Gareth patrzył na nią zaskoczony. Czuł pustkę. Jakby właśnie ktoś pchnął go sztyletem w pierś. Dlaczego akurat teraz wyszła ta sprawa z Heleną? Ze wszystkich możliwych chwil. Miał już dość wszystkiego. Czuł, że świat znęca się nad nim mimo tego, że on już leży.
Zdał sobie sprawę ze zdziwieniem, a nawet może wbrew sobie, że żywił do Heleny jakieś głębsze uczucie, gdyż usłyszawszy jej słowa, jej prośbę o rozwód, poczuł, jakby coś w nim pękło. Zdenerwowało go to. Doszedł do wniosku, iż wbrew sobie nie chciał tego rozwodu. Gdyby to wyszło od niego, to co innego. Lecz to ona wyszła z tym żądaniem, a to już zmieniało postać rzeczy. Nie chciał, żeby sprawy potoczyły się po jej myśli. Nie chciał jej tego ułatwiać.
Przede wszystkim jednak, zastanawiał się jak rozwód wpłynie na jego władanie królestwem. Rozwiedziony król byłby pożywką dla zbyt wielu dociekań. I mimo wszystko, poczuł zazdrość o tego rycerza. Drażnił go też sposób, w jaki wytykała mu brak męskości. Zapragnął zemsty. Na nich obojgu.
– Nie dostaniesz go – warknął. – Jesteś przywiązana do mnie. Utkwiłaś tu jako moja żona na wieki. Nigdy nie zwrócę ci wolności. A jeśli kiedykolwiek natknę się na tego rycerza, z którym mnie zdradzasz, wyślę go na tortury, a zaraz potem na szafot.
Helena warknęła w odpowiedzi.
– Nie jestem twoją żoną! A ty nie jesteś moim mężem. Nie jesteś nawet mężczyzną. Nasz związek jest bezbożny. Zawsze taki był, od samego początku. Zaaranżowany dla politycznych korzyści. Wzbudza we mnie jedynie odrazę – od zawsze zresztą. I zaprzepaścił moją jedyną szansę na prawdziwy ożenek.
Oddychała ciężko, a gniew widocznie w niej wzbierał.
– Dasz mi rozwód, bo inaczej wyjawię całemu królestwu, jakim jesteś mężczyzną. Sam decyduj.
To powiedziawszy odwróciła się i stanowczym krokiem opuściła komnatę, nie trudząc się nawet, aby zamknąć drzwi.
Gareth stał w kamiennej komnacie targany dreszczami, obserwując otwarte drzwi i słuchając echa jej kroków. Nie potrafił pozbyć się chłodu, który przenikał całe jego ciało. Czy nie istniało już nic, co mogło dać mu poczucie stabilizacji?
Stojąc tak i trzęsąc się w dreszczach, zauważył ze zdziwieniem, że drzwiami wszedł ktoś inny. Ledwie zdążył zastanowić się nad swoją rozmową z Heleną, nad jej wszystkimi groźbami, kiedy pojawiła się aż nazbyt znajoma twarz. Firth. Jego zwyczajny sprężysty krok przepadł gdzieś. Wszedł do komnaty z wahaniem i miną winowajcy.
– Garethie? – zapytał niepewnie.
Firth patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma i Gareth z łatwością spostrzegł, jak ciężko mu było na sercu. I powinno, pomyślał. Wszak to Firth namówił go, aby spróbował unieść miecz, to on go w końcu przekonał do tego, wmówił mu, że jest kimś więcej. Gdyby nie podszepty Firtha, to kto wie? Być może w ogóle nie próbowałby podnieść miecza.
Gareth odwrócił się ku niemu ze wściekłością. W końcu znalazł kogoś, na kim mógł wyładować swój gniew. Poza tym, to Firth zabił jego ojca. To Firth, ten przygłupawy stajenny chłopiec, wpakował go w ten cały bałagan. Dzięki niemu był teraz jeszcze jednym zwyczajnym następcą tronu MacGilów.
– Nienawidzę cię – wysyczał Gareth. – I co mi teraz po twoich obietnicach? Twojej pewności, że udźwignę miecz?
Firth przełknął ślinę wyglądając na bardzo zdenerwowanego. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Najwidoczniej nie miał nic do powiedzenia.
– Wybacz, mój panie – powiedział. – Myliłem się.
– Myliłeś się w wielu sprawach – warknął Gareth.
I rzeczywiście, im więcej Gareth o tym myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo Firth się mylił. W zasadzie, gdyby nie Firth, jego ojciec by żył teraz – a Gareth nie miałby tego bałaganu na głowie. Ciężar związany z rządzeniem spoczywałby teraz na kimś innym. Nie byłoby tych wszystkich rozczarowań i niepowodzeń. Zaczął tęsknić do tych chwil, kiedy wszystko było proste, kiedy nie był królem, kiedy jego ojciec żył. Zawładnęło nim nagłe pragnienie przywrócenia tego wszystkiego, żeby było jak za dawnych dni. Lecz było to niemożliwe. I za to wszystko winił Firtha.
