Ziąb taki i plucha, że aże mi moja drewniana noga skostniała.
Wam też po nocy i takim błocku łazić nie siedzielibyście to w chałupie i pacierze se przepowiadali mruczała Dominikowa.
Cniło mi się samemu, tom do dzieuch wyszedł i do ciebie, Jaguś, pierwszej wstąpiłem
Kostucha waszej dziewusze na imię
Z młodszymi hula, a o mnie całkiem zabaczyła!
Ale? zagadnęła Dominikowa pytająco.
Prawdę mówię. Dobrodziej był z Panem Jezusem u Bartka za wodą
Cie na jarmarku widziałam go zdrowym
Zięciaszek ci go tak sprał kołkiem, że aż mu wątpia odbił.
O cóż, kiedy?
A o cóż by, jak nie o gront. Wadzili się już z pół roku, aż się i dzisiaj w połednie porachowali.
Że to kary boskiej nie ma na tych zabijaków ozwała się Jagna.
Przyjdzie, nie bój się, Jagno, przyjdzie rzekła twardo stara wznosząc oczy na obrazy święte.
A kto już pomarł, nie wstanie szepnął Jambroży cicho.
Siadajcie do miski, zjecie, co jest.
Nie od tegom, nie. Miseczce jednej, bele dużej, poradzę jeszcze podkpiwał.
Wam to ino przekpiwania w głowie i zabawa.
Tyla i mojego, tyla, na cóż mi turbacje, hę?
Obsiedli ławkę, na której stały miski, i jedli wolno i w milczeniu. Jędrzych pilnował, żeby dokładać i dolewać, tylko Jambroży raz po raz powiadał jakie słowo ucieszne i sam się śmiał najbardziej, bo chłopaki, chociaż rade były się pośmiać, bali się srogiego wzroku matki.
Dobrodziej w domu? zagadnęła pod koniec.
A gdzie by na takie błoto? Jak Żyd w książkach siedzi.
Mądry ci on, mądry
I dobry, że nie znaleźć lepszego dodała Jagna.
Juści pewnie na brzuch se nie pluje ani drugiemu na brodę, a co mu kto da, weźmie
Nie pletlibyście bele czego.
Powstali od kolacji. Jagna ze starą siadły do kądzieli przed kominem, a synowie jak zwykle zajęli się sprzątaniem, myciem naczyń i obrządkiem. Tak już zawżdy u Dominikowej było, że synów swoich dzierżyła żelazną ręką i rychtowała ich na dziewki, żeby ino Jagusia rączków se nie pomazała.
Jambroży zapalił fajkę, pykał w komin, to poprawiał głownie i dorzucał gałęzi i raz wraz spoglądał na kobiety, ważył cosik w głowie i układał.
Były pono u was swaty?
Abo to jedne.
Nie dziwota, Jagna kiej malowana. Dobrodziej powiedział, że i w mieście nie spotkać piękniejszej.
Jagna poczerwieniała z ucieszności.
Tak powiedział! Niech mu Bóg da zdrowie! Dawno się już zbierałam zanieść na wotywę, dawno, ale jutro zaraz zaniesę.
Przysłałby tu jeszcze ktoś z wódką, ino się boją ździebko zaczął po cichu.
Parobek? zapytała stara nawijając na turkoczące po podłodze wrzeciono.
Gospodarz na całą wieś, rodowy ale wdowiec.
Dziecków cudzych kolebała nie będę
Odchowane, nie bój się, Jaguś, odchowane.
Co jej tam po starym ma jeszcze lata poczeka se na młodego, jak się jej uda jaki.
Takiego nie braknie, a bo to młodych brak? Jak świece chłopaki, papierosy palą, w karczmie tańcują, gorzałkę piją i ino patrzą za dzieuchami, która jakie morgi ma i trochę gotowego grosza, żeby balować było za co Gospodarze juchy, do połednia śpią, a po połedniu taczkami gnój wożą i motyczkami orzą pole
Na poniewierkę takiemu Jagny nie dam.
Niepróżno mówią, żeście we wsi najmądrzejsza
Ale i za starym też uciechy nijakiej dla młódki
A bo to do uciechy nie ma młodych?
Staryście kiej świat, a pstro wama jeszcze we łbie powiedziała surowo.
