Śmiertelna Bitwa - Морган Райс 6 стр.


Loti doskonale wiedziała, że nie ma czasu do stracenia. Podbiegła wraz z bratem do zerta, obiema rękoma wydobyła miecz z siodła, uniosła wysoko i obróciła się.

- Uważaj! – wrzasnęła do Loka.

Przygotował się na uderzenie, a ona opuściła miecz z całych sił i rozcięła kajdany. Poleciały iskry i poczuła satysfakcję z oswobodzenia się z łańcuchów.

Odwróciła się, by odejść, gdy wtem usłyszała krzyk.

- A my? – wrzasnął któryś z niewolników.

Zobaczyła, jak pozostali niewolnicy podbiegają do niej, wyciągając przed siebie swe kajdany. Odwróciła się i zobaczyła czekającego zerta. Wiedziała, że traci drogocenny czas. Pragnęła skierować się na wschód, jak najszybciej podążyć do Volusii, miejsca, ku któremu udał się według jej wiedzy Darius. Być może zdołałaby go tam odnaleźć. Jednocześnie, nie mogła znieść widoku zakutych w kajdany braci i sióstr.

Loti popędziła przed siebie, poprzez tłum niewolników, tnąc po kajdanach na lewo i prawo, dopóki wszyscy nie zostali uwolnieni. Nie miała pojęcia, dokąd udadzą się teraz, kiedy już odzyskali wolność – ale przynajmniej mogli uczynić coś podług własnej woli.

Odwróciła się, dosiadła zerta i wyciągnęła dłoń do Loka. Podał jej zdrową rękę, podciągnęła go – po czym pogoniła wierzchowca solidnym kuksańcem.

Kiedy odjeżdżali, upojeni odzyskaną wolnością, w oddali rozległy się krzyki imperialnych nadzorców. Zauważyli ich wszyscy. Ale Loti nie czekała. Skierowała zerta w dół grani, po przeciwległym zboczu, i popędziła wraz z bratem przez pustynię, z dala od nadzorców – ku wolności.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Darius podniósł wzrok i zajrzał w oczy klęczącego nad nim tajemniczego mężczyzny.

Jego ojca.

Spoglądając mu w oczy, stracił całkowicie poczucie czasu i miejsca, całe jego życie zastygło w tej chwili w bezruchu. Wtem wszystkie elementy ułożyły się w układankę. Owo dziwne uczucie, które Darius podzielał od chwili, gdy jego oczy spoczęły na nim po raz pierwszy. To znajome spojrzenie, to przekonanie tkwiące nieznośnie gdzieś na krańcach jego świadomości, które nie dawało mu spokoju od chwili, kiedy go spotkał.

Jego ojciec.

Samo słowo zdawało się nierealne.

Ale oto był tu, klęczał nad nim, ocaliwszy mu właśnie życie, blokując śmiercionośny cios zadany przez żołnierza Imperium, uderzenie, od którego z pewnością Darius poniósłby śmierć. Ryzykował życiem, odważywszy się wyjść na arenę, sam, w chwili, kiedy Darius niemal stracił życie.

Zaryzykował wszystko dla niego. Swego syna. Ale dlaczego?

- Ojcze – odezwał się Darius głosem przypominającym pełen podziwu szept.

Darius poczuł przypływ dumy, kiedy dotarło do niego, że jest spokrewniony z tym człowiekiem, tym wspaniałym wojownikiem, najlepszym ze wszystkich, jakich spotkał. Dzięki temu poczuł, iż on, Darius, również może zostać wspaniałym wojownikiem.

Ojciec wyciągnął rękę i chwycił jego dłoń, a był to chwyt mocarny, stanowczy. Jednym pociągnięciem postawił Dariusa na nogi i w tej jednej chwili Darius poczuł się jak nowo narodzony. Jakby odkrył powód do walki, powód, by dalej żyć.

Natychmiast sięgnął w dół, chwycił upuszczony przez siebie miecz, po czym odwrócił się i wraz z ojcem stanął naprzeciw nadciągającej hordy imperialnych żołnierzy. Kiedy padły owe szkaradne stwory, ubite przez jego ojca, rozbrzmiały rogi i Imperium wysłało przeciw nim kolejną falę żołnierzy.

Tłumy zaryczały, a Darius przyjrzał się odrażającym twarzom napierających na nich z długimi włóczniami żołnierzy Imperium. Skoncentrował się i poczuł, jak wszystko wokół zwalnia, w miarę jak gotował się do walki o życie.

Jeden z żołnierzy zaatakował, rzucił włócznią w twarz. Darius uchylił się tuż przed tym, nim trafiła go w oko. Potem zamachnął się i kiedy żołnierz podbiegł, by stawić mu czoło, zdzielił go rękojeścią miecza w skroń, powalając na ziemię. Darius dał nura przed mieczem kolejnego żołnierza wycelowanym w jego głowę, potem runął w przód i dźgnął go w brzuch.

