Gdybym na was, ojcze mój, nie czekał, rzekł obracając się ku niemu, jużbym był ruszył w lasy alem rękę waszą chciał ucałować i Kraków, a sprawy na których wy się lepiej niż ja rozumiecie, pod waszą opieką zostawić.
Piękna to i miła rycerska zabawa te łowy, odrzekł Biskup, ale miłościwy panie, na waszych ramionach dużo leży, wiele biednych się na was ogląda
Ja sądzę że gdy tyle spraw zalega, znowu Colloquium było potrzebne, lub w krakowskiem albo w sandomirskiem
W Colloquium zastąpicie mnie Comesami i przedniejszem rycerstwem rzekł Leszek, sędzia mój nadworny, podsędek, kanclerz Jam chyba tam na to potrzebny ażebym miejsce zajął poczestne A czyż są sprawy tak pilne?
Znajdą się zawsze byle wiec był zwołany odparł Biskup
Leszek westchnął.
Ludzie bo, dodał, spokojnie żyć nigdy nie mogą.
Są ludźmi! westchnął Biskup.
Sądzić sprawy! dorzucił książe, sądzić sprawy, naówczas gdy taka jesień śliczna do lasu woła; gdy skwary letnie przeszły a zima ciężka jeszcze daleko Prawda ojcze mój panowanie jest niewolą zarazem i jak powiadają, im wyżej kto siedzi tem mocniej się poci
U drzwi zamkowych księżna uśmiechem wdzięcznym pożegnała Biskupa, spieszyła do Bolka swego, którym się oboje tak cieszyli jak pierworodnym i jedynym.
Zobaczysz dziecię i pobłogosławisz, ojcze nasz, rzekł książe, rośnie w oczach, a rozumny jest iż zdumiewa wszystkich!
Niech rośnie na pociechę naszą odparł Biskup nieco roztargniony
Leszek ciągle wesoło zagadując wprowadzał Iwona do wielkiej izby gościnnej, gdy ten zatrzymał się w progu i szepnął.
Miłościwy książe, radbym z wami, kanclerzem Mikołajem i Markiem Wojewodą, trochę pomówił na osobności, lepiej nam będzie w komorze waszej niż tu, gdzie nas łacno niespodzianie kto zajść może
Dwór właśnie tłumnie napływał do izby, Leszkowe oblicze sposępniało, znać było że mu ta na osobności rozmowa mięszała szyki, mąciła spokój, że radby ją był bodaj odłożyć lecz z Iwonem gdy co rzekł, opór był trudny
Tuż za niemi szli ci powołani przez niego, stary Mikołaj Repczol kanclerz, w czarnej sukni duchownego, z bladą twarzą wielkiemi pofałdowaną marszczkami, mąż silnej budowy na oko, lecz zmuszony na kiju się opierać. Twarz jego może skutkiem cierpień wewnętrznych więcej jeszcze troski i zadumy wyrażała niż Biskupia. Iwo też większą pewnie miał wiarę w przyszłość nad niego. Drugim był Marek Wojewoda mąż też lat już podeszłych, ale rycerskiej postawy, którego oczy niespokojne do czuwania nawykłe, biegły badając zarazem twarz Iwona i Leszka Z nich dwu większą i pilniejszą uwagę zdawał się zwracać na Pasterza. Wszyscy tu tak mu ulegali jak sam książe.
Leszek też zmusił się zaraz do przybrania łagodnego wyrazu i z pośpiechem zwrócił się ku komorze swej, którą na znak pański stojące u drzwi otwarło pacholę Było to najmilsze schronienie pana, izba w której tylko pożądanych a poufałych przyjmował gości. Z niej naturę i charakter księcia poznać mógł każdy łatwo Ścian prawie w niej widać nie było tak zawieszono ją całą rozmaitego rodzaju bronią myśliwską i rycerską, w której Leszek się kochał.
