Któż wie! szepnął Iwo, azali to właśnie znakiem nie jest, że one dla tego Oblubieńca niebieskiego są przeznaczone, którego serce starczy dla milionów
Mszczuj nie odpowiedział nic.
Pomimo troski o córki był już tak pod władzą Biskupa, iż mu się opierać nie śmiał.
Idź teraz odezwał się Iwo urządź sprawy swe domowe, zdaj rządy, opatrz gródek abyś mi, w imię Boże mógł towarzyszyć Zabieram cię z sobą.
Waligóra i przeciw temu rozkazowi nie śmiał słowa rzec, skłonił głowę i wyszedł, a Biskup korzystając z chwili, leżącą na stole księgę otworzył i spokojnie modlić się zaczął.
A że na modlitwie czas mu zwykł był upływać tak prędko iż nigdy się z nim policzyć nie mógł, choć Waligóra zabawił długo, nie opatrzył się Iwo, gdy go ujrzał z powrotem wchodzącego do izby.
Gdy nań oczy obrócił zaledwie poznał w nim, widzianego przed chwilą. Waligóra zmuszony do podróży, musiał zmienić odzież, przywdziać zbroję dawno już nienoszoną, i jakby po latach wielu zadomowienia znowu do młodszych, zabytych obyczajów powrócić
Lecz jakże Iwonowi nawykłemu do nowych rycerskich zbroi, oręża i stroju wydał się dzikim i dziwnym Wszystko co na sobie miał niezgrabne, ciężkie, miało cechę prastarą, i w oczach ludzi na dworze Leszka i innych książąt czyniłoby śmiesznym Mszczuja
Skórzany pancerz z zardzewiałemi łuskami, chodaki grube powiązane powrozami prostemi, odzież ze skór wyprawnych w domu, sukno z krosien własnych niebarwione, kołpak który w ręku trzymał z obręczami żelaznemi. Biskupowi nawykłemu do rycerstwa włoskiego, do dworaków Cesarskich, do świetnych strojów ślązkich panów wydawały się niegodnemi potomka Odrowążów.
Najmilszy bracie, zawołał widząc wchodzącego Bóg widzi że do sukni i marnego przepychu nie przywiązuję wagi, która grzechemby była, lecz, nie potrzeba byś oczy ludzkie zbyt ściągał na siebie, a w tem ubraniu i uzbrojeniu głupi palcami wytykać i śmiać się z ciebie będą.
Toć by najmniejszem było odparł Waligóra, bo mi ich śmiech równie jak poklask obojętny gorsza to iż W. Miłości wstyd bym uczynił mojem ubóstwem wiejskiem
Lecz, wszystko co do nas z Niemiec przywożą dodał obrzydłe mi i obmierzłe, przeto i zbroi nowych nie mam i nad stare nasze domowe mieć nie chcę.
Iwo się uśmiechnął.
Więcby ci ze Włoch lub dalszego jakiego kraju chyba ich sprowadzić rzekł, a tymczasem choć opończę weźcie abyście jechać zemną mogli Odrowąż musi rodowi swojemu możnemu, dopóki w świecie jest, postawą odpowiadać. Świecić nie trzeba i śmieszyć nie można. Cesław i Jacek kochani moje grube suknie noszą, ale ci z Bogiem nie ze światem obcują, a tobie przypada ciężka część, z ludźmi sprawa.
Waligóra stał ku oknu patrzając.
A! gdybyście mnie nie wyciągali ztąd! westchnął.
Bogu nie mnie służyć będziecie odparł Biskup bo różne są drogi i powołania, a i w klasztorze i na świecie Mu jednemu służyć trzeba. Nie dla siebie biorę cię, ale dla Pana
Waligórze głowa na piersi opadła, zawahał się i wyszedł krokiem powolnym.
Słońce już się było pochyliło ku zachodowi, gdy z gródka na Białej Górze, wyruszył Iwo a za nim ciągnął, zwracając głowę ku domostwu, u którego słupów stojąc dwie Halki płakały, stary Mszczuj otulony ciemną opończą Jechał jakby jeniec w niewolę wzięty, sercem się odwracając ku spokojnej siedzibie swej, w której lat tyle przebył wśród ciszy powracając znowu do walki, którą miał za skończoną, do ludzi, których się był wyrzekł, do pracy od której odwyknął.