Kolejny żołnierz zaatakował z boku, mierząc włócznią w żebra Dariusa. Uczynił to zbyt szybko, by Darius zdążył zareagować; wtem Darius usłyszał odgłos drzewa walącego o metal, a kiedy odwrócił się, z wdzięcznością ujrzał ojca, który zablokował uderzenie włóczni swą laską zanim dosięgło Dariusa. Potem dźgnął nią żołnierza między oczy, przewracając go na ziemię.

Ojciec obrócił się wraz ze swym drzewcem i stanął naprzeciw grupy atakujących. Powietrze wypełnił stukot laski, którą odbił nadlatujące jedna za drugą włócznie. Mężczyzna ruszył w taneczny ferwor pomiędzy żołnierzy, lawirując wokół nich niczym gazela, dzierżąc swą laskę jakby była dziełem najwyższego kunsztu. Obracał się i zadawał uderzenie z profesjonalną dokładnością, idealnie wymierzając dźgnięcia w krtań, między oczy, w przeponę, powalając przeciwników na lewo i prawo. Był niczym grom z jasnego nieba.

Natchniony jego sztuką walki Darius walczył u boku ojca jak opętany, czerpiąc siły z jego dokonań; szlachtował, robił uniki i zadawał dźgnięcia, wydobywając szczęk i skry z miecza, którym traktował oręż przeciwnika, nacierając nieustraszenie na zastęp żołnierzy. Byli od niego więksi, lecz Darius miał w sobie więcej bitewnego ducha i, w przeciwieństwie do nich, walczył o swe życie – i o życie ojca. Odbił wiele ciosów zadanych w kierunku ojca, ocalając go od nieprzewidzianej śmierci. Powalał żołnierzy na lewo i prawo.

Ostatni z żołnierzy rzucił się na Dariusa, unosząc wysoko nad głową miecz, lecz w tej samej chwili Darius skoczył do przodu i dźgnął go prosto w serce. Mężczyzna otworzył szeroko oczy, po czym, z wolna, znieruchomiał i padł na ziemię martwy.

Darius stanął obok ojca, plecami wsparty o jego plecy, ciężko dysząc i lustrując dzieło własnych rąk. Wszędzie wokół spoczywali martwi żołnierze Imperium. Odniósł zwycięstwo.

Miał wrażenie, że mając u boku ojca, może zmierzyć się z każdym wyzwaniem, jakie zgotuje mu świat; czuł, że razem stanowią niepowstrzymaną siłę. Sama zaś walka u boku ojca miała dla niego nierzeczywisty wymiar. U boku ojca, który w jego marzeniach od zawsze był wielkim wojownikiem. Koniec końców okazało się, że nie jest takim ot zwykłym człowiekiem.

Rozległ się chór rogów, któremu zawtórował wiwatujący tłum. Darius miał nadzieję, że wznoszą okrzyki na cześć jego zwycięstwa, wówczas jednak po drugiej stronie areny otworzyły się wielkie, żelazne wrota. Pojął natychmiast, że najgorsze dopiero przed nimi.

Dobiegł ich dźwięk trąby. Darius nie słyszał nigdy niczego tak głośnego. Dopiero po chwili dotarło do niego, że sygnał nie pochodził z instrumentu – lecz z trąby słonia. Począł obserwować bramę z sercem walącym ciężko z oczekiwania, nagle, pojawiły się w niej dwa słonie, całe czarne, z długimi, lśniącymi bielą ciosami i wykrzywionymi gniewem pyskami. Darius był w szoku. Zwierzęta zaś odchyliły łby i zatrąbiły.

Hałas wstrząsnął całą okolicą. Uniosły przednie nogi, po czym opuściły z hukiem, stąpając tak mocno, iż ziemia się zatrzęsła, wytrącając Dariusa i jego ojca z równowagi. Zwierzęta dosiadali żołnierze Imperium dzierżący włócznie i miecze i odziani od stóp do głów w zbroje.

Darius przyjrzał się im uważnie, obejrzał owe bestie większe ponad wszystko, co napotkał dotąd w życiu i pojął, że nie ma takiej możliwości, by wraz z ojcem wygrać tę utarczkę. Odwrócił się i ujrzał stojącego obok ojca, nieustraszonego, niepoddającego się, spoglądającego ze stoickim spokojem śmierci w oczy. Jego postawa dodała Dariusowi sił.

- Nie wygramy, ojcze – powiedział, oznajmując oczywisty fakt, kiedy słonie ruszyły w natarciu.

