Los Smoków - Морган Райс 5 стр.


– Naprawdę? – odkrzyknął ten szyderczym tonem. – To źle trafiłeś! To nie burdel. Chociaż jest jeden po drugiej stronie ulicy. Słyszałem, że tamtejsze kobiety są urodziwe i pulchne!

I zaniósł się głośnym śmiechem, zbyt głośnym, prosto Erecowi w twarz. Kilku jego towarzyszy dołączyło do niego.

– Nie szukam burdelu – odparł Erec poważnym tonem – ale kobiety, która tu pracuje.

– To pewnie chodzi ci o służącą karczmarza – krzyknął ktoś inny, kolejny postawny, pijany mężczyzna. – Jest gdzieś na tyłach i szoruje podłogi. Wielka szkoda – wolałbym mieć ją tu, na moich kolanach!

Jego kompani wybuchnęli śmiechem zadowoleni ze swych żartów, a Erec poczerwieniał na twarzy. Zrobiło mu się wstyd za nią i poniżenie tak wielkie, że nie potrafił go znieść – jak mogła obsługiwać te wszystkie typy?!

– A ty to kto? – odezwał się ktoś inny.

Na środek wystąpił mężczyzna najszerszy z nich wszystkich, z ciemną brodą i wyłupiastymi oczami, z niezadowoloną miną i szeroką szczęką. Za nim stanęło kilku innych obszarpańców. Miał więcej mięśni na sobie niż tłuszczu. Podszedł groźnie do Ereca, najwyraźniej nastawiony na walkę o swoje.

– Masz zamiar porwać moją służącą? – zażądał. – Wynocha!

Podszedł bliżej i wyciągnął rękę z zamiarem schwytania Ereca.

Erec jednak, zahartowany przez te wszystkie lata treningów, najlepszy rycerz w królestwie, miał refleks, którego ten człowiek nie był sobie w stanie wyobrazić. W chwili, kiedy jego ręka dotknęła Ereca, rycerz zaatakował, chwycił go za nadgarstek, obrócił błyskawicznie, złapał za tylne poły jego koszuli i popchnął w poprzek izby.

Wielkolud poleciał niczym kula armatnia, zbijając z nóg kilku swoich towarzyszy jak kręgle.

W izbie zapanowała całkowita cisza. Wszyscy odwrócili się, żeby to zobaczyć.

– WALCZ! WALCZ! – zanucili zachęcająco.

Karczmarz stanął na nogi nieco zamroczony i natarł na Ereca z krzykiem.

Tym razem Erec zareagował od razu. Wyszedł do przodu wprost na napastnika, podniósł ramię i walnął łokciem w jego twarz, łamiąc mu nos.

Karczmarz zatoczył się do tyłu, po czym padł plecami na ziemię.

Erec podszedł do niego, podciągnął i mimo jego rozmiarów uniósł wysoko nad głowę. Zrobił kilka kroków i rzucił nim w powietrze w kierunku pijanych ludzi, ścinając połowę karczmy z nóg.

Wszyscy znieruchomieli. Przestali nucić, ucichli i zrozumieli, że oto pojawił się wśród nich ktoś wyjątkowy. Mimo tego barman natarł na niego z butelką trzymaną w ręce wysoko nad głową, mierząc dokładnie w Ereca.

Erec spostrzegł to i jego ręka wystrzeliła po miecz – ale zanim zdążył go wyciągnąć, tuż obok pojawił się Brandt z dobytym zza pasa sztyletem i przyłożył go do szyi furiata.

Barman wbiegł prosto na niego i stanął jak wryty. Ostrze niemal przebiło mu skórę. Stał przerażony, gapiąc się wypukłymi oczami, z butelką zawisłą w pół ruchu. Karczma ucichła jak makiem zasiał.

– Rzuć to – rozkazał Brandt.

Mężczyzna uczynił to i butelka rozbiła się na podłodze.

Erec dobył swego miecza z dźwięcznym zgrzytem, podszedł do karczmarza, i przyłożył czubek broni do jego szyi.