Bogu na chwałę! mówił w sercu swem stary
IV
Na obozowisku Krzyżackiem po odjeździe Biskupa zabawiano się długo rozmowami, któremi nie wiele się młodzież zbudować mogła. Płaszcze z krzyżami, które mieli na ramionach Konrad z Landsbergu i Otto z Saleiden, wcale ich nie powstrzymywały od wesołych rozpraw o świeckich rzeczach, o przygodach na wschodzie, w których piękne niewiasty niepoślednią rolę grały, o rycerskich dziełach przeważnych, o zabawach wesołych w czasie tych wypraw do ziemi świętej, którym towarzyszyły nie święte kumoszki i nie pobożni pieśniarze
Mówiono o łupach bogatych przy zdobywaniu miast zdobytych, o pochwytanych pięknościach i o losach jakim później ulegały w niewoli.
Ze wszystkiego co tu widziemy po drodze, wnosząc rzekł ryży Otto, nic się podobnego w tych krajach spodziewać nie możemy Wprawdzie ziemię posiąść będzie łatwo, lecz złota i srebra ona nie rodzi a lud do zwierząt podobniejszy jest niż do człowieka
Juści z Niemiec do nas osadnicy napłyną byleśmy kraj ten od dziczy pogańskiej oswobodzili, odezwał się starszy Konrad
A tymczasem, rozśmiał się Gero, bratanek jego niczego pono nie mamy wyglądać oprócz ran od ich oszczepów a w zdobyczy kożuchów i łubianych tarczy!!
Jedna rzecz będzie pociechą wtrącił młody Hans von Lambach a przyznaję się że ta mi niepospolicie się uśmiecha to kraj łowów! zwierza mnóstwo! Jeźli gdzie to tu się człowiek napoluje do syta!!
Lubię i ja łowy rzekł towarzysz jego Gero przecie one mi nie starczą, po łowach dobrze mieć się przed kim z niemi choć pochwalić tu zaś nie będzie nawet z kim pogwarzyć
Mylisz się przerwał mu stryj Konrad, na dworach książąt życie po naszemu, niemieckie, język nasz, śpiewy nasze, ludzie z naszych ziem
Tylko kobiet tu naszych brak! rozśmiał się Gero.
Są i kobiety nasze westchnął Krzyżak ale to bieda że jak żona księcia Henryka Jadwiga święte bardzo i pobożne, zatem i na dworach ich więcej słychać psalmów niż pieśni miłosnych
Eh odezwał się Hans darmoby już i nie mówić o tem co tylko tęsknotę obudza, gadajmy lepiej o łowach. Ja jutro już muszę trochę w las się puścić, bo mi dłonie świerzbią
My jutro w dalszą drogę musiemy rzekł sucho Konrad von Landsberg, który dowodził całym oddziałem
Musu przecie nie ma ciszej odezwał się von Saleiden co za mus? Moglibyśmy dać tu koniom się odpaść jeden dzień, a młodzieży dać trochę po lasach poplądrować
Tak! tak rzekł szyderczo Konrad, żeby gdzie wpadli na książęce lasy i straże, albo na jakie ostępy biskupie lub opacie i kłopotu nam naciągnęli.
Cóż znowu krzyknął Hans przecie tym co niosą życie w obronie wiary na pogan, nikt nie może niewinnej rozrywki zabronić. Radbym widzieć Biskupa lub Opata coby mi śmiał
Starsi się rozśmieli.
Patrzcie go jaki pewny siebie, choć jeszcze krzyża nie nosi! zawołał Otto, a cóż to będzie gdy was do zakonu przyjmiemy!!
Więc choćby nam Krzyżakom dodał Konrad wolno było coś więcej, to nie wam którzy jeszcze niemi nie jesteście
Dodaj stryju kochany rzekł Gero, że podobno oba nie będziemy niemi nigdy. Pójść z wami, zapolować na dzikich ludzi, zgoda, ale śluby składać na cały żywot
Ten się szczególniej boi zaśmiał się Otto, żeby go nie minęła piękna pani i miękkie łóżko
Jakby to Krzyżacy się ich wyrzekali! mruknął Gero swoich nie mają, prawda ale za to cudze na rycerzy słodko patrzą
Jakby to Krzyżacy się ich wyrzekali! mruknął Gero swoich nie mają, prawda ale za to cudze na rycerzy słodko patrzą
Śmiano się i dowcipowano
Wśród gwarzenia młodzież potrafiła starym, którzy do kubków często zaglądali, wmówić że konie potrzebowały odpoczynku, a oni polowania. Czeladź, której się spieszyć nie chciało, przywołana na świadectwo, potwierdziła to że spoczynek był dla zmęczonych szkap zbawienny.
