Waligóra - Józef Kraszewski 8 стр.


Chłopak który ją przyprowadził, niemiłosiernie smagał po plecach Sam pono nie wiedział dla czego się tak znęcał nad starą, ale ze strachu o rannych, przytomność postradał, a nikogo oprócz baby nie znalazłszy w lesie, przygnał ją bezmyślnie prawie.

Rozmówić się z nią było trudno, Otto przytomniejszy od innych, widząc że krzyk i groźby mogą tylko większym strachem nabawić, zbliżył się do klęczącej, i proszącej o miłosierdzie, pokazując jej rannych i rękami tłumacząc że potrzebowali ratunku. Na poparcie tego języka ruchów, rzucił jej kilka srebrnych pieniążków.

Widok ich podziałał szczęśliwie i baba ośmielona wstała zbliżając się ku leżącym na ziemi; ale popatrzywszy na okrwawione chusty, zaczęła pokazywać także rozłożonemi szeroko rękami że ona nic na to pomódz nie może. Wskazała jednak stronę w której ratunek się mógł znaleźć, a chłopak co ją przyprowadził, wyrozumiał z jej mowy iż należało poranionych nieść do blizkiej jakiejś chaty. Stara ofiarowała się prowadzić do niej.

Ale Hansa nieść było potrzeba, a Gero, choć mógł się wlec z biedy wspierając na ramieniu jednego z pachołków, często musiał spoczywać i nie rychło do obiecanego dojść mogli schronienia.

Naprędce musiano zrobić nosze, które do dwóch koni przytwierdzić było można, a na jednego z nich Gero ofiarował się wdrapać, i próbować czy jechać nie potrafi. Nim się znalazły gałęzie, sznury i nosze urządziły, w lesie zupełnie ściemniało, baba byłaby, niestrzeżona łatwo się wymknąć mogła, ale owe srebrne pieniążki uczyniły ją wielce ochotną i czynną. Pomagała czeladzi, chodziła, wyszukiwała, i zręcznie plątała gałęzie na których Hans miał być złożony.

Według jej zaręczenia przed nocą mogli, zwolna się wlokąc, dojść do obiecanej chaty Gdy wszystko było nareście gotowe, pochód ten cały, z Ottonem na przedzie, któremu baba towarzyszyła, puścił się w las powoli. Gero mężnie znosił boleść zaciąwszy zęby i nie chcąc się okazać słabym, Hans jęczał i omdlewał, cucono go wodą i pocieszano tem że podróż nie potrwa długo.

Otto choć milczał, w duchu przeklinał całą tę szaloną młodzików wyprawę.

Gąszczami bez drogi prowadziła baba dosyć długo, dopóki na jakąś ścieżkę widoczniejszą się nie dostali. Tu już nadzieja wstąpiła w serca, bo stara coraz ręką ukazywała przed siebie, oznajmując iż byli niedaleko od chaty

Jakoż między gałęźmi zabłysnęło światełko, dym się dał uczuć w powietrzu, drożyna szerszą się stała i zabudowania jakieś ukazały się przed niemi. Była to chata leśna, na pół w ziemi, pół nad ziemią, przyparta do wału, ostrokołów i wrót co je zamykały.

Znaleźli się właśnie u tej granicznej strażnicy Białej Góry, przez którą przed nie wielą godzinami przejechał nazad Biskup Iwo wiodąc z sobą brata

Orszak biskupi który tu nań oczekiwał, wyruszył za niemi Baba wyprzedzając Ottona pobiegła dać znać stróżowi a ten natychmiast uzbrojony w swój drąg kuty zjawił się przestraszony. Od lat wielu jak tu siedział pilnując granicy nie trafiło mu się nigdy dwu naraz podróżnych widzieć u tych wrót, które stały zaparte zawsze, wpuszczając i wypuszczając tylko rzadkich posłańców Waligóry

Stary tym ruchem który nagle przerywał mu spokój zwykły, był przerażony i gniewny. Wyjazd pana, który nigdy się z zamku nie ruszał, niebytność jego w domu, jeszcze pomnażała trwogę.

Przywlókł się sam aby przypatrzeć przybywającym, i widząc rannego na noszach, skaleczonego na koniu, a obok dumnie nakazującego rycerza Ottona, stracił głowę.

W chacie w której on sam mieścił się z żoną i wyrostkiem, nie było dla podróżnych nawet barłogu wygodnego, aby ich złożyć można, dla koni brakło szopy, a na pobyt dłuższy pokarmu dla ludzi.

