Wskazała na matę, przeznaczoną dla pytających. Din usiadła. Następnie szamanka snuła się po chatce, mamrocąc modły i zaklęcia. Przy okazji zapaliła kilka dodatkowych świeczek, a gdy skończyła, usiadła naprzeciwko Din. Wzrok dziewczyny był utkwiony w splecionych na kolanach dłoniach.
Da spojrzała na bratanicę. Poczuła lekkie dreszcze przechodzące przez jej ciało, spojrzała na własne splecione dłonie, a potem podniosła wzrok na Din.
- Przybyłaś w poszukiwaniu rady w sprawie innej osoby? Zadaj proszę pytanie - rzekła Da głębokim, mrocznym i mrukliwym głosem, którego nie słyszał nikt, nie będący w jej chatce.
Ta przemiana zaskoczyła Din. Nie był to pierwszy raz dziewczyna ciągle nie mogła się przyzwyczaić do ciotuni w transie, kiedy inny byt przejmował kontrolę nad jej ciałem. Co prawda twarz szamanki nie uległa zmianie no, może nie aż tak drastycznej. Z kolei jej ciało wyglądało nieco inaczej. Przypominało to aktora, wchodzącego w rolę. Było to jednak coś o wiele więcej, ponieważ można było odnieść wrażenie, że wnętrze Da zostało zastąpione wnętrzem innej osoby. Dlatego nie tylko wyglądała inaczej, ale również brzmiała jak nie ona.
Din przyjrzała się starej szamance, która nie była już jej ciotunią.
- O, szamanko! Mój ojciec jest bardzo chory. Muszę wiedzieć, co mu jest i co można na to zaradzić.
- Tak, twój ojciec. Człowiek, którego zwiesz Ta.
Jej ciotunia brzmiała wtedy jak mężczyzna. Położyła dłonie na zawiniątkach, które Heng zostawił u niej poprzedniego dnia, i zamknęła oczy. Wtedy nastąpiła przerwa, która wydawała się Din niesamowicie długa. Było tak cicho, że dziewczyna mogłaby usłyszeć mrówki, chodzące po zabłoconej podłodze.
Din była już na wielu takich sesjach, aczkolwiek żadna nie dotyczyła tak poważnej sprawy, jak ta. Raz przyszła z dolegliwością żołądka, kilka lat wstecz miała pytanie o miesiączkę, a nie tak dawno temu zapragnęła dowiedzieć się, czy szybko wyjdzie za mąż. Nie bała się całej otoczki, tylko wyniku seansu. Wiedziała jednak, że może wyłącznie siedzieć, czekać i obserwować. Nie przeszkadzało jej to aż tak bardzo, gdyż uważała cały obrządek za fascynujący.
Szamanka powoli odwinęła pierwszy pakunek, w którym znajdował się kamień. Zbadała go starannie, powąchała i odłożyła na liściu bananowca. Następnie podniosłą liść z mchem, który również powąchała, po czym ułożyła na macie przed sobą.
Uzdrowicielka spojrzała poważnie na Din. Po kilku minutach przerwała ciszę.
- Ten, o którego się martwisz, jest bardzo chory. Tak naprawdę śmierć zaglądała mu w oczy już wtedy, kiedy zostawiał te próbki. Nie jest jednak jeszcze martwy Niektóre z jego narządów wewnętrznych, zwłaszcza odpowiedzialnych za filtrowanie krwi, są w bardzo złym stanie To, co po tajsku nazywa się kidelies, przestało działać. Poza tym wątroba jest w coraz gorszym stanie. To oznacza, że śmierć jest nieunikniona. Medycyna nie zna na to leku.
Szamanka znowu zadrżała i wróciła do postaci ciotuni Da. Kobieta mrugnęła kilkukrotnie oczami i zaczęła się nieco kręcić, jakby założyła starą, za ciasną suknię. Następnie potarła oczy.
- Wieści były złe, prawda dziecko? Wiesz, że kiedy jestem medium to nie zawsze uda mi się wszystko usłyszeć. Wyłapałam jednak to i owo, a po twojej twarzy widzę, że los twojego ojca nie przedstawia się kolorowo.
- Duch powiedział, że Ta wkrótce umrze i nie ma leku na uszkodzone nerki i wątrobę
- Tak mi przykro, Din. Wiesz, jak bardzo lubię twojego ojca Posłuchaj, przez lata nauczyłam się paru innych sztuczek, poza byciem medium. Popatrzmy Tak, kamień Widzisz miejsce, w które napluł Twój ojciec? Brak śladów! To znaczy, że w jego plwocinach nie ma soli, minerałów, witamin, niczego! Sama woda analizowała szamanka.
