Macocha, tom trzeci - Józef Kraszewski 3 стр.


Dowody arjanizmu były w głuchych zaskarżeniach i powieściach, w zeznaniach starego Wala a mniej dobitne w znalezionych księgach. Wal, który sam zeznawał, że do arjan należał i z nimi do niedawnego jeszcze czasu trzymał, wskazywał całą rodzinę jako w herezji pogrążoną, mówił o zjazdach z Pruss i Niderlandów przybywających kacerzy, odbywanych w podziemiach zamkowych, o kaplicy arjańskiej, sali, zborze i archiwach. Opowiadał on, iż wnijścia oznaczyć dokładnie nie mógł, gdyż zwykle po nocy korytarzami ich tam wpuszczano; lecz twierdził, że kaplica i zbór do grobów przytykać gdzieś musiały.

Komissarz Żółtuchowski udał się tam razem z nim po dniu białym, obeszli podziemie, szukano, usuwano grobowce, kopano, świdrowano w ścianach i nigdzie żadnego śladu znaleźć się nie udało. Groźbami zmuszany stary Eliasz milczał jak kamień, i wprost dawnego towarzysza obrzucał tem, że mu się w głowie pomieszało.

Ponieważ najpilniej szło o ten corpus delicti, o wyszukanie owej kaplicy i archiwum, starego Wala postawiono tegoż dnia przed panem Dobkiem, by wyznanie swe powtórzył.

Wprowadzony do izby pana komissarza Wal, w progu już drżeć zaczął, zobaczywszy swego dawnego pana, który w powszednich chwilach był niepozornym człowieczkiem skurczonym, twarzy bez wyrazu, a teraz wydawał się jakby odmłodzony i nową siłą natchniony. W istocie Dobka w nim owego poznać było trudno, tak urósł w nieszczęściu. Wal spojrzał nań i sumienie mu się poruszyło, stanął w progu z załamanemi rękami.

 Mówże, mów, podżegł pan Żółtuchowski!..

Wal głowę ku ziemi spuścił, oczy w posadzkę wlepił milczał posępny. Dobek widząc, iż stary odwagi nie ma, odezwał się:

 Kończże jakeś rozpoczął, mów Jadłeś chleb mój od kolebki do starości, a nigdy ci go nie zabrakło; dzieliłem z tobą nietylko chleb ten, lecz i serce moje byłem ci ojcem i bratem. Chciałeś mi za to wywdzięczyć się jako Judasz Chrystusowi Panu; dla czegożbym ja skarżyć się na mój los miał, i żądać, abym lepszym był od Zbawiciela? Mów, mój Walenty, mów co ci sumienie podyktuje, obwiniaj, dowódź, prowadź może pod pręgierz, czy na stos, ja ci wzorem mistrza naszego za winę nie poczytam słabości twej, ani zdrady twej, jeśli w sumieniu czułeś się obowiązanym to uczynić. Mów a obwiniaj

Stary padł na kolana, rozszlochał się.

 Ja nic nie wiem! mnie się w głowie pomieszało Plotłem winienem

Komisarz się obruszył i obracając do Dobka, prosił go, by się więcej nie odzywał. Dobek więc zamilkł i siadł. Z Wala wszakże nic wydobyć nie potrafili.

Ta nagła zmiana pomieszała szyki. Przepiórka, który miał czas na miejscu rzeczy wybadać, a z Walem nieraz o tem mówił, jął przed urzędem dowodzić, iż lochy pod starym zamkiem są nadzwyczajnej rozległości, że należy je wskroś przejść z końca w koniec szukając wnijść; dowodził też, że tajemnicze drzwi mogły być zamurowane gdyż, wedle wszelkiego podobieństwa, przed przybyciem urzędu pan Dobek wiedzieć musiał co mu grozi i do tego się przygotował

Przepiórka mówił, że ostatniej i przedostatniej nocy w zamku był ruch i krzątanina niezwyczajna.

Wszystko to jednak nie starczyło, dopókiby się owa skryta kaplica nie znalazła.

Scrutinium toczyło się tak dalej, obiecując długo się przeciągnąć.

II

Położenie pani Dobkowej po uwięzieniu jej męża, gdy się spodziewała, że chwilowo tu zapanuje i obejmie rządy, stało się w istocie nieznośniejszem niż było. Z wyjątkiem probostwa nieprzyjaznego dworowi, co żyło po wsiach, w miasteczku, na zamku, przywiązane było do starych panów; przypisywano wszystkich tych nieszczęść przyczynę macosze, która się tu wkręciła, niosąc za sobą niepokój, intrygi i cały szereg utrapień. Znienawidzona przez wszystkich, odstąpiona znalazła się pani Dobkowa jawnymi otoczona nieprzyjaciółmi i zniewolona posługiwać własnemi ludźmi ze Smołochowa, bo jej nikt słuchać nie chciał i nic jej wydawać. Przyszło do tego drugiego dnia, iż trzeba było posyłać po żywność, a nieprzyjazne i chmurne spotykając twarze, obawiać się jakiej napaści nawet i zemsty. Jawne wystąpienie Przepiórki w sprawie przeciwko panu, nie dozwalało jemu już na krok odejść od pachołków, bo mu się kijami odgrażano.