- Już wygraliśmy, synu – powiedział mężczyzna. – Stojąc tu i stawiając im czoła, nie odwracając się i nie uciekając, dzięki czemu już je pokonaliśmy. Nasze ciała mogą tu dziś polec, lecz pamięć o nas przetrwa – i da świadectwo naszemu męstwu!

To powiedziawszy, ojciec wydobył z siebie okrzyk i zaatakował. Zainspirowany tym Darius również krzyknął i ruszył do ataku wraz z ojcem. Obaj popędzili na spotkanie słoniom, biegnąc co sił i nie wahając się spojrzeć śmierci w oczy.

Chwila, w której starli się z nimi, wyglądała nieco inaczej niż to, czego Darius się spodziewał. Uchylił się przed włócznią żołnierza, którą ten rzucił w niego z góry, i ciął po zbliżającej się nodze zwierzęcia. Nie wiedział, jak uderzać słonia, ani chociażby, czy zadany cios odniesie jakiś skutek.

I nie odniósł. Uderzenie Dariusa ledwie zadrapało skórę słonia. Potężna bestia rozsierdzona poczynaniami Dariusa opuściła trąbę i zamachnęła się nią w bok, waląc go w żebra.

Darius przeleciał w powietrzu trzydzieści jardów, czując, iż uderzenie pozbawiło go tchu, po czym wylądował na plecach i przetoczył się po ziemi. Obracał się raz po raz, próbując złapać oddech i słysząc stłumione okrzyki tłumu.

Odwrócił się i rozejrzał za ojcem, powodowany troską o jego dobro. Kątem oka dostrzegł, jak ciska włócznią prosto w górę, celując w jedno z olbrzymich oczu słonia, po czym przetacza się na bok, umykając mu z drogi, kiedy zwierzę natarło na niego ponownie.

Uderzenie było celne. Włócznia utkwiła głęboko w oku. W tej samej chwili słoń zakwiczał i zaryczał trąbą. Nogi ugięły się pod nim i zwierzę padło na ziemię i przetoczyło się, podcinając jednocześnie drugiego słonia i wzbijając ogromne tumany kurzu.

Darius skoczył na nogi. Olśniony sukcesem ojca i zdeterminowany, utkwił wzrok w jednym z żołnierzy Imperium, który upadł i turlał się po ziemi. Mężczyzna wygramolił się na kolana, odwrócił się i, dzierżąc wciąż włócznię, zamierzył się na plecy ojca Dariusa. Ten stał tam, nie spodziewając się niczego, a Darius pojął, że za chwilę będzie martwy.

Ruszył więc z miejsca. Zaatakował żołnierza, uniósł miecz i wybił mu włócznię z dłoni – potem wykonał obrót i pozbawił go głowy.

Tłumy ryknęły.

Darius nie miał jednak czasu napawać się swym triumfem: usłyszał wielkie dudnienie, odwrócił się i zauważył, że drugi słoń zdążył powstać z ziemi – wraz ze swym jeźdźcem – i ruszył na niego. Nie mając czasu, by umknąć mu z drogi, położył się na plecach i przytrzymał pionowo włócznię, wprost pod opadającą nogę słonia. Poczekał do ostatniej chwili, po czym sturlał się z drogi, gdy słoń akurat zamierzał wbić go w ziemię.

Kiedy stopa słonia przeleciała tuż obok, Darius poczuł potężny powiew powietrza. Minęła go zaledwie o kilka cali. Potem rozległ się kwik oraz odgłos włóczni przeszywającej ciało, gdy słoń nastąpił na drzewce. Włócznia przebiła się w górę, przeszła przez całe ciało i wyszła z drugiej strony.

Słoń wierzgnął, zaryczał i jął biegać wokoło; tym samym jego jeździec stracił panowanie i spadł, z wysokości dobrych pięćdziesięciu stóp, i z wrzaskiem wylądował na ziemi. Od uderzenia poniósł natychmiastową śmierć.

Słoń zaś, wciąż rozsierdzony zadanym mu bólem, zamachnął się trąbą i trzasnął Dariusa, ponownie wyrzucając go w powietrze. Ten spadł na łeb na szyję, czując, jakby połamał wszystkie żebra.

Wygramolił się na ręce i kolana, starając się złapać oddech i podniósł wzrok. Zobaczył ojca dzielnie walczącego z kilkoma żołnierzami, których wypuszczono na arenę na pomoc pozostałym. Obracał się, uderzał i dźgał swą laską, powalając kilku z nich.

Ów słoń, który upadł, jako pierwszy, z włócznią wciąż tkwiąca w oku, powstał, chłostany batem przez innego żołnierza Imperium. Mężczyzna wskoczył na jego grzbiet i pokierował słonia, który bryknął i zaszarżował wprost na ojca Dariusa. Ten walczył z żołnierzami i niczego nie zauważył.

