Wypiła śpiesznie herbatę i już miała wychodzić, gdy zapukano delikatnie do drzwi.
Proszę! zawołała.
Weszła stara żydówka, ubrana przyzwoicie z ogromnem pudłem pod pachą.
Dzień dobry panience!
Dzień dobry! odpowiedziała, zdziwiona tą wizytą.
Może panienka co kupi? Mam dobre, tanie towary. Może co z byżuterye? Może rękawiczki, śpilki do włosów, masyw, srybne! może co? Mam różny towar, na różne ceny, a wszystko doskonalne, paryskie! trzepała prędko, rozkładając zawartość pudła na stole, a małe jej, czarne oczki, o ciężkich powiekach czerwonych, niby oczy jastrzębia biegały po pokoju, rozglądały wszystko.
Janka milczała.
Co to szkodzi zobaczyć nalegała żydówka. Mom tanie rzeczy i ładne rzeczy! A może wstążki, koronki gipiurowe, pończochy? może chusteczek jedwabnych?
Janka zaczęła rozglądać rozłożone przedmioty i wybrała parę łokci jakiejś wstążki.
Może i mama co kupi? rzuciła na domysł, patrząc się uważnie.
Sama jestem.
Sama? cmoknęła przeciągle, przymrużając oczy.
Tak, ale tutaj mieszkać nie będę powiedziała, usprawiedliwiając się niejako.
Możebym ja nastręczyła mieszkanie? Ja znam jedną wdowę, co una
Dobrze przerwała jej Janka niech pani poszuka dla mnie pokoju przy familii, na Nowym-Świecie, blizko teatru
Panienka z tyjatru? a!
Tak.
Może jeszcze co potrzeba? Mam śliczne rzeczy i do tyjatru.
Nie, już nie potrzebuję.
Tanio sprzedom na moje sumienie, tanio!w sam raz do tyjatru.
Nic mi nie potrzeba.
Żebym tak zdrowa była, tanio! Taki psi czas
Złożyła do pudelka wszystko i przysunęła się bliżej.
Może jabym co zarobiła?
Kiedy nic nie kupię, bo mi nie potrzeba! odpowiedziała Janka już zniecierpliwiona.
Tu nie o to chodzi!
Popatrzyła się na nią uważnie i zaczęła szybko szeptać:
Ja znam ładne, młode mężczyzny panienka wi? bogate mężczyzny! To nie mój fach, ale uny mnie prosiły Uny same przyjdą. Bogate, śliczne mężczyzny.
Co! co?! krzyknęła, zaledwie śmiejąc uwierzyć własnym uszom.
Po co panienka krzyczy? możemy po cichu interes zrobić! a ja mam taki feler w sercu, co
Wynoś się, bo służby zawołam krzyknęła, w najwyższem oburzeniu.
Jaka gorącość! Kupić nie kupić, potargować można. Ja znałam nie dziesińć takie same w początku, a późni, to uny Salkę w rękę całowały, coby je tylko zaprowadzić do kogo
Nie skończyła, bo Janka otworzyła drzwi, schwyciła ją za kark i wyrzuciła na korytarz, a za nią poleciało natychmiast pudełko z towarem.
Drzwi zamknęła na klucz i dopiero stanęła na środku pokoju, uprzytomniając sobie treść jej słów.
Usiadła potem i siedziała długo w jakiejś bezradności i opuszczeniu. Dopiero teraz poznała, że jest samą zupełnie i że w tem nowem życiu musi wystarczyć sama sobie, że tutaj niema ojca, ani znajomych, którzyby ją mogli zasłonić od takich scen i ludzi; że ta walka życia, jaką rozpoczynała, nie jest tylko walką o sławę i wyższe cele, że musi walczyć o swoją godność ludzką i jeśli nie chce zginąć musi się bronić.
To tak jest na świecie! myślała, idąc do teatru i zdawało się jej, że już przejrzała, że życie niewiele może mieć dla niej niespodzianek i goryczy, ponieważ już tyle doświadczyła.
Spotkała Sowińską pod werandą i zaraz, jak tylko mogła najuprzejmiej, prosiła ją, czy nie wie o jakim pokoju do wynajęcia przy familii, bo zrozumiała, że w hotelu z wielu względów mieszkać nie może.
A to się dobrze składa! Jeżeli pani zechcesz, to u nas jest pokój. Możemy go pani odstąpić z całodziennem utrzymaniem, niedrogo. Pokoik ładny, na dole, okna na południe, z osobnem wejściem z przedpokoju
Umówiły się o cenę. Janka powiedziała, że może zapłacić za miesiąc z góry.
Zgoda! Będzie pani u nas cicho, bo córka nie ma dzieci Chodźmy go obejrzeć.