Zatem rankiem pozwolono się Geronowi i Hansowi sposobić do łowów w lasach sąsiednich, o które nikt się nie troszczył czyje były, ani o pozwolenie na myślistwo. Rycerzom niemieckim zdawało się że na całym świecie wszystko im wolnem było
Otto von Saleiden, choć starszy od dwóch ochotników, dał się też skusić na łowy Konrad tylko jako oddziałem dowodzący przy swych knechtach w namiocie pozostać postanowił i wypocząć do dalszej podróży
Tego dnia gdy Biskup bawił jeszcze na zamku w Białej Górze, Gero, Hans i Otto ruszali ze świtem w lasy, zabrawszy psy które mieli z sobą, i dwoje czeladzi.
Nie znali wcale okolicy, lecz nawykli byli w podróżach kierować się po słońcu, drzewach i ścieżynach, nie obawiali się więc obłąkać, a nie myśleli zbyt głęboko w puszczę zachodzić.
Mglisty ranek jesienny, wilgotny, psom i myśliwym sprzyjał Zaledwie się puścili od skraju w gęstsze zarośle, gdy gończe ich zławiać poczęły i odzywać jakby już zwierza tropiły
Zagrzało to młodych myśliwców, którzy ochoczo za niemi podążali. Lecz las mało widać był spolowany, zwierza w nim się legło wiele, psy coraz to nowe trafiając ślady, to tu to ówdzie zrywały się i goniły. Sami łowcy widzieli w gęstwinach przemykające się sarny i pomniejszego zwierza, nie mogąc ani z łuku strzelić, ni inaczej go dosięgnąć. Choć się zrazu wszystko obiecywało najpomyślniej, ale zdawało urągać dwóm niedoświadczonym a gorącym chłopakom, z których starszy Otto się wyśmiewał, sam więcej świadkiem chcąc być niż współuczestnikiem zabawki.
Szyderstwami jego pędzeni Geron i Hans coraz żywiej gnali za psy w las, starając się tylko aby razem trzymać i być sobie pomocą. Parę razy udało się im strzelić z ciężkich łuków, ale bełty poszły próżno lub utkwiły w drzewach
Cały tak czas do południa siebie męcząc i konie, postradawszy psy, które daleko się odbiły i ledwie niekiedy głos ich dochodził, nic nie wskórawszy, błąkali się po lesie, aż ostrożniejszy Otto, ciągle z nich szydząc, nakazał spocząć i sam legł wołając aby na psy trąbili
Słońce się już w górę podniosłszy z obłoków wybiło, dzień stał prawie gorący, więc na pagórku wstrzymawszy się wszyscy, zabrali wytchnąć nieco i posilić.
Oba młodzi przeklinali lasy tutejsze i zwierza, który jakby na szyderstwo pokazywał się gęsto, a pochwycić nie dawał.
Trąbiono na psy, rozkładając zapasy wzięte z namiotu, z których głodny Otto najpierwszy skorzystał, bo Gero i Hans sprzeczali się nawzajem na siebie składając winę niepowodzenia
Powrócić do obozu z próżnemi rękami wstyd było, a choć Otto radził się już mieć do odwrotu, wyprosili mu się młodzi, by im szczęścia jeszcze próbować pozwolił Psy też po jednemu, z językami powywieszanemi, zziajane powoli się ściągały Jeden z czeladzi przybył także opowiadając iż stado dzikich świń napotkał, które musiało przylegnąć niedaleko w gęstwinie.
Porwał się zaraz Hans, rzuciwszy jadło i Gerona z sobą ciągnąc, psy nawołując puścił z pachołkiem, który mu miał ukazać gdzie się z dzikami spotkał Odbiegli nie wiele od tego miejsca, w którem Otto leżał jeszcze na murawie, gdy pod kłodą olbrzymią na pół przegniłą, nagle ruszyło się coś i dwa ogromne białe kły dzika zaświeciły. Psy już z obu stron starego odyńca chwytać próbowały, który z ciężkością zdawał się z pod kłody dobywać Gero i Hans oba naprzód wypuściwszy strzały, które gdzieś w grzbiecie potwornej bestyi uwięzły, dobywszy mieczów śmiało z niemi rzucili się na dzika, ogarniającego się psom natrętnym.