– Powiem to tylko raz – oznajmił. – Wyrzuć stąd ten cały motłoch. Żądam rozmowy z tą dziewczyną. W cztery oczy.

– Książę! – krzyknął któryś.

Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi i nareszcie rozpoznali księcia w otoczeniu jego świty. Zdjęli czapki z głów i poczęli składać mu pokłony.

– Jeśli do momentu, w którym skończę mówić to pomieszczenie nie opustoszeje – oświadczył książę – wszystkich was zakuję w kajdany. I to natychmiast.

Izba przemieniła się w jedno wielkie kotłowisko. Każdy pomknął do wyjścia, omijając księcia i jego ludzi, pozostawiwszy niedopite butelki z piwem tak jak stały.

– Ty też znikaj – powiedział Brandt do barmana i nachylając się ze sztyletem, chwycił go za włosy i wypchnął za drzwi.

Izba, która jeszcze przed chwilą rozbrzmiewała okrzykami, stała teraz pusta, nie licząc Ereca, Brandta, księcia i tuzina jego ludzi, którzy zatrzasnęli za sobą drzwi z hukiem.

Erec zwrócił się do karczmarza siedzącego nadal na podłodze. Oszołomiony mężczyzna ścierał krew płynącą z nosa. Erec chwycił go za koszulę obiema rękoma, podniósł i posadził na jednej z pustych ław.

– Zaprzepaściłeś moje dzisiejsze dochody – jęknął karczmarz. – Zapłacisz za to.

Książę podszedł do niego i zdzielił go ręką w twarz.

– Mogę rozkazać cię zabić chociażby za dotknięcie tego człowieka – powiedział gniewnym tonem książę. – Nie wiesz, kim on jest? To Erec, najlepszy rycerz króla, czempion Srebrnej Gwardii. Jeśli zechce, sam ciebie ukatrupi. Tu i teraz.

Karczmarz spojrzał na Ereca i po raz pierwszy na jego twarzy pojawił się strach. Niemal zadygotał w miejscu, na którym siedział.

– Nie miałem pojęcia. Nie przedstawiłeś się.

– Gdzie ona jest? – zażądał zniecierpliwiony Erec.

– Na tyłach. Szoruje kuchenną podłogę. Co takiego masz do niej? Okradła cię? Jest tylko zwykłą służącą.

Erec wyciągnął sztylet i przyłożył go do gardła karczmarza.

– Nazwij ją tak jeszcze raz – ostrzegł Erec – i możesz być pewien, że poderżnę ci gardło. Rozumiesz? – spytał surowym tonem, cały czas trzymając sztylet u jego szyi.

Oczy mężczyzny wypełniły się łzami. Skinął powoli głową.

– Przyprowadź ją tutaj i to szybko – rozkazał Erec postawiwszy go na nogach i popchnął przez izbę w kierunku tylnych drzwi.

Kiedy ten zamknął za sobą drzwi, dobiegły ich dźwięki obijanych garnców, zdławione okrzyki i po chwili drzwi otworzyły się ponownie. Przed nimi stanęło kilka kobiet odzianych w łachmany, fartuchy i czepki poplamione kuchennym tłuszczem. Trzy z nich były starsze, w wieku sześćdziesięciu kilku lat i Erec pomyślał przez chwilę, czy karczmarz miał pojęcie, do kogo przyszedł.

Wtem weszła do izby – a jego serce stanęło.

Nie mógł złapać oddechu. To była ona.

Miała na sobie poplamiony tłuszczem fartuch. Głowę trzymała nisko schyloną, zbyt zawstydzona, żeby podnieść wzrok. Włosy miała związane, schowane pod szmatą, policzki pokryte zeschniętym brudem – a jednak na jej widok Ereca ścięło z nóg. Jej skóra była taka młoda, idealna. Miała wypukłe, wyraziste policzki i żuchwę, maleńki nos pokryty piegami i szerokie usta. Miała wysokie, charakterystyczne dla dobrze urodzonych, czoło. Jej śliczne blond włosy opadały zalotnie z czoła przez jedną, krótką chwilę. Jej wielkie, cudowne, migdałowe, zielone oczy na ułamek sekundy zmieniły barwę na krystalicznie niebieską i przykuły go do ziemi. Zorientował się, że jego pierwotna fascynacja była niczym w porównaniu z tym, co czuł w tej chwili.