- A teraz mech kobieta powąchała go z daleka, a potem przystawiła bliżej nosa. To samo! Powąchaj no!
Da wyciągnęła mech w stronę Din. Dziewczyna nie była jednak zachwycona myślą wąchania moczu własnego ojca.
- No, śmiało! Nie pogryzie cię nalegała staruszka i w końcu Din spełniła jej polecenie.
- Pachnie mchem.
- No właśnie! Odleżany męski mocz śmierdzi jak kocie siki, ale nie w przypadku twojego ojca. Dlatego stwierdzam, że nie ma w nim mięsa, które mogłoby gnić. Z tego samego powodu stwierdzam, że twój tata ma wodę zamiast krwi. Tak chyba nie da się zbyt długo żyć, prawda? Przecież krew roznosi po ciele same dobrze rzeczy, ale skoro on jej nie ma, jest ciągle osłabiony. A teraz wracaj do domu i sprawdź, czy jeszcze jest z nami. Jeśli tak, wracaj do mnie i przewieziesz mnie do was na swoim skuterze. Prędko!
Din wyleciała przez drzwi, jak rakieta, i pobiegła do domu.
Pod jej nieobecność Da szykowała się do wyjścia. W głębi serca wiedziała bowiem, że Heng wciąż żyje a przynajmniej częściowo. Wybrała parę ziół i schowała je do torby. Spluskała twarz wodą i związała włosy chustą. Nie chciała zepsuć fryzury jazdą na skuterze. Następnie wyszła przed chatkę i czekała na bratanicę.
Kilka chwil później Din wyłoniła się z tumanów pyłu.
- Szybko, ciotuniu! Mama każe nam się pospieszyć, bo tata już odpływa.
Da usadowiła się na skuterze, jak na damę przystało. Odjechały. Długie włosy Din chłostały boleśnie jej pomarszczoną starą twarz. Próbowała robić przed nimi uniki, lecz nieskutecznie. Gdy dotarły na miejsce Da zeskoczyła z maszyny i pospieszyła do domu. Trzeba przyznać, że kobieta była bardzo zwinna, jak na zaawansowany wiek.
- Dziękuję za szybkie przybycie, ciotuniu Da. Leży w swojej sypialni.
- Przypuszczałam, że będzie w łóżku, a nie ze swoimi ukochanymi kozami! uniosła moskitierę i usiadła na podłodze, nieopodal głowy mężczyzny. Najpierw przyjrzała się jego skórze, następnie włosom, ustom, aż wreszcie podniosła jego powieki i zerknęła w oczy.
- Hmm, rozumiem pokaż mi jego stopy Wan pospieszyła odkryć męża. Da nachyliła się nad stopami i ścisnęła je.
- Hmm, nigdy nie widziałam tak poważnego przypadku braku mięsa w krwi. Czy pozwolisz mi wydawać przez jakiś czas polecenia swoim dzieciom? Połóż pod głowę męża kilka poduszek, a ja przyślę do ciebie Din. Den pomoże mi na zewnątrz.
- Oczywiście, ciotuniu. Zrobię wszystko, by pomóc mojemu kochanemu Hengowi.
- No dobrze. Zobaczmy, co da się zrobić następnie staruszka podniosła się i zeszła na parter.
- Din, idź pomóc matce. Den, ty pójdziesz ze mną. Musimy działać szybko i precyzyjnie.
Din oddaliła się szybko, a Den zapytał jak może pomóc.
- Przynieś mi waszego najsilniejszego koguta! Migusiem, młody! poinstruowała go szamanka.
Chłopak powrócił szybko z ptakiem pod pachą. Da przejęła zwierzę i wydała kolejne polecenie.
- A teraz przywiąż waszego najmocniejszego kozła do pala. Zawiąż supeł tak mocno żeby nie mógł się ruszyć o centymetr. Może sobie stać lub siedzieć to nie ma znaczenia.
Den pobiegł spełnić rozkaz. W tym czasie szamanka usadowiła się na brzegu stołu i poderżnęła kogutowi gardło. Krew ptaka wlała do miski, a kogucie truchło wrzuciła do znajdującego się na stole kosza na warzywa. Następnie pospieszyła na górę.
- Din zawołała po przybyciu na miejsce. Czy macie w lodówce kozie mleko? Jeśli nie, weź dzban i przynieś mi trochę świeżego!
- Din zawołała po przybyciu na miejsce. Czy macie w lodówce kozie mleko? Jeśli nie, weź dzban i przynieś mi trochę świeżego!
