Józef Ignacy Kraszewski
Brühl, tom drugi
Tom II
I
W mieszkaniu Sułkowskiego, pod wieczór wiosennego dnia siedzieli naprzeciw siebie dwaj wszechwładni ministrowie w długiém milczeniu, jak gdyby obadwa zbadać się pragnęli a nie mogli. Od kwadransa już prawie Sułkowski ze swą pańską dumą, przechadzał się po salonie, stając niekiedy w oknach i patrząc w ogród. Przez otwarte jedno z nich, słychać było śpiéw wesoły kosów i szczygłów. Zdaleka dolatywał odgłos wozów i karet, toczących się po bruku.
Twarze dwóch współzawodników napozór nie wiele się różniące charakterem, przedstawiały nadzwyczaj wybitną sprzeczność dla bacznego spostrzegacza. Ktoby był się przypatrzył Brühlowi, gdy ten sądził, iż go nikt nie widzi, dostrzegłby pod jego uśmiechem, prawie dobrodusznym i pełnym uprzejmości, chłodną przewrotność, któréj głębiny przerazić mogły. W oczach jego błyszczała żywa pojętność, spryt ten światowego człowieka, który nie potrzebuje nic się uczyć, a zgaduje wszystko i rozumié; który jasnowidzeniem sprężyny ruchów społecznych przenika i nie zawaha się nigdy żadnéj z nich pochwycić, gdy bezpiecznie może, a dla własnéj tego potrzebuje korzyści.
Sułkowski był w dumę wbitym podpankiem, który urosłszy na pana, sądził się tak bezpiecznym na wysokiém swém stanowisku, iż mniemał, jakoby mu wszystko już było wolno. Z pewném lekceważeniem, za rodzaj malum necessarium1, uważał Brühla i z góry nań spoglądał z tą wyższością pewną siebie, która najbliższego nawet nie dostrzega niebezpieczeństwa. Nie zbywało mu na myślach, lecz leniwo one krążyły w głowie, która bardzo się silić nie widziała potrzeby.
Patrząc na nich, można było i odgadnąć walkę nierówną i lękać się o jéj wypadek łatwo przewidziany. Nigdy piękniejsza i milsza twarz, więcéj chytrości i fałszu nie kryła pod swą maską. Brühl wszakże, gdy wiedział że nań patrzano, przybierał tak niemal łatwowierną, naiwną, dziecinną fizyognomią, że się zdawał zupełnie niewinném stworzeniem.
Dwaj tacy ludzie, postawieni przy sobie i zmuszeni do współzawodnictwa, nie mogli długo wytrwać bez walki. Tu jéj wcale jeszcze nie było, owszem najczulsza zawsze panowała przyjaźń. Instynkt czasem jakiś sprawiał, że Sułkowski czuł, domyślał się w Brühlu antagonisty, ale się sam śmiał z tego. Brühl doskonale wiedział, że do panowania absolutnego nad królem nie dojdzie, nie obaliwszy Sułkowskiego. Sam on poniekąd dawał oręż przeciwko sobie. Jakkolwiek umiejący dyssymulować i czekać, Sułkowski się czasem z tém wydawał, że mu panowanie duchownych i jezuitów na dworze ciążyło, że przewaga królowéj mu zawadzała.
Nie zwierzał się z tego Brühlowi, ale nie ukrywał przed nim tak dalece, aby się nie dał odgadnąć. Gdy Brühl z O. Guarinim był w najściślejszych stosunkach, Sułkowski nigdy go z sobą do poufałości nie dopuścił. Dla królowéj był z najgłębszym szacunkiem, nie uchybił jéj pewnie, ale ani się bardzo nabijał do łask, ani nadskakiwał jéj otoczeniu, ani dosyć służył. Czasami wyrywało mu się jakie słówko o tém, że za Augusta II dogodniéj było z faworytami, niż teraz z jedną i to tak surową królewiczową.
O. Guarini, wiedząc jak był w łaskach u króla, kłaniał mu się, lecz zdaleka.
Sam na sam z Brühlem tak swobodnie, jak dziś, spotykali się rzadko; jeden z nich prawie zawsze przy panu być musiał na służbie, aby mu się nie dać nudzić samemu.
Znać wszystko, o czém mówić mieli wyczerpali, gdyż Sułkowski milczał, a Brühl mu nie przerywał, nie odchodził jednak, jakby coś jeszcze na koniec zostawił.
Po długiéj dosyć przechadzce, hrabia się zwrócił do siedzącego i rzekł cicho:
Wszystko to niech pozostanie między nami. Dom habsburgski się kończy, saskiego wielkość rozpocząć powinna. Wiem to doskonale, żeśmy się zrzekli wszelkich praw do spadku, że sankcyą pragmatyczną przyjmujemy, ale ze śmiercią cesarza, rzeczy dla nas obrót nowy przybrać muszą. Co najmniéj powinniśmy wziąć Czechy, a nawet Szlązk, gdzieindziéj wynagradzając Prusy. Mówiłem wam, żem skreślił w cichości plan cały. Kazałem go napisać Ludovicemu.
Radbym miéć go i rozważyć odezwał się Brühl plan jest genjalny i godny was, a dla przyszłości Saxonii najwyższéj wagi. Nie potrzebuję mówić nawet, że do spełnienia jego, najszczęśliwszym będę, jeśli się zdołam przyczynić. Masz hrabia we mnie gorącego współzawodnika i sługę.
Ale każcie téż Ludovicemu ten plan przepisać dla mnie.
Plan ten podziału Austryi odparł Sułkowski, któremu pochlebiało uznanie nie chcę, aby dwa razy przesuwał się przed oczyma Ludovicego, ale ja go dla was w wolnéj chwili, sam własną ręką przepiszę.
Brühl z najmilszym uśmiechem podziękował.
Uczynisz mi hrabio największą łaskę rzekł tak olbrzymi pomysł, zawczasu już powinien być opracowany i środki wykonania przedsięwzięte. Możnaby zdaleka i ostrożnie wymacać w Berlinie
A! zawołał Sułkowski z uśmiechem tam, nie ma najmniejszéj wątpliwości, z otwartemi przyjmą go rękami: o to ja jestem spokojny, znajdziemy łatwego i chętnego sprzymierzeńca.
I ja się tego spodziewam dodał minister idzie tylko o to, aby sobie zbyt drogo płacić nie kazał.
Ale téż nie czas jeszcze przystąpić do układów.
Ale pora się przygotować do nich i strategią całą rozważyć, jakiéj nam użyć wypadnie.
To mówiąc Brühl powstał i wyciągając się od niechcenia, odezwał:
Mam prawie pewność, że ten niepoczciwy medal, to jest pomysł doń, wyszedł z Drezna, a nawet silne nader podejrzenie mam o twórcy.
Szybko odwrócił się ku niemu Sułkowski.
Któżby był tym śmiałkiem?
Któż, jeśli nie dworak, ufający w swe położenie mówił Brühl maleńki człowieczek na tak niebezpieczną rzecz nie ważyłby się: pachnęłaby dlań katem i pręgierzem.
Tak, a dla dostojniejszego pana, może czémś gorszém grozić, bo bezkarnie tego puścić niepodobna.
A! spodziewam się! rzekł Brühl po głowachby nam jeździli. Zuchwalstwo już i tak dochodzi do najwyższego stopnia, a dobroć pana i wspaniałomyślność wasza ośmiela do wybryków najswawolniejszych. Czy téż hrabia uważałeś, ile sobie Watzdorf młodszy pozwala?
Sułkowski, który był ku oknu zwrócony, posłyszawszy te wyrazy, popatrzał na Brühla, jak gdyby z pewném politowaniem.
Wy, bo nie lubicie Watzdorfa rzekł. Jak ojciec tak i on bufonuje, ale to tam nie jest niebezpieczne.
Przepraszam podchwycił Brühl żywo bardzo przepraszam. Kto sobie zwykł ze wszystkiego żartować, nie poszanuje nic. Dostanie się mnie, wam, panie hrabio, a wkońcu i panu naszemu.
Na to się nie odważy.
Zacząwszy mówić hrabia przerwał, zwrócił się do Brühla i biorąc go za guzik od fraka, rzekł poufale:
Wy bo do niego coś macie? przyznajcie się: zawadza wam?
Nudzi mnie zawołał Brühl przyznaję, czepia się mnie, żarcikami swojemi dojada
Wy sobie pono wyobrażacie, jeśli się nie mylę pocichutku odezwał się, śmiejąc Sułkowski, że on się kochał w Frani Kolowrathównie.
Toby był tylko dowód dobrego gustu i tegobym mu za złe miéć nie mógł rzekł Brühl, pokrywając rozdrażnienie pozorem obojętności ale dokucza hrabinie Moszyńskiéj, dla któréj mam najwyższy szacunek.
A! a! rozśmiał się hrabia.
Hrabinaby się obroniła sama, szepnąwszy słowo królewiczowi mówił daléj Brühl ja jéj nie potrzebuję w pomoc przychodzić; daleko gorzéj jest, że drwi z nas wszystkich, nie wyjmując nikogo.
Jakto? i ze mnie? spytał Sułkowski.
Zdaje mi się, że i tobym mu dowiódł.
O! toby było nadto śmiało! rzekł Sułkowski sucho.
Wierzcie lub nie, powiem otwarcie: ja go mam za twórcę medalu zawołał Brühl i rękę położył na piersiach.
Rzuciwszy to słowo parę razy, przeszedł się po salonie.
To prosty domysł, mój Brühl, to prosty domysł.
A może i coś więcéj, niż domysł począł minister wiem już na pewno, że trzy, czy cztery medale rozdał.
Komu?
Dworskim osobom. Zkądże ich ma tyle, i co za osobliwsza ochota do rozpowszechniania rzeczy, którą ja wykupuję i niszczę?
Lecz czyż pewno?
Hennicke da wam spis osób.
To już wcale co innego przerwał Sułkowski to fakt, i chociaż ja go sobie tłumaczę więcéj jego niechęcią dla was, niż dla mnie, zawsze i mnie to dotyka.
Tak jest potwierdził Brühl. Powiem wam szczerze, kazałem w jego mieszkaniu potajemną zrobić rewizyą. Jeśli się tam znajdzie zapas medalów, mam go za ich autora i proszę was, aby mu to bezkarnie nie uszło.
Wam dodał, rozgorączkowując się niby Brühl obojętną to być może rzeczą, ale dla maleńkiego jak ja człowieczka
Sułkowski się zmarszczył.
Watzdorfa nigdybym nie sądził zdolnym do takiéj nikczemności.
Przekonacie się kończył minister. Jeśli dowody będę miał w ręku, w takim razie nie chcę nic u królewicza wyjednywać bez was, nic sam przez się czynić, o nic bez waszéj wiedzy prosić; ale z góry was błagam: tego płazem nie puścimy. Na Koenigstein
Zamyślił się Sułkowski.
Szkodaby mi go było rzekł lecz jeśli się okaże jawnie winnym
Ja królewicza o to prosić i mówić mu o tém nie będę powtarzam was proszę, wy czyńcie: jam wasz sługa i pomocnik, ja sam przez się niczém nie jestem i być nie chcę, tylko pomocą Sułkowskiego, jego podręcznym
Skłonił się, Sułkowski wziął go za rękę i rzekł z dumą sobie właściwą:
Przyjaciela chcę miéć w was, tylko przyjaciela, mój Brühl, a z méj strony służyć wam będę po przyjacielsku. Wy mi jesteście potrzebni, ja wam się téż przydam.
Ścisnęli się serdecznie; Brühl z wielkiego wzruszenia, które było znakomicie odegrane, pocałował go w ramię.
Słuchajże Brühl, jak przyjaciel ci to mówię: wiele osób wié, że Watzdorf się kochał w Frani; jeśli go dlatego chcesz oddalić, nie na mnie, ale na was krzyczéć będą.
Brühl odskoczył aż z podziwu udanego.
Ale mój hrabio krzyknął uderzając się w piersi ja nie jestem nic a nic, a nic zazdrosny, alem o honor pana, o wasz i o mój, troskliwy
Dziś dodał zaczepiają nas i otarli się o tron, jutro ośmieleni na sam tron się rzucą i na najdroższego nam pana. Trzeba swawoli zapobiedz, bo nic świętego nie będzie.
Masz słuszność zimno odparł Sułkowski ale winy trzeba dowieść.
Oczywiście dorzucił Brühl, chwytając za kapelusz, i począł się żegnać.
Ale spotkamy się przecie
Tak, na strzelaniu rzekł Brühl królewicz potrzebuje rozrywki. Bądź co bądź, należy mu ich dostarczyć namiętnie strzelać lubi. Przecież to tak niewinna zabawa
Brühl pośpiesznie zabierał się do wyjścia, jakoż nadchodziła godzina, w któréj dwór miał się udać do bażantarni, gdzie tarcze przygotowano. Nie chciano urządzać tego rodzaju zabawy w zamku, aby zachować jeszcze resztkę pozorów żałoby.
