Chłopi - Władysław Stanisław Reymont 16 стр.


 Puść Mateusz Matula

 Jeszcze ździebko, Jaguś, jeszcze raz, bo się całkiem wścieknę I tak całował, że mu dziewczyna całkiem zmiękła i leciała przez ręce kiej woda, ale puścił ją, bo posłyszał w sieniach kroki, sam zapalił nad okapem lampkę i skręcał papierosa, a roziskrzonymi uciechą oczami spoglądał na Jaguś, że to jeszcze przyjść do siebie nie przyszła, bo się mocno dzierżyła ściany i dyszała ciężko.

Jędrzych wszedł i ogień na trzonie rozdmuchiwał, nastawiał garnki z wodą i cięgiem się po izbie kręcił, że już mało wiele ze sobą mówili, a ino poglądali na się iskrzącymi, głodnymi oczami, jakoby się zjeść chcieli

Wnetki, bo jakoś w pacierzy parę, nadeszła Dominikowa, musi być zła była, bo już w sieniach wywarła gębę na Szymka, a ujrzawszy Mateusza popatrzyła nań srogo, na przywitanie nie zważała i poszła do komory przyoblec się.

 Idź se, bo cię matka zeklną jeszcze prosiła cicho.

 Wyjdziesz to do mnie, Jaguś, co? prosił.

 Wróciłeś to już ze świata? rzekła stara, jakby go dopiero spostrzegając.

 Wróciłem, matko mówił łagodnie i chciał ją w rękę pocałować.

 Ale, suka ci była matką, nie ja! warknęła wyrywając rękę ze złością. Po coś tu przyszedł? Mówiłam ci już, że tutaj nic po tobie

 Do Jagusi przyszedłem, nie do was hardo zawołał, bo go już złość brała.

 Wara ci od Jagusi, słyszysz! Wara ci, żeby ją potem bez ciebie na ozorach obnosili po wsi, jak tę jaką ostatnią ani mi się pokazuj na oczy! wrzasnęła.

 Krzyczycie kiej wrona, że wieś cała usłyszy!

 Niech usłyszą, niech się zlecą, niech wiedzą, żeś się Jagny przyczepił kiej rzep psiego ogona, że i ożogiem trudno cię odegnać!

 Żebyście nie kobieta, to bym warna ździebko żebra zmacał za powiedanie takie

 Spróbuj, zbóju jeden, spróbuj, psie! pochwyciła za żelazny pogrzebacz.

Ale i na tym skończyła, bo Mateusz splunął, trzasnął drzwiami i wyszedł prędko, bo jakże, z babą się to miał bić i pośmiewisko z siebie dla wsi czynić?

A stara, że to już jego nie stało, wsiadła na Jagnę i hajże jazgotać, a wypominać wszystko, co miała na wątpiach Jaguś siedziała cicho, aż zmartwiała ze strachu, ale kiedy słowa matki dojęły ją do żywego przecknęła, schowała głowę w pierzynę i buchnęła płaczem i wyrzekaniami rozżalona była srodze bo przecież nic temu niewinna nie zwoływała go do chałupy sam przyszedł a na zwiesnę, co matka wypominają to spotkał ją przy przełazie mogła się to wyrwać takiemu smokowi? kiej ją tak ozebrało, że a potem mogła się to ognać przed nim? Zawsze się z nią tak dzieje, że niech kto a ostro spojrzy na nią albo i ściśnie mocno to się w niej wszystko trzęsie, moc ją odchodzi i tak mdli w dołku, że już o niczym nie wie co ona winowata?

Skarżyła się cicho przez łzy, aż stara się udobruchała i jęła troskliwie obcierać jej twarz i oczy, a głaskać po głowinie, a uspokajać

 Cichoj, Jaguś, nie płacz nie a to oczy ci się zaczerwienią kiej królikowi i jak to pójdziesz do Borynów?

 Czas to już? spytała po chwili, spokojniejsza nieco.

 Juści, że pora, a przybierz się pięknie, ludzie tam będą, a i sam Boryna uważa

Podniesła się zaraz Jaguś i zaczęła się ubierać.

 Nie uwarzyć ci to mleka?

 Nie chce mi się całkiem jeść, matulu.

 Szymek, wygrzewasz się pokrako, a tam krowy o pusty żłób zębami dzwonią! krzyknęła resztą złości, aż Szymek uciekł, żeby czego nie oberwać.

