Bezkrwawy - Owen Jones 4 стр.


- Wow! zakrzyknął Den. Tata zmienił się w Pee Boba? W wampira? Niech no tylko opowiem znajomym! Heng Pee Bob! Ale ekstra!

- Jak długo będzie jeszcze żył? spytała Din.

- Wszyscy staramy się go uratować, Din. A to oznacza, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Zrozumiano, Den? Absolutnie nikt, głupi chłopcze! Wan, jesteś pewna, że ten dzieciak jest z naszego rodu? szamanka rzuciła kobiecie oskarżycielskie spojrzenie. Wan odpowiedziała najbardziej pogardliwym wzrokiem, na jaki mogła się zdobyć wobec staruszki, która kilka chwil temu uratowała życie jej umierającego męża.

- No dobrze, takie macie możliwości. Koniec końców sami musicie podjąć decyzję. Wszak będziecie zmuszeni przyrządzać remedium dla Henga, które musi przyjmować przez resztę swojego życia. Na jego przypadłość nie ma bowiem lekarstwa podsumowała Da.

Szamanka oparła się o jeden ze wsporników. Zamknęła oczy niczym książkę, kończąc spotkanie. Pozostali członkowie rodziny Lee spojrzeli na nią, a potem po sobie. Zastanawiali się, jak uda im się wybrnąć z tego kłopotu.

Wydawało się, że ciotunia wpadła w trans, a może nawet zasnęła. W tym czasie reszta radziła wspólnie, jak powinien wyglądać ich następny krok.

- Cóż - zaczęła Wan. Ciężko będzie brać krew od tutejszych, prawda? Większość z nich nie oddałaby kożucha z mleka, a co dopiero pintę własnej krwi. A nie stać nas, by im za nią płacić.

- Możemy polować na turystów. Wykrwawialibyśmy ich, przelewali ich krew do butelek, a następnie przechowywali je w lodówce zaproponował Den.

- Przecież tu prawie nikt nie przyjeżdża, Den odpowiedzi matki towarzyszyło zniecierpliwione cmoknięcie.

- To może będziemy robili koktajl z krwi różnych zwierząt, a raz w miesiącu każde z nas dawałoby od siebie po pincie własnej zastanawiała się Din.

- Hmmm Nie mam pojęcia, ile krwi można oddać rocznie, ale dwanaście pint zdaje się dużą ilością. Mimo to, dziękuję ci za ten pomysł, skarbie odparła Wan. A może dalsi krewni chcieliby od czasu do czasu dawać krew? Wasz ojciec jest tu bardzo lubiany

- Możemy kupować krew nieboszczyków wyrwał się Den.

- Wydaje mi się, że krew musi pochodzić od żywych, kochanie. Jeśli serce przestaje bić, nie ma czego wypompowywać rzekła matka.

- No to moglibyśmy powiesić ich do góry nogami i zamontować im kranik w gardle albo w sercu albo i tu i tu - nalegał Den.

- Rozumiem. Zatem jeśli cała rodzina opłakuje śmierć ich starej matki, ty pobiegniesz do nich zanim jej zwłoki zdążą ostygnąć i spytasz się, czy możesz powiesić jej truchło do góry nogami, żeby przelać całą krew do wiadra i dać twojemu ojcu do wypicia. Jak twoim zdaniem może się to zakończyć, co?

- Moglibyśmy zapytać, czy nie możemy wziąć trochę krwi zanim

- Ani mi się waż sugerować takich nikczemnych głupot! rozgniewała się matka.

- A może dzieci A może nie, co? Den spróbował jeszcze raz aż w końcu zamilkł, jako że wszystkie jego sugestie zostały odrzucone.

- No to podsumujmy, co wymyśliliśmy do tej pory. Zebrać krew od krewnych lub zrobić koktajl z krwi zwierząt. Nie mamy pewności, że którykolwiek z tych pomysłów będzie skuteczny. Jeszcze jakieś propozycje? spytała Wan.

- Moglibyśmy Albo nie - mruknął Den.

- Nieważne jak bardzo to głupie, wyduś to z siebie rozkazała mu matka. Jesteśmy przyparci do muru i musimy rozważyć każdą możliwość.

- No bo Mógłbym zostać muzułmaninem. Wtedy wziąłbym sobie cztery żony i mielibyśmy czwórkę nowych dawców. A jeśli każda z nich miałaby czwórkę dzieci, wtedy byłaby kolejna szesnastka i

- Dobra, Den. Wystarczy. Teraz żałuję, że zmusiłam cię do mówienia Zaraz jeszcze zasugerujesz, że twoja siostra powinna się puszczać za dwie pinty na dzień dobry!