To już chyba po próbie; a jeśli pani nie ma czasu czekać, to niech mi pani zostawi adres ja trafię.
Sowińska dała jej adres i poszła.
Jance wręczono nuty i już brała udział w próbie, śpiewając z nich.
Nikt ją nikomu nie przedstawiał, ale zwróciła uwagę wszystkich, bo Kaczkowska chciała, żeby Halt poszedł z nią do fortepianu akompaniować.
Daj mi pani spokój! nie mam czasu! odpowiedział.
Jeżeli pani chce, to możebym ja akompaniowała, jeśli z nut? zaproponowała jej Janka.
Kaczkowska pociągnęła ją żywo do owego gabinetu z fortepianem i coś z godzinę mordowała; ale całe towarzystwo zainteresowało się bardzo chórzystką, umiejącą grać na fortepianie.
Później Cabińska rozmawiała z nią dosyć długo i prosiła, żeby przyszła do nich do mieszkania, jutro, po próbie i pożegnała ją życzliwie.
Janka z teatru poszła prosto do Sowińskiej, oglądać mieszkanie.
IV
Dyrekcya ma zaszczyt prosić Sz. Artystki i Sz. Artystów Towarzystwa, jakoteż skład orkiestry i członków chórów, o przybycie do lokalu zarządu w dniu 6 b. m. po przedstawieniu, na herbatkę i koleżeńską pogawędkę. Dyrektor Tow. Artystów Dramatycznych (podpisano), Jan w Oleju Cabiński.
Co? dobrze tak będzie, Pepa? pytał dyrektor, przeczytawszy żonie, mozolnie i z mnogiemi przekreśleniami napisane zaproszenie.
Bogdan! cicho, bo nie słyszę, co ojciec czyta,
Mamusiu, Edek wziął mi rolę!
Tatku, Bogdan powiedział, że ja jestem głupi caban!
Cicho! Jezus, Marya! z temi dziećmi! Przycisz-że je Pepa.
Niech mi tatko da dychę, to będę cicho.
I mnie! i mnie!
Cabiński ścisnął pod stołem szpicrutę i czekał; skoro tylko dzieci zbliżyły się na pewną odległość, skoczył i zaczął je okładać, gdzie trafił.
Podniósł się pisk i wrzask; drzwi się z łoskotem otwierały i młodzi dyrektorowicze z krzykiem zjeżdżali na dół, po poręczach schodów.
Cabiński spokojnie czytał po raz drugi zaproszenie żonie, siedzącej w drugim pokoju.
Na którą godzinę prosisz?
Po przedstawieniu, napisałem.
Trzeba poprosić kogo z recenzentów, ale to już osobne listy, albo ustnie prosić.
Ja nie mam już czasu, a trzeba porządnie napisać.
Zawołaj kogo z chóru, niech napisze.
Ba! strzeli mi jakiego byka, jak ten Karol w przeszłym roku; wstyd miałem później A może ty Pepa napiszesz? masz ładny charakter.
Nie, nie wypada, żebym ja, dyrektorowa i kobieta, pisywała do obcych mężczyzn. Mówiłam tej jakże się nazywa ta, coś ją zaangażował do chórów?
Orłowska.
Otóż mówiłam jej, aby przyszła dzisiaj. Podoba mi się dziewczyna; coś ma takiego w twarzy, co pociąga. Kaczkowska mówiła, że doskonale gra na fortepianie, więc przyszła mi myśl
No, to niech ona napisze; gra na fortepianie, to i pisać pewnie umie.
Nie tylko to, ale ja myślę, że mogłaby Jadzię uczyć grać
A wiesz, że to pomysł! bo możnaby to policzyć razem z przyszłą gażą
Ileż jej płacisz zapytała, zapalając papierosa.
Jeszczem się nie umówił ale tyle, co i innym powiedział, uśmiechając się dziwnie.
To znaczy, że
Że bardzo wiele, bardzo wiele w przyszłości.
Ha! ha! ha!
Zaczęli się śmiać oboje i zamilkli.
Jasiu, cóż projektujesz na kolacyę?
Jeszcze nie wiem Rozmówię się dopiero w restauracyi. Jakoś to się tam urządzi
Cabióski przepisywał na czysto zaproszenie a Pepa paliła papierosa, bujając się na fotelu biegunowym. Po chwili rzuciła niedbale:
Jasiu! czyś ty nie zauważył nic w grze Majkowskiej?
Nic że trochę spazmuje na scenie, to już jej styl.
Trochę? ona epilepsyi dostaje; aż przykro patrzeć, jak się wykrzywia i rzuca na scenie. Mówił mi redaktor, że prasa zwróciła na to uwagę.