Był w tem ład pewien i zamiłowanie widoczne Szeregiem stały zbroje lżejsze i cięższe, wschodnie i włoskie, niemieckie i starodawne z blach i naszywanych łusk składane. Rzędami stały hełmy od dawnych ciężkich i mniej kształtnych, do tych które teraz zdobiono rogami, skrzydły i postaciami zwierząt złoconemi i malowanemi
Świeciły pasy rycerskie drogiemi kamieniami i emalią, wisiały przy nich miecze, mieczyki, puginały, noże myśliwskie; dalej oszczepy kute, włócznie, siekierki bojowe, buzdygany z przywieszonemi na łańcuchach kulami, najeżonemi ostremi strzały, łuki sadzone, kołczany, tarcze
Cała jedna połać świeciła większemi i mniejszemi szczytami, z wizerunkami lwów, orłów, gryfów, a w pośrodku na jednej misternie wyrzeźbiony i pomalowany był rycerz jadący konno, który niedźwiedzia rzucającego się nań oszczepem uderza. Taki sam wizerunek jak na tej tarczy chciał Leszek mieć na swej książęcej pieczęci
Podłoga pańskiej komory cała była grubo wysłana skórami zwierząt, ubitych ręką pana. Chlubił się on tem że, dwie komnaty zasłał tym łupem łowów, wśród którego i pamiętny niedźwiedź leżał, co już konia Leszkowego pochwycił był łapami, gdy mu cios zadał śmiertelny
Izba ta wprawdzie najmilszą była książęciu, ale do poważnej narady najniebezpieczniejszą, Biskup wiedział o tem z doświadczenia, bo ilekroć tu się odbywały obrady, Leszek je zawsze przerywał, mówiąc o swych zbrojach, orężu i czynach łowieckich. Jak myśliwy, jak rycerz lubiał o tem rozprawiać, a najmilszemi mu byli ci co słuchali go chętnie i podziwiali zręczność jego, której zresztą nikt nie mógł zaprzeczyć.
Iwonowi wskazawszy miejsce na wysłanem krześle, książe sam stanął naprzeciw niego, a za nim sparty na kiju swem kanclerz i w bok ujmujący się Wojewoda.
Lice Leszkowe znowu jakby błagając o litość Biskupa, uśmiechało się do niego, z Iwona uśmiechu wywołać nie mogąc. Widać było że książe nic się zbyt ważnego nie spodziewając w rozmowie, krótko ją sobie zbyć życzył.
Spojrzawszy na Biskupa, który się zadumał, myśląc od czego pocznie Leszek też zachmurzył się.
Mam to nieszczęście odezwał się Iwo, żem ja zawsze prawie przeznaczony być dla miłości waszej, złej wróżby ptakiem
Owszem, odparł Leszek żywo wy mi jesteście najlepszym opiekunem i ojcem
Ale z miłości i troskliwości ku wam zawsze złe wieści przynoszę
Czyż złe? ojcze mój? spytał książe ręce składając
Życie wszelakie twardem jest, a samiście rzekli, odezwał się Biskup, im kto wyżej siedzi.
Radźmy więc na to złe żywo rzekł Leszek, radźmy aby je usunąć. Lecz wy, ojcze mój drogi dodał, wy z tej ojcowskiej waszej pieczołowitości nademną, często może więcej widzicie złego niżeli jest Ja radbym i w zło i w złych co je sprawiają nie wierzyć
Przecież, miłościwy panie, westchnął Iwo, dopuszcza Bóg zło aby było dobrego probierzem
Nastąpiła milczenia chwila.
Sam będąc dobrym, dołożył Iwo, nie chcesz, miłościwy panie, wierzyć w ludzką przewrotność.
Lecz, o kim mówicie? nagląc i spiesząc aby prędzej się uwolnić zawołał książe.
Zacznijmy od Odonicza odezwał się Biskup, ze złych pono ten najgorszy, jeźli pierwszeństwa nie trzeba jeszcze przed nim dać szwagrowi jego Światopełkowi. Odonicz chciwy jest panowania jak dziad jego Mieszko, ma jego żądze i upór żelazny i przykład jego przed sobą ale stokroć winniejszy Światopełk, który waszą i ojca waszego łaską na wielkorządzcę Pomorza wyznaczony, chce je nieprawie i niewdzięcznie zagarnąć i oderwać
Ah! zawołał Leszek Światopełk ma butną Jaksów krew w sobie, to prawda, lecz któż wie czy Odonicz jego czy on Odonicza podburza i szczwa Oba oni razem nie zdają mi się niebezpiecznemi
Miłościwy panie przerwał grubym, ponurym głosem kanclerz Mikołaj lękam się aby do nich dwu jeszcze kogoś trzeciego nie potrzeba przyłączyć do regestru nieprzyjaciół twych
Leszek odwrócił się ku niemu, zmarszczony, z wymówką w twarzy, niemal z groźbą do której nie był nawykły. Kanclerz skłonił głowę i zamilkł.
