Więc mama chce, abym ja był po prostu tajnym adiutantem pani ordynarnie oczyma wskazał księżnę. Wie mama chyba o zasadniczej sprzeczności syndykatu i partii wojennej, która jest wierną naszemu wodzowi. Oni by chcieli dyplomatycznie opanować Chińczyków i uratować.
Cicho, cicho
Nie będę cicho. Ja was wszystkich zadenuncjuję
Nic nie rozumiesz, dziecko. Ja ciebie już wychowywać dalej nie potrafię. Nie chcę, abyś niszczył stosunki z ludźmi tak sobie życzliwymi jak Irina Wsiewołodowna. Mówiła mi, że była u ciebie w szkole i że byłeś niegrzeczny. Dlaczego? Nie trzeba zniechęcać do siebie ludzi chętnych (Wiedział, co to za chętki. Czy ta mama zgłupiała, czy spodlała tak z tym panem Józefem?)
Czy mama nie wie zaczął, ale musiał spojrzeć na tamtą i sparaliżowany okrutnym, żółto-zielonym błyskiem jej oczu urwał. Czy mama jest tak naiwna i urwał znowu.
Ja chcę tylko, żebyś umiał ocenić dobroć Iriny Wsiewołodowny, która obiecała wprowadzić cię w świat polityczny. Jesteś przeznaczony na adiutanta Generała-Kwatermistrza (tak mówili o nim tylko w pewnych sferach). Nie możesz być takim zwykłym, głupiutkim oficerkiem musisz poznać wpierw ludzi wybitnych i wiedzieć, jak się zachować w sytuacjach nader skomplikowanych musisz też nabrać ogłady, której niestety takim przeciwnikiem był twój nieboszczyk-ojciec.
Proszę nie mówić o ojcu. Zrobię, co zechcę. Jeśli nie nabiorę sam politycznego rozumu, zostanę oficerem frontowym, do czego mam największą skłonność. Potrafię zginąć bez parszywych form intelektualnych, wymaganych w jakichś parszywych politycznych salonikach, w których robi się bezsilną politykę kompromisu
Księżna (szczęśliwa). Panie Zypku jeszcze herbaty. Z pana zdolnościami szkoda, aby pan robił to, co za pana byle dureń potrafi. A przy tym będzie pan miał punkt obserwacyjny świetny. Człowiek zajmujący się literaturą nie powinien odwracać się od życia i to wtedy, jeśli ono chce mu pokazać swą twarz z najciekawszej strony.
Zupełnie inne na to mam poglądy. (Księżna uśmiechnęła się ironicznie: on ma poglądy!) Życie nic z literaturą wspólnego nie ma chyba u autorów, którzy w ogóle do literatury nie należą są bezmyślnymi fotografami jakichś zatęchłych kącików rzeczywistości. Literatura właśnie nie teatr i nie poezja, tylko proza stwarza nową rzeczywistość według teorii Chwistka. Teoria ta bezsilna jest wobec sztuki czystej, ale na szczęście to coś, czego nawet nie rozumiem, zanika w naszych oczach. Rozumiem właśnie twórczość nie jako produkowanie tej idiotycznej, nikomu niepotrzebnej tak zwanej czystej formy i nie jako odwalanie rzeczywistości, tylko jako stwarzanie rzeczywistości nowej, do której uciec można od tej, której mamy dosyć po same gardła
No czy tak bardzo dosyć, panie Zypulka śmiała się już otwarcie Irina Wsiewołodowna.
Matka. Zypciu! Jak ty mówisz ordynarnie! Ty musisz zacząć bywać Księżna spoważniała.
