Ona skarży na was.
Zakatrupię ścierwę, cygana pieskiego!
Ale do sądu trza wam iść.
Pójdę. Bóg zapłać, żeście mi powiedzieli, bo wiedziałem ino, że o zasługi ale zapłaciłem, na co świadków mam! A pyskacz zapowietrzony, a dziadówka! Loboga, tyle umartwienia, że jaż chyba udzierżyć nie udzierżę a to mi i krowa padła, że dorznąć musiałem, roboty nie pokończone, a tu człowiek sam kiej ten palec.
U wdowca to kiej między wilkami owca powiedział znowu dziad.
O krowiem słyszał, mówili mi już na polu
To dworska sprawa, bo pono borowy wygnał z zagajów. Najlepsza krowa! Ze trzysta złotych wartała, zegnała się, bo ciężka była, zapaliły się w niej wątpia, żem dorznąć musiał Ale dworowi tego nie daruję Podam do sądu.
Ale wójt zaczął mu tłumaczyć i przekładać, żeby się wstrzymał, jako w pierwszej złości zawsze się źle radzi, bo stał za dworem, a w końcu, żeby zwrócić rozmowę w inną stronę, mrugnął na żonę i powiedział:
Bobyście się, Macieju, ożenili i miałby kto gospodarstwa pilnować.
Kpicie czy co? A dyć na Zielną skończyłem pięćdziesiąt i osiem roków. Co wama też w głowie, jeszcze tamta dobrze nie ostygła
Weźcie kobitę do swego wieku, a zaraz się wam zgoi wszystko dodała wójtowa i jęła sprzątać ze stołu.
Dobra żona głowy mężowej korona dorzucił dziad, obmacując miski, które przed nim postawiła wójtowa.
Żachnął się Boryna, ale zamedytował głęboko, że mu to samemu do głowy nie przyszło. Boć jaka się tam kobieta nadarzy, a zawżdy z nią lepiej niźli samemu biedować
Która i głupia jest, i niemrawa, która znów kłótnica, która do chłopskich kołtunów sięgająca, która paparuch a latawiec po muzykach i karczmach, a zawżdy chłopu z nią lepiej i wygoda ciągnął dziad, pojadając.
Dopiero by na wsi wydziwiali powiedział Boryna.
Hale ludzie wama zwrócą krowę abo i co poradzą, abo i kiele gospodarstwa chodzić będą, abo się nad wami użalą zagadała gorąco wójtowa.
Albo i ciepłą pierzynę narządzą zaśmiał się wójt. A we wsi tyle jest dziewuch, że jak się idzie między chałupami, to bucha kiej z pieca.
Ale, widzisz go, rozpustnik czego mu się zachciewa
A Zośka Grzegorzowa na ten przykład, śmigła, piękna i wiano niezgorsze.
A cóż to Maciejowi potrza wiana, nie gospodarz to pierwszy we wsi?
Kto by ta miał dobra a i grontu dosyć zaoponował dziad.
Ni Grzegorzowa nie la nich podjął wójt za mdła i młódka to jeszcze.
A Jędrkowa Kasia? wyliczała dalej wójtowa.
Zmówiona. Wczoraj Rochów Adam posyłał z wódką.
Jest ci jeszcze Stachowa Weronka.
Mamrot, latawiec i jedno biedro ma grubsze.
A wdowa po Tomku, jakże to jej? całkiem jeszcze do żeniaczki
Troje dzieci, cztery morgi, dwa krowie ogony i stary kożuch po nieboszczyku.
A Ulisia tego Wojtka, co to za kościołem siedzi?
I to la kawalera z przychówkiem, chłopak mógłby już być do pasionki, ale Maciejowi tego nie potrza, ma już pastucha swojego.
Jest ci jeszcze, jest tego nasienia pannowego, ale ino wybieram takie, co by pasowały la Macieja.
A zabaczyłaś40 o jednej, co by była la nich w sam raz.
Którna?
A Jagna Dominikowa?
Prawda, całkiem o niej przepomniałam.
Sielna dziewucha, a rosła, że bez płot nie przejdzie, bo żerdki pod nią pękają a piękna, biała na gębie, a urodna kiej jałowica.
Jagna powtórzył Boryna słuchający w milczeniu wyliczania a to powiedają o niej, że łasa na chłopaków.