Za nią do izby wszedł karczmarz. Nadal wycierał krew z nosa, a na jego twarzy widoczny był aż za dobrze grymas niezadowolenia. Dziewczyna wystąpiła naprzód niepewnie razem ze wszystkimi kobietami i dygnęła przed Erec’iem. Ten wstał, a za nim ludzie księcia.

– Mój panie – powiedziała łagodnym, słodkim głosem, który wypełnił jego serce po brzegi. – Powiedz proszę, co takiego uczyniłam, czym cię uraziłam. Nie wiem, co to było, ale przepraszam za wszystko, cokolwiek usprawiedliwiałoby obecność księcia i jego świty tutaj.

Erec uśmiechnął się. Jej słowa, jej mowa, dźwięk jej głosu – wszystko to przywracało go do życia. Chciał słuchać jej już zawsze.

Podniósł dłoń i dotknął jej policzka. Podniósł jej głowę i ich oczy spotkały się. Patrzył jej w oczy, a jego serce łomotało bez opamiętania. Jakby zatracił drogę na oceanie błękitu.

– Moja pani. Nie uczyniłaś nic, co mogłoby mnie urazić. Nie sądzę, że kiedykolwiek będziesz w stanie to zrobić. Przyszedłem tu nie z powodu złości – lecz miłości. Od momentu, w którym cię ujrzałem, o niczym innym nie potrafię myśleć.

Jego słowa wytrąciły ją z równowagi. Po chwili spuściła ponownie swój wzrok mrugając niespokojnie oczyma. Zaczęła wykręcać ręce ze zdenerwowania i zagubienia. Najwidoczniej nie nawykła do tego.

– Proszę, pani, powiedz. Jakie jest twoje imię?

– Alistair – odparła pokornie.

– Alistair – powtórzył Erec do głębi poruszony. Było to najpiękniejsze imię, jakie kiedykolwiek słyszał.

– Nie rozumiem jednak, dlaczego miałbyś chcieć je poznać – dodała miękkim głosem, wciąż spoglądając na ziemię. – Ty jesteś panem, ja zwykłą służącą.

– Moją służącą, tak nawiasem mówiąc – powiedział karczmarz stając przed nią z paskudnym wyrazem twarzy. – Służy u mnie. Podpisała kontrakt lata temu. Siedem lat przyrzekła pracować. W zamian żywię ją i zapewniam nocleg. Mijają dopiero trzy lata, więc jak widzisz, wszystko na nic. Tracisz czas. Jest moja. Jest moją własnością. Nie zabierzesz jej stąd. Jest moja. Rozumiesz?

Erec poczuł do niego nienawiść większą, niż do jakiegokolwiek człowieka w swym życiu. Prawie wyciągnął miecz i wbił w jego serce, kończąc z nim w tej chwili. Jednak bez względu na to, jak bardzo karczmarz na to zasługiwał, Erec nie chciał złamać królewskiego prawa. Wszak jego dzieła świadczyły o królu.

– Królewskie prawo jakie jest, każdy wie – powiedział do karczmarza. – Nie zamierzam wystąpić przeciw niemu. Jutro rozpoczyna się turniej. I mam prawo, jak każdy mężczyzna, wybrać swoją przyszłą żonę. I niechaj wszyscy tu zgromadzeni usłyszą, że wybieram Alistair.

W izbie rozległ się stłumiony okrzyk. Obecni popatrzyli po sobie zdumieni.

– Oczywiście – dodał Erec – jeśli się zgodzi.

Z mocno bijącym sercem spojrzał na nią. Wciąż stała ze spuszczoną głową. Zauważył jednak, że się zarumieniła.

