Chłopi - Władysław Stanisław Reymont 3 стр.


 Ścierwy, zmarnowali mi bydlę.

 Przeciech, tylo krowa, to się zlachała w tym gonieniu, że się w niej cosik zapaliło.

 Dziadaki, psiekrwie. Paśniki są nasze, w tabeli stoi kiej wół, a one cięgiem wyganiają i pedają, co24 ich.

 Drugich też powyganiali, a chłopaka Walkowego tak zbił, tak zbił

 Ha! do sądu trza abo i do komisarza. Trzysta złotych warta, jak nic.

 Pewnie, pewnie przytakiwała rada niezmiernie, że ociec się udobruchali.

 Powiedzcie Antkowi, że skoro ziemniaki zwiezą, to niech się wezmą do krowy, trza ją obłupić i poćwiertować. Przyndę od wójta, to wama pomogę. W sąsieku25 u belki ją powiesić będzie przespiecznie26 ode psów lebo jenszej gadziny

Skończył wrychle27 jeść i wstał, bych się nieco przyogarnąć, ale takie ociążenie poczuł w sobie, takie ciągotki w kościach, taką senność, że jak stał, rzucił się na łóżko, by się z pacierz28 przedrzymać.

Hanka poszła na swoją stronę i krzątała się po izbie, i coraz to wychylała się przez okno spojrzeć na Antka, który pożywiał się na ganku, przed domem; odsadził się od miski obyczajnie i z wolna ciągnął łyżkę za łyżką, skrzybiąc mocno o wręby i spozierając czasami przed się na staw bo zachód już był i na wodzie czyniły się złotopurpurowe tęcze i płomienne koliska, przez które niby białe chmurki przepływały z gęgotem gęsi, rozlewając dziobami sznury krwawych pereł.

Wieś zaczynała się mrowić i wrzeć ruchem; na drodze, z obu stron stawu, ciągle podnosiły się kurzawy i turkoty wozów, i porykiwania krów, które wchodziły do stawu po kolana, piły wolno i podnosiły ciężkie łby, aż cienkie strugi wody, niby bicze opali, opadały im z szerokich gębul.

Gdzieś, od drugiego końca stawu, słychać było trzask kijanek29 bab piorących i głuchy, monotonny łopot cepów30 w jakiejś stodole.

 Antek, urąb no pieńków, bo sama nie poradzę prosiła nieśmiało i z obawą, bo nic to nie było u niego skląć abo i zbić z leda powodu.

Nie odrzekł nawet, jakby nie słyszał, że ona nie śmiała powtórzyć i już sama poszła udziabywać trzaski z pni i milczał zły, zmęczony całodzienną pracą srodze, i patrzył teraz na staw, na drugą stronę, w duży dom, świecący białymi ścianami i szybami okien, bo zachód bił w niego. Pęki czerwonych georginii wychylały się zza kamiennego płotu i paliły jaskrawo na tle ścian, a przed chałupą, w sadzie, to między opłotkami uwijała się wysoka postać, ale twarzy rozeznać nie można było, bo co chwila ginęła w sieni, to pod drzewami.

 Śpią se kiej dziedzic, a ty, parobku, rób mruknął ze złością, bo ojcowe chrapanie rozlegało się aż na ganku.

Poszedł na podwórze i raz jeszcze przyjrzał się krowie.

 Juścik, ojcowa krowa, ale i nasza strata rzekł do żony, która, że to Kuba przywiózł ziemniaki z pola, rzuciła łupanie drzewa i szła do woza.

 Doły jeszcze nie wyporządzone, to trza zesuć31 na klepisko.

 Kiej ociec mówili, żebyś na klepisku krowę z Kubą obdarł i wyporządził.

 Zmieści się i krowa, zmieszczą się i ziemniaki szeptał Kuba, otwierając wierzeje stodoły na roścież.

 Ja ta nie jestem drzyk, cobym krowę obłupiał ze skóry rzucił Antek.

I już nie mówili, słychać było tylko grochot zsypywanych na klepisko ziemniaków.

Słońce zgasło, wieczór się robił, świeciły jeszcze zorze łunami zakrzepłej krwi i ostygłego złota i posypywały na staw jakby pyłem miedzianym, że wody ciche drgały rdzawą łuską i szmerem sennym.

