Nie. Wszystko pozostanie tak samo bezlitośnie bezcelowe.
Ale gdyby mi odebrano i te marzenia, pozostałaby już tylko nieznośna, naga pustka.
Jednocześnie zaczęło mnie drażnić wszystko, co jeszcze przed kilkoma miesiącami przyjmowałem z dobrą wiarą.
Nad łóżkiem moim wisiał stary ryngraf62 z Matką Boską Częstochowską. W dawniejszych moich robinsonadach wojowniczych odgrywał on zawsze wielką rolę. Teraz patrzyłem nań z gniewem. Po co trzymam tu tę blachę? Puste wydawały mi się wszystkie patriotyczne westchnienia ciotki Emilii. Te wszystkie odsiecze wiedeńskie, Grunwaldy, Jadwigi i święte Kingi.
Pamiętam, z jakim zdziwieniem spojrzała na mnie Ola, kiedym raz w braku innego audytorium wypowiedział jej, co myślę o książkach, któreśmy niedawno jeszcze czytywali razem.
Nie ma co się rozrzewniać nad tymi niedołęgami i mazgajami, przez nich jesteśmy na dnie. Kto kazał królowi Janowi chodzić pod Wiedeń? Papież? Co jemu do papieża? Kościuszko powinien był rozdać ziemię chłopom, szlachtę wywieszać, byłby wypędził Moskali. I po co nam każą myśleć o tym wszystkim? Po co nam nie dają żyć?
Dziewczynka uciekła i odtąd, ile razy matka jej przy mnie zaczynała jakieś ze swych ulubionych opowiadań, patrzyła na mnie jakby z prośbą czy strachem.
W parę dni, spotkawszy mnie, powiedziała:
Mama nie ma nikogo, tatuś zginął za ojczyznę, więc nie trzeba jej martwić. Mama już stara i nie ma nic prócz pamiątek. Jak ja dorosnę, wszystko oddam chłopom.
Wtedy ja jednak nie miałem czasu zwracać uwagi na Olę.
Myśli moje wszystkie pochłonięte były przez jedno: Bóg i śmierć.
Miewałem chwile, kiedy wszystkie zwątpienia moje wydawały mi się tylko moją winą, kiedy lękałem się, że spotka mnie za nie kara.
Nie umiałem już wierzyć, ale nie umiałem też sobie wyobrazić świata bez Boga i zbawienia. Pozostawała pustka, ból i strach.
Toteż drgnąłem, kiedy Adaś w lesie zapytał mnie krótko:
Czy ty jeszcze wierzysz w Boga?
Nie podniosłem oczu i odpowiedziałem sucho:
Nie.
Adaś wstał i przeszedł się nerwowo po polanie, w końcu rzekł:
Jakich ja ludzi poznałem, jakich ludzi. Wiesz, Karakozow63 wcale nie za wyzwolenie włościan strzelał do cesarza. On był socjalista.
Pierwszy raz wtedy w rozmowie, nie w książce, spotkałem ten święty wyraz.
A Adaś mówił. Mówił, że ludzie schodzą całymi pokoleniami w mogiłę, tam oczekując poza grobem sprawiedliwości i nagrody. Czują więc, że tutejsze życie jest niedorzecznością. Inaczej nie wierzyliby, że istnieje, że potrzebne jest inne.
Czy rozumiesz, od czasu, jak człowiek istnieje, ludzie giną z tym przekonaniem, że to, co pozostawiają za sobą, to nie było życie, czują, że nie żyli, że zostali oszukani o życie całe. I cała historia to jest takie schodzenie w grób zamęczonych, oszukanych milionów. I człowiek śmie się nazywać rozumną istotą.
Teraz zaczęliśmy mówić na przemian, wyrywaliśmy jeden drugiemu zdania, myśli, zwroty.
Trzeba walczyć o to, żeby człowiek już tu żył, aby nie przeciekało mu szczęście i życie pomiędzy palcami, aby je miał.
Czy ty rozumiesz wołał Adaś dlaczego musiały upadać nasze powstania? Chłop był nawozem wdeptanym w ziemię. Czy mu nie wszystko jedno było, co z niego wyrośnie? I czy nam nie wszystko jedno? Ojczyzna to taki przypadek, jak i wszystko inne. Człowiek wyrodził się ze zwierzęcia. Popowstawały różne jego odmiany. Cóż z tym wspólnego ma rozum? Czy czytałeś Darwina? To wszystko kłamstwo, co oni tu śpiewają, że jego nikt nie uznaje. Cały świat już przyjął jego naukę. To my tylko w Polsce chcemy ocalić się wąchaniem kadzidła. A w Europie powstało olbrzymie stowarzyszenie międzynarodowe dążące do tego, aby świat należał do pracujących.