Dziewczynie nie trzeba było powtarzać tego dwa razy.
- Wan, czy już się obudził? spytała staruszka.
- Nie zupełnie, ciotuniu.
- No dobrze. Zatkaj mu nos a ja wleję mu do gardła krew.
Szamanka otworzyła usta chorego, chwytając kciukiem i środkowym palcem jego żuchwę. Przechyliwszy jego głowę do tyłu, zaczęła lać kogucią krew. Heng zaczął rzęzić jak samochód na benzynę, który zatankowano olejem napędowym. Dzięki temu Da wywnioskowała, że około połowy wlanego płynu poleciało do właściwej dziurki.
Mężczyzna uchylił powieki.
- Co wy mi robicie, stare wiedźmy? wyszeptał. To było okropne!
- Ach, tak myślałam rzekła Da, wlewając jeszcze więcej krwi. Zbyt bogata mieszanka. Musi się do niej przyzwyczaić.
Wtedy do pomieszczenia wkroczyła Din.
- Mam świeże mleko od Kwiatuszka, naszej najlepszej kozy. Jeszcze ciepłe.
Da wzięła dzbanek i zmieszała jego zawartość z pozostałą krwią, w stosunku 50 do 50. Wlała miksturę do gardła Henga, który tym razem nieco bardziej opierał się jej działaniom.
- Widzicie? zapiała. Już robi się silniejszy. Próbuje stawiać nam opór. Może jeszcze jest dla niego szansa! No dobrze. Wan, kontynuuj z mlekiem. Tylko zachowaj chociaż połowę z tego co zostało. Ja wrócę za kilka minut.
Zeszła na dół zawołać Dena.
- Kozioł gotowy?
- Tak ciotuniu. Tu jest.
- Dobrze, chodź ze mną.
Da wyciągnęła swój scyzoryk i wykonała nim nacięcie na żyle szyjnej zwierzęcia. Odprowadziła z niej kilkaset mililitrów krwi.
- Widziałeś jak to zrobiłam, chłopcze? Mam nadzieję, że tak. Wydaje mi się bowiem, że od teraz będziesz musiał tak robić codziennie
Oboje wrócili na górę. Jakież było ich zaskoczenie, gdy zastali tam Henga, rozmawiającego z żoną i córką. Zachowywał się jak szpitalny pacjent po ustaniu znieczulenia przymulony, słaby i półprzytomny, ale komunikatywny.
Da zmieszała kozią krew pół na pół z pozostałym mlekiem. Najpierw dała mu jednak do spróbowania czystej krwi.
- Ojej, ciotuniu. Toż to paskudne! Ojej - protestował Heng.
- No to spróbuj tego odparła staruszka i podała mu szklankę z różowym płynem.
- Ooo To całkiem niezłe Co to takiego? Już czuję, że mi pomaga.
Heng wypił z apetytem zawartość naczynia.
- To jest Eeemmm Koktajl mleczny z ziołami. Dobry, prawda? spytała szamanka.
- Tak, ciotuniu. Bardzo dobry I orzeźwiający. Mogę dostać jeszcze trochę?
Żona Henga spojrzała na staruszkę, która przytaknęła. Wan napełniła kolejną szklankę i pomogła mężowi wypić jej zawartość.
- Tak się cieszę, Heng rzekła Da. Śmiem twierdzić, że ów koktajl jest rozwiązaniem twojego problemu. Chociaż wydaje mi się, że możemy go nieco podrasować, jak dodać inne składniki dla urozmaicenia smaku Tak od czasu do czasu żeby ten napój za szybko ci nie zbrzydł.
- Tak ciotuniu. Wiedziałem, że dasz radę mi pomóc odpowiedział mężczyzna.
- Dla mojej rodziny wszystko. Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc szamanka odpowiedziała i posłała bratankowi rzadki, aczkolwiek szczery i ciepły uśmiech.
Staruszka dodała nieco ziół do resztki krwi zmieszanej z mlekiem. Wyszła z tego około pinta koktajlu. Następnie zwróciła się do Henga.
- Powinieneś teraz nieco odpocząć. Tu masz więcej koktajlu na później, a ja pokażę twojej rodzinie, jak mają go przyrządzać, dobrze? Nie przemęczaj się. Gdybyś potrzebował pomocy wezwij mnie. Bywaj i wracaj do zdrowia.
Gdy wszyscy rozsiedli się wygodnie w dużym ogrodzie Wan rozdała owoce i zimną wodę. Wtedy Da przejęła dowodzenie nad rodzinnym spotkaniem.
