisz niewolnicą lub zabijesz nie truj się tym i bądź spokojny

 Bylem siły miał trochę, doma nie zostanę pali mnie łoże i srom

 Słuchajże, Doman, wy z kim ? przerwał Myszko.

 Z wami odparł krótko ranny i wskazał na brata. on, ja, moi ludzie, czeladź. My, stare kmiecie, jesteśmy do swobody nawykłe, do ostatniej kropli krwi miru bronić będziemy. Kneź mir łamie, niech głowę da!

 Niech da głowę! zawołał Myszko i wstał. Więcej już słyszeć nie chcę i nie potrzebuję Na tym dosyć

Duży przyniósł mu miodu w kubku, gość z pośpiechem do ust go zbliżył i napił się, biorąc rękę Domana.

 Za rychłe wyzdrowienie twoje Słowo?

 Słowo kmiece i klątwa13 ja z wami a umrę ja, z wami bracia, do ostatniego

I legł na pościel. Myszko wyszedł i na konia siadł.

Na powrót weszła Jaruha zbliżając się do łoża chorego; spojrzała na piersi, z której płachty zrzucone leżały na ziemi i załamała ręce. Poczęła je podnosić, mrucząc.

 A zdrowym byś być chciał, miłościwy panie poczęła. Baba was wyratowała i słuchać jej nie chcecie!

Nie opierał się chory, gdy mu znów owe mokre zioła i bliznę na piersi przyłożyła. Znużony, choć małym wzruszeniem, Doman się zdrzemnął zaraz. We dworze milczenie było znowu.

Nadchodził wieczór, gdy Duży, stojąc we wrotach, zobaczył jezdnych z lasu wychylających się na pole.

Było ich czterech. Jeden przodem jechał wprost na dwór. Już z dala poznał chłopak Bumira, kmiecia, który mieszkał ku Gopłu. Bumir stary był już, ale jak żubr silny, kark miał gruby, nogi i ręce ogromne, brzuch spasły. Ciemne włosy, na pół już siwe, bezładnie otaczały mu głowę okrągłą, w której wypukłe oczy żabie i usta szerokie siedziały. Z Bumirem mało co się znali, nie lubił go Doman, po co tu ciągnął, trudno było odgadnąć. Stanął ze swymi u wrót.

Gościnność stara nikogo, miłego czy nie, odpychać nie dozwalała.

Pozdrowili się z Dużym.

 Zabłąkałem się rzekł Bumir dacie mi spocząć u siebie. Ludzie się zagnali za jeleniem, który oszczep niósł w sobie. Jakiś zwierz, w którym Licho14 siedziało, poprowadził nas na obłędy15 drugi dzień włóczymy się po lesie

 Brat mój się okaleczył, leży ranny odezwał się Duży ale dom rad wam.

 Ja rany leczyć umiem zawołał Bumir pójdę, zobaczę

 Baba go opatruje

Bumir sapiąc z konia zlazł i nie pytając do izby ciągnął16.

 Sadło, którym rany zalewam, czeladź ma odezwał się Bumir. Zalejemy mu sadłem i do kilku dni znaku nie będzie.

Wchodzili do izby, Doman, jakby poczuł już obcego, ruszył się zaraz. Jaruha, która przy ogniu drzemała, zbudziła się spluwając i gniewna. Bumir, nie zważając na nic, do chorego poszedł.

Gdy na siebie spojrzeli, zaraz postrzec było można, że gospodarzowi gość ten niemiłym był.

 Zabłądziłem, dacie mi spocząć rzekł siadając na ławie.

Doman ręką skinął i bratu dał znak, by gościa przyjmował. Bumir się rozsiadł i sparł na stole.

 Sadło moi ludzie mają rzekł które najsroższe rany goi Niedźwiedź jucha raz mi do połowy skórą ze łba zdarł, wyleczyli mnie nim

 Miłościwy panie zawołała Jaruha już tu nic nie trzeba ja krew zamówiłam i zioła mam, co ranę prędko przygoją. Nie trzeba nic.

Chory też dał znak ręką, Bumir zamilkł.

Wszedł Duży z miodem znowu i z kołaczem, a za nim wnieśli misy. Gość począł jeść łakomie, pić chciwie i póki się nie nasycił, sapał tylko. Jaruha wyszła na podwórze, gdzie się rozrywała, żarty strojąc z czeladzią. Duży też stadninę począł opatrywać zostali sami. Bumir znać17 tego sobie życzył, bo się zaraz do gospodarza przysunął.

 Ej, Domanku miły począł pochylając się ku niemu nie w porę tobie ta rana i choroba U nas źle nam trzeba ludzi i rąk Kmiecie, braty nasze, burzą się i złego piwa nawarzą

Namarszczyło się czoło choremu.

 Cóż się to tam dzieje? mruknął.

 Na naszego knezia wszyscy bij zabij poszalawszy

Doman, już nic nie mówiąc, słuchał.

 Zginiemy wszyscy rzekł cicho Bumir. Knezia pogniewali, zemstę wywołają, Niemców sprowadzi na nas

Widząc, że gospodarz nie mówi nic, Bumir ciągnął dalej.

 Jest już zmowa na knezia już się zbierają, radzą a wszystko to tylko, aby jednego ze swoich posadzić na grodzie. Nie o swobodę im idzie, a o skarby na zamku My to wiemy. Ano, omylą się, bo nas jest dużo też, co staniemy za kneziem i nie dopuścim Nie dopuścimy! zawołał Bumir, bijąc kubkiem o stół.

Oczy mu się zapaliły.