– Czy zgadzasz się, pani? – spytał.

Zapanowała cisza.

– Mój panie – odparła łagodnie – nic nie wiesz o mnie, skąd pochodzę i dlaczego tu jestem. Obawiam się, że nie mogę ci tego wyjawić.

Erec spojrzał na nią zaintrygowany.

– A dlaczegóż to?

– Nie wyjawiłam tego nikomu od czasu mojego przyjazdu. Złożyłam przysięgę.

– Ale dlaczego? – naciskał z rosnącą ciekawością.

Alistair jednak milczała, wciąż patrząc na podłogę.

– To prawda – wtrąciła jedna ze służących. – Nigdy nie powiedziała nam, kim jest. Ani też dlaczego tu jest. Ciągle milczy. Wiele razy już ją o to pytałyśmy.

Jego zdziwienie jedynie się pogłębiło – ale też dodało uroku jej tajemniczości.

– Jeśli nie mogę dowiedzieć się, kim jesteś, to niech tak zostanie – powiedział.– Uszanuję twoją przysięgę. W żaden sposób jednak nie wpłynie to na moje uczucia do ciebie. Pani, kimkolwiek jesteś, jeśli zwyciężę w turnieju, ciebie wybiorę jako moją nagrodę. Ciebie, ze wszystkich kobiet w całym królestwie. Pytam ponownie: czy zgadzasz się?

Alistair utkwiła jednak wzrok w podłodze. Wkrótce Erec zauważył, że po jej policzkach spływają łzy.

Nagle odwróciła się na pięcie i wybiegła z izby zatrzaskując za sobą drzwi.

Erec stał w ciszy wśród innych, równie zszokowany, co oni. Nie wiedział, jak miał rozumieć taką odpowiedź.

– Jak widzisz, marnujesz tylko czas, tak swój jak i mój – powiedział karczmarz. – Powiedziała nie. A teraz znikajcie stąd.

Erec zmarszczył brwi.

– Nie powiedziała nie – wtrącił Brandt. – Nic nie powiedziała.

– Ma prawo się zastanowić – powiedział Erec w jej obronie. – Wszak wiele od tego zależy. A i ja jestem jej obcy.

Erec stał i rozmyślał nad tym, co robić.

– Zostanę tu na noc – powiedział w końcu. – Dasz mi izbę obok niej. Rano, przed turniejem, zapytam ją ponownie. Jeśli się zgodzi, a ja wygram zawody, zostanie moją żoną. Wówczas wykupię ją z terminowania u ciebie i opuścimy to miejsce raz na zawsze.

Karczmarz popatrzył na niego z niechęcią, lecz obawiał się powiedzieć cokolwiek. Wybiegł zatem z izby zatrzaskując za sobą drzwi z hukiem.

Erec pokiwał głową z powagą.

– W całym moim życiu nie było rzeczy, której byłbym bardziej pewny.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Thor zanurkował w powietrzu niczym pocisk i wpadł głową w przód do wzburzonej wody Ognistego Morza. Zanurzył się cały i stwierdził z zaskoczeniem, że woda była gorąca.

Otworzył na chwilę oczy – i natychmiast tego pożałował. Ujrzał wszelakiej maści dziwaczne stworzenia morskie, małe i wielkie, z niezwykłymi i groteskowymi paszczami. Ocean obfitował w różnorakie formy życia. Zaczął modlić się o to, żeby zdążył dotrzeć do szalupy zanim go zaatakują.

Wypłynął na powierzchnię i gwałtownie zaczerpnął powietrza. Poszukał też natychmiast tonącego chłopca. Zauważył go w samą porę. Chłopiec coraz słabiej wymachiwał rękoma i wystarczyłaby jeszcze chwila, a utonąłby na pewno.

Thor podpłynął do niego od tyłu, chwycił za obojczyk i zaczął płynąć z nim, utrzymując jego głowę na powierzchni. Po chwili usłyszał pisk i jęk, odwrócił się i zszokowany zobaczył Krohna. Musiał wskoczyć za nim do wody. Teraz płynął obok pluskając i skomląc żałośnie. Thor poczuł się straszliwie, że narażał Krohna na takie niebezpieczeństwo – miał jednak obydwie ręce zajęte i nie mógł nic więcej zrobić.