I gada się, byle ozór nie skiełczał.
Zamilkli na długo.
Stary uszanuje i na cudzy grosz niełasy podjął znowu Jambroży.
Nie, nie, ino obraza boska z tego bywa.
Mógłby zapis zrobić rzekł serio wytrząsając fajkę na trzon.
Jagna ma dosyć swojego odpowiedziała po chwili, wahająca już i niepewna.
Więcej by on dał, niźli wziął, więcej
Rzekliście!
Co wiadomo, nie z wiatru wziąłem ani z pomyślonku, nie od siebie przyszedłem
Milczeli znowu. Stara ogładzała długo rozwichrzoną kądziel, potem pośliniła palec i jęła wyciągać lniane włókna lewą ręką, a prawą puszczała w wir wrzeciono, że z warczeniem, kieby bąk, kręciło się po podłodze i furkotało.
Jakże? Ma to przysłać?
Któren?
Nie wiecie to? A dyć tamten! wskazał przez okno na światła, ledwie migoczące przez staw, u Boryny.
Dorosłe dzieci, dobrego słowa nie dadzą i prawa do swoich części mają.
Ale może zapisać to, co jego jakże? A chłop dobry i gospodarz nie bele jaki, i pobożny, i krzepki jeszcze, sam widziałem, jak se korzec żyta zadawał na plecy. Już tam by Jagnie nic nie brakowało, chyba tego ptasiego mleka a że wasz Jędrzych na bezrok do wojska staje to Boryna z urzędnikami się zna, wie, do kogo trafić, mógłby pomóc
Jak ci się widzi, Jaguś?
Mnie ta wszystko jedno, każecie, to pójdę wasza w tym głowa, nie moja mówiła cicho, wsparła czoło na kądzieli i zapatrzyła się w ogień bezmyślnie, i słuchała wesołego trzaskania gałązek. Ten czy tamten, wszystko było jej zarówno wstrząsnęła się tylko nieco na przypomnienie Antka.
Jakże? pytał Jambroży powstając z ławki.
Niech przysyłają zrękowiny nie ślub jeszcze odrzekła wolno.
Jambroży pożegnał się i poszedł prosto do Boryny.
Jagna wciąż siedziała nieruchoma i milcząca.
Jaguś córuchno co?
A nic wszyćko mi zarówno Każecie, to pójdę za Borynę a nie, to ostanę przy was bo mi to źle wami?
Stara przędła dalej i mówiła cicho:
Najlepiej chcę la ciebie, najlepiej Juści, że stary on jest, ale krzepki jeszcze, i ludzki, nie tak jak drugie chłopy, uszanuje cię Panią se będziesz u niego, gospodynią A jak zapis zrobi, to już go tak narychtuję, żeby gront wypadł w podle naszego, koło żyta pod górką a choćby i ze sześć morgów zapisał Słuchasz to? Ze sześć morgów! A trza ci iść za chłopa trza po co mają wygadywać na ciebie i na ozorach obnosić po wsi? Wieprzka by się zabiło a może i nie może umilkła i już w głowie układała sobie resztę, bo Jaguś jakby nie słyszała jej słów, przędła machinalnie, i jakby jej nie obchodził los własny, tak nie myślała o tym zamężciu.
A bo to jej źle było przy matce? Robiła, co chciała, i nikt jej marnego słowa nie powiedział. Co ją tam obchodziły gronta, a zapisy, a majątki tyle co nic, abo i mąż? Mało to chłopaków latało za nią? niechby tylko chciała, to choćby wszystkie na jedną noc się zlecą i myśl jej leniwie się snuła jak nić lniana z kądzieli i jak ta nić okręcała się ciągle jednako na tym, że jak matka każą, to pójdzie za Borynę Juści, że go nawet woli od innych, bo kupił jej wstążkę i chustkę juści ale i Antek by kupił to samo a i inne może żeby tylko miały Borynowe pieniądze każden dobry i wszystkie razem a bo ona ma głowe, żeby wybierać! Matki w tym głowa, żeby zrobić jak potrza
Zapatrzyła się znowu w okno, bo poczerniałe, zwiędłe georginie, kołysane przez wiatr, zaglądały w szyby, ale wnet zapomniała o nich, zapomniała o wszystkim, nawet o sobie samej, zapadła w takie prześwięte bezczucie, jak ta ziemia rodzona w jesienne martwe noce bo jako ta ziemia święta była Jagusia dusza jako ta ziemia. Leżała w jakiś głębokościach nie rozeznanych przez nikogo w bezładzie marzeń sennych ogromna a nieświadoma siebie potężna a bez woli, bez chcenia bez pragnień martwa a nieśmiertelna, i jako tę ziemię brał wicher każdy, obtulał sobą i kołysał, i niósł tam, gdzie chciał i jako tę ziemię o wiośnie budziło ciepłe słońce, zapładniało życiem, wstrząsało dreszczem ognia, pożądania i miłości a ona rodzi, bo musi bo jako ta ziemia święta, taka była Jagusia dusza jako ta ziemia!