Sam pan Żółtuchowski postrzegł wkrótce, iż ogólne usposobienie ludności na żadną z jej strony pomoc rachować nie dozwala. Zamiast mu posiłkować, służyło co żyło obwinionemu. Jako człek rozumny, komisarz poszedł się o tem we cztery oczy rozmówić z Aronem.

Starego Żyda powszechnie szanowano, trochę dla jego rozumu, wiele dla jego pieniędzy.

 Jakże to będzie, mospanie kupiec? zapytał Żółtuchowski. Wszyscyście tu widzę spiknęli się trzymać z dziedzicem i bronić go

 A czemuby tak nie miało być? spytał Aron a jak ma być inaczej? My znamy tych naszych panów od lat bardzo wielu my ich kochamy, myśmy im wdzięczni to są ludzie poczciwi! Że kilku łajdaków, z pozwoleniem jaśnie wielmożnego pana, związało się przeciw nim, aby ich zgubić co za dziw? Czy pan, pan taki rozumny pan co słycha jak trawa rośnie nie widzisz kto tu tego wszystkiego przyczyną i instrumentem?

Aron spojrzał mu w oczy, komisarz się frasobliwie uśmiechał.

 Pan ją widziałeś wczoraj? westchnął Izraelita. Ta kobieta przyniosła nam tu nieszczęście Od niej nasza śliczna panienka musiała uciec od niej kto tylko mógł uciekałby Jej to ludzie świadczą, z niej wszystko.

Pokiwał głową Aron.

 Ale w tem wszystkiem jest jednak prawda. Są dowody czarno na białem rzekł Żółtuchowski.

 Albo to tego czarnego na białem nie można wymyślić tak samo jak innych rzeczy! Jaśnie panie dodał izraelita kiedy tysiąc ludzi płacze po kim, a dwóch się śmieje, niech pan będzie pewien, iż ci dwaj łotry są.

Komisarz odszedł zamyślony Wszelako musiano dalej owe lochy prześledzać i kaplicy szukać

Wal wezwany na przewodnika, złożył się od starości zabałamuconą głową i iść nie chciał. Zagrożono mu zawołał, że go rozsiekać mogą, ale nie pójdzie.

Tępo jakoś sprawa się posuwała, a raczej cofała niż rozwijała. Nie miała jednak powodu komissja, której dostarczano wszystkiego obficie, zbytecznie spieszyć do końca. Grzebano się powoli prawie tylko, aby coś robić pozornie, w istocie niewiele lub nic nie czyniąc.

Dobkowa na zamku chodziła jak opętana po swych izbach, nie wiedząc co począć? Widywała się codzień, zapraszając do siebie Źółtuchowskiego i usiłując go wdziękami akceptować; lecz pan komisarz człek był stateczny, dla kobiet z respektem, a do obałamucenia jakoś trudny. Wymagało to czasu, bo się nie zaraz rozgrzewał.

Nie znajdując rady u niego jéjmość szła do kanonika na probostwo. Ks. Żagiel był milczący. Dawał jej tylko jedną radę, iż mogłaby z więzów małżeńskich się uwolnić tem, iż ślubując małżonkowi, katolikiem go sądziła, więc odkrywszy herezję, ma prawo prosić o skruszenie podstępnie zawartego związku.

Panią Sabinę skłaniało ku rozwodowi szczególniej to, iż kufry okazały się pustemi, a Borowce mogły być skonfiskowane; z drugiej jednak strony obawiała się oszukać, gdyby Dobek od obwinień się oczyścił, a pieniądze (o czem mówiono) ukrył tylko. W niepewności wielkiej, postanowiła czekać końca procesu. Nie upominała się wcale o widzenie się z mężem, ani też on się dopraszał, żeby się z nią mógł zobaczyć.

