Kanonik popatrzał uważnie na twarz wdowy, jakby w niej myśli jej czytał, i głową poważnie trząść zaczął, brwi ściągając
Cóżby to było! coby to było! gdybyś ich waćpani mogła z tego zgubnego osamotnienia wyprowadzić! zawołał. Niewyrachowane a bardzo szczęśliwe owoce przyniosłaby ta bytność jej na zamku Winszowałbym pani tej zdobyczy i wpływu, jakibyś na ojca, na córkę, na cały ten dom wywrzeć mogła.
Ja tu z dawna żyję, jak pani dobrze wiadomo, patrzę na nich, niejednokrotnie zbliżyć się starałem nie mogą mi nic zarzucić, a mam za sobą powagę sukni duchownej i stanu kapłańskiego przecież zimną mnie zawsze oblewali wodą i zasieki stroili przedemną, abym się nadto nie zbliżał
Dobek, człek zdziczały, o groszu tylko myślący! Laura puste i popsute dziewczę, której woli nikt i nic pohamować nie może, a co się tycze panny Henau, tej nikt nie zrozumie Nie wiem czym trzy słowa z ust jej słyszał, od czasu jak tu jest.
Ruszył ramionami kanonik, i mówił dalej:
Bardzobym jejmości dobrodziejce winszował, gdybyś do tego domu wnijść mogła, a użyła wpływu swojego na dobre co jest jej obowiązkiem.
Wdowa milczała, i oczy wlepiwszy w kanonika, słuchała go z wielką uwagą.
Katolicy są, mówił ciągle proboszcz, a mimo to.. ani do kościoła, ani dla sług jego nic nigdy na zawinięcie palca dać nie chcą, nic ich nie obchodzi, czy dach na kościele pada, czy bydło na grobach cmentarnych się pasie prawda, że oni swoje groby zabezpieczone pod kluczem trzymają. Stary Salomon obrzydły skąpiec i jak żyd chciwy na pieniądze.
Czy myślisz księże kanoniku, że w istocie tak bogaty jak ludzie głoszą? spytała cicho Noskowa.
Kanonik się uśmiechnął.
Moja mościa dobrodziejko, rzekł, to co ludzie głoszą, jest zaledwie cząstką tego co on ma Mogę obrachować co od czasu mojego tu pobytu wzięli za same towary leśne przez ręce Arona Ogromne summy wpłynęły, grosz nie wyszedł nigdzie Ten człowiek musi mieć skrzynie złota! A z tego, co mu po dziadach i ojcu zostało bo wszyscy byli oszczędni wszak także nie wydano złamanego szeląga.
Pani Noskowa z zajęciem wciąż słuchała opowiadania, oczy się jej paliły widocznie marzenie jakieś chodziło po czole, które się ściągało i wygładzało po ustach uśmiech błądził dziwny, zagadkowy.
I wszystko to, dokończył ksiądz Żagiel, wszystko to spadnie na tę dziewczynę, którą tak wychowali, że tego nikt w świecie na żadnem nie utrzyma wędzidle
Czy tak swawolna? spytała wdowa.
Swawola dziecinna byłaby niczem, odparł ksiądz, tę sam wiek wystudza; lecz umysł niespokojny, nie kobieca śmiałość w niej, ciekawość do wszelkiego zakazanego owocu, do ksiąg, do wiadomości kobiecie niepotrzebnych; chwili nie usiedzi, choć ją ta panna ciocia o ile może na uwięzi trzyma Jeśli nie przewraca książek w starej bibljoteczce, gdzie więcej herezji niż czego zdrowego, to koło stajni ją znajdziesz to w ogrodzie, to na drabinie w starym zamku, to w czółnie na rzece A dla ojca ze wszystkiego uciecha z tego nawet coby dlań troską i smutkiem być powinno.