 Widzi mi się mówiła ciszej, pomagając Jagnie się przyodziać że kowal jest w zgodzie z Boryną. Spotkałam go, wiódł od starego sielnego ciołka Szkoda dobrze wart z piętnaście papierków ale może to i dobrze, że są w zgodzie, bo kowal pyskacz i na prawie się zna odstąpiła parę kroków i z lubością przyglądała się córce. Ale, tego złodzieja Kozła pono już wypuścili, trzeba znowu zamykać wszystko a pilnować

 Pójdę już!

 Idź, a siedź do północka i gzij się tam z parobkami! wybuchnęła resztą złości.

Jagna wyszła, ale jeszcze z drogi słyszała starą, jak krzyczała na Jędrka, że świnie nie wegnane do chlewów, a kury nocują po drzewach.

U Boryny już było sporo ludzi.

Ogień buzował się na kominie i rozświetlał ogromną izbę, aż lśniły się szkła od obrazów i kołysały się te światy, czynione z kolorowych opłatków i na nitkach wiszące u czarnych, okopconych belek; na środku izby leżała kupa czerwonej kapusty, a w półkole, szeroko zatoczone, twarzami do ognia, siedziały rzędem dziewczyny i kilka kobiet starszych obierały z liści kapustę, a główki rzucały na rozesłaną pod oknem płachtę.

Jaguś ogrzała ręce przy kominie, ostawiła trepy pod oknem i siadła zaraz z kraju przy starej Jagustynce, i jęła się roboty.

Gwar się też w miarę podnosił, bo przybywało jeszcze kobiet i parobków, którzy wraz z Kubą znosili kapustę ze stodoły, ale częściej kurzyli papierosy i szczerzyli zęby do dziewczyn, a prześmiewali się społecznie.

Józka, choć to i skrzat był jeszcze, a rej wodziła i w robocie, i w śmiechach, bo starego nie było, a Hanka, jak to zwyczajnie, kiej ta ćma łaziła abo mruk.

 Czerwono w izbie, jakby od makowych kwiatów! zawołał Antek, bo był wtoczył do sieni beczki, a teraz ustawiał przed kominem, z boku nieco, szatkownicę.

 Ba, zestroiły się kiej na wesele! ozwała się któraś starsza.

 A Jaguś to kiejby ją kto w mleku wymył zaczęła złośliwie Jagustynka.

 Poniechajcie szepnęła czerwieniąc się.

 Cieszta się dziewczyny, bo już Mateusz przywędrował ze świata, zaraz się tu zaczną muzyki a tańce, a wystawanie po sadach ciągnęła stara.

 Całe lato go nie było.

 Jakże, dwór stawiał we Woli.

 Majster jucha, bańki nosem puszcza rzekł któryś z parobków.

 A do dzieuch tak sposobny, że i trzech kwartałów czekać nie potrza

 Jagustynka to nikomu dobrego słowa nie dadzą zaczęła jakaś dziewczyna.

 Pilnuj się, bym o tobie nie chciała co rzec

 Wiecie, pono ten stary wędrownik już przyszedł.

 Będzie dzisiaj u nas! zawołała Józia.

 Bez całe trzy roki bywał we świecie.

 We świecie? Był ci u grobu Jezusowego!

 Hale! Widział go tam kto? Cygani jucha, a głupie wierzą; tak samo i kowal opowiada o zamorskich krajach, co ino w gazetach wyczyta

 Nie gadajcie, Jagustynko, sam dobrodziej przytwierdzał do mojej matki.

 Prawda, że to Dominikowa jakby drugą chałupę ma na plebanii i zawżdy wiedzą, czy księdza brzuch boli lekująca przeciech

Jagna zmilkła, ale poczuła dziwną ochotę choćby tym nożem ją żgnąć, bo cała izba parsknęła śmiechem, tylko Ulisia Grzegorzowa nachyliła się do Kłębowej i spytała:

 Skąd on jest?

 Skąd? Ze świata szerokiego, abo to kto wie? Nachyliła się nieco, wzięła główkę na dłoń, obcinała liście i mówiła szybko, coraz głośniej, żeby i drugie słyszały: Co trzecią zimę przychodzi do Lipiec i u Boryny zakłada kwaterę Rochem kazał się przezywać, choć mu ta pewnie i nie Roch Dziad jest i nie dziad, kto go tam wie ale pobożny człowiek i dobry ino mu tej obrączki nad głowę, a byłby rychtyk kiej te świątki na obrazach. Różańce ma na szyi obcierane o grób Jezusowy obrazki dzieciom daje święte, a jak niektórym, to i takie z królami, co to z naszego narodu przódzi wychodziły i książki pobożne ma i takie, w których stoi wszystko, i historie różne o świecie czytał je przecież mojemu Walkowi, to i ja, i mój słuchalim, inom przepomniała, bo i wymiarkować ciężko A nabożny taki, że z pół dnia przeklęczy, drugi raz pod krzyżem albo i gdzie w polu, a do kościoła ino na mszę chodzi. Dobrodziej zapraszał go do siebie, na plebanię, to mu rzekł:

 Z narodem mi ostać, nie na pokojach moje miejsce

 Miarkują też wszyscy, że nie musi być z chłopskiego stanu, choć mówi jak wszystkie, i nauczny jest; jakże, z Żydem gadał po niemiecku, a we dworze w Drzazgowej to z panienką, co była la zdrowia w ciepłych krajach, też rozmówił się po zagranicznemu a od nikogo nic nie weźmie, tyle co tę kapkę mleka i kromkę chleba, a i za to jeszcze dzieci uczy powiedają ale Kłębowa urwała z nagła, bo dziewczyny buchnęły śmiechem i aż się pokładały.

Śmieli się z Kuby, któren niósł w płachcie kapustę i pchnięty przez kogoś, przewrócił się na środku jak długi, aż się kapusta rozleciała po izbie, a on wstawał z trudem i co się już zebrał na czworaki, to padał znowu, bo go popychali.

Józia go obroniła i pomogła wstać, ale też pomstował, pomstował

I z wolna rozmowa przeszła na co innego.

Wszystkie mówiły z cicha, a gwar się czynił jakoby w ulu przed wyrojem, a śmiechy szły, a przekpiwania i uciecha taka, że ino oczy się iskrzyły i gęby śmiały, a robota szła chybcikiem, ino trzaskały noże o głąby, a główki jako te kule raz wraz padały na płachtę i stożyły się w coraz większą kupę. Antek zaś szatkował nad wielkim cebrem przy kominie; rozdziany był, że ostał ino w koszuli i w portkach pasiatych z wełniakowego sukna, rozczerwienił się, łeb mu się rozwichrzył i pot gęsto pokrył mu czoło; tęgo robił, ale śmiał się cięgiem i przekpiwał, a taki był urodny, że Jagna jak w obraz poglądała, a i nie ona jedna tylko a on przystawał, żeby odetchnąć, i wesołym wzrokiem tak patrzał na nią, aż spuszczała oczy i czerwieniła się. Ale nikt tego nie widział prócz Jagustynki, a i ta udawała, że nie patrzy, jeno sobie w głowie układała, jak to opowiedzieć na wsi.

 Marcycha pono zległa, wiecie to? zaczęła Kłębowa.

 Nie nowina to jej, co roku se to robi.

 Baba jak tur, to jej dzieciak krew odciąga od głowy mruknęła Jagustynka i chciała dalej coś o tym rzec, ale ją zgromiły drugie, że to o takich rzeczach mówi przy dzieuchach.

 Wiedzą one i o lepszych, nie bójta się. Teraz nastał czas taki, że już i gęsiarce nie mówią o bocianie, bo się w oczy roześmieje nie tak to przódzi bywało, nie

 No, wyście ta już wszystko wiedzieli jeszcze za bydłem rzekła poważnie stara Wawrzonowa a bo to nie baczę, coście wyprawiali na pastwiskach

 Kiedy baczycie, to i ostawcie la siebie! zakrzyknęła ostro Jagustynka.

 Byłam już za chłopem za Mateuszem, widzi mi się nie, za Michałem, tak, bo juści Wawrzon był trzeci mruczała nie mogąc utrafić.

 Ale, siedzita i nie wiecie, co się stało! zawołała wpadając zadyszana Nastusia Gołębianka, Mateusza siostra.

Podniosły się ciekawe zapytania ze wszystkich stron i wszystkie oczy spoczęły na niej.

 A to młynarzowi ukradli konie!

 Kiedy?

 Ze trzy pacierze temu. Dopiero co Jankiel mówił Mateuszowi.

 Jankiel ta wie wszystko zaraz, a może i nieco przódzi

 Takie konie, kiej te hamany!

 Ze stajni wyprowadziły. Parobek poszedł do młyna po obrok, wraca, a tu już ni koni, ni uprzęży nie ma, a pies w budzie struty, no!

 Na zimę idzie, to się już różności zaczynają.

 A bo kary na złodziejów nie ma żadnej Hale, dużo mu zrobią, wsadzą do kryminału, dadzą jeść, w cieple się wysiedzi, z kolegami wypraktykuje, że kiej go puszczą, to jeszcze lepszy jest złodziej, bo nauczny.

