Król chłopów - Józef Kraszewski 11 стр.


Zdawało się to śmiałe powiedzenie dziwić gospodarza, pomyślał w duchu, że juści sam on do rycerstwa należeć nie mógł, kiedy się tak o niem odzywał.

Spojrzał bystro

 Miłościwy mój odezwał się poufale, pp. ziemianom się nie dziwować. Wszak ci to z przeproszeniem, i bydle gdy się dobrze naje, bryka a dokazuje. Im ci też tu w tem naszem królestwie nieźle się dzieje

Po namyśle poprawił się Wiaduch.

 Pono tak i wszędzie na świecie.

 Tak jest potwierdził gość w innych ziemiach toż samo, albo i gorzej.

 Nie zawsze to tak bywało począł Leksa ojcowie mówią, wszyscy jednacy byli, potem się to popsuło i kmieć, na pół niewolnym został.

 Ależ! zaprzeczył słuchający kto wolen był, ten i jest!

Wiaduch głową potrząsał.

 Siłaby o tem mówić rzekł.

 Mówcie, proszę, rad posłucham wtrącił, do chleba powracając, siedzący na ławie. Kmieciowi tak źle u nas nie jest

Popatrzał mu w oczy Leksa i potrząsł głową.

 A no rzekł tylko że za kmiecia zabitego lada kto gdy zapłaci cztery grzywny winy, a za głowę blizkim sześć, nic mu nie będzie, a za ziemianina musi sześćdziesiąt dać i czasem tego nie starczy

Kmieciowi, gdy dokuczy Neorża taki, nawet się z ziemi jego wynieść nie może, musi czekać wedle obyczaju, albo na pana klątwy, albo żeby mu dziewczynie krzywdę wyrządził, lub by za jego długi pokutował a i tak

 Przecie sędziów macie? zarzucił gość.

 Sędziowie albo ziemianie są, lub się ich boją; sprawiedliwości u nich nie znaleść.

Osądzą źle, jakże tu sędziego naganić? Jeżeli kasztelan przy sądzie był, gronostaje lub łasicę trzeba mu dać za to. Sędzia za każdą sprawę cztery grosze żąda, bo dla niego małej niema.

Woźny przyjdzie z czeladzią swą, bierze woły, suknie, siekiery, motyki kiedy się czem opłacić nie masz.

Gdy tak Wiaduch rozprawiał, podróżny się przysłuchiwał pilniej coraz.

 A jakażby na to rada była, aby sprawiedliwość się działa każdemu? zapytał boć i kmieć ją powinien mieć.

Wiaduch aż z ławy wstał, tak mu się pytanie dziwnem zdało.

Popatrzył na badającego.

 Miłościwy panie rzekł jam prosty człek, ale mnie się widzi, że na to rady nie ma. Chodzę ja do kościoła i słucham, co ksiądz rozpowiada; pono na świecie tak bywało i do końca świata zostanie.

Zamyślił się gość, ale wtem Garuśnica z Bogną zaczęły się zwijać około stołu, przynosząc jadło A choć niewytworne ono było, chłopskie, głodny zabrał się doń śmiejąc, i jakby po raz pierwszy w życiu tych przysmaków kosztował.

Smakowało mu wyśmienicie.

Wiaduch też miskę wziąwszy na kolana, zajadał spuściwszy głowę.

Postawiła Bogna przed gościem dzbanek z piwem i prosty kubek drewniany, tylko z instynktem kobiecym, chcąc go przyjąć dobrze, dobrała najpiękniejszy. Świeżo był wystrugany, jak toczony, a na jasnem drzewie kraśne obwódki jakby obręcze zakreślały.

Gość nalał sobie, i do zapatrzonego ładnego dziewczęcia kiwnąwszy głową przepił, aż się zarumieniło, twarz zakryło i ku ognisku cofnęło.

Jedli czas jakiś milczący, lecz młody pan, wkrótce przerwaną na nowo począł rozmowę.

 Mówcież mi, proszę rzekł o waszym stanie i o dolegliwościach jego, dobrze to wiedzieć, aby radzić temu.

Wiaduch ruszył nieznacznie ramionami z niedowierzaniem.

 Wiedzieć jak wiedzieć rozśmiał się ale poradzić ani król nie potrafi

 Ani król? zdziwiony podchwycił gość przestając jeść i wlepiając oczy w niego, a to dla czego? przecie siłę ma, wolę ma!