Hans przypadł pierwszy ku niemu, gdy dotąd, jak nieruchomy nieprzyjaciel, skoczył nagle na biegnącego i kłem nogę mu rozpłatawszy, obalił go na ziemię. Gero, który za nim pędził z podniesionem żelazem, nie miał czasu uskoczyć mu z drogi i cięty z kolei padł mając jeszcze tyle odwagi, że miecz cały dzikowi wraził w szyję. Z nim razem uchodził krwawiąc ranny, a psy szarpały go przytrzymując po drodze
W gąszcze się zaszywszy znikł im z oczów
Hans usiłował się podnieść nie czując zrazu by rana ciężką była, lecz zaledwie na rękach się sparł by podźwignąć, padł twarzą na ziemię i przytomność postradał, krew lała mu się z nogi strumieniem
Gero miał też nogę podciętą do kości na której ostry kieł się zatrzymał; rana jednak mniej była niebezpieczną czy on silniejszy, bo nie straciwszy zmysłów, miał czas trąbkę ująć i choć słabo odezwać się o ratunek Krzyki które im obu w chwili gdy padali, mimowolnie się z piersi wyrwały, powołały ku nim Ottona i pachołków
Gdy Saleiden przybiegł na miejsce, przytomny jeszcze Gero wskazał mu nieopodal leżącego Hansa, który jak trup, nie dając znaku życia, wyciągnięty był na ziemi.
Macie wasze polowanie! krzyknął gniewnie Krzyżak, opatrując Hansa, którego bladą głowę podniósł w rękach, patrząc na okrwawioną i rozpłataną nogę. Do rycerskiego rzemiosła należało wówczas umieć z ranami w pierwszej chwili radzić sobie, i Otto też złożywszy omdlałego na murawie, naprzód rzucił się nogę zawiązywać, aby upływ krwi powstrzymać. Gero choć osłabły toż samo już zabierał się czynić z raną swoją. Czeladź też wróciła spiesząc na ratunek
Obwiązano Hansowi chustami straszne owo cięcie, na którego widok Otto głową potrząsając, ledwie nie zwątpił o jego życiu Gero też ścisnął nogę swą, na którą jednak stąpić nie mógł Cucono Hansa dającego jeszcze znaki życia, a tymczasem z porady Ottona, jeden z czeladzi siadł na koń aby jakiegoś szukać ratunku i przytułku
Do obozu, choćby się obu rannych dowieść udało, nie było tam co poczynać z niemi, a póki żywi nie godziło się ich opuścić.
Otto klął zuchwałą i nieroztropną młodzież, która zamiast im być pomocą, stawała się ciężarem. Łajał Gerona który milczał, Hansowi zaś omdlenie powracające nie dołączało słyszeć ni rozumieć co się w koło niego działo.
Tymczasem miało się już ku wieczorowi; a posłany chłopak nie powracał. Wybrał się był szczęściem taki, który cokolwiek mowę tutejszą mógł zrozumieć, bo sam z Pomorza pochodził, lecz dzieckiem gdzieś zabrany, przez Niemców został wychowany. Można więc było mieć niejaką nadzieję, iż natrafiwszy gdzie na ludzi, pomoc sprowadzi. Ale dokoła był las gęsty i na mieszkanie, chatę, człowieka nie łatwo mógł natrafić. Szczególnego na to szczęścia potrzeba było.
Zmierzchało już, gdy w krzakach szelest się dał słyszeć i głosy, a po chwilce ukazał się wysłany, prowadząc za sobą starą kobietę wylękłą, chudą, okrytą koszulą zgrzebną, z siwemi włosami rozrzuconemi na głowie, jakby drapieżna ręka chłopca targnęła się na nie. Prowadził też ją opierającą się mu jak niewolnicę, poganiając bez litości
Gdy na polankę ową wyszli, a baba zobaczyła leżącego na niej Hansa, Gerona skulonego z nogą obwiązaną i dumnej postawy Ottona, ulękła się bardziej jeszcze i rzuciła składając ręce na kolana