Wieś zapadała w mrokach i w głęboką, martwą ciszę jesiennego wieczora. Chałupy malały, jakby się przypłaszczały do ziemi, jakby się tuliły do drzew sennie pochylonych, do płotów szarych.

Antek z Kubą zwozili ziemniaki, a Hanka z Józią uwijały się koło gospodarstwa, bo gęsi trza było zagnać na noc, to świnie nakarmić, bo z kwikiem cisnęły się do sieni i wsadzały żarłoczne ryje do cebratek32, gdzie stało picie dla bydląt, to krowy wydoić, bo właśnie Witek przygnał resztę z pastwiska i zakładał im za drabiny po garści siana, żeby spokojniej stały przy dojeniu.

Jakoż Józia zabrała się doić pierwszą z brzegu, gdy Witek wylazł od żłobów i spytał cicho, trwożnie:

 Józia, a gospodarz źli?

 O Jezu, spiera cię, chudziaku, spiera tak pomstowali odpowiedziała, wytykając ku światłu głowę i osłaniając ręką twarz, bo krowa chlastała ogonem, oganiając się od much.

 Ale bom to winowaty ale borowy mię wygnał i jeszcze chciał kijem sprać, inom uciekł a granula zarno33 się jęła pokładać, a porykiwać, a stękać, żem do chałupy przygnał

Zamilkł, ale słychać było ciche, bolesne chlipanie i siurkanie nosem.

 Witek a nie bucz kiej ciele, bo ci to pierwszyzna, że cię ociec spiera?

 Juści, że nie pierwszyzna, ale zawdy tak się bojam bo nijakiej wytrzymałości na bicie nie mam

 Głupiś, parobek tyli, a boja się już ja przełożę tatusiowi

 Przełożysz, Józia? zawołał radośnie bo to borowy mię wygnał z krowami, bo

 Przełożę, Witek, ino się już nie bojaj!

 Kiej tak to naści tego ptaka! szepnął z radością i wyjął z zanadrza drewniane cudło. Obacz ino, jak się sam rucha.

Postawił go na progu obory, nakręcił, i ptak zaczął się kiwać, podnosić nogi długie i spacerować

 Bociek, Jezu a dyć się rucha kiej żywy! zawołała zdumiona, odstawiła szkopek34, przykucnęła przed progiem i z najżywszą radością i zdumieniem patrzyła.

 Jezu! to z ciebie mechanik! I to się sam tak rucha, co?

 A sam, Józia, ino go kołeczkiem nakręcę, to już se spaceruje kiej dziedzic po obiedzie o odwrócił go, i ptak poważnie a śmiesznie zarazem podnosił długą szyję, podnosił nogi i szedł.

Zaczęli się śmiać serdecznie i bawić się jego ruchami, tylko Józia czasami podnosiła oczy na chłopaka podziw w nich był a zdumienie.

 Józia! rozległ się głos Boryny sprzed chałupy.

 A czegój? odkrzyknęła.

 Chodzi ino.

 Kiej dojem krowy.

 Pilnuj tu, bo idę do wójta powiedział, wsadzając głowę do ciemnej obory nie ma tutaj tego znajdka, co?

 Witka? ni, pojechał po ziemniaki z Antkiem, bo Kuba miał urżnąć sieczki dla koni odpowiedziała prędko i trochę niespokojnie, bo Witek przycupnął za nią ze strachu.

 Ścierwa ten chłopak, to ino pasy drzeć, żeby zmarnować taką krowę mruczał powracając do izby, gdzie się odział w nową kapotę białą, wyszywaną na wszystkich szwach czarnymi tasiemkami, nadział wysoki czarny kapelusz, okręcił się czerwonym pasem i poszedł drogą nad stawem ku młynowi.

 Roboty jeszcze tyla zwózka drzewa siew nie skończony kapusta w polu ściółka nie wygrabiona podorać by trza na kartofle dobrze by i pod owsy a tu jedź na sądy Laboga, że to człek nigdy obrobić się nie obrobi, ino cięgiem jak ten wół w jarzmie że i wyspać się nie ma czasu ni odpocząć rozmyślał. A tu i ten sąd Tłumok ścierwa, hale, ja z nią sipiałem żebyś ozór straciła lakudro jakaś suka splunął ze złością, nabił fajeczkę machorką35 i długo pocierał zwilgotniałe zapałki o portki, nim zapalił.