 A no, jeno rycerstwa swe musi oszczędzać, ziemianów nie drażnić, bo on panuje, a oni go trzymają. Za ziemiany i rycerstwem kmiecia nie widać. On stoi na końcu, ostatni.

 Przecie król wszystkim panem jest sprzeciwił się słuchacz tak rycerstwu jak kmieciowi.

 Pewnie rzekł Leksa ono się tak zwie, ale w rzeczy tylko to prawda, że kmieć wszystkim służy, a nim się nie opiekuje nikt krom pana Boga.

 To się przecież na opiekuna skarżyć nie możecie zaśmiał się słuchacz.

 Nie skarżym się zamknął stary, którego rozmowa nie zdawała się bawić

Zamilkli, pomilczeli. Garuśnica nową miskę przysunęła gościowi Bogna, wytarłszy fartuchem, podała mu łyżkę drugą za co się jej uśmiechnął tak, że znowu do ognia uciec musiała.

Zadumał się trochę przybyły, nim jeść począł, głodu już pierwszego zbywszy, jakby coś mu na myśli ciążyło.

 Więc nie bardzo sobie życie chwalicie? zapytał.

 Ani chwalę, ni narzekam rzekł Wiaduch. Mam ci taką naturę, że wesoło biorę co Bóg zeszle, bo gdybym się trapił, sambym sobie szkodził i tyle.

Znowu ręką zrobił ruch żywy, niby odpędzający.

 Bywacie w Krakowie? zapytał podróżny.

 Na targu i do kościoła czasem jeżdżę rzekł Leksa. Nie ciekawym

 Przecie jest na co patrzeć?

 A w domu jest co robić! rzekł Wiaduch.

Podróżny się uśmiechnął.

Po chwili stary kmieć dodał.

 Patrzeć, to prawda, że jest na co, gdy pod pręgierzem stawią złodziei, a kosterów z mieściska chłoszcząc wyganiają, a no więcej się czem zabawić nie ma

Do piwa Swidnickiego kmieć się nie dociśnie, firtelnicy nie dopuszczą go nigdzie

 I na zamku nieraz by się czemu było przypatrzeć rzekł gość.

 O! na zamek już chyba nam nie iść śmiał się Wiaduch tam droga dla panów nie dla sukmany A po co?

 Po co? odparł podróżny. Juści, kiedy by się wam krzywda działa, dla czegożbyście i do króla nie mieli iść? On ci przecie najwyższym sędzią.

Leksa brwi podniósł do góry

 Boże uchowaj! a jakby król przez nieświadomość osądził źle, naganić go się nie godziłoby, bo za naganę i sobola byłoby mało, a do kogo sprawa? do Boga

 Nie bardzo więc królowi ufacie? spytał ciekawie gość.

Pytanie to zdumiało i może nastraszyło kmiecia, zamyślił się, długo zbierał z odpowiedzią.

 Król! król! począł. Ma on o czem innem myśleć, nie o nas.

 I o was powinien rzekł podróżny.

Wiaduch dziwnie się mu począł przypatrywać, rad był już odgadnąć, z kim miał do czynienia.

 Nie lubicie go? wtrącił gość.

Na to pytanie spoważniała twarz Wiaducha.

 Złego on nam nie zrobił nic rzekł myślę, że dobrze by chciał, a no nie może Nieboszczyka starego Łokcia tośmy znali, młodego, trudno zobaczyć Tamten dobry był a i z prostym kmieciem jak z człowiekiem się nieraz rozgadał.

Lekki rumieniec wystąpił na twarz podróżnemu

 Tamtego mówił, zbliżając się doń Leksa myśmy i ratowali nieraz, gdy się opuszczony od rycerstwa po kraju błąkał ot tam wedle jaskiń i wąwozów! Kmiecie za niego broń brali i krew przelewali pamiętamy to!!

 I syn jego wam to pewnie będzie pamiętał odparł, spierając się na ręku, zadumany gość.

Popił piwem trochę, wlepił oczy w Wiaducha, który prawił ciągle.

 W tym starym jakby ojca i brata myśmy czuli. Żył tak jako my, dla rycerstwa był surowy, dla nas dobry pan Bóg mu to wynagrodził, boć się korony dobił

Podróżny z ławy wstał, poruszony dziwnie i przejęty Obejrzał się, wieczór nadchodził.

Podróżny z ławy wstał, poruszony dziwnie i przejęty Obejrzał się, wieczór nadchodził.