Bój się Boga, Pepa! Najlepszą aktorkę z towarzystwa chcesz wygryźć? Zjadłaś Nicoletę, a była bardzo lubianą i miała swoją galeryę.
No i tobie się ogromnie podobała; wiem coś o tem.
Mógłbym ci wymówić choćby tego redaktora, ale że lubię przedewszystkiem spokój
Co ci do tego! wtrącam się, jak ty z chórzystkami włóczysz się po gabinetach, co?
Ale i ja się ciebie nie pytam, co robisz? Po co, zresztą, mamy się kłócić? Tylko Majkowskiej ruszyć nie dam! Tobie idzie o intrygę, a mnie o byt, przecież dobrze wiesz, że takiej pary bohaterskiej, jak Mela i Topolski, niema nigdzie na prowincyi, niema może i w warszawskim teatrze. Naprawdę, to oni jedni trzymają wszystko! Melę chcesz wysadzić? ależ ona ma sympatyę u publiczności, prasa ją chwali ma talent!
Majkowska ma talent? Zwaryowałeś panie dyrektorze! Majkowska ma histeryę, ale nie talent! zawołała podniesionym głosem.
Ma talent! niech mnie kaczusie zdziobią, ale Majkowska ma ogromny talent. Ze wszystkich kobiet na prowincyi, tylko ona ma talent i najlepsze warunki.
A ja? spytała groźnie, stając przed nim.
Ty? ty także masz talent, ale mówił ciszej ale
Tu niema ale, tylko jesteś skończonym idyotą, panie dyrektorze! Nie masz pojęcia o grze, o sztukach, o artystkach, a chcesz je rozdzielać na mniejsze i większe Ty sam jesteś ogromny artysta, ogromny! Wiesz, jak ty grałeś Franciszka w Zbójcach? wiesz? nie! to ci powiem Grałeś, jak szewc, jak cyrkowiec!
Cabiński skoczył, jakby go kto batem uderzył.
Nieprawda! Królikowski tak samo grał; radzili mi, żebym naśladował i naśladowałem
Królikowski, tak jak ty? Jesteś krowienty, mój artysto!
Pepa cicho, żebym ja ci nie powiedział, czem ty jesteś!
O, powiedz, proszę cię, powiedz! wołała ze złością.
Nic wielkiego, nic nawet małego, moja najdroższa.
Powiedz wyraźniej, co?
No, mówię, mówię, że nie jesteś Modrzejewską zaśmiał się cicho i drwiąco Cabiński.
Ty mi nie wyjeżdżaj z temi z warszawskiego!
Nie irytuj się Pepa, że cię wtedy nie dopuścili do debiutu
Milcz! Widziałeś? Słyszałeś, że dzwonią, ale nie wiesz, w którym kościele. Nie chciałam wtedy, jak i teraz nie chcę! Za bardzo szanuję swoją godność ludzką i artystyczną.
Cabiński śmiał się już głośno.
Milcz, klownie! krzyknęła, rzucając w niego papierosem.
Czekaj, czekaj, gabinetowa primadonno syknął, siniejąc z gniewu.
Zamilkli, bo im nienawiść zatkała gardła.
Cabiński w szlafroku, podartym na łokciach, w bieliźnie i w pantoflach, zaczął biegać wzdłuż pokoju, a Pepa tak jeszcze, jak wstała, nieumyta z wczorajszej charakteryzacyi, nieuczesana, z roztarganymi włosami, zataczała koła z taką szybkością, że tylko jej biała, brudna spódnica szumiała.
Spoglądali na siebie z wściekłością i groźbą głuchą. Stara ich zawiść współzawodnicza wybuchnęła z całą siłą. Oni się nienawidzili jako artyści, bo sobie wspólnie i niepohamowanie zazdrościli talentu i powodzenia u publiczności.
Kryli się z tem przed sobą starannie, ale mieli w sercach wiecznie krwawiące rany, które lada słowo podrażniało.
Cabiński szczególniej, który znał wartość artystyczną swojej żony, wściekał się nieraz, usłyszawszy, że tę jej nędzną, sztuczną grę, publiczność oklaskuje zawzięcie. Każdy oklask był jakby uderzeniem noża w jego serce; zdawało mu się, że ona jest wprost podłą złodziejką, że te brawa są jego, do niego powinny należeć i tylko on je powinien dostawać. I taka śmie jeszcze mówić mu w oczy, że grał jak cyrkowiec on, co czuł w sobie prawie geniusz aktorski, co był pewnym niemal, że gdyby nie klika, to wszystkie role po Królikowskim powinienby grywać w teatrze warszawskim