I jedna za drugą wybiegały z ust jego idee, jedna od drugiej śmielsza.
Człowiek dziecię przypadku, krwi i nocy sam sięgał po władzę nad sobą.
Czy chcesz, czy chcesz walczyć razem z nimi o prawo człowieka, o ludzkość?
Nie trzeba było pytać.
Wracaliśmy do domu szczęśliwi i dumni.
Na jakimś zakręcie drogi spostrzegłem kobietę dźwigającą brzemię drzewa.
Pokazałem ją Adasiowi oczyma.
Uśmiechnął się do mnie i pojechaliśmy w cwał.
Kobieta nie przypuszczała, że mijało ją w tej chwili dwóch mesjaszów. Naręcz drzewa nie stała się przez to lżejsza.
Kiedym zsiadł z konia, schwyciło mnie nagle wspomnienie Bejły i jego ohyda. Wydałem się sam sobie na wieki stracony.
Ale ja nie wiedziałem wtedy tłumaczyłem się sam przed sobą.
Pomimo to schwyciłem Adasia za rękę:
Słuchaj rzekłem ty wiesz, ja raz, niedawno, skrzywdziłem ciężko kobietę.
Adaś spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się smutnie.
I ty rzekł już. A potem nagle dodał: myśleć o swoich grzechach mogą tylko próżniacy. Człowiek powinien iść w przyszłość.
Gdy wymawiał jedno z takich zdań, oczyma prosił o pobłażanie dla jego górności. Był to jego wdzięk.
2
Adaś Bielecki był naszym dalekim kuzynem.
Jego ojciec, straciwszy dość znaczny majątek, osiadł w małym miasteczku podolskim i żył z zapomóg, udzielanych mu przez rodzinę. W domu Adasia wszystko żyło wspomnieniami lepszych czasów, plotkami i dewocją. Atmosfera była trudna do zniesienia. Nikt tu nie podnosił głosu. Przeciwnie, wszyscy mówili słodkim, przyciszonym tonem, spotrzebowując niesłychaną ilość wyrazów zdrobniałych. Stryjeńciuńcia, proboszczyczek, tatusieczek, mamuleczka nie schodziły tu z ust. Nie przeszkadzało to bynajmniej temu, że życie ojca Adasia, jego matki i dwóch sióstr schodziło na systematycznym zagryzaniu się.
Nie umiem sobie wytłumaczyć powstania w takim środowisku Adasia. Poznałem go czternastoletnim chłopcem64 i od razu zadziwił mnie on stanowczością sądów i zdecydowaniem woli. Organizm jego duchowy musiał albo zginąć w otoczeniu, jakim była rodzina Bieleckich, albo musiał sam z siebie wydobyć własną ochronę. Adaś znalazł ją w ironicznej wzgardzie względem wszystkiego, co go otaczało.
Nie umiem określić sobie charakteru jego uczuć w stosunku do rodziców i sióstr. Nie był to żaden żal, lecz chłodne i ostateczne zwątpienie, ciche i systematyczne przechodzenie do porządku dziennego.
W tym środowisku najbliższym nauczył się Adaś polegać wyłącznie na sobie, nie dowierzać żadnej powadze. Przy tym zewnętrzne niedowiarstwo to i ironia rozpościerały się i na niego samego. O sobie samym mówił on tym samym tonem gardzącego pobłażania i szyderstwa, jaki był mu właściwy w stosunku do innych. Trzeba było go dobrze poznać, aby spostrzec, że pozwala on sobie marzyć o rzeczach wielkich i szczytnych, że w głębi serca miał gorące pragnienie wiary i wielką, niewyczerpalną zdolność entuzjazmu.
Długie lata nie miałem żadnego rówieśnika. Może dlatego w stosunku do mnie dość szybko stopniała odporna powłoka, poza którą zamykał się Adaś ze swym wewnętrznym życiem. W długie wieczory i popołudnia wypowiedzieliśmy sobie wszystko, co zdołały wypracować nasze własne umysły i serca. Niedługiego czasu trzeba było, byśmy zrozumieli, że dla żadnego z nas nie pozostało tajemnicą, jakie pokłady zobojętnienia, niewiary, służalstwa, egoizmu ukrywają się poza obłudą patriotycznego frazesu.
