Hrabina Cosel - Józef Kraszewski 4 стр.


W chwili gdy ofiary z jękiem padały w lochy i ciemne przepaści, balowa muzyka przygrywała weselu tych co zwyciężyli Nieraz z dala patrzała Anna na siną górę Koenigsteinu, pełną tajemnic i ofiar

Noc była ciemna bardzo, lecz powóz poprzedzały pochodnie dworskie i konie pędziły ani opatrzono się jak stanęła kareta na bruku u domu przy Pirnajskiéj ulicy. To téż choć ministra oczekiwano, ludzie się pospali i nierychło się ich było można dobudzić. W domu tym w którym Hoym zajmował pierwsze piętro, pokojów nawet swoich Anna nie miała. Były tylko dla przyjęcia klientów naznaczone i sypialnia pańska, która wstręt wzbudzała w Annie Zresztą kancelarye i całe izby papierów Gabinet ministra przytykał do ogromnéj sali, ozdobnéj wprawdzie, ale ciemnéj, ponuréj i smutnéj. Nie zastawszy męża w domu, tém więcéj się zdziwiła hrabina Anna; ale słudzy ją upewnili iż to była noc królewska, i że przy téj zabawie zwykle przeciągał się pobyt na zamku do dnia białego i dłużéj. Zmuszona szukać przytułku i odpoczynku, hrabina musiała dziś poraz pierwszy w tym domu męża, w którym nigdy prawie nie bywała, znaléźć sobie jakiś kątek. Obrała gabinet z drugiéj strony kancelaryi ministra położony, oddzielony od innych pokojów i tu sobie prawdziwe łóżeczko obozowe usłać kazawszy, zaryglowawszy się ze sługą, próbowała usnąć nieco. Ale sen nie spłynął na powieki znużone, drzémała tylko chorobliwie, budząc się i zrywając za najmniejszym szelestem

Dzień już był biały, gdy usnąwszy głęboko na chwilę, przebudziła się słysząc w gabinecie otwierające się drzwi i stąpanie. Sądziła zrazu iż to był chód męża i w cichości co najprędzéj poczęła się z pomocą sługi ubierać

Ubiór to był poranny, zaniedbany, który jéj jeszcze wdzięku dodawał. Znużenie podróżą, niepokój, gorączka podniosły królewski wdzięk i blask urody zachwycającéj. Z niecierpliwością odryglowała drzwi które ją dzieliły od gabinetu, otwarła je, i stanęła w progu.

Naprzeciw niéj zamiast męża stał człowiek zupełnie jéj nieznajomy, którego postawa i twarz wielkie na niéj uczyniły wrażenie.

Był to mężczyzna w czarnéj, długiéj sukni protestanckiego duchownego, nie młody, z głową wypełzłą i błyszczącą, około któréj nieco siwych włosów rozwianych jakby aureolę wiązało. Zżółkła skóra przylegała do kości jego czoła, tak iż żyły rysowały się wszędzie wypukło Siwe oczy głęboko wpadłe, usta uśmiechnięte goryczą, spokojna pogarda świata, pogoda i powaga przytém, nadawały téj twarzy ani pięknéj zresztą, ani znaczącéj, coś tak wybitnego i zatrzymującego oczy zdumione, iż mimowoli oderwać ich od niéj nie było można.

Patrzała nań Anna, ale i on jakby zjawiskiem téj kobiety przerażony, stał nieruchomy z wlepionemi w nią oczyma, w których mimowolne malowało się uwielbienie dla cudownego boskiego tworu, podobnego aniołom

Stał i usta mu drżały i ręce się podniosły zdumieniem napół, napół jakimś ruchem niezrozumiałym, który i odpychać mógł i błogosławić

Dwie te istoty zupełnie sobie nieznane badały się tak chwilę oczyma Duchowny cofał się zwolna Anna oglądała się szukając oczyma męża Już miała nazad wstąpić za próg gabinetu, gdy duchowny spojrzawszy na nią wzrokiem litości pełnym, zapytał

 Kto ty jesteś?

III

 Jabym tu prędzéj was mogła spytać, kto wy jesteście i co tu w domu moim robicie?

 W domu waszym? powtórzył zdumiony duchowny jakto? więc żoną jesteście pana ministra?

Anna głową dumnie dała znak potwierdzający. Duchowny spojrzał na nią wzrokiem pełnym najwyrazistszéj litości, patrzał długo i dwie łzy zakręciły mu się pod zmarszczonemi powieki, złożył ręce jakby z rozpaczy i zwątpienia.

Anna poglądała nań z ciekawością. Niepozorna ta postać zszarzana, zmęczona, życiem złamana, zdawała się odżywiać, wyszlachetniać, uczuciem jakiémś wielkiém wyrastać: stała się poważną i majestatyczną. Dumna pani czuła się przy niéj onieśmieloną, małą, zdziecinniałą, niemal pokorną. Milczący starzec promieniał jakiémś natchnieniem wewnętrzném. Nagle, oprzytomniał, obejrzał się strwożony i krok postąpił naprzód

 Dlaczegóż ty, którą Wszechmogący stworzył dla chwały swéj, jako piękne cnoty naczynie, ty pełna blasku istoto, podobna aniołom, nie otrząśniesz pyłu z nóg twych skalanych dotknięciem nieczystego Babilonu i nie uciekniesz rozdarłszy szaty białe, z tego ogniska zepsucia i rozpusty? zawołał jakby nagle rozogniony miłosierdziem. Dlaczego ty tu w tym ogniu trwasz? kto cię weń wrzucił? kto był tym niegodziwym co tak piękne dziecię Boże cisnął w ten świat plugawy?? Czemu nie uciekasz? dlaczego stoisz niestrwożona a może niewiedząca o niebezpieczeństwie? dawno tu jesteś?

Anna zrazu osłupiała słuchając go, lecz głos starego takie na niéj czynił wrażenie, iż uczuła się, może pierwszy raz w życiu podbitą i onieśmieloną. Oburzał ją ten ton duchownego a nie mogła się zań pogniewać. Nim otworzyła usta on mówił daléj:

 A wieszże ty gdzie jesteś? a wiesz, że ta ziemia na któréj stoisz chwieje się pod stopami twemi? że te ściany się otwierają na rozkazy, ludzie nikną gdy są zawadą, że tu życie człowieka nie waży nic dla kropli rozkoszy?

 Cóż zaprzestraszające obrazy, kreślisz, mój Ojcze odezwała się wreszcie Hoymowa i dlaczego mnie niemi chcesz zatrwożyć?

 Bo z czystego czoła i oczu twych, dziecko moje rzekł duchowny widzę żeś bezpieczna, niewinna i nieświadoma tego co cię otacza: tyś chyba tu niedawno?

 Od kilku godzin uśmiechając się odpowiedziała Hoymowa

 I nie tu przeżyłaś dzieciństwo i młodość twoją, bobyś tak nie wyglądała uśmiechnął się boleśnie stary nieprawdaż?

 Dzieciństwo spędziłam w Holsztynie od lat kilku jestem żoną Hoyma, ale mnie trzymał odosobnioną na wsi ledwiem zdala widziała Drezno

 A nic chyba nie słyszała o niém dodał stary i wstrząsł się.

Wszystko co mi mówisz, przeczytałem na czole twém, w wejrzeniu rzekł smutnie. Bóg mi czasem daje zajrzeć głęboko w duszę ludzką Niezmierną litością zostałem zdjęty widząc cię, piękna pani; zdało mi się że patrzę na lilię białą, rozkwitłą w ustroniu, którą stado rozhukanego bydła ma podeptać. Było ci kwitnąć gdzieś wzrosła i woniéć pustyni a Bogu

Zamyślił się głęboko. Anna postąpiła przejęta kilka kroków ku niemu w jéj oczach i postawie widać było wzruszenie.

 Ojcze mój rzekła ty kto jesteś??

Stary zdawał się niesłyszéć, tak się zadumał głęboko. Powtórzyła pytanie.

 Kto ja jestem? rzekł kto ja jestem? nędzna istota grzeszna i wzgardzona, na którą nikt nie patrzy lub się z niéj wszyscy śmieją. Jam głos wołającego na puszczy jam ten który przepowiadam upadek, zniszczenie, dni pokuty i niedoli Kto ja jestem? naczynie w ręku Bożém, przez które czasem przechodzi głos z góry potężny, aby go ludzie nie słyszeli lub ośmieli? Jam ten za którego czarną suknią biegają ulicznicy rzucając na nią błotem, ten którego proroctw nikt nie słucha nędzarz wśród bogaczów ale praw i czysty, przed Panem

I zamilkł ostatnie słowa wymówiwszy głosem gasnącym spuścił głowę.

 Dziwne zrządzenie odezwała się Anna nie odstępując od niego po kilku latach spokoju na wsi, w ciągu których mnie szmer ledwie od stolicy dochodził, przybywam nagle powołana przez męża i w progu spotykam was jakby przestrogę i oznajmienie Nie jestże to palec Boży?

I zamilkł ostatnie słowa wymówiwszy głosem gasnącym spuścił głowę.

 Dziwne zrządzenie odezwała się Anna nie odstępując od niego po kilku latach spokoju na wsi, w ciągu których mnie szmer ledwie od stolicy dochodził, przybywam nagle powołana przez męża i w progu spotykam was jakby przestrogę i oznajmienie Nie jestże to palec Boży?

Wstrzęsła się i dreszcz przebiegł ją całą.

 Zaprawdę dziwne! powtórzyła.

 Opatrzne rzekł stary a biada tym co litościwéj Bożéj nie słuchają przestrogi Chcesz wiedziéć kto ja jestem? nikt! ubogi kaznodzieja od kościoła, który coś zgrzeszył na kazalnicy i którego pomsta panów ziemskich ściga Zowię się Schramm hrabia Hoym znał mnie niegdyś w dzieciństwie, przybyłem go prosić o przemówienie za mną. Grożą mi. I oto jak się tu dziś znalazłem Ale kto was tu sprowadził? kto wam tu przybyć dozwolił?

 Własny mąż! rzekła Anna

 Proś go niech cię uwolni szepnął oglądając się trwożliwie duchowny. Widziałem piękności tego dworu, bo je tu ludowi na ulicach pokazują jak lalki tyś nad nie wszystkie piękniejsza stokroć Więc biada ci, jeśli tu pozostaniesz okolą cię siecią intryg, osnują jadowitemi pajęczynami, uspią, upoją zawrócą głowę melodyą pieśni, ukołyszą serce bajaniem złudzą oczy bezwstydem oswoją ze sromotą, aż jednego dnia, spojona, znużona, osłabła polecisz w przepaść

Anna Hoym zmarszczyła brwi.

 Nie zawołała nie jestem tak słabą jak sądzicie, ani tak zasadzek nieświadomą, ani tak spragnioną życia Nie, świat ten mi się nie uśmiecha, patrzę nań z góry niżéj on odemnie

 Aleś go oczyma duszy tylko i przeczuć widziała odparł Schramm nie wierz sobie, uciekaj z tego piekła Królewskie w niém posągi popaliły się na węgiel i obrukały sadzami Idź ztąd idź, idź, szkoda ciebie i białéj niewinnéj duszy twojéj

To mówiąc ręce wyciągał jakby ją chciał wygnać i przyśpieszyć odejście; ale Anna stała niezatrwożona, szyderski razem i litości pełen uśmiech błąkał się po jéj ustach.

 A gdzież ucieknę? zawołała los mój połączony jest z losem tego człowieka oderwać go odeń nie w mocy mojéj Ja wierzę w przeznaczenie, stanie się co mi wyznaczono tylko nie śpiącą i nie pijaną owładną mną, nie osłabłą i zwyciężoną, ale ja chyba im panować będę

Schramm strwożony spojrzał, stała pełna dumy i siły, uśmiechnięta szydersko i królująca

W téj chwili otwarły się drzwi i hrabia Adolf Magnus Hoym wszedł zmięszany, powoli, w progu wahając się jeszcze, do własnego gabinetu.

Za stołem wśród świetnego towarzystwa wczorajszego nie korzystnie się już wydawał; dziś po białym dniu, po nocnéj gorączce i zmęczeniu wyglądał gorzéj jeszcze Mężczyzna był ogromnego wzrostu, barczysty, silny a niezgrabny. Nic szlachetnego nie nadawało mu wdzięku, twarz pospolita odznaczała się tylko błyskawicznemi zmianami konwulsyjnie po niéj przebiegających wyrazów z sobą najsprzeczniejszych. Oczy szare to ginęły w powiekach, to wyskakiwały ogniem tryskając, usta śmiały się i krzywiły, czoło marszczyło i wypogadzało, jakby potajemna władza targała we wnętrzu sznurami, które całą postać zmieniały I w téj chwili, ujrzawszy żonę, zdawał się być pod wrażeniem najsprzeczniejszych jakichś uczuć. Uśmiechnął się jéj i w chwilę jakby gniewem chciał buchnąć nasrożył ale się zwyciężył i zawahawszy wsunął żywo do gabinetu!

Na widok Schramma ściągnęły mu się brwi gwałtownie i złość wystąpiła na twarz

 Szaleńcze, fanatyku, komedyancie przebrzydły zawołał nie witając się nawet z żoną znowuś nabroił, znowu do mnie przychodzisz abym cię wyciągnął z topieli? Ha? nieprawda? wiém wszystko, pójdziesz precz od kościoła na wieś, tam, na pustynie, do prostaczków w góry

Wskazał ręką.

 Ja ani chcę, ani myślę cię bronić? dodał zapalając się podziękuj Bogu jeśli cię dwóch dragonów odprowadzi gdzie do kąta, bo tuby cię daléj, co gorszego spotkać jeszcze mogło

 Ha! myślicie! ciągnął daléj, zapalając się minister, który przystąpił do Schramma tuż, jakby go już sam miał porwać za kołnierz myślicie że tu, na dworze wolno wszystko, i że to co wy nazywacie słowem Bożém, nieocukrowane, możecie podawać ustom do słodyczy nawykłym? że wy tu możecie grać rolę natchnionych apostołów nawracających pogan

Schramm mówiłem ci sto razy, ja ciebie nie ocalę gubisz się sam

Duchowny niezachwiany bynajmniéj, spokojny stał patrząc ministrowi w oczy.

 Ale ja jestem kapłanem Bożym rzekł jam poprzysięgał dawać świadectwo prawdzie, a każą mi być męczennikiem dla niéj niech się stanie

 Męczennikiem! rozśmiał się Hoym toby było zawiele szczęścia; dadzą ci pięścią w plecy i oplwawszy wyświécą.

 Więc pójdę odezwał się Schramm ale dopókim tu jest, ust nie zamknę

 I kazać będziesz głuchym! szydersko dodał minister ruszając ramiony. No, dosyć tego, rób co chcesz ratować cię nie mogę i nie myślę; tu dobrze gdy każdy ocali siebie Jam ci to przepowiadał Schramm milczéć trzeba umiéć, umiéć pochlebiać lub ginąć podeptanym Cóż chcesz, przyszły takie czasy: Sodoma i Gomora Bywaj mi zdrów, bo czasu nie mam.

W milczeniu pokłonił się Schramm, popatrzał na żonę Hoyma z politowaniem, na niego z milczącém zdziwieniem i skierował się ku drzwiom. Hoym od żony, na którą także był spojrzał, oderwał wzrok ku niemu

 Żal mi cię burknął krótko idź, zrobię co mogę, ale zatop się w biblii i trzymaj język za zębami: ostatni raz ci to radzę

Schramm prawie nie słuchając wyszedł małżonkowie zostali z sobą sam na sam

Hoym nawet nie przywitał się z Anną, oddawna źle z sobą byli; widocznie nie wiedział, od czego począć rozmowę zakłopotany stał i zły Chwycił rękami dwa końce peruki swéj i targał

 Pocóżeś hrabia kazał mi tu przybyć tak nagle? zapytała Anna z wymówką i dumą.

 Poco? podnosząc oczy zawołał Hoym, zaczynając wzdłuż i wszerz biegać po gabinecie jak opętany poco? bom był szalony! bo mnie ci niegodziwcy spoili, bo nie wiedziałem com robił! bom głupi bom nieszczęśliwy! bom waryat!

Tak! waryat! powtórzył.

 Więc mogę nazad powrócić? spytała Anna

 Z piekła się nie powraca! zaśmiał się Hoym, a waćpani z łaski mojéj w piekle jesteś: to istne piekło!

Rozerwał na piersiach kamizelkę, jakby go dusiła i padł na krzesło

 A! tak! istotnie oszaleć przyjdzie, mruknął lecz z królem niema wojny

 Jakto? król?

 Król! Fürstemberg! wszyscy! wszyscy! nawet Vitzthum, kto wié, własna może siostra spiknięci na mnie Dowiedzieli się żeś ty piękna, żem ja głupi i kazali mi panią pokazać!

 Któż im o mnie powiedział? zapytała ciągle spokojna Hoymowa.

Minister nie mógł się przyznać przed nią, iż sam popełnił tę winę, za którą przychodziła pokuta, zgrzytnął zębami, tupnął nogami i zerwał się z krzesełka Złość jego ustąpiła nagle wcale odmiennemu usposobieniu, pobladł, stał się zimnym i szyderskim.

 Dość tego, rzekł cicho zniżając głos mówmy rozsądnie. Co się stało, tego naprawić nie potrafię Wezwałem panią, bom musiał ją tu ściągnąć, król chciał, a Jowisz piorunuje tych co mu się śmią sprzeciwiać Dla jego zabawki musi służyć wszystko królewskiemi stopy depcze skarby cudze i rzuca je w śmiecisko Zniżył głos i umilkł jakby słuchał czy się kto nie odezwie.

Назад Дальше