Ciocię Henau, gdy ją od czego chce powstrzymać, jeśli jawnem nieposłuszeństwem nie może zmódz, to ją zdradliwemi pieszczoty i pochlebstwy na swą stronę przeciągnie. Toż z ojcem, toż z innymi.
Ale zkądże ją ksiądz kanonik tak zna, spytała wdowa.
Ksiądz Żagiel westchnął i wskazał zamek
Wszak-ci to moja troska powszednia, to zdziczałe dziecko! rzekł cicho. Ja się patrzę cały dzień na te wybryki, słucham o nich i boleję nad duszą zgubioną której uratować nie mogę Powiem asindzce tylko jedno, dodał w końcu, a poznasz ją lepiej.
W kościele, gdy przyjdą, nie mogę powiedzieć, żeby mi się nieprzystojnie znajdowała, pada na kolana, zdaje się przejęta, lecz ust nie otworzy do modlitwy. Raz tedy, gdyśmy litanje odmawiali publicznie, dostrzegłszy, że nie odpowiada będąc na zamku po nabożeństwie, jak to zwykła w dni krzyżowe, spytałem jej łagodnie o przyczynę.
Spojrzała na mnie zdziwiona, a pamiętaj pani, żeć to szesnastoletnie dziecko i wiesz pani, jaką otrzymałem odpowiedź? Ja się nie mogę modlić na rozkaz, ale gdy czuję, że dusza moja podnosi się ku Stwórcy nie modlę się usty, modlę duszą!
Nie było co mówić więcej to już pachnie herezją ta samowola w modlitwie a jeszcze w takiem dziecku!
Pani Noskowa ruszyła ramionami.
Przynoszą z sobą książki do kościoła, mówił kanonik trudno tam zaglądać jakie Raz przecież roztargniona panienka zapomniała swojej zajrzałem odsyłając Cóż pani myślisz było w książce? Psalmy nic, tylko psalmy i strasznie mi podejrzane czy nie jaki Luter je tłómaczył To rzecz wiadoma, rzekł ciszej ksiądz Żagiel, iż kalwinami, potem arjanami byli, i nawrócili się jeno z musu aby dóbr nie stracić i nie uchodzić z kraju a no! podejrzewam ja to nawrócenie, podejrzewam je mocno
Kanonik począł głową trząść.
Trudno, rzekł, być inkwizytorem sumienia, niech tam Bóg sądzi
Otóż w tem, osoba pobożna, katoliczka, gorliwa jak pani, dokończył ksiądz Żagiel, mogłaby mieć zasługę, gdyby zbliżając się do nich, innemi sentymentami natchnęła
Pani Noskowa skromnie oczy spuściła.
Ja jestem prosta kobieta, mój ojcze a zresztą, wpływu na nich trudno mi się spodziewać Bóg wie, jak mi to się uda.
Przecież najtrudniejsze już się udało, odparł ksiądz Żagiel, bo się tem nikt nie pochlubi, żeby do nich docisnął, a pani nawet przyrzekł, że się zajmie interesami! Widoczny cud!
Westchnął proboszcz i dodał:
Różnemi Bóg posługuje się narzędziami, różnych dróg i środków używa, gdy ma dzieła dokonać w Jego rękach co słabe staje się potęgą, a co silne kruszy się i rozpada W każdym razie, winszuję
Jakże się księdzu kanonikowi zdaje: dotrzyma mi on obietnicy? spytała wdowa, bawiąc się z chusteczką; ma przybyć do Smołochowa?
Słowa on dotrzymuje zawsze, odparł proboszcz, ale rzadko je komu da.
A nie możnażby wiedzieć naprzód, kiedy przyjedzie? dodała Noskowa.
Przynajmniej nie przezemnie, śmiejąc się dodał ksiądz Żagiel, bo ja wcale nie wiem co się we dworze dzieje i chyba wypadkiem ktoś mi co ztamtąd nierychło przyniesie. Najprędzejby Aron mógł dać znać dla niego Dobek nie ma pono tajemnic.