Ale, był to kto przy tym, to wie! Pleciuchy pletą, byle pleść, a wszystko ino przez zazdrość broniła mocno wójtowa.
Ja też nie powiedam sam z siebie, ino tak pogadują. Ale trza mi iść poprawił pasa, wraził węgielek we fajkę i pyknął parę razy.
Na którą to w sądzie? zapytał spokojnie.
Na dziewiątą napisane w powiestce. Musicie do dnia wstać, jeśli na piechty.
I źróbką se wolno pojadę. Ostańcie z Bogiem, dziękuję wama za pożywienie i somsiedzką radę.
Idźcie z Bogiem, a pomyślcie, cośwa wama raili41 Powiecie, to z wódką pójdę do pani matki i jeszcze przed Godami sprawim wesele
Boryna nie odrzekł nic, łypnął ino oczami i wyszedł.
Jak stary młódkę bierze, diabeł się cieszy, bo profit z tego miał będzie rzekł dziad poważnie, skrobiąc głośno po dnie miski.
Boryna wolno wracał i żuł w sobie rozważnie, co mu raili. Nie dał poznać po sobie tam u wójtów, że mu się ta myśl strasznie udała42, bo jakże, gospodarz był, a nie żaden chłopak, co to ma jeszcze mleko pod nosem, a na wspominek o żeniaczce aże kwiczy i z nogi na nogę przedeptuje.
Noc już ogarnęła ziemię, gwiazdy srebrną rosą pobłyskiwały z ciemnych, głuchych głębin, cicho było we wsi, psy tylko niekiedy poszczekiwały, a tu i owdzie spoza drzew mżyły się słabe światełka czasem wilgotny podmuch zawiał z łąk, że drzewa poczęły się lekko chybotać i z cicha poszmerywać listkami.
Boryna nie wrócił drogą, jaką był przyszedł, a tylko puścił się w dół, przeszedł most, pod którym woda z bełkotem przelewała się do rzeki i waliła głucho na młyn, i nawrócił na drugą stronę stawu wody leżały ciche i lśniły się czarniawo, pobrzeżne drzewa rzucały na taflę czarne cienie i jakby ramą obejmowały brzegi, a w pośrodku stawu, gdzie jaśniej było, odbijały się gwiazdy niby w zwierciadle stalowym.
Maciej sam nie wiedział, dlaczego nie poszedł prosto do domu, a wybrał dłuższą drogę, może aby przejść koło domu Jagny? a może aby zebrać nieco myśli i pomedytować.
Juści, że byłoby niezgorzej! juści! A co tam o niej mówią, to taka prawda. Splunął. Sielna kobieta! Dreszcz nim wstrząsnął, bo i chłód wilgotny szedł od stawów, a u wójtów gorąc był silny.
A bez kobiety trza zmarnieć abo dzieciom gospodarkę odpisać myślał a duża jucha i kiej malowana. A krowa najlepsza padła, a kto wie jutra? Może to i trza poszukać żony? Tyle obleczenia43 po nieboszce jest przygodziłoby się. Ale stara Dominikowa to pies a cóż, mają chałupę i gront, to by na swojem ostała. Troje ich, a mają piętnaście morgów, to niby na Jagnę pięć i spłata za chałupę i lewentarz44! Pięć morgów to rychtyk te pola za mojem kartofliskiem, żyto, widzi mi się, posiały latoś, tak Pięć morgów do moich to trzydzieści i pięć bez mała! Karwas pola!
Zatarł ręce i poprawił pasa. To ino młynarz ma więcej złodziej, krzywdą ludzką a precentami, a oszukaństwem tyla nabrał A na bezrok podwiózłbym gnoju, a uprawił i pszenicy posiał na całym kawale; konia by trzeba przykupić, a i po granuli krowinę jaką Prawda, krowę by dostać dostała
I tak rozmyślał, liczył, rozmarzał się gospodarsko, aż czasem i przystawał z ciężkiej deliberacji. A że mądry chłop był, to wszystko zasię zbierał w sobie i głęboko w głowę patrzył, coby czego nie prześlepić i nie przepomnieć.
I tak rozmyślał, liczył, rozmarzał się gospodarsko, aż czasem i przystawał z ciężkiej deliberacji. A że mądry chłop był, to wszystko zasię zbierał w sobie i głęboko w głowę patrzył, coby czego nie prześlepić i nie przepomnieć.