– Co ty tutaj robisz? – zapytał Gareth.
Firth odchrząknął wyraźnie zdenerwowany.
– Słyszałem… plotki… szeptania służących. Obiło mi się o uszy, iż twój brat i siostra zadają pytania. Widziano ich w pomieszczeniach dla służby. Przeszukiwali okolice wylotu zsypu w poszukiwaniu narzędzia zbrodni. Sztyletu, którego użyłem, by zabić twego ojca.
Gareth stanął jak wryty. Unieruchomiony szokiem i przerażeniem. Czy ten dzień mógł przynieść coś jeszcze gorszego?
Odchrząknął.
– I co znaleźli? – zapytał. W gardle mu zaschło i jego pytanie było ledwie słyszalne.
Firth potrząsnął głową.
– Nie wiem, mój panie. Wiem jedynie to, że mają jakieś podejrzenia.
Gareth poczuł przypływ świeżej nienawiści do Firtha. Nigdy nie podejrzewał, że mógłby kogoś tak bardzo nienawidzić. Przecież gdyby nie niewydarzone zachowanie Firtha, gdyby pozbył się sztyletu w odpowiedni sposób, Gareth nigdy nie znalazłby się w tej sytuacji. Firth narażał go na niebezpieczeństwo.
– Powiem to tylko raz – odparł Gareth i podszedł bliżej do Firtha. Stanął z nim twarzą w twarz i przywołał najsroższą minę, na jaką potrafił się zdobyć. – Nigdy więcej nie chcę oglądać twej twarzy. Rozumiesz? Wynoś się z mego życia i nigdy nie wracaj. Powierzę ci obowiązki daleko stąd, a jeśli kiedykolwiek twoja stopa stanie w tym zamku, bądź pewien, że zostaniesz aresztowany.
– A TERAZ WYNOŚ SIĘ! – wrzasnął Gareth.
Firth odwrócił się i z oczyma pełnymi łez wybiegł z komnaty, a echo jego kroków w korytarzu rozbrzmiewało jeszcze przez długą chwilę.
Gareth wrócił myślami do miecza, do swej porażki. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że oto wprawił w ruch wydarzenia, które zakończą się jego klęską. Jakby właśnie zepchnął sam siebie z klifu i od tej pory mógł jedynie być świadkiem swego upadku.
Stał, niczym wrośnięty w posadzkę, w głuchej ciszy, wewnątrz komnaty swego ojca, trzęsąc się i zastanawiając, co on najlepszego zrobił. Nigdy wcześniej nie czuł się taki samotny, tak niepewny.
Czy właśnie tak powinien czuć się król?
Spiesznym krokiem, pokonując piętro za piętrem Gareth pędził schodami w kierunku najwyższej wieży zamku. Musiał się przewietrzyć. Potrzebował czasu i miejsca, aby spokojnie pomyśleć. Chciał znaleźć się w miejscu, z którego rozpościerał się widok na jego królestwo, jego dwór, jego poddanych. Chciał znowu poczuć, że to wszystko należy do niego. Że mimo tych koszmarnych wydarzeń, był nadal królem.
Odprawił swoich służących i biegł sam, pokonując piętro za piętrem, dysząc ciężko. Zatrzymał się na jednym i pochylił, by złapać oddech. Po jego policzkach ciekły łzy. Cały czas miał przed oczyma twarz ojca, utyskującego na każdym kroku.
– Nienawidzę cię! – krzyknął w powietrze.
Mógłby przysiąc, że w odpowiedzi usłyszał śmiech pełen drwiny. Śmiech jego ojca.
Musiał się stąd wydostać. Odwrócił się i znów zaczął biec, pędzić coraz szybciej, aż w końcu dotarł na sam szczyt. Wypadł przez drzwi na otwartą przestrzeń i poczuł na twarzy podmuch świeżego letniego powietrza.
Oddychał głęboko, łapiąc każdy haust powietrza, upajając się słonecznym światłem i ciepłą bryzą. Zdjął opończę, tę, która należała do jego ojca, i rzucił na posadzkę. Było zbyt gorąco – i nie miał zamiaru nosić jej nigdy więcej.
Podszedł do balustrady, przytrzymał się jej i, ciężko dysząc, rozejrzał się po swym dworze. Dostrzegł niezliczone tłumy ludzi opuszczających zamek. Poddani opuszczali ceremonię. Jego ceremonię. Niemal czuł ich rozczarowanie, nawet z tej odległości. Wyglądali tak niepozornie. Zdumiał się, że rządził nimi wszystkimi.
