Dwie królowe - Józef Kraszewski 12 стр.


Dudycz postrzegł jak potem kołem otoczono bladego predykanta, który jeszcze będąc pod wpływem natchnienia, jakie mu kazanie jego dyktowało, ocierał czoło i ust prawie otworzyć nie mógł.

Niektórzy z duchownych zbliżyli się ku niemu. W sali poskupiały się gromadki. Wszyscy byli pod naciskiem tych wyrazów natchnionych, widocznie napełniały ich one jak najlepszemi dla przyszłości tego kościoła nadziejami.

Petrek patrzał, słuchał, lecz naprawdę pragnął, aby się to wszystko jak najprędzej skończyło i żeby wychodzącego ztąd gospodarza przyłapał. Ale ten był tak oblężony, że Dudycz w końcu postanowił się wymknąć i czekać na niego w dziedzińcu.

Tu już ciemno się tak zrobiło, że po chwili przeniósł się do bramy, i długo czekać musiał, nim nareszcie spostrzegł idącego Bonera, którego pośpieszył pozdrowić.

Roztargniony podskarbi niebardzo nań zważał i byłby pominął, gdyby Petrek nie szepnął mu, iż chce z nim mówić na osobności.

Boner, w sile wieku, pańskiego oblicza, postawy pięknej mąż, zmierzył go od stóp do głów oczyma, jakby pytał: co on, biedny człeczyna, z nim privatim mieć może do czynienia? Ale snadź przypomniał sobie, iż sam go kilkakroć używał do porady w sprawach żupy, i kazał mu iść za sobą do mieszkania.

Wewnątrz kamienica tego bogacza i możnego dygnitarza nie ustępowała najwspanialszym domom książęcym.

Zbogaceni mieszczanie lubili okazywać, że razem z fortuną nabyli upodobania pańskie, więc przepych był wszędzie. A że stosunki dozwalały im z zagranicy, z krajów przemysłu i sztuki z łatwością i szybko sprowadzać wszystko nowości kosztowne zaledwie się gdzie zjawiły, wnet się tu znaleźć musiały.

Przeszedłszy szereg izb tak strojnych, że Dudyczowi jak obraz zaczarowanego jakiegoś pałacu mignęły przed oczyma Boner wprowadził go do małej komnatki, która do poprzedzających ją izb wspaniałych wcale nie była podobną.

Tu oprócz stołu, kilku krzeseł i ław dokoła, a rzeźbionej szafy, nie było nic. Włoska lampka olejna czekała na gospodarza stojąc na stoliku, zarzuconym kartami papierów, listów i księgami wązkiemi a długiemi, zawierającemi rachunki.

Panu Bonerowi jawnie było pilno, wskazał siedzenie Dudyczowi, i z obojętnością wielkiego pana, który rad zbyć się natrętnego klienta, rzekł do niego.

 No, Dudycz, cóż ty mi przynosisz ze dworu? Masz co do mnie?

Petrkowi jakoś wytłómaczyć się na razie było ciężko; niewymówny, szukał po głowie od czegoby miał począć.

 Ja do W. Miłości w mojej własnej sprawie przychodzę odezwał się nieśmiało.

 Mówże, proszę.

 Chciałbym dodał Dudycz niezgrabnie chciałbym się żenić

 A któż ci broni? śmiejąc się odparł Boner. Jesteś pełnoletni oddawna.

Zczerwienił się Dudycz.

 Ale bo rzekł idzie tu o pannę z fraucymeru królowej JMci.

 I chcesz, aby ci król JMć był swatem począł Boner wesoło. Ale, Dudyczu mój, to ci rychlej zaszkodzi niż pomoże. Stara pani nasza dąsa się na nas.

 Ja to wiem począł Petrek widocznie skłopotany tem, jak przystąpić do sprawy ale właśnie się tak rzeczy składają, że moje ożenienie królowi staremu będzie bardzo na rękę, więc myślałem że mi do niego pomoże.

 Królowi? twoje ożenienie? rozśmiał się Boner, z góry spoglądając na biednego zafrasowanego petenta nie rozumiem, mów jasno.

Dudycz zniżył głos i począł nieśmiało.

 Mówią, że młody król na tę samą pannę rzucił okiem i że królowa, aby go od przyszłej małżonki odstręczyć, patrzy na to przez szpary hm!

Boner zrozumiał, ale się zmarszczył.