Otto tymczasem pobrzękując mieczem, krzyczał i klął aby chatę opróżniono. Stróż stary ze strachu nie wiedząc co począć, zbiegł do chałupy, drzwi zamknął i drągiem zawalił ze środka, zasunął okiennice, i zdał się na wolę Bożą.

Baba napróżno szturmowała do okien zamkniętych, usiłując przekonać stróża, aby przyjął rannych do siebie

Tymczasem Hans jęczał coraz boleśniej.

W niewielkiem oddaleniu był obóz krzyżacki, ale o nim Otto nie wiedział, zupełnie się obłąkawszy na polowaniu; dla poranionych gwałtownie trzeba było szukać jakiegoś ratunku Baba przekonawszy się że tu ich stróż nie przyjmie i nie myśli im otwierać, choć mu nagrodę obiecywano, zaczęła niewyraźnie bąkać o Białej Górze.

Chłopak który się coraz lepiej z jej mową oswajał, wyrozumiał iż jakiś gród był za wrotami temi niedaleko, i że do niego nie puszczano nikogo

Temu uwierzyć nie chciał

Otto von Saleiden jak tylko mu o Białej Górze oznajmiono natychmiast postanowił z rannemi jechać do niej, zwłaszcza iż gródek miał leżeć niedaleko. Wrota wprawdzie stały zaparte przed niemi, ale na to Krzyżak wcale zważać nie myślał Zakląwszy okrutnie dał znak by jechać ku nim. Sam zsiadłszy z konia, począł do starych wrót się dobijać, czeladź wyłamała je łatwo.

Dopiero usłyszawszy łomot ten stróż zamknięty w swej chacie, wybiegł bronić z drągiem, ale naówczas już Otto i za nim ciągnące konie, baba co drogę pokazywała, cały ów pochód przebył okop i ostrokoły i puścił się drogą ku zamkowi.

Noc była ciemna i chłodna, a mgła jesienna okrywała doliny, i w górze tylko gdzieniegdzie blado gwiazdy migotały, gdy Otto ujrzał bramę znowu przed sobą. Począł z całych sił trąbić.

Tych wrót obronnych ani mógł myśleć zdobywać

Stanęli oczekując aby się im kto zjawił od grodu. Nierychło coś zaszarzało na wyżkach i słaby głos począł pytać kto i czego chciał tutaj

Pytania trudno było zrozumieć, a niemiecka odpowiedź na nie Ottona, ten skutek miała iż człowiek znikł z wyżek i głuche nastąpiło milczenie.

Otto niecierpliwie trąbił znowu, a dobierał najwrzaskliwszych rogu swojego głosów, które musiały wszystkich pobudzić.

Wzdłuż wałów i na bramie zaczęli się pokazywać ludzie, poglądać na stojących u wrót, lecz ni do rozmowy ani do otwierania nie okazywali ochoty. Stara przewodniczka wzięła na siebie przemówienie do ludzi zamkowych Opowiadała im coraz głośniej i krzykliwiej gdzie i jak tych Niemców napytała i jak się tu dostali.

Ktoś w ostatku złajał ją za to, że naprowadziła na gród nienawistnych ludzi, jakby nie wiedziała że noga ich nie postała nigdy na gródku Waligóry

Po długich krzykach i sprzeczkach, ktoś z góry, czy miłosierdziem tknięty, czy chcąc się zbyć niepokoju, kazał podróżnym jechać pod wałami na podzamcze i tam w szopach jakichś szukać schronienia.

Przystępu do zamku wzbroniono zupełnie Pana w domu nie było, a gdyby o Niemcu się u siebie dowiedział, własnąby spalił siedzibę, żeby ślad stóp jego zatrzeć.

Już Otto miał się według wskazania skierować ku szopom, do których taż sama baba prowadzić się ofiarowała, gdy z bramy do stojącego na koniu Ottona zwiesiła się głowa człowieka, którego po ciemku rozpoznać mu było niepodobna i cicho a ostrożnie, łamaną niemiecką mową rozpytywać zaczęto

Krzyżak posłyszawszy zrozumiałe mu wyrazy, miał się za ocalonego

 W imię Zbawiciela i matki Jego N. Panny Maryi, której my sługami jesteśmy, krzyknął zapalczywie, cóż to za kraj? jacy w nim mieszkają ludzie? Czyśmy już do pogan się dostali?? Jesteśmy zakonnicy szpitalni niemieckiego domu z Jerozolimy, jedziemy przyzwani przez księcia Konrada do objęcia danej nam ziemi i walczenia z pogany

 W imię Zbawiciela i matki Jego N. Panny Maryi, której my sługami jesteśmy, krzyknął zapalczywie, cóż to za kraj? jacy w nim mieszkają ludzie? Czyśmy już do pogan się dostali?? Jesteśmy zakonnicy szpitalni niemieckiego domu z Jerozolimy, jedziemy przyzwani przez księcia Konrada do objęcia danej nam ziemi i walczenia z pogany

W drodze młodzież naszą spotkał przypadek w lesie, sroga bestya na którą się nierozważnie rzucili poraniła nam ich okrutnie Żebyśmy też przytułku i ratunku nie znaleźli!!

Westchnienie słyszeć się dało z góry.

 Kraj ci to chrześciański, odparł głos ale pan grodka tego z niemieckiemi rycerzami i nierycerzami wcale do czynienia mieć nie chce A i doma go nie ma, bez niego zaś nikt się tu was wpuścić nie waży.

 I dacie tym szlachetnym młodzieńcom ginąć marnie! zawołał Otto rozpaczliwie.

Nie dano na to odpowiedzi, aż po chwili, rzekł cicho ktoś.

 Jedźcieno tam do szop na podwalu jedźcie. Chrustu jest dosyć by ognia zapalić, a i woda pobliżu się znajdzie. Ztąd może się uda wam dać pomoc jaką

 Macie pewnie ktoby umiał rany opatrzeć przyślijcie go, zapłaciemy krzyknął Otto dumnie.

 Jedźcie! powtórzono z góry

Znów tedy drogą na podwalu, musieli ciągnąć przybyli, aż się szopy opuszczone, z chrustu plecione, z dachami na pół poobrywanemi pokazały Dawno widać nikt tu oprócz bydła gdy je burza z pola wracające napadła, nie mieszkał. Lecz co poczynać mieli?

Baba dowiódłszy ich tu, a bojąc się pewnie by ją za posługę Niemcom nie karano, przyszła się żegnać do Ottona, to jest o zapłatę się upomnieć i zamyślała uchodzić, Niemiec znowu dał jej trochę pieniążków, ale puścić nie chciał, bo służyć nie było komu

Kazano jej chrust zbierać i ogień niecić. Czeladź pilnowała, musiała być posłuszną.

Była już noc późna; na grodku słyszeli piejące kury i naszczekujące psy, które poczuwszy obcych, straszliwie na wałach ujadały i wyły

Gdy ogień zapłonął, Otto dopiero mógł się nieco rozpatrzeć po okolicy. Z jednej strony we mgle nocnej majaczyły bory czarne i płaszczyzna która się zdawała błotnistym moczarem, z drugiej sterczało nad niemi grodzisko, góra, wały i ostrokoły Nawykłe do postrzegania oko Krzyżaka dopatrzyło w pewnem oddaleniu na górze, małej furty w ostrokole, od której ścieżynka kręta prowadziła ku szopom

Otto się jeszcze rozglądał, gdy u furty zobaczył cień człowieka jakiś, który zdawał się z niej wysuwać i ostrożnie ku nim spuszczać ową drożyną Nie dowierzał oczom swym, lecz po chwili człek ten zbliżać się zaczął ostrożnie i Krzyżak mógł nawet rozpoznać że był przygarbiony, niewielkiego wzrostu, opończą z kapturem osłonięty. Światło od ogniska padało na niego i długi cień idącego na pochyłości góry wyciągnął się, ruchomy, ginąc w mrokach

Otto śmiało wystąpił naprzeciw niemu. Postrzegłszy go idący kroku zwolnił, i oba ciekawie przypatrywać się sobie zaczęli. Zamkowy człek z bladą twarzą, nierycerską miał postawę, a broni żadnej obawiać się go nie miał potrzeby Otto, a był też tak mężnym że i czterechby się nie uląkł

Był to ksiądz Żegota. On też to ciekawością i miłosierdziem powodowany, dobył z siebie tych słów kilka niemieckich, niegdyś wyuczonych gdy się na duchownego przy niemieckich zakonnikach sposobił. Nigdy on z tym językiem nienawistnym nie wydawał się przed Waligórą, zapomniał go wiele, ale dziś rad był iż cokolwiek jeszcze mu z niego zostało.

