Historia żółtej ciżemki - Domańska Antonina 2 стр.


 A król miłościwy? rzekł Wojciech i zająknął się.

 Królam ja ani widział wśród tego ludzkiego mrowiska. Gdy się tysiące na tysiące, niczym psi wściekli, rzucają, wtedy nie pyta nikt, gdzie mu stać wyznaczono, starszyzny już cale57 nie słucha, upamiętanie traci, czerwone łuny latają mu przed oczyma; o własną skórę, o życie mu chodzi, nie o co inszego. Tak było i ze mną. Czterech czy piąci58 obskoczyło mnie kosookich Tatarzynów z krzywymi szablami. Boska opatrzność sprawiła, żem się mógł plecyma59 o jakiś wóz obozowy oprzeć; miecz umarłemu rycerzowi poprzódzi jeszcze z rąk wyrwałem i w strachu niezmiernym bom śmierć niechybną nad sobą widział, jąłem rąbać na prawo i na lewo, i przed się, ciężki oręż oburącz ściskając. A takem walił na oślep, żem ino za każdym razem czuł, jako się miecz na czymciś przez okamgnienie zatrzymuje Aż tu nagle pociemniało mi w oczach, nogi drętwieją, runąłem jak kłoda na one pogańskie cielska, którem zesiekł Panu Chrystusowi na chwałę, a sobie na duszne zbawienie.

 Jezusie, Maryjo ranili was?

 W tym właśnie największe miłosierdzie okazało się nade mną, że ino ze znużenia i z głodu przytomność mię60 na chwilę odbieżała, bom niemal od wschodu słońca uczciwie pracował, a nie było czasu kęsa chleba przełknąć. Dziś, jak se wszystko do pamięci przywołuję, nic inszego w tym przydarzeniu nie widzę, ino cudowną opiekę mego świętego patrona. Bo żem ja, dwudziestoletni wyrostek, pierwszy raz w życiu miecz okrutny do rąk chwyciwszy, piąci Tatarom dał rady, to chyba nie ziemska, ino niebieska moc sprawiła. A bez61 to, iżem leżał na kupie trupów krwią ociekający, to mnie już insze psubraty nie tykały i wypocząłem se godnie. Tylem wam opowiedział, ile oczy widziały i czym się ręce trudniły. Co więcej, to potem dopiero zasłyszałem od ludzi. Ale właśnie to insze leży na sercu, niczym głaz na grobie.

 O mój Walanty, rzeknijcież aby dwa słowa.

 Co mam rzec? Chociaż rycerze błagali i zaklinali króla, aby zważał na swą świętą osobę, on nie pytał na przestrogi, ino się rwał do boju niczym w tany. Gdzie największa ciżba, gdzie ino buńczuk62 starszego agi63 powiewał (po naszemu pułkownika), tam pan miłościwy sadził z koniem, drogę sobie trupami ścieląc. Turkowie pomiarkowali, co się święci, więc też który ino hełm o białych piórach zoczył i konia cisawego, gdy nie zdolił w bok umknąć, rzucał się twarzą do ziemi. A król Władysław, jakby się śmierci w służbę zaprzedał, krwawe żniwo czynił, sam jedną strzałą nie draśnięty. Żadne ufce64 tureckie oprzeć mu się nie mogły, pierzchało wszystko w popłochu. Najwaleczniejsi spomiędzy wojska Amuratowego byli janczarowie65, tych należało pobić i rozproszyć. Król wydał rozkaz rotom, by szły za nim, ale Huniad wojewoda za ręce go chytał, siłę nieprzyjaciela przed oczy mu stawiał, śmierć niezawodną przepowiadając. Zasię mu król odrzekł: Wolej66 zginąć, niż się cofać. I skoczył naprzód, nie zważając, jako niemal sam ostał, bo Huniady precz uciekł ze swymi. Wpadł tedy król między one janczary, baszę67 azjatyckiego, który tam się był skrył, usiekł i parł koniem w nieprzeliczoną gąszcz pohańców, pewny, że wojsko tuż za nim. Tymczasem janczarowie ochłonęli co nieco, a widząc, jak się król niebacznie zapędził, obskoczyli go dokoła, konia pod nim ubili, po czym rzuciwszy się nań jak wilcy68, ucięli mu głowę. Tę wsadzić kazał basza na wysokie drzewce i z tryumfem do namiotu sułtana ją zaniesiono. Garstka naszych, co była przy królu, zginęła walecznie, broniąc pana. Polegli dwaj bracia Tarnowscy, dwaj Zawiszowie i inne rycerze. Taki był koniec bitwy pod Warną.