Aron? Aron? powtórzyła ciekawie Noskowa wiążąc węzełek na chustce Aron
Przez Arona tam robi się wszystko
A ten Aron jest zapewne ubogim faktorem? spytała wdowa.
Ksiądz się rozśmiał.
Aron Levi? ha! ha! Aron Levi ma pewnie więcej od nas obojga a mało mniej od swojego pryncypała handlują razem na spółkę
Z żydem? on?
Ja sądzę, że on by z tatarem handlował, gdyby zarobku był pewien
Aron ma pewnie dom w miasteczku? wtrąciła pani Noskowa.
Ma murowaną kamieniczkę w rynku, a inne domy większe w kilku miastach
Po kilku jeszcze pytaniach i odpowiedziach, zamyślona jejmość zerwała się żywo z siedzenia jakby przebudzona, uśmiechnęła się weselej, i pocałowawszy kanonika w rękę, wyszła do koni swoich w miasteczku
Wkrótce potem powóz jej toczył się ku lasom w stronę Smołochowa
III
Nie ma smutniejszego widoku nad walkę z sobą człowieka, który czuje, że z niej nie wyjdzie zwycięzcą. Są wypadki, w których ucieczka jedynym w istocie ratunkiem: ani się wstydzić może ten, co z placu uchodzi przed przewyższającą siłą, jeśli żyć jeszcze chce a ofiarą paść nie potrzebuje. W takim położeniu był pan Salomon Dobek, rozmyślając o pięknej wdowie, której niespodzianie został opiekunem. Jakiś głos wewnętrzny mówił mu, że ta kobieta opanuje go gdy zechce i że chce go opanować! Widział jasno nieszczęśliwy, że bogactwa nagromadzone, o których ludzie nie mogli coś nie wiedzieć, ściągnąć nań gotowe chciwością wiedzioną kobietę, panią swej woli i nie zależną od nikogo, oprócz własnej fantazji i rachuby. Piękność tej niewiasty przerażała go i pociągała razem, czuł się w obec niej słabym Kilkanaście lat osamotnienia czyniło go młodzieńczo wrażliwym, pierwsze spotkanie z wdową dowodziło, że chciała go ku sobie przyciągnąć
III
Nie ma smutniejszego widoku nad walkę z sobą człowieka, który czuje, że z niej nie wyjdzie zwycięzcą. Są wypadki, w których ucieczka jedynym w istocie ratunkiem: ani się wstydzić może ten, co z placu uchodzi przed przewyższającą siłą, jeśli żyć jeszcze chce a ofiarą paść nie potrzebuje. W takim położeniu był pan Salomon Dobek, rozmyślając o pięknej wdowie, której niespodzianie został opiekunem. Jakiś głos wewnętrzny mówił mu, że ta kobieta opanuje go gdy zechce i że chce go opanować! Widział jasno nieszczęśliwy, że bogactwa nagromadzone, o których ludzie nie mogli coś nie wiedzieć, ściągnąć nań gotowe chciwością wiedzioną kobietę, panią swej woli i nie zależną od nikogo, oprócz własnej fantazji i rachuby. Piękność tej niewiasty przerażała go i pociągała razem, czuł się w obec niej słabym Kilkanaście lat osamotnienia czyniło go młodzieńczo wrażliwym, pierwsze spotkanie z wdową dowodziło, że chciała go ku sobie przyciągnąć
Przywiązany do dziecka trwożąc się o los jego zarazem już w duszy tłómaczył się sam przed sobą, iż Laurze krzywdy nie uczyni, ani da wyrządzić, że ona zawsze zostanie dlań najmilszą, najdroższą, jedyną Lecz same te przypuszczenia już dowodziły poczucia słabości i trwogi
Wszakże widział ją ledwie raz w życiu, a wszystko co mu na myśl przychodziło, mogło być urojeniem. Po cóż miał się dać spętać i zaprzedać wolność swoją, a może przyszłość dziecięcia?