Szkaplerzyki65 rzekł Adaś z głuchą złością któregoś poobiedzia. Duszę oni wyciągną tymi szkaplerzykami. Niech albo robią coś, giną, głowami o ściany walą, albo przestaną jęczeć o tej swojej nieszczęśliwej ojczyźnie.
Szkaplerzyki65 rzekł Adaś z głuchą złością któregoś poobiedzia. Duszę oni wyciągną tymi szkaplerzykami. Niech albo robią coś, giną, głowami o ściany walą, albo przestaną jęczeć o tej swojej nieszczęśliwej ojczyźnie.
Gdy doszła nas jakaś biografia Garibaldiego, wpadliśmy w prawdziwy szał. Odtąd nie mówiliśmy o niczym innym.
Ale od czasu do czasu Adaś zamyślał się:
A co my z grzechotnikami porobimy potem? Toć66 te wszystkie poświęcane mumie wtedy dopiero powypełzają i pęcznieć będą. Teraz kryją się jeszcze po kątach i zakątkach.
Nie mogliśmy zrozumieć spokoju naokoło nas i nieustannie przypuszczaliśmy, że dzień każdy może nam przynieść wiadomość o gotującym się wybuchu. Nasłuchiwaliśmy, lecz nie słyszeliśmy nic prócz syku tchórzostwa, bezsilnego wzdychania albo przejrzystej blagi.
Mojego ojca Adaś szanował za jego milczenie i spokój.
Twój stary ma charakter mówił on się tak zaciął, że do niego już nic nie dostąpi.
Natomiast o swojej rodzinie miał zawsze coś do opowiedzenia.
Mój tatuńcio rzekł po ocaleniu cesarza od Karakozowa iluminację sobie na swój prywatny użytek zrobił i isprawnikowi gratulować chodził we fraku i białym krawacie. A o Berezowskim67 mówił: On musi być z Rusinów, bo żaden z Polaków królobójstwem się nigdy nie splamił.
Tej wiosny miałem właśnie pojechać do rodziny Adasia, by tam razem z nim złożyć egzamin dojrzałości. Cieszyliśmy się, że spędzimy parę miesięcy razem. Później Adaś miał jechać do Kijowa, gdzie przy uniwersytecie było jakieś stypendium imienia Bieleckich. Ja marzyłem o Petersburgu lub zagranicy. Teraz szczególniej, gdy mieliśmy niewyczerpany zasób tematów i myśli w naszej nowej wierze, uśmiechał się nam ten wspólny paromiesięczny pobyt. Przy tym Adaś nie przestawał powtarzać: Jakich ludzi poznasz, jakich ludzi. Wreszcie na początku maja znaleźliśmy się w Niemirowie. Stary pan January Bielecki powitał nas już w bramie.
Co za gość! Co za gość! wołał, rozstawiając ręce. Wykapany kuzyn Oktawiusz. Gość w domu Bóg w domu. Chociaż zmienną koleją rzeczy Bieleccy teraz na szaraczki zeszli, ale zawsze, panie dobrodzieju, stać mnie na to, aby takiego gościa przyjąć. Jakbym samego pana Oktawiusza przyjął. Ojczulek pana dobrodzieja statysta, o, ministerialna głowa, dyplomata, panie dobrodzieju. Synek pewnie w ojczulka pójdzie. Niedaleko jabłko od jabłoni. Ja, panie dobrodzieju, na chudopacholskim68 zawsze koniku, więc i mój dryblas, panie dobrodzieju, uczciwszy uszy, prochu nie wynalazł, ale uczciwość, nieskalane imię, panie dobrodzieju, ojciec przekazał mu i bojaźń bożą, więc i w senatorskim domu wstydu nikomu nic przyniesie.
Stary pan plótł tak bez końca, gestykulując i podreptując.
Nadeszła i reszta rodziny.
A my właśnie, kuzynku, serce wołała mama z majowego nabożeństwa wracamy. Jak mówił ksiądz wikary, jak anioł Nincia się spłakała, a Bincia w tej chwili jest jeszcze zachwycona.
Słowo kapłańskie jest pokrzepieniem duszy rzekł pan January.
Nieszczęśliwemu narodowi nic prócz modlitwy nie pozostało. Zlatuje do naszego lochu jak gołębica i ziarnem swoim nas zasila. Ja co dzień padam na kolana i mówię: Bóg wziął, Bóg da i niech imię jego będzie pochwalone.
A ksiądz Wincenty taki patriota mówiła panna Nincia dzisiaj nazwał na głos Matkę Boską Królową Polską.