Ale jak długo jeszcze?
– Z rządzeniem różnie bywa – dobiegł go pradawnie brzmiący głos.
Gareth odwrócił się na pięcie i ku swemu zaskoczeniu zobaczył Argona. Stał może stopę dalej, ubrany w białą szatę z kapturem, i w ręce trzymał swój pastorał. Wpatrywał się w niego z lekkim uśmiechem na ustach – którego jednak nie widać było w jego oczach. Te jarzyły się przeszywając Garetha na wskroś, sprawiając, że poczuł się niepewnie. Oczy druida dostrzegały zbyt dużo.
Tak wiele miał mu do powiedzenia, tyle pytań. Teraz jednak, kiedy nie udało mu się podźwignąć miecza, nie potrafił przypomnieć sobie ani jednego z nich.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – błagalnym, wręcz rozpaczliwym głosem spytał Gareth. Mogłeś powiedzieć, że nie było pisane mi go podnieść. Mogłeś oszczędzić mi tego wstydu.
– A dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał Argon.
Gareth zmarszczył brwi.
– Nie służysz królowi radą – odparł. – Doradziłbyś memu ojcu rzetelnie. Ale nie mnie.
– Być może na to zasługiwał – powiedział Argon.
Te słowa wzmogły jedynie odczuwaną przez Garetha wściekłość. Nienawidził tego mężczyzny. I obwiniał go o wszystko.
– Nie chcę cię widzieć w moim otoczeniu – powiedział . – Nie mam pojęcia, dlaczego mój ojciec wynajął ciebie, lecz ja nie chcę cię widzieć na królewskim dworze.
Argon zaśmiał się pustym, przerażającym śmiechem.
– Twój ojciec mnie nie zatrudnił, głupi chłopaku – powiedział. – Ani też jego ojciec przed nim. Moim przeznaczeniem było i jest być tutaj. W rzeczy samej, mógłbym powiedzieć, że to ja zatrudniłem ich.
Nagle postąpił o krok do przodu i spojrzał na Garetha tak, jakby widział jego duszę.
– Czy to samo można powiedzieć o tobie? – spytał Argon. – Czy takie jest twoje przeznaczenie?
Te słowa poruszyły Garetha do żywego, wywołały dreszcze na całym ciele. Dokładnie nad tym zastanawiał się Gareth od jakiegoś czasu. Pomyślał też, czy to nie była groźba.
– Kto przez krew na tronie zasiada, ten przez krew rządzić będzie – oświadczył Argon, po czym odwrócił się i zaczął odchodzić.
– Czekaj! – krzyknął Gareth. Już nie chciał, aby ten odszedł. Potrzebował odpowiedzi. – Co masz na myśli?
Gareth nie mógł pozbyć się wrażenia, że Argon próbował przekazać mu jakąś wiadomość, że nie będzie rządził zbyt długo. Musiał dowiedzieć się, czy akurat to druid miał na myśli.
Pobiegł za nim, ale kiedy już prawie go dogonił, Argon znikł sprzed jego oczu.
Odwrócił się, rozejrzał dokoła, lecz nic nie zobaczył. Usłyszał jedynie pusty śmiech rozlegający się gdzieś w powietrzu.
– Argonie! – wrzasnął.
Obrócił się ponownie, po czym spojrzał w górę na nieboskłon, opadł na jedno kolano, odrzucił głowę do tyłu i krzyknął:
– ARGONIE!
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Erec wraz z księciem, Brandtem i liczną świtą podążali wijącymi się uliczkami Savarii, do miejsca, w którym mieszkała służka. Z każdą chwilą do ich grupy dołączali jacyś ludzie. Erec nalegał, aby umożliwić mu bezzwłoczne spotkanie z wybranką, a książę chciał osobiście go do niej zaprowadzić. Tam zaś gdzie szedł książę, tam też udawali się wszyscy. Erec rozejrzał się po rosnącym tłumie i poczuł zażenowanie. Kiedy dotrze do domu służki, towarzyszący mu ludzie wypełnią całą uliczkę.
Od momentu, kiedy ją ujrzał, Erec nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym. Kim była ta dziewczyna, która nosiła się po szlachecku, a mimo to pracowała jako służąca we dworze księcia? Dlaczego uciekła przed nim w takim pośpiechu? Dlaczego przez te wszystkie lata, kiedy poznawał wysoko urodzone panny, tylko ta jedna zawładnęła jego sercem?
Spędziwszy dużo czasu w towarzystwie wysoko urodzonych osób, samemu będąc synem rycerza, Erec potrafił rozpoznać takie osoby jednym spojrzeniem – i wyczuł to również w jej przypadku. Jej obycie więcej miało wspólnego z królewskim wychowaniem aniżeli z tym, czym teraz się zajmowała. Czuł palącą go ciekawość: kim była, skąd pochodziła i co tutaj robiła. Musiał spojrzeć na nią ponownie, sprawdzić, czy czegoś sobie nie wyobraził, czy nadal będzie czuł to samo.