I jabym był tego zdania że Światopełk z Odoniczem nie mieliby odwagi dodał Biskup, gdyby nie oglądali się na kogoś, czyjego imię wymówić nawet usta się wzdrygają.
Leszek drgnął cały, podniósł głowę obrażony, i zdawał się na chwilę krótką nawet poszanowania należnego Biskupowi zapominać.
Ojcze! zawołał. Krwawicie mi serce! a krwawicie je napróżno! Domyślam się kogo mi jako nieprzyjaciela wskazać chcecie. Ale nie! nie! nie chcę temu uwierzyć, nie uwierzę i gdybym miał się omylić, gdybym miał omyłki paść ofiarą, wolę zginąć niż posądzić brata Jednej matki dzieci my
Jesteście różni jako Abel i Kain odezwał się Iwo z siłą wielką. Wspomnij książę młodość! Byliżeście kiedy podobni do siebie? Wy miłością jesteście, srogością tamten; wy dobrocią, on okrucieństwem, wyście władzy niechciwi, on panowania żądny
Leszek słuchał z głową spuszczoną, chmurny, lecz nieprzekonany.
Konrad tak złym nie jest, jak się obawiacie, rzekł. Gorętszym odemnie jest Bóg mu dał więcej siły, więcej też pragnień, lecz w sercu jego
To mówiąc okiem rzucił po przytomnych, wszyscy dziwnie niedowierzająco, niemal z politowaniem słuchali. Leszek zatrzymał się na chwilę i dokończył.
Konrada zostawmy w pokoju.
Marek westchnął, Iwo spojrzał na kanclerza umilkli.
Mam złe poszlaki odezwał się po długim przestanku Biskup potrzeba czuwać przynajmniej, wiedzieć, badać, aby nas nie pochwyciło niebezpieczeństwo nieprzygotowanych
Odonicz przerwał nagle Leszek, walczył z Laskonogim raczej niż zemną, wszystko się skończy, gdy ich podzielim i pojednamy
A jestże sposób pojednania ich gdy jeden wszystko chce posiąść i wydrzeć drugiemu? zapytał Biskup.
Przypomnijcie sobie odezwał się Leszek łagodnie, ową wyprawę Henryka Wrocławskiego na mnie, gdy on też chciał mi odebrać Kraków, chciał wydzierać i z wojskiem stał nad Dłubnią. Krew się już lać miała, przecież pobożny, święty Henryk mój, usłuchał rady, dał się przekonać, zażegnaliście tę burzę i uścisnęliśmy się jak bracia, zamiast wojować jak wrogi.
Rzekliście odparł Biskup Henryk był pobożnym i świętym, dlatego słów zgody usłuchał, a Plwacz nim nie jest a Światopełk zdrajca, wie że zgody z nim być nie może!!
Usłyszawszy to zachmurzył się Leszek i usta mu się ścięły.
Radźcie więc wy zawołał z rozpaczą jakąś jam ślepy i nieudolny radźcie!
Ani ślepi, ani nieudolni nie jesteście przerwał Biskup do uścisku ręce podnosząc ale dobrzy do zbytku, a oną dobroć znając źli z niej korzystają!!
Znowu się rozmowa przerwała, wszyscy spoglądali na Leszka, który mimo łagodności, nie ustępował ze swych przekonań
Radźcie, rzekł z rozrzewnieniem jakiemś powolnie książe ja wam tylko jedno przypomnę, że oto, dzięki opiece Bożej, ja z mą ślepotą i nieudolnością gdym już wydziedziczonym był przez Laskonogiego, panuję, gdym przez Henryka wypędzonym być miał siedzę na stolicy mojej. Dzieckiem wyganiał mnie nieboszczyk stryj tylekroć, Opatrzność mi zwracała co on wydzierał i oto w spokoju i błogosławieństwie rządzę i panuję Opatrzności też tej tak zawierzam, iż gdybym wrogami otoczonym być miał, nie zlęknę się i w spokoju losu mojego oczekiwać będę.
Jeżeli tak odparł zwolna Iwo powstając cóż my czynić mamy? Ja tej ufności w bezpieczeństwo nie dzielę, choć Opatrzności wierzę My nad wami czuwać musiemy!