 Bóg zapłać gospodarzu, Bóg zapłać gosposiu i wam dodał skinąwszy Bognie.

To mówiąc powoli do kalety sięgnął i zabrzęczały w niej grosze.

Wiaduch się namarszczył.

 Krzywdy mi nie czyńcie rzekł spokojnie za gościnę nikt nie bierze zapłaty..

 Dla czego? zapytał podróżny.

 Po starym obyczaju nie godzi się to przerwał Leksa chata nie gospoda Krzywdy nie czyńcie. Kmieć jestem i choć Neorża kłamie, żem jego, byłem i będę wolny

Począł się uśmiechać, chcąc obrócić to w żart. Gość stał wielce zakłopotany, myślał.

Naostatek z ręki, z palca ściągnął pierścień i skinął na Bognę, która zamiast zbliżyć się, skryła w kąt przestraszona.

 Chciałem choć dziecku waszemu pamiątkę zostawić odezwał się niechaj by miała na zrękowiny, gdy za mąż iść będzie

To mówiąc i nie chcąc dziewczęcia zmuszać, pierścień swiecący dużem okiem na stole położył, pokłonił się i szedł na próg, a Wiaduch za nim.

Ciarach pobiegł po konia, który choć nakuliwał nieco, ale napojony i wypoczęty trochę, był daleko raźniejszy. Podróżny dziękował znowu wszystkim do koła, siadł raźno na wierzchowca i za bramę się wydostawszy, dosyć spieszno pojechał, a zarośla go wprędce im zasłoniły.

Gdy Wiaduch do izby powrócił, zastał wszystkich zapatrzonych nad pierścieniem Bogny Był on z czystego złota, a na przedzie miał jakby sznurem poopasywany kamień czerwony, w którem pod słońce woda się przelewać zdawała.

Nie mogli mu się nadziwić, ani nacieszyć nim, tylko Wiaduch stał mocno zadumany. Napróżno starał się odgadnąć, kto był ten gość, co o sobie nic powiedzieć nie chciał, a przed którym on się tak szczerze wygadywał

Do duchownego, choć oni naówczas różnie się ubierali, nie był podobnym, na mieszczucha był za wielkim panem, a do rycerstwa się nie przyznawał. Trudno było zaiste odgadnąć. Przytym nie musiał być ubogi, bo podarek, choćby nie złoty był (rozpoznać nie umieli kruszcu) zawsze się drogim im wydawał.

Sama Garuśnica, nie chcąc go Bognie powierzyć, gdy się wszyscy przypatrzyli pierścieniowi, zawinęła go w czystą szmatkę i poszła zachować do skrzyni.

Na dworze ściemniać się zaczynało.

Ciarach jeszcze około szop i dobytku chodził z Wężem; a Bogna wiaderko świeżej wody niosła do chaty gdy na drodze zaczęło tętnieć i krzyki, głosy i hukania się ozwały

Nocą się rzadko trafiało, aby tędy kto przejeżdżał, dla bezpieczeństwa pobiegł Ciarach wrota wielkie drągiem założyć, gdy już około nich stanęli jacyś jezdni, których w ciemności ni twarzy ni odzieży nie było można rozeznać. Ciarach tylko dopatrzył się, że zbrojni byli, a rozmawiali między sobą hałaśliwie, głośno, niespokojnie, jak gdyby się kłócili

Jeden z nich klął i nawoływał.

 Sam tu?

Ciarach się odezwał.

 A czego chcecie?

 Jechał kto tą drogą?

 Mało kto tą drogą jeździ odparł chłopak

 A no dziś, teraz, niedawno! Nie widzieliśta kogo?

Zbliżył się Wiaduch, i zwyczajem wieśniaczym na pytanie odpowiedział drugiem:

 A kogóż wam potrzeba?

Rozśmiali się słuchający.

 Ciekaw, bestyja, chłop.

 Pan tędy jechał jaki

 Był jeden.

 Na jakim koniu?

Ciarach maść im i piękność opisał, i wnet się podniosły krzyki.

 To on! on!

 Jechał tędy, godzina temu albo więcej gdy ruszył dalej; konia miał zranionego w nogę i tu spoczywał, a posilił się, bo i my mu dali na co stało

 Zdrówże był? nic mu?