 Oj, dziękuję wam też, dziękuję, mój Walanty; niech wam Pan Jezus dobrym zdrowiem zapłaci, żeście nieumiejącego oświecili. A jakże z wami potem było?

 Ano, ślubowałem świętemu patronowi za jego łaskę i cudowne od psich synów ocalenie, że Panu Bogu w duchownym stanie do śmierci już służył będę. Ale widno nie na księdza mnie Pan Jezus stworzył, bom się w Krakowie do szkoły parafialnej u Panny Maryi dostawszy, ino czytania i pisania dokumentnie nauczył. Zasie łacina szła jak z kamienia. Ani wymówić, ani wyrozumieć jednym słowem nie dało się i tyla. Gryzło mnie sumienie bez przestanku i strach serce uciskał, że obietnicy świętemu Walentemu danej i ślubu nie dotrzymuję, za co na tamtym świecie jako wiarołomca wiecznie gorzeć będę. Aż nie mogąc wytrwać dłużej w takowej turbacji, zwierzyłem się jego miłości bakałarzowi. Ten się aż za głowę chycił, mniemając wraz ze mną, że bez nijakiego wątpienia Pan Jezus mnie grzesznika piekłem skarze. Ale na wielkie moje szczęście natchnął go stróż anioł dobrą myślą. Idź no, Waluś powiada na przełaj przez rynek na Żydowską ulicę. Wiesz kędy? Za matoła mnie, wasza miłość, trzymacie gadam po śpiączku trafię; dyć69 dziesięć miesięcy minęło, jakem tu zaszedł; do Krakowam drogi nie zmylił, a Żydowskiej ulicy bym nie znał. Kościółek Św. Anny drewniany na góreczce tam stoi, a tuż śmiecisko straszne Czy o tę ulicę waszej miłości chodzi? Smieciskoś zauważył, mądralo, a Collegium Maius wiesz gdzie? Jakie kolegium? gadam ja. Ot, żeś matoł gada on. Akademia przez króla Jagiełłę fundowana, a przez królowę Jadwigę wyposażona. Juści, gdzie Akademia, to wiem; ale jakosi inaczej mówiliście gadam ja. Sprawiedliwie cię piekło czeka gada on dwóch słów łacińskich nie spamiętasz, a święte kapłaństwo Bogu najwyższemu ślubujesz. Idźże tedy do onego gmachu Akademii, a o profesora, przewielebnego księdza Jana z Kęt70 pytaj.

 Jak to zakrzyknął Wojciech, przerywając mowę organiście o tym Janie z Kęt powiadacie, co go cały naród świętym głosi? Którego grób cudami słynie?!

 A juści; jego błogosławioną osobę miałem łaskę od Boga własnymi oczami oglądać, jego dobrotliwej mowy słuchać.

 A cóżeście za szczęśliwiec taki! I pana miłościwego znał, królewskiej osobie posługował71, w bitwie pod Warną Tatarów siekł i jeszcze wielkiego świętego w żywym ciele oglądał!

 Ano słuchajcie, co się dalej działo. Więc mnie uczy bakałarz, jako mam przewielebnemu profesorowi niziutko się pokłonić, całą przygodę pod Warną i ono ślubowanie uczciwie, przez wykrętów opowiedzieć i o radę prosić. Coć rozkaże gada tak uczynisz; mąż to świątobliwy a wielkiej mądrości, pewnikiem zdoli rozwiązać ten węzeł i twoje sumienie uspokoić.

 Ady popłuczcie se gardło, Walanty rzekł Piotr, nalewając kubki po brzegi. Wasze zdrowie!

 I wasze! Trącili wszyscy trzej kubkami, a organista kończył swe opowiadanie:

 Wszystko się tak stało, jako mi ów zapowiedział. O moiściewy słusznie on święty po śmierci niebieskie pałace zamieszkuje, gdy za żywota w komóreczce ciasnej a ciemnej niczym więzień przebywał. Wchodzę do onego Collegium Maius, o profesora Jana z Kęt pytam; wskazują mi drzwi w sieni na dole; izdebki malutkie, jedna do modlenia, a druga mieszkalna. Próbuję, ino na klamkę zawarte, nie ma nikogo. Siedział w sali na górze, w księgach mądrości zaczytany. Janitor, co znaczy odźwierny, zaprowadził mnie i przez72 pytania wpuścił; miał bowiem surowo nakazane każdego potrzebnego73 albo proszącego przed jego przewielebność prowadzić wtedy wszedłem i Pana Jezusa pochwaliwszy, cicho u proga stanąłem. Przywołał mnie k'sobie74, wysłuchał łaskawie i pomyślawszy nienajdłużej, srogie utrapienie moje całe załagodził.