Odpędzał te mary wracały W kilka dni niepokój jakiś w duszy począł go pędzić do spełnienia obietnicy. Należało jechać do Smołochowa zbyć co najprędzej ten obowiązek, a potem.. uwolnić się oswobodzić na wieki i wrócić do pracy.
Panna Henau słyszała przy kawie przyrzeczenie dane wdowie, nie wspomniała jednak o niem Laurze, gdyż wiedziała, że to na niej przykre zrobi wrażenie. Sposób w jaki się jej po raz pierwszy okazała pani Noskowa, był powodem, iż Lorka wstręt jakiś powzięła do niej mogła więc i musiała być przeciwną podróży ojcowskiej, zwłaszcza, że ta była całkiem niezwyczajnym krokiem i wyłomem w życiu spokojnem, którego porządku nic dotąd nie naruszyło.
Dobek bił się jeszcze z sobą, gdy jednego dnia Aron Lewi, gładząc brodę i uśmiechając się, przystąpił doń z cichym szeptem:
Jasny panie, cóż to? Aron nic nie wie o tem, że się jegomość wybiera do Smołochowa?
Pan Salomon aż cofnął się od żyda z pewnym przestrachem.
Ja? do Smołochowa? a tyż zkąd wiesz o tem?
Przecie ja powinienem wszystko wiedzieć, spokojnie odparł Aron; jaśnie pan znasz mnie dawno i lepszego pewnie sługi, a mogę powiedzieć przyjaciela, nie masz nademnie. Już to źle, że jegomość się mnie dawno sam nie spytał o to A gdybyś jaśnie pan zapytał mnie, jabym potrząsnął głową i powiedziałbym po cichu: Niech jasny pan nie jedzie do Smołochowa.
Dobek popatrzał nań trwożliwie.
Zmiłuj się, kochany Aronie! zawołał pośpiesznie głosem stłumionym, oglądając się w koło. Zkądże wiesz i dla czego mi to mówisz?
Stary wciąż siwą brodę w dół ciągnął i gładził Podniósł brwi czarne (bo mu z ciemnych włosów tylko one zostały jak były), i cedzonym głosem począł też cicho:
Ja to wiem tylko, że ona tam, ta jejmość wielką wagę na to kładzie, żeby pan do niej przyjechał. A jeśli ona tego chce, ja się boję i pan się lękać powinien. Ona wie, że ja u jegomości mam łaskę, to zabiegała już aż do mnie, do żyda, żebym ja pana do tego namawiał. To źle, to bardzo źle, dodał Aron
Ależ mój Aronie, przerwał Dobek: tego nie wiesz, że ona wdowa, sierota, i potrzebuje rady i opieki.
Aron się uśmiechnął, ramionami rzucając.
Aj! aj! szepnął, to bardzo mądra kobieta, ona potrafi sobie dostać czegokolwiek jej potrzeba.. Ja krótko powiem jegomości: albo ona na pańskie pieniądze się łakomi albo jegomości chce złapać razem, żeby się do nich dobrać
Pan Salomon zbladł.
Mnie złapać! zawołał; ale patrzajże na mnie, mam blizko pięćdziesięciu lat a ona
To najgorzej, że jegomość masz pięćdziesiąt lat rzekł Aron Pan jesteś stary a żyłeś jak pustelnik, nad panem ona będzie miała panowanie łatwe, jak tylko zechce a że ona zechce
Nie kończąc machnął ręką.
A co się stanie z panną Lorką? z tem kochanem dzieckiem, z tym ślicznym kwiatkiem? a co się stanie z temi skarbami, które jegomość w pocie czoła zbierał? Czy to ma pójść w obce ręce?
Aronie! co gadasz! co gadasz! wybuchnął Salomon: gdzież do tego podobieństwo! za kogoż mnie masz?
Żyd powoli poważnie odparł:
Za człowieka Mój jegomość dodał, ja i sam trochę, i przez swoich znam tę panią ze Smołochowa ja tam bywałem za życia jej męża, wiem zkąd on ją wziął, a patrzałem się na nią często To jest niebezpieczna kobieta
Dobek nie odpowiadał, zmieszany stał jak na sądzie przed starym Aronem, który mówił cicho i z wolna:
Jej matka służyła na królewskim dworze a ojciec? ojciec się gdzieś podział, że o nim dawno nie było słychu. Jejmość miała sklep z czepkami przy Senatorskiej ulicy Pan Nosko był impetyczny człek, zobaczył, że piękna a nie można było tylko się ożenić, wziął i ożenił się. Dziewczyna z miasta a gdy za męża szła rozumniejsza była od tego co ją brał Od tego czasu jeszcze jej rozumu przybyło. Ona za nieboszczyka wszystkiem tam rządziła. robiła co chciała
Sierota i wdowa! aj! aj! rzekł Aron: na co jej mąż? na co opiekun? ona więcej rozumie niż jegomość i ja Ja u niej tylko raz drzewo kupowałem i oszukałem się.
Wrażenie, jakie opowiadanie Arona czyniło na Dobku, było widoczne: stary był wylękły, to co słyszał potwierdzało jego przeczucia. A jakże się było od bytności w Smołochowie uwolnić?
Po chwilce namysłu Dobek rzekł chłodno do Arona, który bacznie się w niego wpatrywał:
Dziękuję ci bardzo za twoją troskliwość i dobre serce, mój Aronie; lecz masz mnie widzę za człowieka tak słabego, tak łatwego do wzięcia jak niedorosłe dziecko? Cóż ci się śni, żeby ona myślała na mnie czynić zasadzki, a ja wiedząc o nich, miał w nie wpaść?
Dałem jej słowo, to prawda, że do Smołochowa przyjadę, no to cóż? Pojadę, posiedzę, powrócę i tyle tego.
Pan się nie boisz? spytał Aron.
Ja? nie!
To źle! szepnął Lewi, to bardzo źle Ale cóż mnie do tego? rzekł po chwili: ja swoje zrobiłem Niech pan na pannę Lorkę pamięta więcej nie powiem.
Dobek zaczął frasobliwie przechadzać się po pokoju i wkrótce rozmowę odwrócił na wańczosy i bale, które płynęły do Gdańska. Aron już nie wznowił przedmiotu drażliwego, lecz z pewnym niepokojem śledził wyraz twarzy Dobka.
Pan Salomon pożegnał go jak gdyby zawstydzony.
Postanowił co najprędzej zbyć się ciężaru wiszącego mu nad głową: tegoż dnia wieczorem poszedł do córki.
Mieszkanie jedynaczki było złotą klatką ukochanego ptaszęcia Składały je dwa pokoje, obok których miała swoją sypialnię ciocia Henau Okna ich zwrócone na ogródek, zamek, rzekę i widok ku dalekim lasom, błyszczały nowemi szyby sprowadzonemi z za granicy. Sprzęt wszystek powoli przypłynął z tego Gdańska, gdzie przepych kupców ściągnął z całego świata co najwytworniejszego się gdzie znalazło Rzeźbione szafy, weselszej tylko barwy niż stojące w parlatorium, półki robotą tokarską, ozdobne bronzami złoconemi, misterne krośna, kołowrotki z różnego drzewa wysadzane kością słoniową i perłową macicą, bursztynem wykładane sepeciki, szkatuły z mozaik florenckich porcelany chińskie i japońskie, ogromne wazony z Delftu czegoż tam nie było! Jedna klatka złocista dla kanarków, cudo misterstwa i gustu, kosztowało może szkutę zboża Znać było miłość ojcowską, która nagromadziła dziecku zabawek, by mu ozłocić życie samotne.