W bażantarni, lasku poblizkim Drezna, w którym już stało kilka domków i pałacyk za Augusta II zbudowany, dwór się bardzo często zabawiał. Przepyszne aleje z lip, ogromne buki i dęby, całe posągów szeregi, stawek wykopany świeżo, czyniły to miejsce jedném z najwdzięczniejszych w okolicach Drezna. Niespełna pół godziny drogi dzieliło je od stolicy. Ogród dziki w pośrodku, w którym i amfiteatr był urządzony, opasywał zewsząd gęsty las odwieczny. Wśród niego gdzieniegdzie stojące posągi i ogromne wazy marmurowe wytwornie rzeźbione, cudnie wyglądały na ciemnéj drzew zieleni. Woń świeżo rozwitych drzew, cisza dokoła, klomby kwiatów, łąki szmaragdowe ubierały to zacisze.
W amfiteatrze urządzono do strzelania tarcze. O. Guarini nie kontentując się tém, co tam przygotują łowczy i myśliwski dwór króla, znając charakter Fryderyka, chciał mu tu uczynić niespodziankę i od rana się nad nią krzątał. Trzymano ją w jak najgłębszéj tajemnicy. Nieopodal od amfiteatru z tarcic wystawiono szałas, przy którym stała straż, nie dopuszczająca doń nikogo; zawierał w sobie tę tajemnicę Ojca Guariniego. Trzy razy tego dnia z rozmaitemi pudłami przyjeżdżał jezuita i za każdym razem on, i kilku pomocników siedzieli tam dosyć długo. Twarz Ojca nabrała po południu, gdy raz ostatni tu przybył, wyrazu zadowolenia i źle tłumionéj uciechy. Próżno okrywał się powagą swojego stanu, oczy mu się śmiały mimowoli. Znać już wszystko gotowém być musiało, bo Pater założywszy ręce w tył, przechadzał się spokojnie, po wiodącéj do amfiteatru uliczce, gdy na placyku około pałacu turkot się dał słyszéć. Ekwipaże dworskie jeden za drugim, poprzedzane lauframi, z hajdukami i lokajami na stopniach z boku i z tyłu, konni kawalerowie, kobiety strojne, wszystko to jedno za drugiém przybywać zaczęło. Królewicz wiódł pod rękę żonę, która go zwłaszcza przy zabawach i gdziekolwiek kobiéty znajdować się miały, nigdy nie odstępowała. Kolowrathowa z córką, frejliny, szambelanowie, pazie, dwór cisnął się za królewiczem na wyznaczone sobie miejsca. Sułkowski i Brühl w wykwintnych myśliwskich strojach, szli tuż przy Fryderyku.
Zawczasu przygotowano sztućce, paziowie, myśliwcy do nabijania i podawania ich stali w amfiteatrze. Właśnie gdy Fryderyk zajmował z widoczną niecierpliwością miejsce swe i strzelanie już się miało rozpocząć, na zielonych wschodkach wiodących z bocznéj uliczki do amfiteatru, ukazał się O. Guarini po cywilnemu (bo często bardzo chodził w tym stroju) z laską w ręku.
Udawał niezmierne zdziwienie na widok dworu i zbliżył się pokornie do królewicza, choć wesoły żarcik zdawał się ulatywać na jego ustach.
A! Najjaśniejszy Panie zawołał co ja widzę, strzelanie do tarczy: co za wyśmienita zabawa.
Hm? prawda? śmiejąc się rzekł Fryderyk ale wy strzelacie do dusz tylko
Zawsze jednak do celu, i to dosyć nieszczęśliwie rzadko trafiam westchnął jezuita. Postarzałem. Tu zaś świetne pewnie będą wyścigi ale gdzież nagrody?
Jakie nagrody? spytał zdziwiony nieco królewicz.
Niech mi Najjaśniejszy Pan daruje odparł Guarini po ludzku rzeczy biorąc, tym co najtrafniéj strzelać będą, należy coś w nagrodę i na pamiątkę.
O tém nie pomyślałem zawołał królewicz, obracając się wkoło i szukając kogoś oczyma.
Jeżeli mi wolno będzie przerwał kłaniając się Guarini to ja zaofiaruję nagród pięć. Wiele nie mogę, ubogi jestem, ale na uciechę mojego najdroższego pana, składam mój maluczki dar u stóp jego.
Królewiczowi oczy się rozśmiały.
No co? co? zapytał.
A! to moja tajemnica! zawołał Padre tego wydać nie mogę przed czasem.