I długo tak siedziała w milczeniu, ino te oczy gwiezdne świeciły się kiej spokojne wody w wiośniane południe, aż ocknęła z nagła, bo ktosik otwierał drzwi do sieni.
Wbiegła Józka zadyszana, przypadła do komina, wylewała z trepów wodę i rzekła:
Jaguś, jutro u nas obieranie, przyjdziesz?
Przyjdę.
W izbie będziemy obierali. Ambroży tam siedzą u tatula, tom się chyłkiem wyrwała na wieś, żeby ci powiedzieć. Będzie Ulisia i Marysia, i Wikta, i pociotkowe, i drugie I chłopaki przyjdą Pietrek obiecał się ze skrzypicą
Któren to?
A Michałów, co za wójtem siedzą, co to w kopanie przyszedł z wojska i tak mówi pokracznie, że go i wymiarkować trudno
Natrzepała, co ino mogła, i poleciała do dom.
Cisza znowu objęła izbę.
Czasami deszcz uderzał w szyby, jakby kto przygarścią piasku rzucił, to wiatr szumiał i baraszkował w sadzie albo dmuchał w komin, że głownie się rozsypywały po trzonie, i dym buchał na izbę a cięgiem warczały wrzeciona po podłodze.
Wieczór ciągnął się wolno i długo, aż stara cichym, drżącym głosem zaśpiewała:
Wszystkie nasze dzienne sprawy
A chłopaki z Jagną wtórowali z cicha, a tak przenikliwie, aż kury w sieni na grzędach krzekorzyć zaczęty i pogdakiwać.
VII
Nazajutrz dzień był tak samo zadeszczony i posępny.
Co chwila ktoś wychodził z jakiejś chałupy i długo a frasobliwie poglądał w omglony świat, czy się gdzie nie przejaśnia ale nic, kromie burych chmur, płynących tak nisko, że darły się o drzewa, widać nie było; deszcz mżył bezustannie, tyle że jakoś zaraz z południa przeszedł w ulewę, jakoby kto upusty niebieskie otworzył, że ino dudniło po dachach.
Ludzie się kwasili po chałupach; jaki taki lazł po tym błocie i deszczu do sąsiadów na wyrzekanie, że to czas taki, co i psa na dwór wygonić trudno, a tu niejeden ściółkę miał jeszcze w lesie, kto znów drew nie zwiózł, a insze, bez mała wszystkie prawie, nie docięli w polu kapusty, po którą i nie wyjechać dzisiaj, bo ano staw tak przybrał w nocy, że musieli do dnia wywrzeć stawidła i puścić wodę do rzeki, która i przez to rozlała się szeroko, aż łąki stanęły pod wodą, a kapuśniska jako te wyspy czerniały się grzbietami zagonów spośród siwej, spienionej topieli.
U Dominikowej też nie zwieźli tej reszty, jaka w polu ostała.
Jagna już od rana nie mogła dać sobie rady, chodziła ino z kąta w kąt, to patrzyła przez okna na krzę georginii, powaloną przez falę, w ten świat zadeszczony i wzdychała żałośnie.