 Ady popłuczcie se gardło, Walanty rzekł Piotr, nalewając kubki po brzegi. Wasze zdrowie!

 I wasze! Trącili wszyscy trzej kubkami, a organista kończył swe opowiadanie:

 Wszystko się tak stało, jako mi ów zapowiedział. O moiściewy słusznie on święty po śmierci niebieskie pałace zamieszkuje, gdy za żywota w komóreczce ciasnej a ciemnej niczym więzień przebywał. Wchodzę do onego Collegium Maius, o profesora Jana z Kęt pytam; wskazują mi drzwi w sieni na dole; izdebki malutkie, jedna do modlenia, a druga mieszkalna. Próbuję, ino na klamkę zawarte, nie ma nikogo. Siedział w sali na górze, w księgach mądrości zaczytany. Janitor, co znaczy odźwierny, zaprowadził mnie i przez72 pytania wpuścił; miał bowiem surowo nakazane każdego potrzebnego73 albo proszącego przed jego przewielebność prowadzić wtedy wszedłem i Pana Jezusa pochwaliwszy, cicho u proga stanąłem. Przywołał mnie k'sobie74, wysłuchał łaskawie i pomyślawszy nienajdłużej, srogie utrapienie moje całe załagodził.

 W jakim sposobie? spytał Wojciech ciekawie.

 Ano, podsunął mi księgę rozwartą i kilka wierszy głośno przeczytać rozkazał; za czym dał pióro, papier i czarkę z inkaustem i całą Modlitwę Pańską musiałem z pamięci napisać. Pochwalił, że nie darmo do szkoły chodzę, potem zasie tak rzecze: Nie twojać to wina, że do łacińskiego języka głowy nie masz; trudna to nauka i pierwszemu lepszemu nieprzystępna. Że zasie do sakramentu kapłaństwa droga ino przez łacińskie wrota, znak przeto z nieba jest widomy, że cię Pan Jezus sam ze ślubu zwalnia. Jeżeli ano chcesz mimo wszystko za ocalenie życia Mu odsługować, masz wiele inszych k'temu75 sposobów.

Nie będę się rozwodził, jako dalej ze mną gadał, trzydzieści pięć lat mija, to i z pamięci wyleciało niejedno. Dość że mnie zaprowadził do sławnego na cały Kraków muzykusa, co w katedralnym kościele przy świętym nabożeństwie na chórze grywał, i kazał mię76 uczyć na organach. Sam płacił onego nauczyciela.

 O retyści z deszczu pod rynnę! zawołał Wojciech.

 Zabawka to w porównaniu z łaciną odparł organista. Po prawdzie rzekłszy, blisko trzy lata zeszło, zanimem się ze wszystkimi pedałami i kluczami zapoznał, nuty czytać nauczył, a i palce, twarde jak patyki, koślawo stukały po klawiszach. Ale dziękować Bogu, już ta bieda przeminęła od świętej pamięci, a dwudziesty ósmy rok w Porębie organistą jestem. Ino w jednej rzeczy zmylił świątobliwy profesor.

 Cóż takiego?

 Trzeba było ślubowanie choć w połowie spełnić i w bezżennym stanie do śmierci pozostać Ha, darmo, wymigał się człek od piekła, niechże znosi czyściec. Macie ta jeszcze kapkę miodu, kumoter? Na zdrowie wam!

 I wam!

 I wam!

Wojciech odchrząknął, poskrobał się po głowie i westchnął.

 Wola boska; nie ma kącika, gdzie by nie było krzyżyka

 Chyba do was się ta przypowiastka nie stosuje? Macie kobietę zdrową, pracowitą, spokojną; dobytek piękny, dzieci.

 Ot właśnie

 Cóż takiego?

 Utrapienie z brzdącem

 Wawrzuś?

 A ino.

 Stało mu się co? spytał Piotr.

 Stać to mu się po prawdzie nic nie stało ino jak Walanty do Jana z Kęt, tak ja do was obu przychodzę rady szukać.

 Ho, ho, mnie ta nie wzywajcie, chyba o Kondusię będzie chodziło odezwał się ze śmiechem organista ona moja chrześnica, do Wawrzka mi nic.

 Ee wiadomo, że co dwie głowy, to nie jedna. Słuchajcież oba i powiedzcie, co się wam zda.

 Słuchamy pilnie. Wasze zdrowie, kumie!

 Ano tedy, żeby prawdę rzec, a nie zełgać, wielką mam troskę, bo mi cosi chłopaka urzekło.