Panie Zypku: Sturfan Abnol, ten schizofrenik, ten genialny marzyciel wcielonej pustki, zawrócił panu głowę swymi teoriami. To dobre w teatrze Kwintofrona Wieczorowicza dodała widząc oburzenie na jasnej twarzyczce Lilian w teatrze w swoim rodzaju nadzwyczajnym. Tam jest miejsce dla niego, artysty bo artystą jest, mimo że twierdzi, iż sztuki nienawidzi tam, gdzie właśnie zupełna pustka w znaczeniu nieobecności wszelkiej treści realnej wciela się naprawdę w życie jako zbiorowa twórczość artystyczna. Indywiduum się w sztuce skończyło. Bo w to wytwarzanie nowej treści urojonej, w przeciwieństwie do jakiegoś dawnego formizmu, nie wierzę. Byłam raz i nic dosłownie nic. Ale musimy tam pójść razem. Lilian już w przyszłym tygodniu wystąpi po raz pierwszy w cudnej burdelesce swego Sturcia czy Fania. Ale literatura mówiła dalej swym najbardziej uczonym stylem nie tkwiąca silnie w podłożu społecznym danej chwili, bojąca się jadowitych problemów i dalekich horyzontów dla jakichś dydaktycznych urojeń; chęci podnoszenia mas, musi być fałszem, narkotykiem tretiawo razriada dla ludzi słabych, nie mogących wziąć za kark najprostszej rzeczywistości. Sam Abnol przerzuca się na teatr z całym swoim niby hyperrealizmem (Nieletni fornikator był zgnębiony na miękko. Rosyjski przewlekły akcent działał na niego jak johimbina).
Co za pomieszanie pojęć w tej biednej rudej głowie zaczął Genezyp programowo wyższościowo, ale nie wystarczyło mu materiału i odwagi i utknął. Niech pani lepiej postawi jasno kwestię wobec mamy. Skąd ta cała życzliwość dla mnie? Chce pani mieć okaz dla obserwacji? Chce pani na mnie wykonać jeszcze jakiś piekielny eksperyment, bo się pani nudzi. O, gdyby mama wiedziała wszystko!
Wie nie skłamałam nic. Mama mnie rozumie jako kobieta. Nieprawdaż, baronessa?
O, jak ja jednak panią znam! Zakrył twarz rękami purpurowy ze złości i wstydu. Jakiż był piękny! Szkoda! Lilian pochłaniała nierozczłonkowaną, niezrozumiałą istotę życia podświadomymi ssawkami. Coś się w niej prężyło do skoku jeszcze chwila, a będzie wiedzieć wszystko. To wiedzieć i potem wkręcić w to Abnola i wszystko inne dalej położyć się na życiu, jak pantera na dogonionej antylopie, odpocząć, a potem chłeptać żywą krew Znowu nadstawiła różowe uszki pod niewinnymi blond-kosmykami.
Nic-a-nic mnie pan nie zna i nie pozna nigdy. Poznaj mię dobrze, bo wkrótce utracisz, jak sny przez dobre duchy malowane co to: Słonimski, czy Słowacki? A wsio rawno!Głupie poetniki. Pan jest dziecko biedne, okrutne dziecko. Kiedyś pan zrozumie wiele rzeczy, ale wtedy może być za późno, za późno Coś zajęczało w jej głosie, zajęczało powoli coraz bardziej jej biedne serce. Była teraz jak duża, przemądrzała i bardzo biedna dziewczynka. Genezypa zdławiła za gardło jakaś wstrętna litość. Pan mnie sądzi fałszywie. Pan jest z tych, którzy prócz siebie nikogo od środka nie pojmą nigdy w tym pana szczęście i nieszczęście. Pan będzie dotykał życia przez ciepłe, grube rękawice już nie przez gumę pana nic nie zrani, ale nie dojdzie pan nigdy do całkowitego szczęścia w uczuciu. (Sama jest taka pomyślał leniwo Zypcio). Skąd pan wie, przez co ja przeszłam, i co cierpię teraz. Człowiek z bólu może pokąsać rękę, która go gładzi. Pan zastępuje mi synów, których tracę każdego inaczej. Maciej jest obcy, a Adam nie wyjdzie już stamtąd (Załkała na sucho i opanowała się natychmiast). I zamiast cenić mamę, że jest tak liberalną matką, pan nią za to właśnie pogardza.
Matki nie powinny wglądać w brudne męskie sprawki synów, o ile nie przekraczają one granic kryminalnych Sprawki, nie matki. Cha, cha! śmiał się nieprzytomnie jak bohater Przybyszewskiego. Baronowa, przygotowana snadź na wszystko, nie drgnęła nawet.
Księżna jest bardzo zdenerwowana i opuszczona. Książę i markiz Scampi musieli wyjechać do stolicy, a książę Adam jest aresztowany. Pomyśl jest sama chodzi o to, ażeby miała młodego przyjaciela. Młodość to wielka rzecz. Ileż jej idzie na marne, gdy dla kogoś mały jej kawałeczek może być tą wielką dźwignią, dopełniającą jego układ sił (Język »pana Józefa« z obrzydzeniem bąknął w myśli Zypcio. Ja mam być podręcznym akumulatorem energii dla tego babska!).
Tak moją uboczną misją na tym nędznym światku (Mignął się jej w wyobraźni jakiś wspaniały dwór i ona jako kochanka młodego króla wszechwładna w polityce i w miłości) jest wprowadzenie pana w świat. Przeżyję w tym moją drugą młodość.
Ale czemu naprawdę nie pojechała księżna do stolicy? brutalnie spytał Genezyp, nagle zdoroślały, zły samiec. Zdawało się, że w oczach trzech kobiet pokrył się cały włosami. Zmałpiał.
Nastała chwila niby-kłopotliwego milczenia. Światy waliły się gdzieś, niepodobne do tego, w którym odbywała się ta rozmówka. I mimo że, połączywszy odpowiednie punkty, można by jeden z drugiego kolineacyjnie wyprowadzić, nikt z tych czworga ludzi, w życiu samym w sobie pogrążonych, nie wiedział nic o tamtych zaświatowych obszarach, w których żyli teraz, aktualnie, jak widma, obdarzone wyższym ponad-bydlęcym sensem wszyscy czworo w tej samej dokładnie chwili, gdy pili herbatkę tu, w tym saloniku.
Czemu tak, czemu powtórzyła obłędnie księżna i zaraz spadła z tamtego wymiaru w ten salonik, jak postrzelony ptak. Muszę tu pilnować przyjaciół męża, a przy tym mam pewien osobisty interes Gdybym była tam, musiałabym się starać o uwolnienie Adama. A ponieważ znany jest mój osobisty urok, więc rozumie pan, oni wszyscy zawzięci są na mnie więcej niż na kogokolwiek bądź żeby pokazać swój niby obiektywizm, dla przykładu, żeby pokazać, że ja na nich nie działam, właśnie na złość będą stokroć bezwzględniejsi niż z jakąś pierwszą-lepszą petentką Genezyp nie słuchał tych tłomaczeń.
Ten osobisty interes, to jestem ja raczej moja cielesna powłoka. Obołoczka tek. (Był sam dla siebie tak wstrętny, że nie mógł wyjść z podziwu, że go po prostu na pysk stąd nie wylewają). Jestem dla pani smacznym kąskiem niczym więcej. Bo nawet sympatii pani dla mnie nie ma. Traktuje mnie pani jak głupie zwierzątko użyć, a potem wyrzucić. I tylko podziwiam matkę, że z panią razem przystępuje do spisku przeciw mnie, chcąc mi odebrać siłę i odpowiedzialność, jako jej opiekunowi.
Ta bzdura była już kompletnie ponad siły obu pań. Coś zaczęło się rwać. Bezsens stanu całego społeczeństwa, z fikcyjnym rozdziałem na Syndykat i to coś bezimiennego, o czym bali się mówić, a nawet myśleć, najśmielsi, i to beztwarzowe, tajemnicze, zadowolenie z chwili, to właśnie wcielało się w tę właśnie chwilę w tym salonie, jak w najdoskonalszy symbol. Niepotrzebność tych ludzi i takich ich stosunków. Ale niepotrzebność dla kogo? dla nich, czy dla tych tam obałwanionych i zadowolonych robociarzy? Chwilami zdali się niepotrzebni wszyscy, i ci, i tamci niepotrzebny był świat nie miał go kto przeżywać w sposób godny i warty. Zostawał pejzaż sam w sobie i trocha bydląt to mało. Tylko żywy mur chiński mógł jako tako to załatwić ale to było coś w rodzaju lawiny: bezimienny żywioł. Lepiej by jeszcze zrobiła eine Weltkalastrophe zderzenie planet czy wejście w nieznaną mgławicę.
Księżna. Pan jest niemożliwie brutalny. Myśmy mówiły tu z godzinę przed pana przyjściem, wszystko ułożyłyśmy, już było tak dobrze, tak dobrze, a tu
Genezyp: Porozumiały się panie jako kobiety, mama ma pana Michalskiego pani chce mieć mnie. Mamie jestem niepotrzebny, nawet zawadzam jej w tym całym nowym życiu (z ironią) chce mnie zwalić z karku i jako syna, i jako opiekuna. Anadiomene z piany od piwa pienił się tania gargotka z hygienicznymi miłosnymi placuszkami, ja nie chcę być jaką Selbstbefriedigungsmaschine, ja
Matka: Zypciu! Tu jest twoja siostra. Zastanów się, co mówisz. To obłęd zupełny, ja już nie wiem, kim ja jestem. Boże, Boże!
Genezyp: Niech mama nie wzywa Boga, bo Bóg dla mamy dawno umarł: razem z papą: to było jego istotne wcielenie. (Dobrze, ale skąd to bydlę wiedziało np. o tym?) A ta siostra za parę tygodni więcej będzie wiedzieć o życiu, niż ja a może już wie teraz. Nie mam nic przeciw Abnolowi, ale z daleka od Lilian.
Podświadoma zazdrość brata rzekła z naukową powagą księżna.
Matka: Sturfan jest potomkiem bojarów rumuńskich, a za rok niecały będą mogli się pobrać. Lilian kończy szesnaście lat we wrześniu.
Genezyp: A róbcie sobie co chcecie! Nie wiedziałem, że w ten pierwszy dzień wyjścia mojego ze szkoły takie będę miał przyjemności. Wszyscy za mnie coś chcą robić, a nikt nie wie dokładnie co. Ale w imię czego, tego też z was nikt nie wie oto co jest gorsze.
Księżna: Właśnie to jest ta bezideowość dzisiejszej młodzieży z tym chcemy rozpocząć walkę, zaczynając od pana.
Genezyp: Wskażcie mi tę ideę, a upadnę przed wami na brzuch. Idea hamulcowa oto wasz najwyższy szczyt.
Księżna: Są idee pozytywne jest Syndykat Zbawienia. Tylko na hamulcach wóz nasz toczyć się może na takiej pochyłości jak dzisiejsze czasy. Hamulec jest dziś najpozytywniejszą rzeczą, bo stwarza możliwości innego wyjścia niż bolszewicki impasse. Idea narodu jest konieczna
Genezyp: Idea narodu kiedyś, krótki czas, była ideą pozytywną: była to idea-juczne bydlę, niosła na swoim grzbiecie inne. Była to pomocnicza linia w zawiłym geometrycznym rysunku. Wielbłądy ustępują przed lokomotywami po wykonaniu planu linie pomocnicze wyciera się. Wszelki kompromis narodu i społeczeństwa jako takiego jest niemożliwy. I mimo całej beznadziejności należy wam zginąć na tych nowych okopach Świętej Trójcy tylko bez Boga oto sztuka. A trójca wasza to chęć użycia za wszelką cenę, chęć już tylko pozorów władzy za cenę lizania brudnych dla was łap proletariatu i wola kłamstwa, jako jedynej twórczości oto wasze idee.
Lilian: Przyszły mędrzec z Ludzimierza, jak przyszły święty z Lumbres w pierwszej części powieści Bernanosa!
Genezyp: Jakbyś wiedziała! Zobaczysz jeszcze czym
Księżna: Nie zakłamuj się, Zypulka. Ja sama miałam też kiedyś takie pomysły. Ale teraz widzę, że tylko w kompromisie jest przyszłość, przynajmniej na dystans naszych tymczasowych istnień. Czemu Chińczycy zatrzymali się? Bo się boją Polski, boją się, że tu, w tym kraju kompromisu, siła ich rozbije się choćby chwilowo, że się rozłoży ich armia, gdy ujrzą kraj szczęśliwy, bez żadnych bolszewickich pseudo-idei.
Genezyp: (Ponuro). Raczej to bagno. Czyż kraj nasz jest szczęśliwy? Jeśli się wejrzy w głąb tego splotu (Tu są takie aktualne, częściowe sprawki do załatwienia, a ten brnie w jakiś pryncypjalnyj rozgowor!)
Księżna: Nie trzeba za nic patrzeć w głąb. Po co! Trzeba żyć to największa sztuka. (Blada, nędzna wydała mu się jej afektacja w tej chwili), Ach czuję, że idzie na mnie coś wielkiego z dalekich przestrzeni, co mi potwierdzi moje prawdy! Pan, panie Zypku, może oddać nam nieocenione usługi, o ile, jako tajny członek Syndykatu, wejdzie pan w najbliższe otoczenie Kwatermistrza, który otacza się ludźmi politycznie bezpłciowymi.
Genezyp: Po prostu chcecie ze mnie mieć szpiega w sztabie tak zwanego przez was Kwatermistrza. Tyle on jest Kwatermistrz, co ja. To jest wódz. A niedoczekanie wasze. Nie dosyć będę tym, czym być chcę. Będę miał cierpliwość, aby to zobaczyć bez niczyjej pomocy. Od tej chwili niech nikt nie śmie mną kierować, bo ja go pokieruję tak, że popamięta, albo nie popamięta wcale to gorzej. Nie prowokujcie we mnie tajemnej siły, bo was wszystkich rozniosę. Olbrzymiał fikcyjnie, wydymany urojoną potęgą czuł to, ale opanować się nie mógł. Coś obcego stawało się najwyraźniej w mózgu ktoś tam grzebał niewprawną ręką w tych zawiłych aparatach ktoś nieznany, jakiś straszny pan, który nie raczył się nawet przedstawić, za niego załatwiał wszystko bezczelnie, pośpiesznie, bez namysłu, na pewno, bezapelacyjnie. Sam począteczek, ale wystarczy. Czy to tamten, już trochę znany (choć powierzchownie) gość, wylazł z ukrycia? Boże co się stanie za chwilę?! Nikt tego wiedzieć nie mógł, nawet sam Bóg, chociaż mówią, że to ON właśnie odbiera rozum swoim stworzeniom jak wszystko inne zresztą odbiera i daje. On albo programowo niszczy częściowo (czy wyłącza) swoją wszechwiedzę (jest wszechmocny tak) (dla swojej zabawy, czy zasługi wiernych), albo jest okrutnikiem ponad wszelkie nawet ludzkie zrozumienie. A czyż jest okrutniejsze bydlę niż człowiek? Tak mniej więcej myślał okruchami Zypcio, na tle tamtego mózgowo-materialnego dziania się czegoś niewiadomego. Wydzierał się Zypcio sam z siebie w tajemniczy, okropny świat, w którym rządziły inne prawa, niż tu ale gdzie to się działo? Był tu i tam jednocześnie. Gdzie jestem? krzyczał ktoś bezgłośnie w jakichś jaskiniach bez formy, dna i sklepień, w grotach, które rzeźbi sen i obłąkanie [Miciński]. Ach więc to jest ten obłęd, o którym się tyle mówi. To wcale nie jest takie straszne: lekka nie-euklidesowość psychiki. A jednocześnie ta próbka bez wartości była czymś tak okropnym, że na całe życie wystarczyć by mogła. Nie to samo tylko to, co być poza tym mogło: co powiedzą na to centra motoryczne, a dalej mięśnie, ścięgna, kości czy nie obrócą wszystkiego dookoła w puch i proch a potem konsekwencje to jest straszne. A jednocześnie, z przerażającą zaiste jasnością, widział całą głupią, pospolitą sytuację obecną. Zatrzymał wzrok na Lilian, jak na libelli stałej w nachyleniu wśród tego chwiejnego kłębowiska pospolitości. Kochał ją, żyć bez niej nie mógł ale działo się to za szybą, tą, która zawsze oddzielała go od świata. Sztylet zdradliwej ambicji wbił mu się we wnętrzności od spodu znienackie pchnięcie zagrobowego ojca. To ona temu winna matka ona jest wariatka. To po niej ma ten cały pasztet we łbie. A jednak ani na chwilę nie chciałby być kimś innym. Dźwignie samego siebie ponad siebie razem z tym obłędem. Bo to był obłęd wiedział o tym, ale jeszcze się nie bał. Ta myśl była jasna aż do oślepienia czarność dookoła. Jednak trochę się przeraził i oprzytomniał. Wszystko to trwało jakieś nieuchwytne mgnienie czasu. Gdzie to się podziać mogło w oczywistej jednoczesności? Jakby czas się rozdwoił i biegł na wyścigi dwiema różnymi kolejami.