 Mówisz o pięknej Dżemmie? zapytał.

Głową potwierdził Dudycz, a uśmiech politowania prześliznął się po ustach pana podskarbiego.

 Żal mi cię, mój Dudycz rzekł ale na miłość, jak na śmierć, lekarstwa nie masz!

Poruszył ramionami i zamilkł.

 Czegóż tedy właściwie chcesz? odezwał się po dość długiej przerwie, w czasie której Dudycz się jaśniej nie zebrał tłómaczyć. Król nie ma mocy nad fraucymerem żony; jeżeli Bona sobie tego nie życzy, Włoszka owa także pewnie młodego króla będzie wolała, niż starego dworzanina w czemże my ci pomódz możemy?

Petrek podniósł oczy.

 A jeśli staremu panu dokuczy to, że młoda królowa przybywszy, źle będzie przyjętą bo młody król gdy się rozkocha nie zechce do niej przystać? Juścibyście się Włoszki pozbyć radzi zawczasu, a ja ją gotów jestem wziąć.

Boner słuchał, ale obojętnie i dumnie.

 Wiesz Dudycz rzekł w końcu rachunek twój nie głupi, to prawda, ale przeciwko nam, to jest przeciwko najjaśniejszemu panu naszemu, może kto chce używać broni intryg nikczemnych, podstępów i zdrady, on nigdy, nawet w obronie najświętszych praw, tej podłej broni nie użyje. Stara królowa niech czyni co chce, spodziewamy się ją zwyciężyć w sposób bardzo prosty i jasny, młode małżeństwo usuwając z pod jej wpływu. Naostatek, mój Dudycz, łowisz ryby przed niewodem, wszystko to tylko projekty i domysły.

Przykro było taką obojętną odpowiedzią zbytemu, z niczem odchodzić Dudyczowi siedział jeszcze zadumany. Boner tymczasem z innego tonu, poufalej rozpoczął mówić do niego.

 Żal mi cię, mój stary rzekł bo wcale już młodym nie jesteś, że się ważysz na prawdziwe szaleństwo Po co ci to? Padniesz w każdym razie ofiarą

 A kiedy komu to miło! odparł Dudycz. Dziewczyna mi się haniebnie podobała chcę mieć taką piękna, żeby mi jej wszyscy zazdrościli. Na to całe życie pracowałem, abym miał za co szaleć na starość!

Rozśmiał się Boner.

 Znałem takiego odparł co widząc człowieka zarzucającego sobie pętlę na szyję, aby się powiesić, stał, patrzał i ani się ruszył, a powiadał potem: wolna wola jego! kiedy mu życie obmierzło Jabym ci też to powinien rzec.

Skłonił się Dudycz nic niezmięszany.

 Wątpię, abyś Włoszkę miał za sobą, jeżeli młodemu panu w oko wpadła odezwał się podskarbi.

 Teraz pewnie patrzeć na mnie nie będzie, ale poczekawszy rzekł chłodno Dudycz i na chwilkę zamilkł, kończąc potem:

 Poczekawszy, panie podskarbi jam nie prorok, ale powiem panu, że i król stary i wszyscy wy będziecie radzi, że ja ją sobie zechcę wziąć. Otóż ja zawczasu się polecam

To mówiąc skłonił się.

Boner, który go znał i nigdy o nim wielkiego nie miał wyobrażenia, teraz tak był zdumiony i miłością tą i cierpliwą jej rachubą i przewidywaniami Dudycza, że stał moment nie wiedząc co powiedzieć.

 Zwierzyłeś mi się rzekł w końcu ja ci za to nie mogę inaczej zawdzięczyć jak dobrą radą: nie rozplątuj zawczasu niepotrzebnie, co w końcu sam może później będziesz musiał porzucić i zaniechać.

Energicznie podniósł głowę Petrek.

 Nigdy w świecie odparł stanowczo ja co sobie raz postanowię, panie podskarbi, to muszę dokonać. Mało nie trzydzieści lat o chlebie i wodzie pracowałem, żeby się dorobić grosza no, mogę lat kilka starać się o taką żonę, jaką sobie mieć zapragnąłem.

Skłonił się mówiąc to i wziął za beret włoski, który był na krześle położył.

Boner patrzył za odchodzącym w milczeniu. Poruszył ramionami i tak się rozstali.

W znanej nam pięknej komnatce z oknem na szerokie błonia za Wisłą, siedziała następnego ranku piękna Dżemma, ale dnia tego wyglądała całkiem inaczej. Twarz miała świeżą, rozweseloną, odmłodzoną, uśmiechającą się, dumną promieniała zwycięztwem. W ręku trzymała robotkę, jedwabną chustkę, którą wyszywała we wzory, ale myślała o czem innem, a wzrok jej niekiedy zwracał się na komnatę, w której widać było rzuconą na poręcz krzesła sztukę atłasu różowego, cudnej barwy, i wiązkę złotych forbotów, przeznaczonych do jej przyozdobienia. Tuż na stoliku leżał przepiękny różaniec z koralów oprawnych misternie w złoto. Były to, jak się łatwo domyślać można, dwa świeżo otrzymane podarki. Ale nie one może tę wesołość na lica wywołały, coś więcej miała w duszy, gdy tak zwycięzko na świat patrzyła. Kiedy niekiedy srebrnym głosem, ale zcicha próbowała włoską jakąś nucić piosenkę, lecz myśli jej przerywały.

Wtem zaszeleściało od strony drzwi, które do sypialni prowadziły, i weszła młoda, piękna, ze śmiałem czarnych oczu wejrzeniem, dziewczyna. Rysy twarzy świadczyły, że Włoszką była i choć młoda, już postradała przedwcześnie tę dziewiczo-dziecięcą świeżość i urok, jakim Dżemma czarowała. Namiętny wyraz tłómaczył prędkie rozstanie się z młodością. Pomimo to była i czuła się jeszcze bardzo piękną, a wdzięk stracony zastąpiła pewność siebie i jakaś zuchwałość, która też ma wielką siłę. Szła na palcach, jakby Dżemmę podchwycić na czemś chciała

Typ to był zupełnie odmienny, a najpospolitszy pod włoskiem niebem: bujny włos kruczej czarności, nieco kędzierzawy, oczy jak węgle, brwi bujne, usta koralowe, pełne, owal twarzy wdzięczny, formy bogate i już rozwinięte nieco zanadto może. Biała, bez rumieńców prawie, w twarzyczce miała wypisaną nieustraszoną odwagę, energię i jakby urąganie się światu. Usta i oczy piętnowało usposobienie namiętne

Po chodzie musiała ją Dżemma odgadnąć, rzuciła robotę, podniosła oczy, czekała

 Pracowita pani z ciebie zawołała szydersko przybywająca, której oczy padły na różowy atłas i koralową koronkę i usta się uśmiechnęły. Trzebaż było choć te dary pochować.

 Chcę się niemi nacieszyć odparta Dżemma a kryć się z niemi nie myślę.

 Szczególniej przedemną szydersko i ze śmiechem zawołała czarnooka, która już w białych paluszkach trzymała atłas a wejrzeniem pożerała złote forboty. Szczególniej przedemną powtórzyła która to wszystko wiem na palcach, bo bom i ja to przeżyła, odplakała

Dżemmy brwi się ściągnęły.

 Bianko moja odezwała się dumnie nie wiem czy to coś ty przeżyła czeka mnie, ale mi się zdaje, że między tobą a mną jest wielka różnica.

Blade lice Bianki zarumieniło się nieco.

 Sądzisz? podchwyciła a! zobaczymy wkrótce, moja droga! Na co ci mam krótkie dni szczęścia zatruwać

Wypuściła z rąk atłas.

 I ja odbierałam takie podarki, atłas tylko był innej barwy, a różaniec z kamieni

Rozśmiała się szydersko, lice Dżemmy powlokło się chmurą.

 Zazdrościsz mi! szepnęła.

 Nie, już teraz, nie rzekła Bianka bo wiem, że te rozkosze nie mogą trwać i że je potem łzami zapłacić potrzeba, a raz płakałam już długo, długo i ze łzami poszła miłość.

Ręką w powietrzu pokazała, jakby ptaszek uleciał.

 On był naówczas młodszy poczęła po małym przestanku a taki namiętny! Zaprzysięgał kochać mnie całe, całe życie a jam wierzyła w to święcie Tymczasem Carita dorastała i wypiękniała, a nakoniec i tyś najpiękniejsza z nas, zakwitła Jam była zawsze pewną, że ten los cię spotka

Dżemma słuchając w początku cierpliwie, w końcu rzuciła robotę z ruchem namiętnym.

 Nie mów mi tego zawołała. On wie, że z mojem sercem tak jak z waszemi igrać nie można Ono raz tylko w życiu może kochać

 Dżemmo odezwała się spokojnie Bianka moje też kochało raz, a teraz się bawi.

 Mojeby pękło, gdybym miała być zdradzoną przerwała Dżemma.

Bianka spojrzała na nią z politowaniem, zbliżyła się do niej z powagą starszej, objęła wpół i lekki pocałunek złożyła na jej czole.

 Siadaj rzekła uspokój się; ja jestem niepoczciwa, że cię poję tą goryczą, lecz tak mi żal biednej Dżemmy zawczasu.

Włoszka siadła znowu w oknie jak wprzódy i sparła się na ręku zadumana. Tymczasem Bianka kręciła się po komnatce, zaglądając wszędzie, przypatrując się wszystkiemu. Na chwilę rozmowa została przerwana.

Bianka Giorgi miała już rozpocząć ją na nowo, gdy ciężki chód dał się słyszeć u drzwi od kurytarza, uchyliły się one ostrożnie i okrągła, rumiana, rozlana twarz ochmistrzyni Zamechskiej w nich się ukazała.

Dżemma jako Włoszka nie należała do jej wydziału, mało widywała i niebardzo lubiła Domyślała się więc jakiegoś szczególnego powodu tych odwiedzin, które przyjęła dość zimno.

Ochmistrzyni mówiła wprawnie po włosku.

 Tak dawno, dawno nie widziałam pięknej Dżemmy rzekła wchodząc iż mijając jej drzwi nie mogłam się oprzeć pokusie Pozwolisz się pozdrowić?

Ulubienica młodego króla i starej królowej była teraz tak z pochlebstwy oswojoną i do dworowania sobie przywykłą, że ją to nic nie zdziwiło. Przyjęła wymuszonym uśmiechem ochmistrzynię.

Bianka, której brwi się ściągnęły, bo musiała mieć jakiś wstręt szczególny do Polki, zakręciła się tylko i wyszła.

Zamechska na pierwszem krześle najbliższem okna usiadła.

 Ślicznie mi wyglądasz dziś, moja królowo odezwała się do Dżemmy choć ty zawsze jesteś tak piękna!

 A wy, tak łaskawi! szepnęła kwaśno Włoszka.

Nie wiodło się z rozmową. Ochmistrzyni wspomniała o kilku dnia tego wypadkach, o tem co królowa rozkazała, co na jutro się gotowało, o pannach wyznaczonych na służbę Dżemma milczała główką potrząsając.

Tymczasem zwolna, jakby od niechcenia Zamechska poczęła z bocznej dobywać kieszeni pudełeczko, które uwagę Dżemmy zwróciło na siebie.

 Ty co piękną będąc lubisz i umiesz cenić wszystko co piękne poczęła zwolna ochmistrzyni powinnaś zobaczyć to cacko Właściwie zaszłam do ciebie tylko, aby ci je pokazać. Co też ty powiesz na nie?

I zwolna otworzywszy pudełko, Zamechska na kolanach Dżemmy położyła ową spinkę z rubinem, którą Dudycz jej wręczył.

Włoszka nic się pewnie tak nadzwyczaj pięknego nie spodziewała, zwróciła oczy obojętnie, lecz po chwili uchwyciła pudełeczko i wpatrzyła się zachwycona w maleńkie arcydzieło. Klejnot ten na chwilkę ją rozchmurzył.

 Prześliczna! zawołała, kładnąc na kolanach pudełko.

 A! ja się na tem nie znam tak jak wy odparła ochmistrzyni ale i mnie się zdawało, że to klejnot godzien królowej.

 I zapewne należy też do najjaśniejszej pani przerwała Dżemma.

Zamechska głową potrząsnęła.

 A czyjeż to jest? spytała ciekawie.

Uśmiech jakiś niewytłómaczony dla Włoszki, przebiegł po szerokich wargach Zamechskiej.

 To moja tajemnica rzekła ale że u mnie nie ma gdzie nawet schować tak drogich rzeczy, tymczasem zostawię spinkę u ciebie. Będziesz mogła przypatrzeć się jej i nacieszyć.

Wejrzenia ich spotkały się, podziwienie odmalowało na twarzyczce Dżemmy. Milczała.

Назад Дальше