Wrzeszczałyby juchy, wrzeszczały! pomyślał o dzieciach, ale wnet fala mocy i pewności zalała mu serce i skrzepiła głuche jeszcze, wahające postanowienia.
Gront mój, wara komu drugiemu do niego. A nie chceta, to nie skończył, bo stanął przed chałupą Jagny.
Świeciło się u nich jeszcze i przez otwarte okno padała szeroka smuga światła i szła przez kierz georginiowy i niskie drzewa śliwkowe aż na płot i drogę.
Boryna stanął w cieniu i zapuścił wzrok w izbę.
Lampka tliła się nad okapem, ale w kominie musiał się buzować tęgi ogień, bo słychać było trzask świerczyny i czerwonawe światło zapełniało ogromną, mroczną po kątach izbę; stara, skulona przed kominem, czytała cosik głośno, a Jagna przeciw niej twarzą do okna siedziała; w koszuli była tylko i z podwiniętymi do ramion rękawami podskubywała gęś.
Urodna jucha, to urodna! myślał.
Podnosiła czasem głowę, nasłuchiwała matki, wzdychała ciężko, to znowu brała się skubać pióra, aż gęś zagęgała boleśnie i rwać się poczęła z krzykiem z jej rąk, i bić skrzydłami, że puch się rozwiał po izbie białym tumanem. Uspokoiła ją rychło i mocno ściskała kolanami, że gęś jeno pogęgiwała z cicha a boleśnie, i odpowiadały jej inne gdzieś z sieni czy z podwórza.
Piękna kobieta pomyślał i odszedł spiesznie, bo mu uderzyło do głowy, aż się podrapał, zapiął pętlę i pasa przyciągnął.
Już był w swoich wrotach i wchodził w opłotki, gdy się obejrzał na jej dom, bo rychtyk stał naprzeciw, tylo że po tamtej stronie wody. Ktoś akuratnie wychodził, bo przez drzwi uchylone lunęła struga światła i jak błyskawica zamigotała i padła aż na staw, potem czyjeś mocne stąpania zadudniły, i rozległ się chlupot wody nabieranej, a w końcu wskroś ciemni i mgieł, co się były zwlekały z łąk, śpiew się ozwał przyciszony:
Ja za wodą, ty za wodą,
Jakże ja ci buzi podom?
Podam ci ją na listeczku,
A naściże, kochaneczku
Słuchał długo, ale głos rychło przepadł i światła wkrótce pogasły.
Na niebo wtaczał się zza lasów księżyc w pełni i rozsrebrzał czuby drzew, i siał przez gałęzie światło na staw, i zaglądał w okna chat, co mu były naprzeciw. Psi nawet pomilkli, cichość niezgłębiona objęła wieś całą i stworzenie wszelkie.
Boryna obszedł podwórze, zajrzał do koni, parskały i gryzły obroki; wsadził głowę do obory, bo drzwi dla gorąca stały otworem. Krowy leżały przeżuwając a postękując, jako to jest zwyczajnie u bydlątek. Przywarł wrota do stodoły.
Zdjąwszy kapelusz, szedł do izby i mówił półgłosem pacierz.
A że spali już wszyscy, rozzuł się po cichu i zaraz legł spać.
Ale zasnąć nie mógł, to pierzyna go parzyła, że nogi spod niej wysuwał, to mu po głowie chodziły sprawy różne, a turbacje, a pomyślenia to mu brzuch ano ciężył srodze, że postękiwał i mruczał.
Zawżdy mówię, że zsiadłe mleko ino rozpiera brzucho, coby na noc nie dawać
A potem jął myśleć o Jagnie; jak by to dobrze było, bo i urodna, i gospodarna, i tyle pola To znowu przypominał sobie dzieci, to te gadania na Jagnę, że mąciło się w nim wszelakie rozeznanie, i już nie wiedział, co począć, że uniósł się nieco, i jak to było zwyczajnie, chciało mu się do drugiego łóżka zawołać i poradzić:
Maryś! Żenić się czy to się nie żenić z Jagną?
Ale w czas sobie przypomniał, że Maryś już od zwiesny na cmentarzu, a tam se śpi Józka i chrapie, a on jest sierotą, która poradzić się nikogo nie ma; to ino westchnął ciężko, przeżegnał się i jął mówić zdrowaśki za nieboszczkę i wszystkie dusze w czyścu ostające.
