Odnaleziona - Морган Райс 4 стр.


Tuż obok przebiegła grupka dzieci, ganiających jedno drugie, śmiejących się i w tej samej chwili wzbite przez nie kłęby kurzu osiadły na stopach Caitlin. Spojrzała w dół i uświadomiła sobie, że ulice nie były tutaj wybrukowane – pomyślała, że była to zbyt mała miejscowość, by było ją stać na utwardzone ulice. A jednak wiedziała, że Nazaret z czegoś słynęło i nie dawało jej spokoju to, że nie mogła przypomnieć sobie, z czego. Kolejny raz pluła sobie w brodę, że nie uważała na lekcjach historii.

– To miasto, w którym żył Jezus – powiedział Caleb, czytając w jej myślach.

Caitlin poczuła, jak kolejny raz zaczerwieniła się, kiedy w tak prosty sposób pochwycił jej myśli. Nic przed nim nie ukrywała, lecz mimo to nie chciała, by odczytywał jej myśli, kiedy w grę wchodziły jej głębokie uczucia do niego. Czuła się wówczas skrępowana.

– Żyje tutaj? – spytała.

Caleb skinął głową.

– Jeśli przybyliśmy w jego czasach – powiedział. – Najwyraźniej trafiliśmy do pierwszego wieku. Widać po ich ubraniach, po architekturze. Byłem już tu kiedyś. Ciężko zapomnieć te czasy i to miejsce.

Na myśl o tym Caitlin otworzyła szeroko oczy.

– Naprawdę sądzisz, że mógłby tu być? Jezus? Że chodzi tymi ścieżkami? Teraz? W tym mieście?

Caitlin ledwie to pojmowała. Próbowała wyobrazić sobie, jak skręca za róg i ni stąd ni zowąd napotyka Jezusa. Ta myśl zdawała się niewyobrażalna.

Caleb zmarszczył brwi.

– Nie wiem – powiedział. – Nie wyczuwam jego obecności. Być może rozminęliśmy się z nim.

Caitlin zaniemówiła. Rozejrzała się wokół z respektem.

Czy mógł tu być? zastanawiała się.

Oniemiała z wrażenia i poczuła jeszcze większe znaczenie ich misji.

– Może tu być, to ten okres – powiedział Caleb. – Ale niekoniecznie w Nazaret. Dużo podróżował. Do Betlejem. Nazaretu, Kafarnaum – i Jerozolimy, oczywiście. Nie jestem jednak pewien, czy jesteśmy dokładnie w czasach, kiedy tu był. Jeśli tak, to może być wszędzie. Izrael jest duży. Gdyby był tu, w tym mieście, wyczulibyśmy to.

– Co masz na myśli? – spytała zaciekawiona Caitlin. – Jakie to uczucie?

– Nie potrafię tego wyjaśnić. Ale wiedziałabyś. Ta jego moc. Nie przypomina niczego, co kiedykolwiek doświadczyłaś.

Nagle Caitlin przyszło coś do głowy.

– Widziałeś go kiedyś? – zapytała.

Caleb potrząsnął głową powoli.

– Nie, nie z bliska. Raz byłem w tym samym mieście, o tej samej porze. Jego energia była przytłaczająca. Niepodobna do niczego, co kiedykolwiek czułem.

Caitlin ponownie zdumiała się, słysząc o tym, czego świadkiem był Caleb, o tych wszystkich miejscach i chwilach, których doświadczył.

– Jest tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć – powiedział Caleb. – Musimy wiedzieć, który jest rok. Problem polega oczywiście na tym, że nikt nie liczył lat w sposób, w jaki my to robimy, jeszcze długo po śmierci Jezusa. Nasz rok kalendarzowy opiera się przecież na roku jego narodzin. Kiedy żył, nikt nie liczył lat według daty jego narodzin – większość ludzi nie wiedziała nawet, kim był! Kiedy więc zapytamy ludzi, który jest rok, pomyślą, że oszaleliśmy.