– Moi słudzy donieśli, iż mieszka na obrzeżach miasta – powiedział książę, idąc przed Erec’iem. Ludzie po obu stronach ulicy otwierali okna i przyglądali się pochodowi, zdziwieni obecnością księcia i jego świty w tym zwyczajnym miejscu.
– Wygląda na to, że jest służącą jakiegoś karczmarza. Nikt nie wie, skąd jest. Jedynie to, że przybyła do miasta pewnego dnia i podjęła pracę u tego karczmarza. Jej przeszłość, najwidoczniej, jest owiana tajemnicą.
Weszli w kolejną uliczkę, której brukowana powierzchnia nie była już tak równa, a domostwa stały bliżej siebie i były w opłakanym stanie. Książę odchrząknął.
– Przyjąłem ją na służbę w przypadku szczególnych okazji. Jest cicha i skryta. Nikt nic o niej nie wie, Erecu – powiedział książę, odwróciwszy się do niego i położywszy dłoń na jego nadgarstku. – Jesteś tego pewien? Ta kobieta, kimkolwiek by nie była, wywodzi się z pospólstwa. A ty możesz wybierać ze wszystkich kobiet w królestwie.
Erec spojrzał na niego równie intensywnie.
– Muszę ją znowu zobaczyć. Nieważne, kim jest.
Książę potrząsnął głową z dezaprobatą i poszedł dalej, skręcając z jednej uliczki w drugą, mijając wąskie i zawiłe alejki. Z każdą chwilą widok Savarii stawał się bardziej obskurny, na ulicach coraz częściej napotykali pijusów, pełne rynsztoki, kurczęta i na wpół dzikie psy uganiające za nimi. Mijali karczmy jedna za drugą, a krzyki biesiadujących w nich ludzi rozbrzmiewały hałaśliwie na ulicach. Przegonili kilku pijanych ze swej drogi, którą ze względu na zapadającą noc, oświetlały już tylko pochodnie.
– Ustąpić drogi księciu! – wykrzykiwał idący na przedzie sługa i odpychał pijane pospólstwo na boki. Podejrzane typy odsuwały się i ze zdziwieniem przyglądały księciu i Erecowi.
W końcu dotarli do niepozornej karczmy, otynkowanej, pokrytej spadzistym dachem z łupkowej płytki. Z zewnątrz wyglądało na to, że karczma mogła pomieścić pięćdziesiąt klientów, a na górze miała kilka pokoi dla gości. Drzwi frontowe wisiały krzywo na zawiasach, jedno okno było zbite, a wisząca krzywo nad wejściem pochodnia rzucała nierówne światło dokoła. Z wewnątrz dochodziły okrzyki pijaków, które sprawiły, że pochód stanął w miejscu.
Jak to możliwe, żeby taka wspaniała dziewczyna pracowała w miejscu takim jak to? Zdziwił się Erec. Słysząc krzyki i gwizdy dochodzące z karczmy poczuł, że ogarnia go przerażenie. I serce niemal mu pękło, kiedy zdał sobie sprawę, jak niegodne warunki musiała znosić na co dzień. To niesprawiedliwe, pomyślał. Był zdecydowany ocalić ją, wyrwać z tego miejsca.
– Dlaczego musisz przybyć do najgorszego ze wszystkich miejsc, aby szukać swej żony? – spytał książę i odwrócił się w stronę Ereca.
Brandt również spojrzał na niego.
– Ostania szansa, przyjacielu – powiedział Brandt. – Na zamku czekają na ciebie zastępy najwspanialszych kobiet.
Lecz Erec potrząsnął głową. Już podjął decyzję. .
– Otwórzcie drzwi – rozkazał.
Jeden z książęcych sług podbiegł do nich i otworzył z rozmachem. Poczuł zapach stęchłego piwa i aż go cofnęło.
Wewnątrz pijani mężczyźni siedzieli zgarbieni przy drewnianych stołach, przekrzykując się, śmiejąc, szydząc i popychając co chwila. Sami prostacy. Erec od razu to zauważył – ich opasłe brzuszyska, nieogolone policzki i brudne ubranie. Żaden z nich nie był wojownikiem.
Erec przeszedł kilka kroków na środek izby i przeszukał ją wzrokiem. Nie potrafił wyobrazić sobie, jak taka kobieta jak ona mogła tu pracować. Przyszło mu na myśl, że może trafili pod zły adres.
– Wybacz, panie. Szukam kobiety – powiedział do stojącego obok wysokiego, przysadzistego człowieka z wielkim brzuchem i zarostem na twarzy.