III
Już świt ubielił dachy i zgrzebną, szarą płachtą przysłonił noc i gwiazdy pobladłe, gdy ruch się uczynił w Borynowym obejściu.
Kuba zwlókł się z wyrka i wyjrzał przed stajnię szron leżał na ziemi i szaro było jeszcze, ale już zorze rozpalały się na wschodniej stronie i czerwieniły czuby drzew oszroniałych przeciągnął się z lubością, ziewnął parę razy i poszedł do obory, aby krzyknąć na Witka, że czas wstawać, ale chłopak uniósł nieco senną głowę i szepnął:
Zaraz, Kuba, zaraz! i przytulał się do legowiska.
Pośpij se zdziebko, biedoto, pośpij! Przyokrył go kożuchem i pokusztykał, bo że nogę miał kiedyś przestrzeloną w kolanie, kulał srodze i ciągnął ją za sobą; umył się pod studnią, przygładził dłonią rzadkie, wyleniałe włosy, co mu się były pozwijały w kołtuny, i klęknął na progu stajni odmawiać pacierze.
Gospodarz spali jeszcze, w oknach chałupy zapalały się krwawe brzaski zórz, a gęste, białe mgły zwlekały się z wolna ze stawów, kołysały ciężko i posuwały w górę podartymi szmatami.
Kuba przesuwał w palcach koronkę i modlił się długo, a biegał oczami po podwórzu, po oknach chałupy, po sadzie omroczonym jeszcze na dole, po jabłonkach, obwieszonych jabłkami niby pięście; rzucił czymściś do budy, co stała zaraz koło drzwi, w biały łeb Łapy, aż pies zawarczał, zwinął się i spał dalej.
Ale, do samego słońca spał będziesz, jucho! i rzucił w niego raz, drugi, że pies wylazł, przeciągał się, ziewał, machał ogonem, przysiadł w podle i jął się drapać i czynić zębami w gęstych kudłach porządek.
I ochfiaruję ten pacierz Tobie i wszystkim świętym. Amen! Bił się długo w piersi, a powstając, rzekł do Łapy:
Hale! aligant jucha, wybiera se pchły kiej baba na wesele!
A że robotny był, to się zajął obrządkiem wóz wytoczył ze stodoły i nasmarował, napoił konie i przyłożył im siana, aż parskać zaczęły i bić kopytami, a potem przyniósł z sąsieka nieco zgonin, dobrze okraszonych owsem, i wsypał to klaczy do żłobu, bo stała w gródce, osobno.
Żrej, stara, żrej; źróbka mieć będziesz, to ci mocy trza, żrej! Pogładził ją po nozdrzach, aż klacz położyła mu łeb na ramieniu i pieszczotliwie chwytała wargami za kołtuny.
Ziemniaki do połednia zwieziemy, a pod wieczór do lasu, po ściółkę nie bój się, ściółka letka, nie zgonię cię
A ty, wałkoniu, batem dostaniesz, widzisz go, owies mu pachnie, próżniakowi mówił do wałacha, co stał obok i łeb wtykał między deski przegrody, do żłobu klaczy grzmotnął go pięścią w zad, aż koń uskoczył w bok i zarżał.
Hale, parob żydowski! Żreć to byś choć i czysty owies żarł, a do roboty cię nie ma, bez bata, jucho, z miejsca nie ruszysz, co?
Wyminął go i zajrzał do źróbki, co stała przy ścianie samej i już z daleka wyciągała do niego kasztanowaty łeb ze strzałką białą na czole i rżała cicho.
Cichoj, mała, cichoj! Podjedz se ano, bo pojedziesz z gospodarzem do miasta! Uwił kłak siana i wyczyścił jej bok zawalany. Tyla klacz, że już do ogiera czas, a świniaś. Utytlesz się zawdy kiej maciora pogadywał wciąż i poszedł do chlewów wypuścić świnie, bo kwiczały, a Łapa chodził za nim i zaglądał mu w oczy.
Zjadłbyś i ty, co? To naściże chlebaszka, naści! Wyjął zza pazuchy kawałek i rzucił, pies pochwycił i schował się do budy, bo świnie ano leciały mu wydrzeć.