Caleb rozejrzał się uważniej, jakby szukając jakichś wskazówek. Caitlin postąpiła podobnie.

– Wyczuwam jednak, że jest w tych czasach – powiedział powoli Caleb. – Tylko nie tutaj.

Caitlin zlustrowała wioskę z szacunkiem.

– Ale to miasteczko wydaje się takie małe, takie proste. Nie przypomina wielkiego, biblijnego miasta, które sobie wyobrażałam. Wygląda, jak każde inne miasto położone na pustyni.

– Masz rację – odparł Caleb. – Ale właśnie tu mieszkał. Nie w jakimś wspaniałym miejscu, tylko tu, pomiędzy tymi ludźmi.

Poszli dalej, aż w końcu skręcili za róg i znaleźli się na niewielkim placu w samym centrum miasteczka. Był to prosty, mały plac, wokół którego stały niewielkie budynki, a na środku znajdowała się studnia. Caitlin rozejrzała się wokół i dostrzegła siedzących w cieniu starszych ludzi trzymających w dłoniach trzcinowe laski i wpatrujących się w pusty, zakurzony plac.

Zbliżyła się wraz z Calebem do studni. Caleb podniósł rękę i zaczął kręcić zardzewiałą korbą. Powoli sparszywiała lina zaczęła unosić w górę kubeł z wodą.

Caitlin nabrała zimnej wody w złożone dłonie i opryskała sobie twarz. W panującej spiekocie woda przyniosła jej prawdziwa ochłodę. Opryskała twarz jeszcze raz, a potem długie włosy, przeczesując je palcami. Były brudne i tłuste. Zimna woda była niczym zbawienie. Oddałaby wszystko, aby móc wziąć prysznic. Potem nachyliła się, nabrała w dłonie kolejną porcję i wypiła. Miała sucho w gardle i woda dobrze jej zrobiła. Caleb postąpił podobnie.

Obydwoje w końcu odchylili się i oparli o studnię, po czym przeczesali wzrokiem plac. Nie było tu żadnych wyjątkowych budynków, żadnych wskazówek, gdzie powinni się udać.

– Więc, gdzie teraz? – spytała w końcu.

Caleb rozejrzał się, mrużąc oczy przed słońcem i zasłaniając je dłońmi. Zdawał się tak samo zdezorientowany, jak i ona.

– Nie wiem – powiedział beznamiętnym głosem. – Jestem w kropce.

– W innych czasach i miejscach − kontynuował – zazwyczaj nasze wskazówki ukryte były w jakichś kościołach, czy też klasztorach. W obecnych czasach jednak nie ma żadnych kościołów. Chrześcijaństwo nie istnieje. Nie ma żadnych chrześcijan. Dopiero po śmierci Jezusa ludzie zaczęli wokół niego tworzyć religię. W tych czasach istnieje tylko jedna religia. Religia Jezusa: judaizm. Jezus był przecież Żydem.

Caitlin starała się to wszystko pojąć. A było to tak bardzo skomplikowane. Jeśli Jezus był Żydem, jak to sobie pomyślała, to oznaczało, że musiał modlić się w synagodze. Nagle przyszła jej pewna myśl do głowy.

– Może w takim razie najlepszym miejscem, w którym powinniśmy ich szukać, jest to, w którym Jezus się modlił. Może powinniśmy poszukać synagogi.

– Myślę, że masz rację – powiedział Caleb. Jakby nie było, wszelakie inne praktyki religijne, jeśli w ogóle można je tak nazwać, uprawiane były w tych czasach przez pogan – i skupiały się na wielbieniu bożków. Jestem pewien, że Jezus nie oddawałby czci w pogańskiej świątyni.

Caitlin rozejrzała się ponownie po mieście, mrużąc oczy i starając się wyszukać jakiś budynek przypominający synagogę. Nie znalazła jednak ani jednego. Wszystkie były prostymi, mieszkalnymi domami.

– Nic nie widzę – powiedziała. – Wszystkie budynki są według mnie podobne do siebie. Zwykłe małe domki.