Pykał od czasu do czasu i wlókł się wolno; bolały go wszystkie kości i żale za krową raz wraz go markociły i rozbierały.

A tu ani odbić się na kim, ani wyżalić, nic sam jak ten kołek; sam o wszystkim myśl, sam deliberuj łbem, sam kiele wszystkiego obiegaj kiej ten pies a do nikogój słowa przemówić i rady znikąd ni pomocy a ino strata i upadek a wszystkie to kiej te wilki za owcą a ino skubią, a patrzą, kiedy ozerwą w kawały

Ciemnawo już było we wsi, przez przywierane drzwi i okna, że to wieczór był ciepły, buchały smugi ognisk i zapach gotowanych ziemniaków i żuru ze skwarkami; gdzieniegdzie jedli w sieniach albo i zgoła przed domami, że ino skrzybot łyżek słychać było a pogadywania.

Boryna szedł coraz wolniej, bo ociężało go rozdrażnienie, a potem przypomnienie nieboszczki, co ją na zwiesnę był pochował, ułapiło go za grdykę

 Ho! ho! przy niej, co ją wspominam wieczorem w dobry sposób, nie przygodziłoby się tak granuli gospodyni to była, gospodyni! Juści, że i mamrot, i przeklętnica też, że i dobrego słowa nikomu dać nie dała i cięgiem się z babami za łby wodziła ale zawżdy żona i gospodyni! Tu westchnął pobożnie na jej intencję, i żal go jeszcze większy dusił, bo przypominał, jak to bywało

Przyszedł z roboty, spracowany to i jeść tłusto dała, i często gęsto kiełbasy podtykała kryjomo przed dzieciskami A jak się wszystko darzyło! i cielaki, i gąski, i prosiaki że co jarmarek było z czym jeździć do miasta, i grosz był zawsze gotowy, na zakład z samego przychówku A już co kapusty z grochem, to już jensza zgoła tak nie potrafi

A teraz co?

Antek ino na swoją stronę ciągnie, kowal też wypatruje, aby co chycić, a Józka? Skrzat głupi, któremu plewy jeszcze we łbie, co i nie dziwota, bo dzieusze mało co na dziesiąty rok idzie Hanka kiej ta ćma łazi, a choruje jeno, i tyle zrobi, co ten pies zapłacze

Toć i marnieje wszystko granule trza było dorznąć we żniwa wieprzak zdechł wrony gąski tak przebrały, że z połowa ostała! Tyle marnacji, tyle upadku! Przez sito wszyćko leci, przez sito

 Ale nie dam! wykrzyknął prawie głośno póki rucham tymi kulasami, to ani jednej morgi nie odpiszę i do waju36 na wycug37 nie pójdę

Ino Grzela z wojska do dom powróci, to niechta se Antek na żoniną gospodarkę wróci nie dam

 Niech będzie pochwalony! zabrzmiał jakiś głos.

 Na wieki! odrzucił machinalnie i skręcił z drogi w szerokie i długie opłotki, bo wójtowa osada leżała trochę w głębi.

W oknach się świeciło i pieski ujadać poczęły.

Wszedł prosto do świetlicy.

 Wójt doma? zapytał tłustej kobiety, klęczącej przy kołysce i karmiącej dziecko.

 Zarno wrócą, pojechał po ziemniaki. Siadajcie, Macieju, a dyć i ci też czekają na niego wskazała ruchem brody na dziada siedzącego przy kominie; był to ten stary ślepiec, wodzony przez psa; czerwonawe światło szczap ostro opływało jego ogromną, wygoloną twarz, łysą czaszkę i szeroko otwarte oczy, zasnute bielmem, nieruchomo tkwiące pod siwymi, krzaczastymi brwiami

 Skąd to Pan Bóg prowadzi? zapytał Boryna, siadając po drugiej stronie ognia.

 Ze świata, a skądże by, gospodarzu? odpowiadał wolno rozlazłym, jęczącym, iście proszalnym głosem i nadstawiał pilnie uszów, a wyciągnął tabakierkę.

 Zażyjcie, gospodarzu.

Maciej zażył rzetelnie i kichnął raz po raz trzy razy, aż mu łzy w oczach stanęły.

 Tęga jucha! i rękawem tarł załzawione oczy.

 Niech wam będzie na zdrowie. Peterburka, dobrze ano robi na oczy.

 Wstąpcie jutro do mnie, krowem dorznął, to się tam jaka sztuczka la was znajść znajdzie.