 Jako wy wszyscy rzekł Wiaduch zdrów jak ryba i dosyć wesoły był Ino mi nie chciał mówić kto on a zlitowalibyście się nademną, gdybyście mi jego nazwisko dali

Wesołe głosy tłumne nie dawały usłyszeć nic.

 Jedźmy, gońmy! poczęto wołać ochoczo.

 E! Szczęśliwy ty chłopie, odezwał się jeden z za płota nie wiesz kogoś w chacie przyjmował, gdy ci pany wszystkie zazdrościć będą!!

 Kogóż! przerwał Wiaduch

 Królaś miał, król u ciebie był! krzyknął jeden i nie czekając dłużej, jak prędko przypadli, tak prędzej jeszcze dalej pobiegli.

Wiaduch i Ciarach stali w osłupieniu. Kmieć się zamyślił głęboko, ręce zacisnął, czoło namarszczył

 To się też odemnie nasłuchał! powiedział sobie w duchu.

Tymczasem Ciarach i Bogna biegli do matki wołając, parobek się za głowę trzymał powstała wrzawa i trwoga

 Król! król!

 Aby się tylko czego nie rozsierdził na mnie powiedział sobie Wiaduch bo ze mnie ciągnął, com na duszy miał.

A no wola Boża co ma być, to będzie.

Poszedł smutny nazad do chaty. Ale tu gdy rozważać zaczęli jak patrzał, co mówił, jak się do Bogny uśmiechał jak jej pierścień podarował wszelka trwoga ustąpić musiała i sam kmieć uznał, że król gniewnym być nie mógł.

Rozważał teraz i on, i wszyscy, jak on do innych ludzi i rycerstwa był podobny, a po niczem w nim królewskości jego odgadnąć nie było można.

Chociaż niespodziane te odwiedziny wielkie nawet na Leksie uczyniły wrażenie, jednakże nazajutrz wstał do dnia swoim zwyczajem i na pole wyszedł

Ciarach też i Wąż, rozprawiając o wczorajszem przez cały dzień, ani się spostrzegli, jak wieczora doczekali. Ani dnia tego ani następnych nie przyszło nic takiego, coby mogło lub gniew króla, albo jego łaskę im oznajmić.

Powoli więc zacierało się wspomnienie, a w miesiąc potem Wiaduch żartując sobie, opowiadał jak króla poufale, siedząc przy nim na ławie, przyjmował.

Już był uspokojony zupełnie, gdy jednego południa zawrzało przed wrotami aż strach. Wiaduch był na polu, Garuśnica z córką, choć nie bardzo trwożliwa, zaparła się w pustej chacie, i myślała czy się nie wdrapać na wyżki, drabinę wciągając za sobą, bo rycerstwo jakieś zuchwałe, strasznie klęło i dokazywało, o Wiaducha się upominając.

Baba wyjrzawszy ostrożnie z po za zasuwy, poznała Neorżę.

Sam on był, opasły człek, któremu z konia zleść i na konia się wdrapać było trudno, czerwona, okrągła twarz paskudna, oczy małe czarne Siedział na szkapie spasłej jak sam i wściekał się

Wiaducha wołano na gwałt.

Był niedaleko na swoim łanie i posłyszawszy hałas, powoli, z rękami w kieszeniach ukazał się w dziedzińcu. Zobaczywszy i poznawszy Neorżę, zdjął czapkę i pokłonił się, ale go łajanie i gniew wcale nie poruszyło.

Przystąpił blisko.

Neorża rękę, w której bat trzymał, do góry podniósł.

 Tuś mi! krzyknął, ha! zbóju! Będziesz ty na mnie królowi skarżył? dam ja ci! Skórę zedrę z ciebie.

 Ja? zapytał Wiaduch ze zwykłą swą spokojnością szyderską i niecierpliwiącą gorzej niż zuchwalstwo. Ja?

 A któż?

 Nie wiem, jam na was nie skarżył rzekł Leksa zwolna. Mówiłem ci z miłością jego, i był u mnie gościem, ale o waszą miłość nie pytał, a jam nie wiedział, kto on jest

Neorża patrzał nań i pięści ściskał w kułaki.

 Osyp dałeś? grzywneś zapłacił? krzyknął.

 Nie winienem nic rzekł Wiaduch patrząc w ziemię.

 Było ci dotąd dobrze na mojej ziemi zawołał pan bo ziemia ta moja jest i jak pies łże, kto mówi inaczej siedziałeś spokojny teraz dopiero poznasz, jakim ja być umiem!

Назад Дальше