 Ale, hale nie może to być; któż by taki na ten przykład?

 Przecie na dziesięć mil wkoło ani jednej czarownicy nie uświadczy powoli, z namysłem cedził Piotr. Ostatnią wójt na Zaborówku tak rok pławić dawał, a potem ją gdziesi kajsi starościńscy do grodu na sąd powieźli. Od tego czasu nie słychać nic.

 Ino wam się zwiduje czy co? Jakież oznaki macie na owo urzeczenie? zapytał Walenty.

 Kto by mu się ino raz przyjrzał, zmiarkowałby, że nieczysta sprawa.

 Powiadajcież.

 Ano, niespokojność niezmierna w rękach; ino się zerwie rano, pacierz puści na pytel, aż wstyd słuchać; jeszcze se nie pośniadał, już byle jaką trzaskę albo sęczek do ręki i rzeza kozikiem

 Na wióry struże? A co mu po tym?

 Gdybyć na wióry, powiedziałbym: głupie dziecko, bawi się. Ale w tym właśnie widzę najpewniejszy znak urzeczenia, że jakiesi osóbki, ptaszki, pieski wyrabia i tak się zapamięta w onej głupocie, że o bożym świecie nie wie. O jadło nie prosi, gadać do niego, nie słyszy; dopiero jak zwalę pięścią w kark, to się nieco ocknie i pojrzy na mnie tak, jakby mnie pierwszy raz w życiu widział.

 Ej co byście się trapili po próżnicy rzekł, machnąwszy lekceważąco ręką, Walenty a niechże się dzieciak bawi, co wam to wadzi?

 A żebyście wiedzieli, że wadzi, nawet bardzo; dzień w dzień jakowaś szkoda albo kłopot z jego przyczyny. Cud boski, jak wszystkie krowy przyżenie77 na wieczór do domu. Ot i dziś: idę do lasu zajrzeć na moje barci78, patrzę, ten niedojda siedzi na górce pod brzozami, wiecie, tam wedle Maciejowego jęczmienia. Dłubie kozikiem biały klocek, aż drzewo zgrzypi. Podszedłem do niego tuż, zaglądam, krówka jak żywa. Ślepie, rogi, uszy, ogon krzynę w bok odrzucony, że się to niby przed muchami ogania. Powiadam wam, ażem zgłupiał. Ale za to Krasa i Gwiazdula hań, hań, aże nad rzeką, a Wiśniochę diabli wzięli. Pół dnia zbiegałem po lesie, zanimem ją odszukał.

 Wytrzepać skórę, to na drugi raz będzie uważał, taka moja rada rzekł Piotr.

 Przecie znam ojcowskie prawo, bicia mu nie żałuję. Tyle go ino ominie, co matka mnie czasem przytrzyma za rękę. Wszystko na darmo: ja swoje, on swoje.

 Ano, nieposłuszeństwo w tym widzę i niedbałość; nijakich czarów nie uznawam79 objawił swe zapatrywania Walenty.

 Odebrać kozik, najlepsze lekarstwo dodał Piotr. A nie przybierajcie se byle czego do głowy, kumotrze; małe to jeszcze, przyjdą lata, przyjdzie rozum.

 Sprawiedliwie gadacie, Bóg wam zapłać. Jednakowo, kiej pomyślę, że za osiem lat chowania pociechy nijakiej ani wysługi z dziecka nie mam Ot, pójdę do domu albo lepiej na łąkę, kto go ta wie, co znowu zrobił. Niech będzie pochwalony; a zajrzyjcie ta kiedy do nas.

 Na wieki wieków. Przyjdziemy oba, a jakże.

Podczas gdy ojciec skarżył się na niedolę, że z ośmioletniego chłopaka nie ma pomocy, stary ów zbrodniarz, z sercem pełnym skruchy, prowadził tatusiowe krówki na pastwisko. Widno, szczerze postanowił się poprawić, bo w ręku tylko pręt trzymał do poganiania upartej Wiśniochy, a biedny ukochany kozik wsunął w zanadrze80. Gdy go używać zabroniono, a patrzeć nań pokusą jest do złego, błogo przynajmniej mieć go tuż przy sobie.

 Wawrzek cóżeś taki nadęty jak sowa? Boli cię na wnątrzu81 cy może tatuś kijasem ołatali?

Płowa głowina wysunęła się przez dziurę w płocie, za nią zgrzebna koszulka przepasana krajką, dwie brudne opalone rączki i takież nogi do krwi skąsane od komarów; krótko mówiąc, jedyny serdeczny przyjaciel Wawrzusia Mikołajów Jasiek.

Назад Дальше