 Myszkom się chce panować, my wolimy tego, co jest My już go znamy, a tamci jeszcze się nie napiwszy, głodniejsi będą Nie dopuścimy

 Obliczyliście się? zapytał Doman.

 Co się mamy liczyć? Leszki pójdą wszystkie z nami, bo to ich sprawa, pojednają się kmieciów też dużo jest, co chcą spokojnie swoje lechy18 uprawiać a gromady, co się wyrwą, kneziowscy ludzie rozgniotą na miazgę.

Bumir się tak odkrył ze swą wiarą, po miodzie, nieopatrznie; Doman, daleko przebieglejszy od niego, dawno przewidział, ku czemu to idzie i czuł, że Bumir go spyta nareszcie, z kim on trzymać myśli. Powiedzieć fałszu nie chciał, a prawdę zdawało mu się wyśpiewać niebezpiecznie. U narodów wpół wykształconych19 instynkt zachowawczy często dziwne formy przybiera i do różnych fortelów się ucieka. Domanowi przyszło na myśl, aby się chorobą posłużyć, w chwili, gdy Bumir kończył mówić, jęczeć począł i chwycił się za pierś.

Jaruha stojąca pod oknem usłyszała ten głos i pospieszyła nań.

Bumir umilkł. Przyniesiono zaraz płachty nowe; chory się skarżył. Wiedźma zapowiedziała, że musi zamawiać ranę i że nikomu przy tym być nie wolno. Stary kmieć czarów się i bab obawiał. Z przerwaną więc rozmową wyniósł się za próg sapiąc, obiecując sobie wrócić dla dokończenia jej, ale po dość długim oczekiwaniu Jaruha wyszła objawiając, że skutkiem jej zamawiania chory zasnął i spać będzie do jutra, do rana, a snu mu przerywać nie wolno, bo by duchy złośliwe chorobę rzucić mogły na tego, co by obudził chorego.

Rad nierad Bumir się znalazł w podwórzu, nic nie sprawiwszy, z tym że na resztę musiałby czekać do rana. Na to nie było sposobu. Pilno jechać musiał drugich namawiać, bo go był kneź znać wysłał, wziął więc na bok Dużego.

 Ja do jutra rana tu stać nie mogę rzekł mu niecierpliwie. Doman śpi Jutro mu powiecie ode mnie, aby pamiętał, co mówiłem i z tymi trzymał, co mir miłują, a radzi siedzieć w pokoju. Powiedzcie mu to koniecznie, ja przed nocą jeszcze kawał drogi ujechać muszę.

Taką sztuką odprawiony Bumir, zły, mrucząc na konia siadł i pociągnął dalej. Doman wszakże spać nie myślał, babę tylko namówiwszy, aby mu się wykłamać pomogła. Zaledwie usłyszał, że konie za wrotami były, ruszył się na pościeli. Leżenie mu dokuczyło, chciał choć popróbować, czy mu się wstać nie uda. Przeraziła się Jaruha, która wcale nie życzyła sobie widzieć go uleczonym tak prędko, i poczęła niemal gwałtem nazad pędzić na łoże. I siły też nie pozwalały bardzo się dźwigać. Doman zaledwie popróbowawszy i poczuwszy się jeszcze osłabłym, nazad na łoże legł. Jaruha znowu zamawiała. Miała przy tym jeść i pić do syta, czyniła się też potrzebną, jak umiała.

Późno już było i Doman usnął po tych wysiłkach, gdy nowy gość do chaty się wcisnął.

Jak on tu potrafił się dostać, trudno było babie zrozumieć.

Właśnie usnąć miała, oparłszy się o ognisko, gdy na progu zobaczyła kocie oko Znoska

Z głową obwiązaną płachtą, z okiem ciekącym, karzeł wsunął się do izby tak cicho, iż Jaruha ujrzawszy go, przelękła się, jakby wilkołaka zobaczyła.

Psy stróżowały na podwórzu, ludzie spali, wrota były zaparte. Pomimo to Znosek się dostał do zagrody. Jak? To było jego tajemnicą. Wśliznąwszy się tu, podpełznął do starej, pokazując na swą głowę poranioną. Jaruha była litościwą, leki i czary stanowiły jej rzemiosło, dozwoliła się więc zbliżyć Znoskowi i z wolna głowę mu rozwiązała. Przyschła płachta odmaczaną być musiała, gdyż Znosek syknął z bólu, a Doman się obudził.

 Jakeś ty tu wlazł, że cię psy nie zjadły? szepnęła, głos zniżając, wiedźma.

Znosek ledwie dosłyszanym szeptem odpowiedział jej na ucho, iż dowiedziawszy się, że ją tu znajdzie, musiał się dostać do dworu, bo go rany niezmiernie bolały.

Przyznał się, że nie mogąc inaczej, wdrapał się na drzewo stojące przy częstokole u zagrody, i po gałęziach jego spuścił się w podwórze. Tu psów nie budząc, przepełznął do drzwi, które zawsze stały otworem.

Jaruha ranę mu poczęła opatrywać, szeptać nad nią i spluwać na wszystkie strony. Z węzełków potem swych dobyła ziół, z garnuszka nalała cieczy jakiejś i kazawszy z głową spuszczoną siedzieć Znoskowi, obwiązała go na nowo. Ogień przygasł był nieco i w izbie było prawie ciemno, ale właśnie, gdy z głową spuszczoną klęczał przed nią karzeł, błysnęło łuczywo, blask oblał izbę, Doman się zbudził, otworzył oczy i ujrzał tę dziwną parę.

Назад Дальше