 Bóg zapłać Boryna, widzi mi się, co?

 A juści, żeście to rozeznali? no, no.

 Po głosie ino, po gadaniu.

 Cóż ta we świecie słychać? Wędrujecie cięgiem?

 Moiściewy, a cóż by! A to źle, a to i dobrze, a to i różnie, jak we świecie. A wszyscy piszczą, a narzekają, jak przyjdzie dziadowi co dać abo i drugiemu, ale na gorzałę mają.

 Prawdę rzekliście, bo ano tak i jest.

 Ho, ho! tyle roków się człek telepie po tej świętej ziemi, to się i wie różnie.

 A gdzieście to podzieli tego znajdę, co was prowadzał łoni? zapytała wójtowa.

 Poszedł se ścierwa, poszedł, wyłuskał on mi dobrze torbeczki Miałem coś grosza od ludzi ochfiarnych, com go niósł na wotywy do Częstochowskiej Panienki, to mi jucha podebrał i poszedł we świat! Cichoj, Burek! bo to pewnikiem wójt! pociągnął sznurkiem i pies warczeć przestał.

Zgadł, bo wójt wszedł, bat rzucił w kąt i od progu wołał:

 Żono, jeść, bom głodny kiej wilk jak się macie, Macieju; a wy czego, dziadu?

 Ja do was, Pietrze, wedle tej mojej sprawy, co ma być jutro.

 Ja zaś se poczekam, panie wójcie. Każecie w sieniach dobrze i tam będzie, a ostawicie przy ogniu, że to stary jestem, ostanę, a dacie tę miseczkę ziemniaków abo i chleba skibkę, to pacierz za was zmówię jeden abo i drugi jakbyście dali gotowy grosz abo i dziesiątkę

 Siedźcie se, dostaniecie i kolację, a chcecie, to zanocujcie

I wójt siadł do miski, okrytej parą świeżo utłuczonych ziemniaków i polanych obficie skwarkami, w drugiej donicy stało zsiadłe mleko.

 Siadajcie, Macieju, z nami, zjecie, co jest zapraszała wójtowa, kładąc trzecią łyżkę.

 Bóg zapłać. Przyjechałem z boru, tom se już dobrze podjadł

 Bierzcie się ano za łyżkę, nie zaszkodzi wam, teraz już wieczory długie

 Długi pacierz i duża miska, jeszcze bez to niktoj nie pomarł rzucił dziad.

Boryna wzdragał się, ale w końcu, że słonina mocno raziła mu nozdrza, przysiadł się do ławki i pojadał z wolna, delikatnie, jak obyczaj kazał.

A wójtowa raz wraz wstawała i dokładała kartofli, to mleka przylewała.

Dziadowski pies się kręcił i skamlał zdziebko do jadła.

 Cichoj, Burek, gospodarze ano jedzą i ty dostaniesz, nie bój się uspokajał go dziad i wciągał nozdrzami smakowitą woń, a przygrzewał ręce przy ogniu.

 To Jewka was podobno zaskarżyła zaczął wójt, podjadłszy nieco.

 A ona ci! Żem to jej zasług nie wypłacił! Zapłaciłem, jak Bóg w niebie, i jeszczem ponadto z dobrego serca księdzu za chrzciny dał worek owsa

 Ona powieda, że ten dzieciak to

 W imię Ojca i Syna! Wściekła się czy co?

 Ho, ho, stary z was, a jeszcze majster! Wójtowie poczęli się śmiać.

 Staremu prędzej się przytrafi, bo praktyk ci jest i znający! szeptał dziad.

 Cygani jak ten pies, anim ją tknął. Jeszcze by, taki tłumok taka pode płotem zdychała, a skamlała, coby ją za samą warzę a kąt do spania wziąć, bo na zimę szło. Nie chciałem, ale nieboszka pedo38: Weźmiem, przyda sie w domu, co mamy przynajmować? będzie swoja pod ręką Nie chciałem ja, jako że zimą roboty nijakiej, a jedna gęba więcej do miski. Ale nieboszka pedo: Nie turbuj się, umie pono wełniaki i płótno tkać, zasadzę ją i niechta se ścibie, zawżdy coś uścibie. No i ostała, odpasła się ino i zarno się postarała o przychówek39 A kto w spółce, to już różnie gadali

Назад Дальше