Leszek jakby się ciężaru zbył, zbliżył się do Biskupa prędko i rękę jego ucałował.
Radźcie, rzekł czyńcie co uznacie słusznem, ja się zastosuję do światłej rady waszej
W tejże chwili zwrócił się do Marka Wojewody
Miły mój tarcz tych ciężkich, obładowujących zbytnio żołnierzy naszych, czasby zaniechać. Nie wiem czym wam pokazywał niemieckie nowe, jak przedziwnie lekkie są.
To mówiąc książe zwrócił się do rzędem wiszących na ścianie szczytów. Marek Wojewoda ruszył ramionami
Biskup powstał z siedzenia
Mówicie o zbroi ja zaś muszę do spraw moich
Książe pospieszył go żegnać, i rad że się ciężkiego pozbył sporu, z wielką uprzejmością odprowadził Iwona, aż za próg dworu. Tu odebrawszy błogosławieństwo i widząc że Marka Wojewodę zabierał mu od tarczy Biskup, zwrócił się wracając do młodego Pakosza, ulubieńca swojego, skinąwszy nań aby szedł z nim do zbrojowni
A tu się wnet o broni nowej, i o łowach żywe się rozpoczęły rozprawy.
Święty człek nasz Biskup Iwo, odezwał się do Pakosza ale na rycerskich sprawach cale się nie rozumie i z nim o niczem mówić nie można, chyba o takich świętych jak on i o tych których on chce nawracać, aby też świętemi byli.
Kocham go jak ojca! ale smutny jest jak noc, i z sobą mi przynosi zawsze gorycz jakąś
Pakosz głową potwierdzał co pan mówił, nie śmiejąc słowami. I poczęto mówić o lekkich tarczach
VI
W kilka dni potem wieść się po Krakowie rozeszła, która na dworze Leszkowym, na dwa obozy podzielonym, wielkie wrażenie uczyniła.
Rozpowiadano o tem jako Biskup brata swojego, od dawna zapomnianego, który od lat wielu na wsi się zagrzebał i wyrzekł był świata, gwałtem wyrwał z pustelni i przywiózł do Krakowa, nakazując mu tu ze znacznym dworem stać na straży przy sobie.
Znano starego Waligórę tylko z powieści jakie o nim chodziły w tych czasach, gdy mu dano to jego przezwisko. Wiedziano iż pan był możny, że Niemców miał w ohydzie, siłę olbrzymią a wolę żelazną.
Wnosili więc wszyscy, iż znowu przygasła na czas wojna między Jaksami a Odrowążami wybuchnąć groziła, gdy tego pomocnika ściągać Biskup potrzebował. Waśń tych dwóch możnych rodów stara już była i nie od dziś dnia się poczynała.
Jaksowie sobie rościli prawa wielkie krwi swej i rodowi należne, pochodzenie wiodąc od kneziów jakichś, a sięgając aż do Pepełków i Leszków prastarych. Nie rzadko słyszeć ich było można z tem się odzywających że nim Piastowie przyszli do panowania, oni już je w rękach dzierżyli.
Odrowążowie, choć starzy w sandomirskiej ziemi jak ona, choć mnogiemi majętnościami władający, nie wiedli się z tak wysoka. Ale oni rośli właśnie, gdy Jaksowie maleli. Jeden tylko stary Mszczuj dobił się był wielkorządów na Pomorzu, które potem na syna Światopełka wyprosił, a drugi powinowaty mu Marek krakowskim był Wojewodą. Na nich dwu reszta się opierała.
Iwo Odrowąż który miał oko prorocze, z niedowierzaniem patrzał na ród pragnący panowania i roszczący sobie jakieś do niego prawa. Nawzajem Jaksowie czuli w nim nieprzyjaciela stojącego im na zawadzie
Syn Marka Wojewody czasu jednego był wyprawiony z innemi Jaksami i Odrowążami społem na straż od pruskiej granicy. Szli z nim Dzierżek i Budzisław powinowaci Biskupa. Za podmową Jana Jaksy, który nienawistnych sobie Odrowążów chciał na rzeź wydać, pierzchnęli naówczas z częścią wojsk, i byli przyczyną że Dzierżek syn Abrahama i Budzisław Izasławów, wraz z wielą innemi schwyceni przez pogan, życiem zdradę tę przypłacili.