- Jak już wam wcześniej powiedziałam, nie widziałam wcześniej tak ciężkiego przypadku. Wydaje mi się jednak, że moje doświadczenie i Duchowi Przewodnicy naprowadziły mnie na właściwe rozwiązanie. Na razie jednak zastosowaliśmy nazwijmy to leczeniem doraźnym. Spójrzmy prawdzie w oczy napoiliśmy Henga krwią zwierząt, które żywią się innymi rzeczami od nas. Dlatego wciąż brakuje nam pewnych składników, a jemu potrzebny jest regularny dopływ krwi stworzeń żywiących się tym samym, co ludzie. Im bardziej zbliżona będzie to dieta, tym lepiej dla niego. Oczywiście nie jemy codziennie tego, czego potrzebuje nasz organizm. Z Hengiem jest podobnie, ale żywiąc go wyłącznie krwią kur, w dobrym stanie będzie tylko jego kurza część. Kozia krew też nie sprawdzi się na dłuższą metę, podobnie jak jedzenie trawy dla jakiegokolwiek człowieka.
- Czy ciotunia chce nam zatem powiedzieć, że musimy znaleźć dla niego krew małpy? spytał Den.
- Blisko, ale dieta małp też różni się od naszej, prawda?
Szamanka dała im trochę czasu, aby przetrawili jej słowa. Din zrozumiała je jako pierwsza.
- Czy ciotunia sugeruje, że tacie potrzeba regularnego dopływu ludzkiej krwi?
- Tak jest, Din. To najprostszy sposób. Być może na dłuższą metę również jedyny. Jeśli nie jesteście w stanie znaleźć dla niego regularnego dopływu krwi ludzi, potrzeba mu będzie ogromnych ilości krwi różnych zwierząt, żeby wyrównać ewentualne braki w ludzkiej diecie. Podam wam przykład dieta świń jest podobna do naszej, ale jedzą one mniej owoców i nie jedzą wieprzowiny. W sumie to moglibyście załatwić kilka świń, które będziecie karmić specjalnymi potrawami. Ich krew mogłaby wtedy stanowić uzupełnienie krwi innych zwierząt. To jednak wiąże się z dużym wysiłkiem. Moglibyście robić koktajle z krwi kur, kóz, świń, psów i kotów, aczkolwiek nikt wcześniej tego nie robił Przynajmniej ja o tym nie wiem. Skutki takich działań byłyby, w najlepszym przypadku, ciężkie do przewidzenia. Dlatego rozwiązanie jest proste jak drut potrzebujecie ludzkiej krwi. Sprawdziłam próbki Henga i sprawa jest jasna. On nie ma krwi. Ani. Kropli. Krwi! Pokażę wam.
Da sięgnęła do swojej torby. Wyciągnęła z niej mech, owinięty w liść bananowca.
- To próbka moczu waszego ojca. A teraz patrzcie rozkazała staruszka, podpalając mech. Płomienie skwierczą delikatnie. To przez wilgoć. Przyjrzyjcie się im jednak. Są bezbarwne, a to oznacza, że w krwi nie ma witamin, soli, niczego W jego żyłach płynie zwykła woda, nawet jeśli jest lekko czerwonawa. Jeśli chcecie możemy go później wykrwawić i sami zobaczycie. Gdyby płynęła w nim prawdziwa krew, mech już dawno by wysechł, a podczas spalania widoczne byłyby kolory. Podobnie jest z tym kamieniem! Heng splunął na niego, ale nie ma tu śladów soli. Sama woda. Wasz ojciec nie ma ani kropelki krwi.
- Czy to bardzo źle, ciotuniu Szamanko? spytał Den.
- Źle? Czy to źle? Chłopcze, bez krwi ludzie nie mogą żyć. Bardzo cię kocham Den, ale bywasz strasznie durny. Pewnie tylko seks ci w głowie, jak wszystkim chłopcom w twoim wieku! Wasz ojciec zmienił się w wampira Czy ostatnimi czasy zdarzyło mu się ugryźć któreś z was?
- Nie, ciotuniu. Może gryzie kozy. My jednak o tym nie wiemy odparł Den.
- To poważna sprawa. Bardzo poważna. Słyszałam o takich przypadkach, ale przez całe moje moje bogate życie zawodowe nie miała okazji zobaczyć go na własne oczy zamyśliła się staruszka.
- Wow! zakrzyknął Den. Tata zmienił się w Pee Boba? W wampira? Niech no tylko opowiem znajomym! Heng Pee Bob! Ale ekstra!