Na wypadek oczyszczenia nie frasowała się o pojednanie i wytłómaczenie, była bowiem pewna, że Dobkowi oczy zapruszy czem zechce i pociągnie ku sobie Gdy wieść o sprawie arjańskiej rozeszła się wprędcepo kraju, bo regestr ten już prawie był zapomniany, więc wiele o Dobku mówiono bardzo fortunnym trafem dobiegła ona do uszu rotmistrza Poręby, wygnanego z Borowiec za owo wtargnięcie się do skarbca. Rotmistrz, któremu ex-kuzynka pomagała, posiłkując mu małemi przesyłkami, pomimo to był w dosyć przykrem położeniu i tęsknił do szczęśliwych dni w Borowcach dowiedziawszy się więc, iż Dobek został inkarcerowany, że się tam scrutinium nań o kryminały toczy, a jejmość osamotniona bez opieki, oprócz Będziewicza nie ma nikogo, kazał konie zaprzęgać i śpiesznie w pomoc jej podążył.

Właśnie gdy największe ogarniało ją strapienie, Poręba się zjawił. Chciał wprost zajechać do dworu, ale tu pozostawiony ekonom i człowiek do zarządu, odmówili przyjęcia. Zmuszony więc został umieścić się w gospodzie, a osobą swą stawił się zaraz u Sabiny.

Czułe było powitanie Jejmość rozpłakała się.

 Prawdziwa kara Boża! zawołała witając go patrz, mój rotmistrzu, do czego to przyszło. Wiesz te kufry puste!! majątek skonfiskują a ja pójdę ztąd z torbami

 A któż to, moja jejmość, tak głupio tego piwa nawarzył? począł rotmistrz; toć przewidzieć było łatwo, co z tego wyniknie?

Jejmość nie przyznała się wcale, że się przyczyniła znacznie przez nieszczęsnego Przepiórkę do wywołania oskarżeń Wala, a przez papiery wyniesione ze skarbczyka do uregulowania obwinień.

 Proszę cię wtrąciła znowu no, ktoby się był spodziewał, że te kuferki próżne będą?

 One chyba są teraz próżne, odezwał się rotmistrz, kiwając głową; ale że nie były próżne, za to ja jejmości ręczę. Nie przypominasz sobie tego, że ja niemal każdy sepet za ucho brałem i próbowałem go podźwignąć, a żadnegom z miejsca nie poruszył?

 Ale czyż tak było? pewnie? spytała Sabina.

 Ja jestem człowiek gruntowny, odezwał się rotmistrz, i kiedy co robię, to porządnie. Co mi znaczyły nalepione kartki Mogło być bałamuctwo, macałem dobrze a i brzęczało we środku.

Głową pokręcił

 Więc to gdzieś zawczasu pochowali, pochowali, dodała Dobkowa, a już do rozwodu iść chciałam.

 Nie; bo ty Sabciu odezwał się Poręba, rozsiadając w krześle wygodnie ty nie masz cierpliwości, wszystko tu popsułaś tą swoją gorączką. A było nam cale nieźle Wódka starka, którą teraz słyszę opieczętowano, paradna! jeść było w bród trzeba było siedzieć i pomaleńku sobie iść krok za kroczkiem. Jejmości się zachciało nagle, a co nagle to po djable. Otóż wszystkiego utrapienia przyczyna.

Dobkowa odwróciła się gniewna.

 A co ja się z łaski waszej napokutowałem dodał rotmistrz, na wołowej nie spisać skórze Ile razy wygnany byłem i głodny, co pieniędzy straciłem!

 Nie swoich

 Już jak tylko traciłem, tom miał do nich prawo, i byłbym je sobie mógł na stare lata zaoszczędzić

W dalszym ciągu rozmowy okazało się, że ze Smołochowa trzeba było nosić prowiant do Borowiec, i że życie w na pół opięczętowanym zamku stawało się nieznośnem.

Drugiego dnia Poręba ruszył rozumem, spotwarzony przed Dobkiem jako podszczuwacz do złego, chciał, na wszelki wypadek, w oczach się jego oczyścić, bo mówił sobie w duchu, że człowiek mający pieniądze zawsze się jakoś z najgorszego procesu wyskrobać potrafi. Nie mówiąc nic jejmości, poszedł zabrać znajomość z Żółtuchowskim. Przypomniał sobie nawet, iż za dziadkiem jego była Petronella de Żółtuchow Żółtuchowska Z pomocą tej nieboszczki Petronelli zaintrodukował się do pana komisarza, który nudził się okrutnie, mając za całe towarzystwo tylko księdza Żagla i Arona, obaj zaś oni nie mieli czasu do gawędy. Poręba był mu wielce pożądany, w godzinę się pokumali.

Rotmistrz opowiedział, że jejmość była jego krewną, i że przybył jej w pomoc, aby choć alimenta wyrobić, pókiby się sprawa nie rozstrzygnęła.

Siedli tedy w marjasza grać, już jako koligaci i przyjaciele. Do oblania pierwszej dubli przyszła butelczyna. Humory poróżowiały.

 Co wy tam z tym nieszczęśliwym Dobkiem robicie? spytał rotmistrz.