Pamięć młodości, wdzięk zakazanego owocu, może zbytnia Waligóry ku Niemcom nienawiść, w starym księdzu Żegocie budziły uczucie przeciwne. Język wydawał mu się prawie miłym, miał urok jakiś i powagę; przedstawiał mu się jako mowa ludu który naówczas orężem i wpływem sięgał aż do stolicy Rzymu

Dnia tego, niebezpieczeństwo od którego uszedł szczęśliwie, czyniąc się chorym i uniknąwszy surowego wyroku Biskupa Iwona, dawało mu usposobienie litościwe, czyniły przez wdzięczność dla Opatrzności za jej łaskę, miłosiernym

Pomimo więc iż się wykradając z grodka do nienawistnych Niemców narażał na gniew Waligóry, zbiegł ks. Żegota w pomoc tym, którzy jej potrzebowali

Strach go przejmował, ale szedł, zakrywał twarz, zmienił głos a wstrzymać się nie mógł.

 Czem wam można być pomocą? wyszepnął zbliżając się do Ottona Wcale źle was do tego miejsca przyprowadzono, nasz miłościwy pan, Comes Mszczuj Odrowąż z Białej Góry, możny i wielkiego rodu mąż, nie lubi narodu waszego Gdyby on był w domu, nicby się tu nie można spodziewać, odpędzićby kazał

Ja, jestem kapłanem, choć wiem że za to pokutować mogę, radbym braci zakonnej służyć, alem ja człowiek biedny, sam i nie wiele potrafię, choćbym najmocniej chciał!!

Otto bacznie się mówiącemu przypatrywał słuchając.

 Niemcy czy ktokolwiek jesteśmy rzekł przecież ludzie! Nie godzi się zabijać, to przykazanie Boże, a ten zabija kto nie ratuje!

Dwóch ślicznych młodzieńców leży rannych jęczą i nie ma ich opatrzeć komu

Ulitujcież się głodni jesteśmy, siły się wyczerpały. Radźcie, a gdy tu ratunku nie można się spodziewać, dokąd się udać

Niedaleko ztąd obozowisko nasze być musi, ale i do tego trafić trudno, a gdybyśmy się tam dostali cóż z ciężko poranionemi zrobiemy, zmuszeni jutro w dalszą drogę do księcia Konrada, który na nas czeka

Ksiądz Żegota czoło tarł i ramionami rzucał, to ręce chude załamywał

 Co ja w domku ubogim mam, tem się z wami podzielę, rzekł, nawet i ostatki oddam. Znajdę też może starą niewiastę, co się zna na ranach i ziołach ale tu wam długo trwać nie można. Nie wiem kiedy nasz stary powróci, a gdyby wrócił biada wam i biada mnie.

 Wpadliśmy w tęgą matnię, przez tych młokosów odezwał się Otto lecz i w Bogu nadzieja że nieopuści i w najgorszym razie otuchy stradać się nie godzi.

Dawajcie naprzód co macie, potem pomyślemy o dalszem.

Ks. Żegota spuścił się jeszcze milczący ku szopie w której ranni leżeli, poszedł na nich rzucić okiem podumał, zamruczał i skłoniwszy się przed Ottonem na zamek powrócił.

 Przecież i tu w tej dziczy, zawołał Otto, znalazła się jedna dusza chrześciańska i człek co rozumie język ludzki!!

Czeladź sama krzątała się jak mogła około Hansa. Gero z wielkiej biedy odzyskał trochę młodzieńczej wesołości na przekorę Nogę sobie sam obwiązywał i razem towarzysza pilnował, a z czeladzi podżartowywał.

 Żebyśmy byli choć tego dzika ubili i zjeść go mogli, mruczał, a tak co myśmy mieli jego, on nas skosztował. W tym kraju wszystko na opak się dzieje!

Otto niespokojny, jednego z pachołków z lepszym koniem mimo nocy już wyprawił szukać obozu, aby oznajmił Konradowi o nieszczęśliwej przygodzie.

 Jedź, mówił mu, musisz prędzej, później napytać naszych, powiedz co się stało i że my tu między nieprzyjaciół popadliśmy. Niech brat Konrad myśli o nas

Nierychło furta na wałach znowu się otworzyła i zamiast jednej pokazało dwie postacie i dwa cienie, które szybko do szop się zbliżały Ks. Żegota niósł kosz w ręku, za nim z narzuconą na głowie podwiką wlokła się stara baba

Lekarzy innych nad takie znachorki mało gdzie znaleść było można. Na gródku owa Dzierla, którą za młodu zwano pono Dzierlatką, bo była żwawą i swawolną pełniła obowiązki wszelkie jakie na baby owych czasów przypadały. Wróżyła, zamawiała, babiła, niańczyła, dawała zioła miłosne i sposoby na ludzi, a źli mówili, że najzręczniej pono pośredniczyła między parobkami a dziewczętami. Działo się to jednak tak skrycie że nikt o tem na pewno nie wiedział, a komu pomogła ze strachu milczał, bo groziła zemstą.

Назад Дальше