Darius obserwował, jak ta scena rozgrywa się na jego oczach. Był bezradny, ojciec znajdował się zbyt daleko. Nie był w stanie dotrzeć do niego na czas. Czas zwolnił bieg, kiedy słoń zwrócił się wprost ku niemu.

- NIE! – wrzasnął Darius.

Obserwował z przerażeniem, jak słoń pędzi przed siebie, wprost na niczego niespodziewającego się ojca. Darius runął przez pole bitwy, biegnąc mu na ratunek. Wiedział jednak, przez całą drogę, że to daremny trud. Jakby widział, jak jego świat rozpada się w zwolnionym tempie.

Słoń opuścił ciosy, natarł i nadział na odwróconego tyłem ojca.

Mężczyzna wrzasnął. Z jego ust popłynęła krew. Słoń zaś dźwignął go wysoko w powietrze.

Na widok ojca, najdzielniejszego spośród wszystkich wojowników, zawisłego wysoko w powietrzu, nabitego na cios i starającego się uwolnić mimo zbliżającej się śmierci, serce Dariusa zamarło.

- OJCZE! – wrzasnął.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Thorgrin stał na dziobie okrętu. Zacisnąwszy pięść na rękojeści miecza, podniósł wzrok i z szokiem oraz przerażeniem, spojrzał na potężne, morskie monstrum wyłaniające się z wodnych głębin. Miało tę samą barwę, co krwiste morze poniżej, a wznosząc się coraz wyżej, swym cielskiem rzucało cień zasłaniający resztki światła dostępnego w Krainie Krwi. Otworzyło masywne szczęki, ukazując całe rzędy kłów, po czym wypuściło macki na wszystkie strony, niektóre dłuższe od okrętu, jakby jakiś stwór sięgał ku nim z piekielnych czeluści z zamiarem wzięcia ich w objęcia.

Potem runęło w dół na okręt, gotowe pochłonąć ich wszystkich.

Stojący u boku Thorgrina Reece, Selese, O’Connor, Indra, Matus, Elden oraz Angel wznieśli oręż, nie dając się mu zastraszyć, dzielnie stawiając czoła bestii. Thor poczuł, jak spoczywający w jego dłoni Miecz Śmierci zaczął wibrować i umocnił go w postanowieniu, iż musi podjąć jakieś kroki. Musiał chronić Angel i pozostałych. Wiedział też, że nie może czekać, aż bestia przybędzie po nich.

Skoczył przed siebie, wysoko na reling, wzniósł miecz nad głowę i kiedy nadleciała jedna z macek, mierząc w niego z ukosa, obrócił się i odrąbał ją. Ogromna macka opadła na pokład z głuchym plaśnięciem, wstrząsając okrętem, po czym ześlizgnęła się po nim i trzasnęła w reling.

Pozostali również nie zawahali się. O’Connor wypuścił serię strzał w oczy bestii, zaś Reece odrąbał kolejną mackę opadającą na kibić Selese. Indra rzuciła włócznią i przebiła jej ciało. Matus wykonał zamach cepem i odciął kolejną odnogę, natomiast Elden skorzystał ze swego topora i odrąbał dwie naraz. Legioniści ruszyli na bestię jak jeden mąż, atakując ją niczym świetnie dostrojona machina.

Pozbawiona kilku macek, przebita włóczniami i strzałami bestia wrzasnęła z wściekłości. Najwyraźniej zaskoczył ją ten skoordynowany atak. Odniósłszy za pierwszym razem porażkę, stworzenie wrzasnęło z frustracji jeszcze głośniej, po czym wystrzeliło wysoko w powietrze i równie szybko zanurkowało pod powierzchnię, wzburzając wielkie fale, które zakołysały w następstwie całym okrętem.

Thor rozejrzał się z konsternacją w nagłej ciszy i przez sekundę pomyślał, że stworzenie wycofało się być może, że je pokonali, zwłaszcza że dostrzegł jego krew wypływającą na powierzchnię morza. Potem jednak tknęło go złe przeczucie, wszystko ucichło tak nagle.

I wtem, za późno niestety, dotarło do niego, co bestia zamierzała uczynić.

- TRZYMAJCIE SIĘ! – wrzasnął do pozostałych.

Ledwie wymówił te słowa, gdy poczuł, jak okręt unosi się chwiejnie z wody, coraz wyżej i wyżej, aż całkowicie zawisł w powietrzu, w objęciach macek bestii. Thor spuścił wzrok i zobaczył potwora pod okrętem oraz jego macki owinięte wokół statku na całej jego długości, od rufy aż po dziób. Przygotował się na nadchodzące uderzenie.

Назад Дальше