 A cóż? siedzi w alkierzu, nic mu się złego nie dzieje, odparł komissarz.

 Jabym się z nim nie mógł też widzieć?

 Przy mnie, dla czegóż nie?

 Chciałbym mu moją kondolencję wyrazić, rzekł Poręba. Ludzie mnie ogadali przed nim, z domu mnie przepędził, wszystko to przebaczam wspaniałomyślnie żal mi go

Cóż myślicie będzie z tej sprawy? dodał rotmistrz.

 Albo ja wiem? Dotąd mi idzie jak z kamienia to arjaństwo.

 E! co to wam się wdawać w sądzenie sumienia ludzkiego, zawołał Poręba; on o to z Panem Bogiem mieć będzie sprawę Arjanin? a wiesz asińdziej co arjanie byli?

 Straszliwe kacerstwo! zawołał komissarz.

 No, ja tam tego nie wiem i nie potrafię rozróżnić co arjanie a co ormianie mnie to wszystko jedno, mówił Poręba, i zbliżył się do ucha Żółtuchowskiemu ale że ten arjanin grosza miał!! a! a! a!

 A gdzież go podział?

 Któż to może wiedzieć! Ja wam ręczę, że te kufry były pełne, bom ich próbował.

 Istotnie!

 Żołnierskiem słowem ręczę. Słuchajże kochany Żółtuchowski co ty, co wy zrobicie człowiekowi, który ma czem ozłocić wszystkie trybunały?

 Tylko nie tam gdzie o arjanizm sprawa, odezwał się Żółtuchowski: ho! ho!

 Arjanin! ormianin! dodał Poręba, kto ich tam rozróżni! At! bałamuctwo Chodźmy do Dobka

Poszli tedy W progu Poręba począł nagotowaną orację.

 Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Widzi pan przybywam Choć oczerniony, choć wypędzony, choć z błotem zmieszany a za wroga poczytywany, stawię się w złej godzinie z kondolencją. Widzi pan! A co? Łotr Poręba? Oto to tak ludzi sądzą. Dzień i noc pędziłem, aby wam w złym razie usłużyć.

Dobek, który siedział w kożuszku na tarczanie i nawet się nie podniósł, popatrzał nań, ledwie głową kiwnąwszy.

 A widzę, widzę odezwał się żeś jegomośćprzybył pocieszać nie mnie ale zapewne jejmość. No to samże sobie do niej ruszaj, a mniebyś dał święty pokój.

 Pan jesteś niewdzięczny! zawołał Poręba.

 To rzecz wiadoma rzekł Dobek. Ja jestem heretyk, zbójca, niewdzięcznik i co acaństwo chcecie. Cóż robić? nie każdemu Bóg dał być takim rotmistrzem Porębą to darmo!!

Skrzywił się gość. Dobek zwrócił się do Żółtuchowskiego.

 A co tam dziś znaleźliście panie komissarzu na moje potępienie? Odkopaliście kaplicę zbór i co?

 Dotąd nic rzekł Żółtuchowski.

 A co mi napsujecie ziemi i muru, niech wam Pan Bóg nie pamięta dodał Dobek.

Popatrzał się na nich obu, kiwnął głową i pożegnał, dając znać, że radby ich widział za drzwiami Poręba szasnął nogą Żółtuchowski odchrząknął wyszli.

 Zacięty stary!! odezwał się komisarz

Tegoż samego dnia gdy rotmistrz podążył do zamku i miłą zrobił znajomość z Żółtuchowskim, umawiając się z nim o marjasika poźno w noc dwóch podróżnych zajechało na drugą połowę domu Arona Lewiego.

Gospoda to była murowana, jedna z największych w mieście i miała w pośrodku bardzo obszerną stajnię, a po obu końcach mieszkalne izby. Tych jedną część od rynku zajęła komissja z p. Żółtuchowskim, druga pozostała Aronowi i jego licznej rodzinie. Podróżnych oprócz wieśniaków z przysiółków i agentów Arona z różnych świata stron, nigdy tu prawie nie widywano. Osobliwością też było, że się tu jacyś zjawili i pewnie, gdyby przejechali we dnie, połowa Żydów z miasteczka, wyszłaby na ich spotkanie Ci zaś przyjechali późno, w noc ciemną i dżdżystą, a nim im otworzono, musieli się umawiać z gospodarzem, gdyż wrota otwarto po cichu i wpuszczono ich bez światła, ostrożnie, jakby się lękano zwrócić na nich uwagę. Była już prawie północ, Aron sam tylko nie spał jeszcze i modlił się, chłopak go wywołał i po dość długiej naradzie dopiero, nie budząc pachołków, wóz wtoczono, podnosząc koła na progu, aby stukotu uniknąć.

Назад Дальше