– Ja też nic nie dostrzegam – powiedział Caleb.

Nastąpiła długa chwila ciszy; Caitlin starała się wszystko przemyśleć. W jej głowie kotłowało się od wszelkich możliwych rozwiązań.

– Myślisz, że mój Tata i tarcza wiążą się w jakiś sposób z tym wszystkim? – spytała. – Myślisz, że jeśli pójdziemy do miejsc, w których był Jezus, to doprowadzi nas to do mojego Taty?

Caleb zwęził oczy, jakby namyślając się nad odpowiedzią przez dłuższy czas.

– Nie wiem – odparł w końcu. – Ale najwyraźniej twój Tata strzeże wielkiej tajemnicy. Tajemnicy, która ma znaczenie nie tylko dla wampirzego rodzaju, ale dla całej ludzkości. Tarczy, czy też broni, która zmieni naturę wszystkich ludzi już na zawsze. Musi być niezwykła. I wydaje mi się, że może pomóc nam dotrzeć do twojego ojca tylko bardzo potężna osoba. Jak Jezus. Według mnie, to by miało sens. Być może, żeby znaleźć jednego, musimy najpierw odnaleźć drugiego. Przecież to twój krzyżyk otworzył zamki do kluczy i sprowadził nas tutaj. I prawie wszystkie wskazówki znaleźliśmy w kościołach i klasztorach.

Caitlin starała się to pojąć. Czy było to możliwe, by jej Tata znał Jezusa? Czy był jednym z jego uczniów? Myśl ta była oszałamiająca, a wrażenie tajemniczości związanej z jego osobą tylko się pogłębiło.

Usiadła na studni, rozglądając się po sennej mieścinie, całkiem zbita z tropu. Nie miała pojęcia, gdzie powinna zacząć poszukiwania. Nic nie wyróżniało się jakoś szczególnie w całej okolicy. Co więcej, była coraz bardziej zdesperowana, by odszukać Scarlet. Owszem, pragnęła znaleźć swego ojca; czuła, jak cztery klucze praktycznie płonęły w jej kieszeni. Nie widziała jednak żadnej wskazówki, by ich użyć – a ciężko jej było skupić się na ojcu, kiedy myśli wypełniała Scarlet. Świadomość tego, że była tam gdzieś sama, samiutka, rozdzierała jej serce. Kto wie, może akurat znajdowała się w jakimś niebezpieczeństwie?

Choć z drugiej strony, nie wiedziała również, gdzie szukać Scarlet. Czuła przemożną bezradność.

Nagle w bramie pojawił się pastuch i powoli skierował się na plac, a za nim podążały jego owce. Miał na sobie długa białą szatę i zakrywający głowę przed słońcem kaptur. Zmierzał w ich kierunku, podpierając się kosturem. Caitlin pomyślała na początku, że szedł do nich, ale potem zdała sobie z czegoś sprawę: szedł do studni. Szedł tu jedynie po to, by się napić, a oni akurat stali na drodze.

Kiedy podszedł bliżej, owce stłoczyły się wokół niego, zapełniając plac i kierując się w stronę studni. Musiały wiedzieć, że była pora pojenia. Po chwili Caitlin i Caleb znaleźli się pośród stada. Łagodne zwierzęta torowały sobie drogę do wody. Powietrze wypełniło ich niecierpliwe beczenie, ponaglające pasterza, by się nimi zajął.

Caitlin i Caleb usunęli się z drogi, kiedy pasterz podszedł do studni i zaczął kręcić zardzewiałą korbą, podnosząc kubeł z wodą. Zdjął kaptur i sięgnął po wodę.

Caitlin była zaskoczona, kiedy zobaczyła, że był całkiem młody. Miał wielką, gęstą jasną czuprynę, taką samą brodę i jasne, niebieskie oczy. Uśmiechnął się i Caitlin zauważyła na jego twarzy, wokół oczu, zmarszczki od słońca. Poczuła też emanujące z niego ciepło i życzliwość.

Chwycił przelewający się kubeł wody i mimo potu na czole, mimo, że wyglądał na spragnionego, odwrócił się i wlał pierwszą porcję do koryta znajdującego się u podstawy studni. Owce stłoczyły się wokół niego, becząc i rozpychając się podczas picia.

Caitlin ogarnęło osobliwe przeczucie, że być może ten mężczyzna coś wiedział, że być może pojawił się na ich drodze nie bez powodu. Pomyślała, że jeśli Jezus żył, być może ten mężczyzna słyszał coś o nim.

Poczuła zdenerwowanie i odchrząknęła.

– Przepraszam? – powiedziała.

Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nią, a ona poczuła moc skrytą w jego oczach.

– Szukamy kogoś. Zastanawiam się, czy wiesz, gdzie mieszka.

Mężczyzna zmrużył oczy i w tej samej chwili Caitlin odniosła wrażenie, że przejrzał ją na wylot. To było niesamowite.

– Mieszka – odparł mężczyzna, jakby czytał w jej myślach. – Lecz już go tu nie ma.

Caitlin nie mogła w to uwierzyć. To była prawda.

– Dokąd poszedł? – spytał Caleb. Caitlin usłyszała w jego głosie wielkie przejęcie. Wyczuła, jak rozpaczliwie zależało mu, by się tego dowiedzieć.

Mężczyzna przeniósł wzrok na Caleba.

– Cóż, do Galilei – odparł mężczyzna, jakby to było coś oczywistego. – Nad morze.

Caleb zmrużył oczy.

– Kafarnaum? – spytał niepewnie Caleb.

Mężczyzna pokiwał głową.

Caleb otworzył szeroko oczy, uzmysłowiwszy coś sobie.

– Wielu za nim podąża – powiedział tajemniczo pasterz. – Szukajcie, a znajdziecie.

Po chwili mężczyzna spuścił głowę, odwrócił się, by odejść, a jego owce wraz z nim. Wkrótce pokonał cały plac.

Caitlin nie mogła pozwolić mu odejść. Jeszcze nie. Musiała dowiedzieć się więcej. I wyczuwała, że ukrywał coś przed nią.

– Zaczekaj! – krzyknęła.

Pasterz zatrzymał się i odwrócił, po czym spojrzał na nią.

– Znasz mojego ojca? – spytała.

Ku jej zaskoczeniu mężczyzna skinął głową powoli.

– Gdzie jest? – spytała Caitlin.

– Tego musisz sama się dowiedzieć – powiedział. – To ty jesteś tą, która niesie klucze.

– Kim on jest? – spytała, rozpaczliwie chcąc się tego dowiedzieć.

Mężczyzna pokręcił powoli głową.

– Jestem zaledwie pasterzem, którego mijasz po drodze.

– Ale ja nawet nie wiem, gdzie szukać! – odparła zdesperowana Caitlin. – Proszę, muszę go znaleźć.

Pasterz uśmiechnął się powoli.

– Zawsze tam, gdzie akurat jesteś – powiedział.

To powiedziawszy, nakrył głowę kapturem, odwrócił się i przeszedł przez plac. Minął sklepioną bramę i chwilę później znikł razem ze swymi owcami.

Zawsze tam, gdzie akurat jesteś.

Słowa mężczyzny dzwoniły jej w uszach. W jakiś sposób wyczuwała, że nie była to tylko alegoria. Im więcej się nad tym zastanawiała, tym bardziej czuła, że powinna potraktować je dosłownie. Jakby mówił jej, że wskazówka była dokładnie tu, gdzie się teraz znajdowała.

Odwróciła się nagle i przeszukała studnię, tę, na której przed chwilą siedzieli. Tym razem coś wyczuwała.

Zawsze tam, gdzie akurat jesteś.

Uklękła i przesunęła dłońmi po starym, gładkim kamiennym murku. Przeszukała całą jego powierzchnię, będąc bardziej niż pewną, że coś tam było, że dotarła do wskazówki.

– Co robisz? – spytał Caleb.

Caitlin przeszukiwała gorączkowo każdą szczelinę, każde pęknięcie w skalistym budulcu, czując, że była na dobrym tropie.

W końcu, kiedy dotarła do połowy studni, zatrzymała się. Znalazła pęknięcie, które było nieco większe od pozostałych. Wystarczająco duże, by wsunęła tam swój palec. Otaczający je kamień był nieco zbyt gładki, a otwór za duży.

Caitlin sięgnęła i spróbowała podważyć kamień. Wkrótce zaczął się poruszać. Obluzowała go jeszcze bardziej, aż wydobyła go z podstawy studni. Ku jej zdumieniu znajdowała się tam niewielka skrytka.

Caleb podszedł bliżej i nachylił się nad nią, kiedy ona sięgnęła w dół mrocznego otworu. Poczuła coś zimnego i metalowego i powoli wyjęła na zewnątrz.

Podniosła dłoń do światła i wyprostowała palce.

Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Scarlet stała wraz z Ruth na końcu ślepej uliczki, odwrócona tyłem do muru i obserwowała ze strachem grupkę łobuzów, którzy szczuli na nią swego psa. Chwilę później ogromny, dziki pies rzucił się na nią, chcąc zatopić kły w jej szyi. Wszystko działo się tak szybko, że Scarlet nie miała pojęcia, co robić.

Zanim zdążyła zareagować, Ruth nagle warknęła i zaatakowała psa. Skoczyła w powietrze i starła się z nim w pół lotu, zatapiając mu kły w krtani. Wylądowała na nim, przyszpilając do ziemi. Pies musiał być dwukrotnie większy od niej, a jednak Ruth zdołała przygwoździć go bez trudu i nie pozwoliła mu się podnieść. Zaciskała kły z całych sił, aż w końcu pies przestał walczyć i padł.

– Ty mała suko! – krzyknął stojący na czele grupy chłopak. Był wściekły.

Wyskoczył przed resztę i rzucił się na Ruth. Podniósł naostrzony na jednym końcu, niczym włócznia, kij i pchnął w odsłonięty kark Ruth.

Zadziałał refleks i Scarlet ruszyła z miejsca. Nie namyślając się nawet, pognała w kierunku chłopca, wyciągnęła rękę i chwyciła kij w powietrzu, tuż zanim uderzył Ruth. Potem pociągnęła chłopaka do siebie, odchyliła się i kopnęła mocno w żebra.

Zasłabł, a ona kopnęła go ponownie, tym razem w twarz z półobrotu. Obrócił się i wylądował twarzą na kamieniach.

Ruth odwróciła się i natarła na grupkę chłopców. Skoczyła w powietrzu i zatopiła kły w szyi jednego z nich, przygniatając go do ziemi. Pozostało już tylko trzech.

Scarlet stała i obserwowała ich, kiedy nagle owładnęło nią jakieś nowe uczucie. Nie bała się już; nie chciała uciekać przed tymi chłopakami; nie musiała już tchórzyć i szukać kryjówki; nie potrzebowała ochrony swoich rodziców.

Coś w niej pękło, przekroczyła niewidzialną granicę, pokonała punkt zwrotny. Pierwszy raz w życiu poczuła, że nikt nie był jej potrzebny. Wystarczyła ona sama. I zamiast obawiać się nieznanego, napawała się swą mocą.

Czuła przepełniający ją gniew, jak wzrastał od palców u nóg przez całe ciało aż po skórę głowy. Był niczym energetyzujące uczucie, którego nie rozumiała, którego nigdy dotąd jeszcze nie doświadczyła. Nie chciała już uciekać przed tymi chłopakami. Nie zamierzała również pozwolić, by im się upiekło.

W tej chwili pragnęła jednego, zemsty.

Pozostała trójka chłopców patrzyła na nią w szoku, kiedy nagle na nich natarła. Wszystko stało się szybko, ledwie zdążyła to pojąć. Jej refleks był znacznie szybszy od ich poczynań. Miała wrażenie, że poruszali się w zwolnionym tempie.

Назад Дальше