Din zarumieniła się mocno na samą myśl. Była w szoku, że jej matce przeszło coś takiego przez usta. Z kolei Den zrobił zamyśloną minę i zaczął kiwać głową, aż w końcu Wan poczęstowała go kopniakiem.

- Moim zdaniem mamy jeszcze dwa problemy, których nawet nie poruszyliśmy odezwała się Din. Ciotunia Da powiedziała, że tatuś musi zaakceptować nasz plan, bo przecież to on będzie to pił. No i potrzebujemy czegoś już na jutro.

- Jutro możemy dać mu koktajl z mleka i koziej krwi. Twój ojciec woli go od tego z krwią koguta. Masz jednak rację, że niedługo będziemy musieli mieć coś na stałe. Później spytamy o to ciotunię. Jeśli natomiast chodzi o Ta, dopóki nie nabierze wystarczająco sił żeby samodzielnie zadbać o swoje żywienie, będzie musiał spożywać cokolwiek mu podamy i jeszcze za to podziękować. Jestem jednak pewna, że byłby ci wdzięczny za troskę stwierdziła matka.

Wkrótce cała trójka na kilka minut dała się pochłonąć własnym myślom. Wówczas Da obudziła się.

- I co? Przyszły wam do głowy jakieś nowe pomysły? A raczej, rozwiązania?

- Nie, ciotuniu przyznała Wan. Den miał kilka kreatywnych pomysłów, ale nie są one możliwe do zrealizowania. Niestety, utknęliśmy na tych samych propozycjach, które wyszły od ciebie kilka godzin temu.

- No tak. Spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale szczerze powiedziawszy, to faktycznie bardzo trudny orzech do zgryzienia. Ja sama trafiłam na mieliznę podczas moich medytacji. Robi się już późno i jestem coraz bardziej zmęczona. Prześpijmy się z tym problemem. Dzieci, czy któreś z was mogłoby odstawić mnie do domu?

W domostwie Lee wszyscy czekali z kolacją na powrót Dena. Po posiłku sprawdzili co u zwierząt, wzięli kolejno prysznic i kilka ostatnich chwil tego dnia spędzili razem. Chcieli położyć się dziś wcześniej, ponieważ wszyscy byli wypruci emocjonalnie. Ponadto żadne z nich nie chciało iść na górę samotnie. W końcu czekał tam na nich wampir.

Wan miała nawet opory przed położeniem się z nim do jednego łóżka. Wygrało jednak poczucie obowiązku małżeńskiego. Jako najstarsza poszła pierwsza. Trzymała w dłoni świecę, a jej dzieci podążały nieśmiało za nią.

Zatrzymali się przed łożem małżeńskim i zdębieli. Heng siedział na nim wyprostowany. W mroku pokoju lśniła jego blada skóra i koralowe oczy.

- Dobry wieczór, rodzinko! przywitał ich niskim, grobowym głosem.

Całą trójka udała się do swoich łóżek. Żadne z nich nie mogło oderwać oczu od Henga. Mężczyzna nawet nie drgnął, tylko gapił się przed siebie.

1 3 PEE POB HENG

Ostatecznie cała rodzina usnęła z wyczerpania. Rankiem Heng był całkowicie opatulony kocami, a głowę miał przykrytą poduszką.

Pozostali szybko zeszli na dół, starając się jak najprędzej przemknąć obok łóżka głowy rodziny.

- Widziałaś jak tata wczoraj wyglądał, mamo? spytał Den. Jego oczy i skóra niemal rozświetlały całą izbę ale czy to w ogóle były jego oczy? Przecież normalnie miał czarne kółka na białym tle, tak jak my. A teraz kółka były czerwone, a tło różowe. To chyba przez tę krew, prawda?

- Nie mam pojęcia, kochanie. Może masz rację. Lepiej pójdź po więcej, a twoja siostra niech zajmie się mlekiem. Pamiętasz jak wasza ciotunia pobierała krew?

- Tak, mamo. Tym razem wezmę ją od innego kozła, dobrze? Ten wczorajszy powinien jeszcze trochę wydobrzeć.

- To dobry pomysł, Den. Każdego dnia bierz krew od innego kozła, a Din niech doi normalnie. Na chwilę obecną całe kozie mleko będzie dla waszego ojca, zgoda? Potrzebuje go o wiele bardziej niż my. Chyba nie chcemy żeby zgłodniał w środku nocy, prawda?

- Zdecydowanie nie mamo! Wczoraj ledwo udało mi się zasnąć. Strasznie się bałem, że tata zacznie krążyć po mieszkaniu i szukać czegoś lub kogoś do zjedzenia.

- Na razie nie zamartwiaj się takimi rzeczami. Ja leżę najbliżej, więc w razie czego będę jego pierwszym celem. Jednak jeśli zobaczysz na naszym łożu wór wysuszonej skóry, wyprowadź się. Zrób to samo w przypadku dostrzeżenia któregoś ranka czterech czerwonych ślepi, gapiących się na ciebie zza naszej moskitiery.

- Pewnie, mamo! To ja pędzę po tę krew. A gdzie podziała się Din?

- Nie wiem. Może wzięła się już za dojenie. Bierz się do roboty, a ja pojadę motocyklem po ciotunię Da. Przyda nam się jej pomoc. Nie idźcie z siostrą do ojca dopóki nie wrócę, zrozumiano?

- Tak, mamo. Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać, ale co jeśli on zejdzie do nas?

- To chyba się nie stanie Gdy wstawałam spał jak suseł. I tak wrócę szybko. Jednak gdyby faktycznie wstał, nie pozwalajcie mu pocałować się na powitanie.

Kobieta powróciła po dziesięciu minutach wraz z Da. Gdy pojawiła się pod chatką staruszki, ta siedziała przy stole, jakby czekając na nieuchronną wizytę od kogoś z domostwa Henga. Po przyjeździe kobiet pan Lee wciąż spał na górze, Din załatwiła mleko a Den powoli kończył zdobywanie krwi.

- Dobrze - zaczęła Da. Na razie zalecam miksturę koziego mleka i krwi, w proporcjach 50/50. Dodamy jeszcze łyżeczkę bazylii, pół łyżeczki kolendry i szczyptę tego. Wymieszajcie wszystko porządnie i gotowe. Podawajcie mu pół litra rano i tyle samo przed snem. Na razie powinno wystarczyć. I pod żadnym pozorem nie podawajcie mu czosnku to bardzo źle służy wampirom! Chodźmy do niego.

- Ciotuniu Da, zanim to zrobimy powinnam ci powiedzieć, że przez większość wczorajszej nocy siedział wyprostowany na łóżku, świecąc się jak latarnia. Miał przeraźliwie bladą skórę, różowe oczy i czerwone źrenice relacjonowała Wan. A gdy do nas przemówił Na Buddę! Nigdy nie słyszałam czegoś podobnego. Powiedział Dobry wieczór, rodzinko, ale tak dziwnym i niskim głosem To było naprawdę straszne.

- Teraz to nieważne Chodźmy go obejrzeć.

Wzięli flakon z koktajlem i poszli na górę. Gdy otworzyli izbę, wewnątrz było ciemno jak oko wykol. Wszystkie okiennice były zamknięte. Wan wyszła za próg po świecę. Zapaliła ją za pomocą zapalniczki i wróciła do pomieszczenia. W tym czasie Da zdążyła zbliżyć się do łoża, w którym spał Heng.

Blask świecy nie ujawnił żadnych nowinek, więc kobiety odwiązały moskitierę i usiadły po obu stronach łóżka. Wan odsunęła zasłony. Jej oczom okazał się on, leżący nago na plecach, z rozłożonymi rękami i otwartymi oczami. Właściwie były to dwa głębokie, czerwone kółka osadzone w różowych migdałach, które z kolei tkwiły w upiornej, beznamiętnej masce będącej kiedyś twarzą mężczyzny. Jego wargi były ledwo widoczne.

Kobieta spojrzała pytająco na Da. Staruszka przyglądała się pacjentowi. Położyła zewnętrzną część dłoni na jego czole i wcale nie była zaskoczona, że ma ono temperaturę pokojową.

- Jak się dziś czujesz, Heng? spytała jego żona.

- Głodny Nie, spragniony odparł. Słowa toczyły się z jego ust niczym głazy po skalnym zboczu.

- Dobrze, skarbie. Usiądź sobie i damy ci trochę pysznego koktajlu.

Panie zmieniły ułożenie poduszek, pomogły Hengowi usiąść i opatuliły go kocem.

- Wypij to, kochany powiedziała Wan. To ten sam napój, który tak ci wczoraj posmakował.

Da nalała trochę płynu do szklanki i wsadziła do niej słomkę. Mężczyzna wypił dwie porcje różowego napoju z zieloną ziołową pianką. Zdawało się, że nieco po nich odżył. Przeciągnął się i rozejrzał dookoła jakby pierwszy raz widział swój pokój.

- Smakowało, co Heng? spytała Da. Widzę, że jesteś o wiele bardziej żywy. Czy dasz radę zejść dziś na dół? Trochę słońca dobrze ci zrobi Wyglądasz nieco blado Nie jesteś przyzwyczajony do siedzenia pod dachem, prawda?

Heng przyjrzał się jej jakby mówiła do niego w obcym języku. Następnie przeniósł spojrzenie na żonę.

- Chcesz iść do toalety, Heng? Dawno się nie wypróżniałeś. Wszystko w porządku tam na dole? Może przynieść ci wiadro?

- Tak, to dobry pomysł. Chcę do toalety, ale najpierw napiję się jeszcze koktajlu.

Żadna z kobiet nie wiedziała ile może go pić, więc pozwoliły mu w pełni zaspokoić pragnienie. Heng wypił cały litr.

Da przechyliła się do tyłu i obserwowała jak Wan pomaga mu się ubrać. Koktajl zaczynał działać i mężczyzna stawał się coraz bardziej energiczny.

- No to chodź, skarbie. Ubierzesz się i pójdziemy na dół.

Kobiety wzięły dygoczącego Henga pod ręce i pomogły mu wstać. Zachowywał się jak rower z rozklekotanym kołem. Gdy udało im się zaprowadzić go na półpiętro, skrzywił się nieco na widok światła. Jednak kto by tak nie zrobił po półtora dnia w całkowicie ciemnym pokoju? Den i Din przyglądali się schodzącemu po schodach ojcu, któremu pomagały ciotka i żona. Wyglądał trochę jak pijany.

Dzieci przeraziło, że mężczyzna wyglądał tak krucho i inaczej. Heng zawsze był chudy, ale teraz był wyniszczony, biały jak śnieg, natomiast zamiast oczu miał dwa czerwone punkciki. Gdy zbliżył się do stołu przesunęły się, ponieważ mężczyzna musiał odpocząć.

- Den, masz jeszcze gdzieś te stare okulary przeciwsłoneczne? Oczy twojego ojca są teraz bardzo wrażliwe, więc mogłyby mu się przydać spytała matka.

- Wan, dasz radę sama zaprowadzić Henga do toalety czy Den ma ci w tym pomóc? rzekła Da.

- Powinnam dać radę.

Poszli dalej. Heng osłaniał wolną ręką oczy przed słońcem. Po piętnastu minutach posadzono go znowu przy stole. Wydawał się wyczerpany tą wyprawą.

- Din, skocz na górę po prześcieradło i kilka poduszek, dobrze? Dziś ojciec będzie odpoczywał tutaj. Przyda mu się trochę świeżego powietrza i słońca. Nigdy w życiu nie przebywał tyle czasu w pomieszczeniu, więc jego organizm nie jest do tego przyzwyczajony. Spójrz w jakim jest stanie

Heng co chwila przyglądał się swoim bliskim. Wydawało się jednak, że w ogóle nie rozumie o czym rozmawiają. Przygotowali mu wygodne posłanie, a Den przyniósł ogromne okulary przeciwsłoneczne, które były jego dumą jeszcze dziesięć lat temu kiedy były modne.

Efekt był taki, że Heng wyglądał jak jakiś dziwaczny ptak w okularach, oparty o wspornik i owinięty prześcieradłem.

- Cóż, dzieci. Lepiej pójdźcie przygotować dla ojca więcej koktajlu. Wydaje się mieć dziś spory apetyt, a to znak, że postępujemy prawidłowo. Czujesz się już lepiej, prawda Ta?

Wszyscy czekali na jakąś reakcję. W końcu mężczyzna kiwnął głową, przez co wyglądał zupełnie jak sowa. Den i Din odeszli chichocząc. Bardzo ciężko było im przyrównać istotę przy stole do tego jak ich ojciec wyglądał zaledwie dobę temu.

- Ciotuniu, czy powinnam przygotować Hengowi na wieczór coś normalnego do jedzenia? spytała Wan.

- Nie zaszkodzi mu to, ale też nie zastąpi koktajlu odparła staruszka.

Назад Дальше