U u rzekł pan Bielecki ryzykuje, ryzykuje. Ale Bóg czuwa nad wybrańcem swoim.
Albo kiedy mówił rzekła panna Bincia na lwa srogiego bez obawy siędziesz i na okrutnym smoku jeździć będziesz69, to już tam na pewno coś innego myślał. Bo ilekroć coś patriotycznego pomyśli podczas kazania, to wzdycha
Ależ nie! rzekł Adaś. Obciera nos.
Młody człowieku rzekł pan Bielecki młody człowieku, zapewniam cię, iż pomimo że na stoliku twoim znalazłem książkę, która wyprowadza człowieka od małpy, jesteś moim synem, a ja nie ścierpię, aby Bielecki ubliżał wierze świętej. Bo co pozostało oprócz wiary? Reszta wszystko przemija, a Bóg jest wieczny, jak powiedział Tertulian70.
Siedziałem jak na rozpalonych węglach. Ale Adaś nie robił sobie nic z tego wszystkiego.
Pójdziemy do mego pokoju rzekł. To dodał w drodze stary na twoje powitanie tak się wysadził, ale on ochłonie.
Jednak nie ochłonął.
Po chwili z kuchni doleciał nas przeraźliwy krzyk. Płakała jakaś baba, piskliwym głosem wykrzykiwała pani Bielecka, grzmiał sam ojciec rodziny.
Zaczyna się rzekł Adaś. Nie niepokój się, to kucharka upomina się o pensję, ona to czyni raz na tydzień.
Przy kolacji zjawił się natchniony ksiądz Wincenty i jakiś urzędnik, nie wiem już, pocztowo-telegraficzny czy sądowy. Urzędnik pił, kieliszek za kieliszkiem, pomarańczówkę, a ksiądz Wincenty bawił damy.
Od czasu do czasu uważał za stosowne zwracać na mnie uwagę i zaszczycać mnie jakimś pytaniem. Dowiedziawszy się, że chcę jechać do Petersburga, rzekł:
Naturalnie, dobrej krwi i szlachetnym tradycjom nie zagraża to żadnym niebezpieczeństwem, ale słyszałem, dużo słyszałem o szerzącej się wśród młodzieży tamtejszej niewierze. W Boga nie wierzą, Kościoła nie uznają, człowieka nazywają zwierzęciem i wolną miłość propagują.
Księże dobrodzieju rzekła pani Bielecka i pokazała oczyma na córki.
A przepraszam rzekł ksiądz ale słowo kapłańskie jest jak zefir71, który kwiatów nie zwarzy, i owszem, czyste lilie zwracają ku niemu swe kielichy i wypuszczają dziwne aromaty.
Oni odezwał się urzędnik psa zjedli.
Kto? zapytał się pan Bielecki.
Nihiliści72 rzekł niedowiarki. Że to przesąd niby. Mieszkają sobie wszyscy razem na kupie, i jeden miał psa. I mogę powiedzieć, wyżła zjedli.
Gdy duch święty opuści człowieka, staje się on jako Nabuchodonozor73 trawą żywiący się rzekł ksiądz. A zresztą skoro człowiek jest zwierzę i pies zwierzę, to dlaczego jedno zwierzę nie ma jeść drugiego zwierzęcia? Czy nieprawdaż? I nadziwić się niepodobna, jak mógł im duch zaprzeczenia tak pomieszać rozumy. Bo i cóż mówi ten ich Darwin? Człowiek i zwierzę jedno jest. Otóż jeżeli wziąć Chińczyka albo Murzyna, albo innego dzikiego człowieka i światłem wiary świętej go oświecić, stanie się jak każdy z nas. A czy zdołał kto uczynić to z prosięciem, szczenięciem albo innym zwierzęciem, które lubo74 koło człowieka przebywa, w naturze zwierzęcej swojej pozostaje.
Nie biją ich rzekł urzędnik. Cała rzecz w tym. Ja bym tam tak. Nie wierzysz, sto rózeg, nie wierzysz, jeszcze sto, i zaraz by ci świeczki w oczach stanęły.
Pana dobrodzieja dużo bili zwrócił się Adaś.
Adam, wyrodne dziecko zasyczał pan Bielecki zakazuję ci. Ty nie myśl, żeś maturzysta. Ja, ojciec, ci mówię, że jeśli nie przeprosisz szanownego pana i gościa w tej chwili, to ja, ojciec, ciebie własnoręcznie, słyszysz, staropolskim zwyczajem. Ja człowiek starej daty i nie będę zważał na lata.