Cni mi się, że laboga! szeptała, z niecierpliwością oczekując zmroku i pójścia do Borynów na to obieranie kapusty, a tu dzień wlókł się tak wolno, kiej ten dziadek po błocie, tak nudnie i tak jakoś smutnie, że już wydzierżyć było nie sposób. Rozdrażniona też była, że cięgiem krzyczała na chłopaków i potrącała, co się jej tylko pod ręce nawinęło, a do tego głowa ją poboliwała, aż se owsem rozprażonym i octem skropionym obłożyła ciemię dopiero przeszło. Mimo to miejsca sobie znaleźć nie mogła i robota leciała z rąk, a ona zapatrzała się w staw rozchlustany, któren niby ptak jaki rozwijał ciężkie skrzydła, bił nimi, podrywał się z szumem, aż woda wypryskiwała na drogi, a ulecieć nie mógł, jakby nogami wrośnięty w ziemię. A za wodą stał dom Boryny, dobrze było widać zielony ze starości dach i ganek świeżo pokryty gontami, bo się jeszcze żółciły, i zabudowania za sadem, ale całkiem nie wiedziała, na co patrzy
Dominikowej nie było od samego rana, bo ją wezwali do rodzącej kobiety na drugi koniec wsi, jako że lekująca była i znająca się na różnych chorobach.
A Jagnę aż podrywało, żeby gdzie bieżyć we świat, do ludzi, ale co się przyodziała na głowę w zapaskę i wyjrzała za próg na błoto i pluchę to się jej odechciewało wszystkiego że w końcu aż się jej płakać chciało z tej jakiejś dziwnej tęskności to nie mogąc sobie poradzić, otworzyła swoją skrzynkę i jęła z niej wyjmować a rozkładać po łóżkach przyodziewek świąteczny aż poczerwieniało w izbie od wełniaków pasiastych zapasek kaftanów ale nie cieszyło ją to dzisiaj, nie patrzyła obojętnym, znudzonym wzrokiem na dobro swoje, tylko wyciągnęła spod spodu chustkę Borynową i wstążkę, ustroiła się w nią i długo przeglądała się w lusterku.
Niezgorzej trza się na wieczór w to przyodziać pomyślała i zdjęła zaraz, bo ktoś szedł opłotkami do chałupy.
Wszedł Mateusz Jagna aż krzyknęła ze zdziwienia, bo ten ci to był, o którego najwięcej pomawiano ją, że z nim w sadzie nocami się schodzi, a często i gdzie indziej puszcza Parobek był starszy, bo mu już dobrze było po trzydziestce, kawaler jeszcze, ale żenić się nie chciał, że to siostry miał nie powydawane, a jak Jagustynka plotkowała, że mu to dzieuchy abo i cudze żony lepiej smakowały Chłop był rozrosły jak dąb, mocny, dufający w siebie i przez to tak harny i nieustępliwy, że mało kto się go nie bojał. A sposobna jucha była do wszystkiego; na fleciku grywał, że aż do duszy szło, wóz zrobić zrobił, chałupy stawiał, piece wylepiał, wszystko robił tak sprawnie, że ino mu się robota w garściach paliła; grosz go się ino nie trzymał całkiem, choć zarabiał sporo, bo wszystko zaraz przepił i przefundował albo i rozpożyczył Gołąb było mu na przezwisko, choć i do jastrzębia prędzej był podobien z twarzy i z onej zapalczywości
Niech będzie pochwalony!
Na wieki Mateusz!
Jam ci, Jaguś, ja
Ścisnął ją za rękę i tak gorąco patrzył w oczy, aż się dziewczyna zarumieniła i niespokojnie na drzwi poglądała.
A to z pół roku byłeś we świecie szepnęła zmieszana.
Całe pół roku i dwadzieścia i trzy dni dobrzem liczył a rąk jej nie puszczał.
Zapalę światło! zawołała, że to się już mroczyło na dobre i żeby mu się wyrwać.
Przywitajże mnie, Jaguś prosił cicho i chciał ją objąć, ale wysunęła się prędko i szła do komina zapalić światło, bojała się, żeby ich tak po ciemku matka nie zeszła abo i kto drugi, ale nie zdążyła, bo Mateusz chycił ją wpół, przycisnął mocno do siebie i jął zapamiętale całować
Zatrzepotała się kiej ptak, ale nie jej moc wyrwać się takiemu głodnemu smokowi, któren ściskał, aż żebra trzeszczały, i tak całował, że całkiem zesłabła, oczy jej zaszły mgłą, tchu złapać nie mogła, że ino ostatkiem skamlała: