Powrót Smoków - Морган Райс 6 стр.


Tłum rozszedł się, napięcie zniknęło i zastąpiło je poczucie ulgi. Odchodząc, wielu wojowników podchodziło do niej i na znak uznania, kładło jej rękę na ramieniu.

– Dobra robota – powiedział Anvin, patrząc na nią z uznaniem – Pewnego dnia zostaniesz dobrym, sprawiedliwym władcą.

Wieśniacy powrócili do swoich spraw, a razem z nimi wrócił gwar i zgiełk. Kyra odwróciła się w poszukiwaniu wzroku ojca. W obecności swoich ludzi ojciec nigdy nie był wobec niej zbyt wylewny. Tym razem nie było inaczej – z obojętnym wyrazem twarzy skinął tylko lekko głową na znak aprobaty.

Wtedy Kyra dostrzegła Anvina i Vidara przechodzących obok z włóczniami w dłoniach. Jej serce zaczęło szybciej bić.

– Czy mogę iść z wami? – zapytała Anvina, wiedząc, że szli na poligon, jak reszta ludzi ojca.

Anvin zerknął nerwowo na jej ojca, wiedząc, że nie pochwali tego pomysłu.

– Śnieg sypie coraz mocniej – Anvin najwyraźniej nie wiedział, co odpowiedzieć – I zmrok zapada.

– Was to nie powstrzymuje – nalegała Kyra.

Uśmiechnął się.

– Nie, nas to nie powstrzymuje – przyznał.

Anvin znowu spojrzał na jej ojca. Kyra odwróciła się i zobaczyła jak ten odchodzi bez słowa w stronę fortu.

Anvin westchnął.

– Szykuje się wspaniała uczta – powiedział, wdychając apetyczny zapach warzonej strawy – Lepiej idź do domu.

Kyra też to czuła. Powietrze było przesiąknięte kuszącym zapachem pieczonego mięsiwa. Jej bracia, jak i reszta mieszkańców grodu, zaczęli szykować się już do wieczerzy.

Ale Kyra odwróciła się i spojrzał tęsknie na pola ćwiczebne.

– Posiłek może zaczekać – stwierdziła – Trening nie może. Pozwól mi dołączyć.

Vidar uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Jesteś pewna, że jesteś dziewczyną, a nie wojownikiem? – zapytał Vidar żartobliwie.

– A nie mogę być dziewczyną i wojownikiem jednocześnie? – odpowiedziała.

Anvin ciężko wypuścił powietrze i pokręcił głową.

– Twój ojciec zmyje mi za to głowę – powiedział.

Wreszcie uśmiechną się do niej.

– Nie przyjmujesz odmowy – stwierdził – i masz więcej serca do walki niż połowa moich ludzi. Myślę, że możesz nam się przydać.

*

Kyra i Leo biegli przez śnieżny krajobraz, podążając za Anvinem, Vidarem i innymi wojownikami. Opady śniegu stawały się coraz intensywniejsze, ale ona o to nie dbała. Jak zawsze, gdy przechodziła przez Wrota Walk i wkraczała na teren kamiennego kręgu, przepełniało ją uczucie wolności i podekscytowania. Odetchnęła głęboko i wbiegła do miejsca, które kochała najbardziej na świecie, miejsca otoczonego kamiennym murem o średnicy może trzystu metrów, miejsca teraz pokrytego śniegiem, choć zwykle porośniętego gęsta zieloną trawą. Widząc wszystkich tych mężczyzn, szarżujących na koniach, dzierżących lance, celujących do odległych punktów, czuła, że wszystko jest teraz na swoim miejscu, że tak właśnie powinno wyglądać jej życie.

Ten poligon był zarezerwowany dla wojowników jej ojca; kobiety, ani chłopcy, którzy nie osiągnęli jeszcze pełnoletności i nie otrzymali stosownego zaproszenia, nie mieli tu wstępu. Brandon i Braxton, każdego dnia czekali z niecierpliwością na swoje zaproszenie – Kyra podejrzewała jednak, że ono nigdy nie nadejdzie. Wrota Walk były zarezerwowane dla szanownych, walecznych wojowników, a nie dla pyszałków, takich jak jej bracia.

Nigdzie indziej Kyra nie czuła się równie szczęśliwa. Pole ćwiczebne wypełnione było dziesiątkami najznakomitszych wojowników ojca, którzy przybili do fortu z najbardziej nawet odległych zakątków Escalonu. Byli tu ludzie z południa, z Thebus i Leptis; z Midlandu, głównie ze stolicy, Andros, ale także z gór Kos; byli ludzie z zachodu, z Ur; z terenów nadrzecznych Thusis i sąsiadującego Esephus. Byli tu też mężczyźni, pochodzący z okolic jeziora Ire oraz znad wodospadów Everfall. Każdy z nich dzierżył inna broń i zakuty był w zbroję charakterystyczną dla swojego regionu. I choć każdy z nich reprezentował inną warownię, wszyscy gotowi byli poświęcić swoje życie za Escalon i za jej ojca.

Jej ojciec, Szermierz dawnego Króla, człowiek wielce zasłużony i powszechnie szanowany, był w tym złamanym królestwie jedyną osobą, wokół której ludzie mogli się zjednoczyć. Gdy dawny Król poddał królestwo, to właśnie jej ojca nakłaniał lud do przejęcia władzy i podjęcia walk. Wraz z każdym nowym wojownikiem przybywającym do Volis, potęga grodu rosła, niemalże dorównując siłą stolicy. Być może to właśnie było powodem, dla którego Gwardia Lorda tak bardzo chciała ich poniżyć.

Na terenie całego Escalonu zgromadzenia rycerskie były surowo zabronione. Z obawy przed buntem, Lord Gubernator Pandezji pozbawił wojowników prawa do organizowania się. Volis rządziło się jednak innymi prawami. W interesie całego Królestwa było bowiem utrzymanie w tym miejscu jak najpotężniejszej armii, która mogłaby trzymać pieczę nad Płomieniami.

Kyra odwróciła się i hen tam na dalekim horyzoncie, za murami i białymi pagórkami, dojrzała łunę Płomieni. Ściana ognia, głęboka na pięćdziesiąt i wysoka na kilkaset metrów, chroniła wschodnią granicę Escalonu. Ciągnące się przez prawie osiemdziesiąt kilometrów Płomienie, były jedyną przeszkodą, odgradzającą Escalon od krainy dzikich trolli na wschodzie.

I nawet te potężne Płomienie w wielu przypadkach okazywały się być niewystarczającą przeszkodą dla trolli, które to przedzierały się przez ścianę ognia, by siać spustoszenie w całej okolicy. Gdyby nie heroiczni Strażnicy, którzy czuwali nad Płomieniami, Escalon niechybnie stałby się niewolnikiem trolli. Szczęśliwie dla mieszkańców Escalon, trolle panicznie bały się wody, dlatego atak mogły przeprowadzać wyłącznie drogą lądową, a Płomienie były jedyną barierą, która je przed tym powstrzymywała. Strażnicy patrolowali okolice bez ustanku, dlatego Pandesia ich potrzebowała. Wprawdzie, w okolicy stacjonowały też inne oddziały – poborowych, niewolników i kryminalistów, lecz ludzie jej ojca, Strażnicy, byli jedynymi prawdziwymi wojownikami, którzy wiedzieli, jak skutecznie ochronić Płomienie.

W zamian za tą posługę, Pandesia obdarzyła Volis i jej mieszkańców pewnymi swobodami, takimi jak prawo do trenowania na poligonach i noszenia prawdziwej broni – dzięki czemu mężczyźni mogli nadal czuć się wojownikami, nawet jeśli było to tylko złudzenie. Pielęgnowali więc w sobie ducha walki i miłość do wolności, choć każdy z nich wiedział, że los jego zależy od woli Lorda Gubernatora.

Tutaj jednak, na tym poligonie, ludzie ci stawali się wolni, mogli ze sobą współzawodniczyć, trenować i rozwijać swoje umiejętności. Reprezentowali wszystko, co najlepsze w Escalonie, byli najznakomitszymi wojownikami, znacznie lepszymi od tych, których szkoliła Pandezja, a każdy z nich gotowy był stanąć na straży Płomieni. Kyra niczego w świecie nie pragnęła bardziej, niż dołączyć do ich szeregów, i udowodnić ile jest warta. Chciała stacjonować przy Płomieniach, walczyć z prawdziwymi trollami i strzec swego Królestwa przed ich inwazją.

Wiedziała oczywiście, że to marzenie nigdy się nie spełni. Była zbyt młoda, żeby się zakwalifikować, no i była dziewczyną. Nie było żadnych innych dziewcząt w szeregach, a nawet gdyby były, jej ojciec nigdy by na to nie pozwolił.

Zaczęła tu przychodzić lata temu, kiedy była jeszcze dzieckiem. Wtedy mężczyźni pozwalali jej przypatrywać się swoim treningom. Po tym, jak oni opuszczali teren ćwiczebny, ona pozostawała tam, by dniem i nocą ćwiczyć w samotności sztukę władania mieczem i strzelania z łuku. Z początku byli zaskoczeni świeżymi śladami strzał w swoich tarczach, a jeszcze bardziej wtedy, gdy znajdowały się one w samym ich środku. Z czasem jednak przywykli do tego.

Kyra powoli zdobywała ich szacunek, zwłaszcza przy tych rzadkich okazjach, gdy pozwalano jej dołączyć to treningów. Po dwóch latach wspólnych szkoleń wiedzieli już, że ta drobna dziewczyna potrafi trafić do takich celów, do których żaden z nich trafić nie potrafi. Wtedy też nabrali szacunku do jej umiejętności i determinacji. Oczywiście, nigdy nie brała udziału w bitwach, nigdy nie zabiła człowieka, nie stała na straży Płomieni, ani nie walczyła z trollem. Nie potrafiła sprawnie władać mieczem, toporem ani halabardą, nie potrafiła też się bić. Nie była tak silna jak oni i ogromnie tego żałowała.

Kyra odkryła w sobie naturalny dar władania dwiema broniami: łukiem i kijem. Każda z nich czyniła ją groźnym przeciwnikiem, pomimo jej drobnej postury i płci. Strzelanie z łuku przyszło do niej naturalnie, zaś o swoim talencie do walki pałką, dowiedziała się przypadkowo, gdy wiele miesięcy temu bezskutecznie próbowała unieść miecz obusieczny. Do tej chwili pamięta, jak mężczyźni wyśmiewali jej starania, a żeby ją jeszcze bardziej poniżyć, jeden z nich rzucił w jej stronę kij.

– Zamiast miecza, może spróbuj unieść ten kijek!– krzyknął kpiąco. Kyra nigdy nie zapomniała tego upokorzenia.

Z początku, ludzie jej ojca brali tą pałkę za żart; ci dzielni mężczyźni, którzy władali mieczami obusiecznymi, toporami i halabardami, którzy mogli ściąć drzewo jednym zamachem, używali jej wyłącznie jako broni treningowej. Był on dla nich zabawką, a ona niepoważną małolatą.

Ona zaś zamieniła ten żart w zaskakujące narzędzie zemsty, broń, której należało się obawiać. Broń, przed która wielu wojowników jej ojca czuło respekt. Kyra była zaskoczona łatwością, z jaką potrafiła się nią posługiwać, oraz szybkością z jaką wyprowadzała potężne ciosy. Niejeden mężczyzna przekonał się na własnej skórze, jak bolesne mogą być jej uderzenia. I tak, potyczka po potyczce, Kyra zapracowała sobie na ich szacunek.

Kyra nie przestawała zaskakiwać wojowników nowymi uderzeniami i zamachami, które wytrwale trenowała każdej nocy. Jej technika wzbudzała coraz większe zainteresowanie wśród mężczyzn, którzy chcieli się teraz od niej uczyć tego kunsztu. Kyra wierzyła, że jej łuk i kij uzupełniają się wzajemnie, a każda z tych broni była równie potrzebna – jej łuk w walce na odległość, zaś pałka przy bezpośrednim starciu.

Kyra odkryła w sobie też talent, jakim nie mógł się pochwalić żaden mężczyzna: niebywałą zwinność. Była jak płotka w morzu pełnym powolnych rekinów, i mimo że ci podstarzali faceci bez wątpienia dysponowali niebywałą siłą, Kyra mogła tańczyć wokół nich, wyskakiwać wysoko w powietrze, przekoziołkować przez nich i wylądować miękko za ich plecami. A to w połączeniu z jej niespotykaną techniką władania kijem, tworzyło śmiertelnie groźną kombinację.

– Co ona tu robi? – dobiegł skądś szorstki głos.

Kyra stała obok Anvina i Vidara, gdy za plecami usłyszała stukot kopyt. Odwróciwszy się, zobaczyła Maltrena, który wraz z kilkoma towarzyszami, zdyszany po intensywnym treningu, podążał z mieczem w ich kierunku. Gdy obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem, poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Spośród wszystkich ludzi jej ojca, Maltren był jedynym, który jej nie lubił. Z jakiegoś powodu nienawidził jej od chwili, kiedy pierwszy raz przecięły się ich drogi.

Maltren siedział na koniu i aż płonął z nienawiści; ze swoim płaskim nosem i parszywą twarzą wyglądał na człowieka, który karmi się nienawiścią. Zawsze był przeciwny jej obecności na poligonie, prawdopodobnie dlatego, że była dziewczyną.

– Chyba powinnaś już wracać do fortu – powiedział – Razem z innymi nieporadnymi dziewczętami szykować się do obchodów święta Zimowego Księżyca.

Leo, który do tej pory siedział spokojnie przy nodze Kyry, warknął teraz na Maltrena i groźnie wyszczerzył kły. Kyra położyła dłoń na jego głowie, chcąc go uspokoić.

– I od kiedy to wpuszczamy wilki na teren poligonu?– Maltren dodał złośliwie.

Anvin i Vidar posłali Maltrenowi lodowane spojrzenie, dając Kyrze jasny znak, że ma w nich oparcie. Uspokoiła ją myśl, że nie może zmusić jej do opuszczenia tego terenu.

– A może ty powinieneś wrócić na poligon – odparła szyderczym głosem – zamiast niepotrzebnie zajmować się organizowaniem czasu młodej, nieporadnej dziewczyny.

Maltren poczerwieniał ze złości.

– To dzień włóczni – powiedział kąśliwie, szykując konia do odjazdu – Lepiej trzymaj się z daleka od prawdziwych mężczyzn, rzucających prawdziwą bronią.

Odwrócił się i odjechał wraz z towarzyszami. Choć jego już nie było, jego kąśliwe uwagi i negatywna energia skutecznie przyćmiły radość Kyra z bycia w tym miejscu.

Anvin spojrzał na nią pocieszającym wzrokiem i położył dłoń na jej ramieniu.

– Pierwszą rzeczą, której wojownik musi się nauczyć – powiedział – jest współpraca z ludźmi, którzy cię nienawidzą. Bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie, wielokrotnie znajdziesz się w sytuacji, w której będziesz walczyła z nimi ramię w ramię, powierzając życie w ich ręce.

– A ci, którzy nie mogą walczyć, chlapią ozorem – odezwał się wesoły głos.

Kyra odwróciła się i zobaczyła szeroki uśmiech Arthfaela. Podobnie jak Anvin i Vidar, Arthfael, wysoki, odważny wojownik z łysą głową i długą, czarną brodą, miał do niej słabość. Był jednym z najlepszych szermierzy, jakich znała i zawsze stawał po jej stronie. Czuła się dobrze w jego obecności.

– Czcze gadanie – kontynuował Arthfael – Gdyby Maltren były lepszym wojownikiem, więcej uwagi poświęcałby ćwiczeniom, niż tego typu złośliwościom.

Anvin, Vidar i Arthfael dosiedli koni i dołączyli do reszty, Kyra zaś stała tam zamyślona, przyglądając się im z daleka. Dlaczego niektórzy ludzie nienawidzą? – zastanawiała się. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdoła to zrozumieć.

Kiedy mężczyźni galopem zataczali szerokie pętle wokół poligonu, Kyra z zachwytem obserwowała dostojne ruchy walecznych rumaków, marząc o chwili, kiedy i ona takiego dosiądzie. Wojownicy przechwytywali włócznie, podawane im przez giermków i po wykonaniu okrążenia, celowali nimi do tarcz zawieszonych na gałęziach drzew. Gdy trafiali, po okolicy roznosił się głośni metaliczny dźwięk.

Wiedziała, że było to trudniejsze niż mogło się wydawać. Rzucanie do celu podczas galopu wymagało nieprzeciętnych umiejętności i wielu mężczyzn przekonywało się o tym, próbując trafić w mniejsze tarcze. Spośród tych, którym się udało, tylko nieliczni trafili w środek – Anvin, Vidar, Arthfael najwyraźniej opanowali tą trudna sztukę. Zauważyła, że Maltren spudłował kilka razy i przeklinając pod nosem patrzył na nią złowrogo, jakby to ona była przyczyną jego niepowodzeń.

W pewnej chwili Kyrze zaczęło robić się zimno, wyciągnęła więc swoją pałkę i poczęła nim obracać w dłoniach, kręcić ponad głową i wokół ramion. Zadawała ciosy wyimaginowanym wrogom, blokowała wyimaginowane uderzenia, zmieniała ręce, obracała kij wokół szyi i talii, a robiła to tak sprawnie, jakby ćwiczyła się w tej sztuce od urodzenia.

W czasie gdy mężczyźni zataczali konno szerokie pętle, Kyra udała się na teren mniejszego pola, które w tej chwili nie było używane przez wojowników, a na terenie którego Kyra zawsze uwielbiała ćwiczyć. Z tamtejszych drzew zwisały na linach małe kawałki zbroi, które stanowiły dla niej znakomity cel. Kyra przebiegała pomiędzy nimi i wyobrażając sobie, że każdy z tych elementów, to nowy przeciwnik. Sprawnie zadawała im potężne ciosy. Chwiejące się na linach metalowe części, stanowiły dla niej zagrożenie, dlatego musiała zachować czujność, by w odpowiednim momencie uchylać się przed ich natarciem. W jej mniemaniu doskonale radziła sobie zarówno z atakiem, jak i obroną, śmiało pokonując armię wyimaginowanych wrogów.

Назад Дальше