 Gdyby tak mnie konia wyprowadzili, a złapałbym, to bym ubił na miejscu jak psa wściekłego! wykrzyknął jeden z parobków.

 A bo ino tego by wartał taki człowiek, bo ino głupie szukają sprawiedliwości we świecie. Kużden ma prawo dochodzić swojej krzywdy.

 Złapać takiego i całą kupą choćby zabić, to i kary nie ma, bo wszystkich to by karali?

 Baczę zrobili tak u nas zaraz, za drugim chłopem już byłam nie, widzi mi się, że jeszcze za Mateuszem

Ale te wywody przerwał Boryna wchodząc do izby.

 Tak se na ucho gadacie, aże po drugiej stronie stawu słychać! zawołał wesoło, czapkę zdjął i witał się ze wszystkimi po kolei. Musiał mieć już w głowie, bo czerwony był jak ćwik, kapotę rozpuścił i głośno a dużo gadał, czego zwyczajny nie był. Chciało mu się przysiąść do Jagusi, ale się wagował, że to tak na oczach wszystkich nijako, póki zmówiona z nim nie jest, to ino wesoło pogadywał i rad na nią patrzył, taka piękna dzisiaj była i wystrojona w chustkę od niego.

Zaraz też Witek z Kubą przynieśli długą ławę przed komin, Józia okryła ją czystym płótnem i zaczęła ustawiać miski i łyżki do jedzenia.

A Boryna wyniósł z komory pękatą, dobrze półgarncową butlę okowitki i jął z nią obchodzić wszystkich po kolei i przepijać.

Dziewczyny się nieco wzdragały, aż któryś z parobków powiedział:

 Łakome na okowitkę, kiej kot na mleko, ino się prosić dają.

 Sam pijanica zatracony, cięgiem siedzi u Jankla, to myśli, że wszyscy!

I piły, odwracały się, przysłaniały twarz ręką, resztę chlustały na ziemię, krzywiły się, mówiły mocna i oddawały kieliszek Borynie.

Tylko Jagna uparła się i nie piła, mimo próśb i namawiań.

 Nawet i smaku gorzałki nie znam i nie ciekawam powiedziała.

 No, siadajcie, ludzie kochane, co jest, to zjemy! zapraszał stary.

Obsiedli po ceregielach różnych, jak to obyczaj każe, ławę i z wolna jedli, a raz wraz pogadywali.

Z misek dymiło parą, że przysłoniła wszystkich jak chmurą, z której tylko skrzybot łyżek, mlaskanie i to słowo niektóre słychać było.

Jadło zwarzyli wybrane, aż się dziwił niejeden, bo i ziemniaki z rosołem były, i mięso gotowane z prażoną jęczmienną kaszą, i kapusta z grochem rzetelnie ugościli, po gospodarsku, a do tego Boryna cięgiem zapraszał a przymuszał, a Józia ze swej strony i Hanka pilnowały, by zasię dolać i dołożyć

Witek dorzucał suchych karpów na ogień, że ino trzaskał wesoło, a Kuba przez ten czas, co jedli, znosił kapustę i zsypywał na kupę, a łakomie wciągał w siebie zapachy, oblizywał się i wzdychał.

 Pół wołu bym zjadł z jedną abo z dwoma miseczkami kaszy a juchy tak żrą jak te konie wygłodzone, jeszcze gotowe człowiekowi nie zostawić ni kosteczek myślał z markotnością i przyciągał pasa, tak mu w kiszkach burczało z głodu.

Ale rychło skończyli i podnieśli się z Bóg zapłać gospodarstwu.

 Niech wam pójdzie na zdrowie.

Rumor się uczynił, kto wychodził przewietrzyć się i kości przeciągnąć, kto zaś spojrzeć w niebo, czy się nie przejaśnia, a jak parobki, to żeby na ganku pogzić się z dziewczynami.

A Kuba siadł na progu z miską na kolanach i jadł, aż mu się uszy trzęsły, nie zważając na Łapę, któren przypominał się różnie, a widząc, że nic nie wskóra, wysunął się na ganek do psów, co z ludźmi pościągały i gryzły się o kości wyrzucone przez Józię.

Wzięli się akuratnie z powrotem do roboty, kiedy Roch stanął we drzwiach z pochwaleniem.

 Na wieki! odrzekli chórem.

 Spiesz się, flisie, póki jest na misie Spóźniliście się, ale jeszcze dla was będzie zawołał Boryna, przysuwając mu stołek do komina.

 Mleka i chleba daj mi, Józia, a wystarczy.

Назад Дальше