Próbował nie rozglądać się wkoło, nie patrzeć na wzburzone, czerwone fale, na dziwne stwory, które co rusz pojawiały się na powierzchni i zaraz potem znikały. Nagle jeden wypłynął tuż obok niego. Wyglądał ohydnie – fioletowy, miał dwie głowy i cztery ramiona. Spojrzał na Thora, zasyczał i zanurzył się z powrotem pod powierzchnię, a Thor wzdrygnął się.

Odwrócił się i ujrzał szalupę około dwadzieścia jardów dalej. Zaczął płynąć w jej kierunku jak oszalały, młócąc wodę wolną ręką i nogami, ciągnąc chłopca za sobą. Ten nadal wymachiwał rękami i krzyczał, opierając się wysiłkom Thora, który zaczął się obawiać, że chłopiec pociągnie go na dno ze sobą.

– Nie ruszaj się! – krzyknął szorstkim głosem Thor w nadziei, że chłopiec go posłucha.

I w końcu to zrobił. Thor natychmiast poczuł ulgę – i usłyszał plusk. Odwrócił się i zobaczył kolejnego stwora, małego z żółtą, kwadratową głową i czterema mackami. Podpłynął bliżej warcząc i trzęsąc się cały. Wyglądał podobnie do grzechotnika, tyle że żył w wodzie i jego łeb był o wiele bardziej kwadratowy. Thor przygotował się na ugryzienie, ale zamiast tego potwór rozwarł szczękę i chlusnął morską wodą w jego twarz. Thor zamrugał oczami próbując wypłukać ją z nich.

Stworzenie pływało wciąż dokoła nich, a Thor podwoił wysiłki. Płynął szybciej. Chciał wydostać się stąd jak najszybciej.

Thor zbliżał się coraz bardziej do szalupy, kiedy nagle po jego drugiej stronie pojawił się jeszcze jeden potwór. Był długi, wąski i pomarańczowy, z dwoma kleszczami wyrastającymi z jego paszczy i kilkunastoma niewielkimi odnóżami. Miał też długi ogon, którym zacinał na lewo i prawo. Wyglądał jak homar, który stanął na przeciwko Thora wyprostowany. Pomknął po powierzchni wody niczym wodny robak, brzęcząc zbliżył się do Thora i smagnął go ogonem po ramieniu. Thor zawył z bólu.

Stworzenie śmigało wokół chłopców strzelając ogonem niczym batem. Thor żałował, że nie może teraz dobyć swego miecza i rozprawić się z potworem – lecz miał tylko jedną rękę wolną i potrzebował ją, by płynąć dalej.

Płynący tuż obok Krohn odwrócił się i warknął na stworzenie. Dźwięk wydany przez kota mógłby zjeżyć niejednemu włosy na głowie. Wystarczył, żeby potwór wystraszył się i czmychnął z powrotem w wodne czeluście. Thor odetchnął z ulgą – lecz potwór wypłynął po jego drugiej stronie i ponownie ciął swoim ogonem. Krohn zawrócił i zaczął gonić stwora, próbował złapać go kłapiąc szczęką, lecz chybiał za każdym razem.

Thor zaczął usilnie płynąć w kierunku szalupy. Zdał sobie sprawę, że jedynym sposobem, żeby wydostać się z tego całego bałaganu było wdrapanie się na nią. Po chwili, która wydawała się trwać wiecznie, umęczony bardziej niż kiedykolwiek w swym życiu, dotarł w pobliże kołyszącej się silnie szalupy. Dwóch chłopców, starszych od Thora, którzy nigdy nie zamienili z nim słowa, z nikim zresztą z jego rocznika, czekali już na niego. Nachylili się i wyciągnęli ręce w ich kierunku, za co w oczach Thora zasłużyli na uznanie.

Назад Дальше