Pożądana - Морган Райс 4 стр.


Jednak pod niektórymi względami różnił się i to znacznie. Nie był tak rozbudowany. Choć niektóre drogi były brukowane, było też wiele zwykłych, przypominających polne. Nawet w przybliżeniu nie był tak zagęszczony, a między budynkami widniały kępy drzew, jakby miasto zbudowano w lesie. Zamiast samochodów, po ulicach poruszały się konie i powozy, ludzie spacerowali lub pchali fury. Wszystkiemu towarzyszył większy spokój, większa swoboda.

Caleb zniżył lot tak, że lecieli kilka stóp nad budynkami. Kiedy minęli ostatni, nagle niebo otworzyło się przed nimi i ujrzeli rzekę Sekwanę, przepływającą przez sam środek miasta. Mieniła się żółto we wczesnym, porannym słońcu. Caitlin zaparło dech w piersi.

Caleb ponownie zanurkował w powietrzu, a Caitlin nie mogła wyjść z podziwu dla piękna tego miasta, jego romantycznej aury. Przelecieli nad niewielką wyspą Ile de la Cite i Caitlin rozpoznała leżącą poniżej katedrę Notre Dame, jej ogromna iglicę wznoszącą się wysoko ponad wszystko inne.

Caleb zniżył lot jeszcze bardziej, szybując tuż nad powierzchnią wody. Wilgotne powietrze utrzymujące się nad rzeką schłodziło ich ciała w ten gorący lipcowy poranek. Caitlin rozglądała się, kiedy przelatywali nad i pod rozlicznymi, niewielkimi, łukiem zwieńczonymi mostkami spinającymi obydwa brzegi rzeki. W pewnej chwili Caleb podleciał ku jednemu z nich i wylądował łagodnie za wielkim drzewem, z dala od spojrzeń jakichkolwiek przechodniów.

Rozejrzała się i zauważyła, że zabrał ją do ogromnego, wytwornego parku z ogrodem, który zdawał się rozpościerać na dziesiątki mil tuż przy brzegu rzeki.

– Tuilerie – powiedział Caleb. – Dokładnie takie samo, jak w dwudziestym pierwszym wieku. Nic się nie zmieniło. Nadal najbardziej romantyczne miejsce w Paryżu.

Wyciągnął rękę z uśmiechem i chwycił jej dłoń. Zaczęli iść niespiesznie jedną ze ścieżek wijących się przez cały ogród. Nigdy jeszcze nie była taka szczęśliwa.

Tak bardzo paliła się, by spytać go o tyle rzeczy. Nie mogła doczekać się, by powiedzieć mu wszystko. I nie wiedziała, od czego zacząć. Ale od czegoś musiała, więc pomyślała, że wspomni o tym, co ostatnio przyszło jej na myśl.

– Dziękuję – powiedziała – za to, co zrobiłeś w Rzymie. W Koloseum. Za uratowanie mi życia. Gdybyś nie pojawił się w tamtej chwili, nie wiem, co mogłoby się stać.

Odwróciła się i spojrzała na niego, nagle zdjęta niepewnością.

– Pamiętasz? – spytała z niepokojem.

Zwrócił się w jej stronę, spojrzał na nią i skinął głową. Wiedziała, że pamiętał. Poczuła ulgę. Przynajmniej, wreszcie zgadzali się co do tego. Ich wspomnienia powróciły. I samo to znaczyło dla niej najwięcej na całym świecie.

– Ale przecież to nie ja ciebie uratowałem – powiedział. – Sama dałaś sobie radę beze mnie i to całkiem nieźle. A nawet przeciwnie, to ty ocaliłaś mnie. Już sama twoja obecność – nie wiem, co bym zrobił bez ciebie.

Kiedy ścisnął jej dłoń, poczuła, jak jej świat odżył w niej na nowo.

Przechadzając się po ogrodzie, przyglądała się z zachwytem różnorodnym kwiatom, fontannom, posągom… Było to jedno z najbardziej romantycznych miejsc, w jakich była.

– I przepraszam – dodała.

Spojrzał na nią, a ona bała się to powiedzieć.

– Za twojego syna.

Jego twarz pociemniała, a kiedy odwrócił wzrok, zobaczyła, jak przemknął po niej wyraz głębokiego smutku.

Ale głupia, pomyślała. Dlaczego zawsze musisz wszystko zepsuć? Dlaczego nie mogłaś zaczekać z tym do jakiejś innej okazji?

Caleb przełknął i skinął głową, owładnięty zbyt wielkim smutkiem, by cokolwiek powiedzieć.

– I przepraszam za Serę – dodała Caitlin. – Nigdy nie zamierzałam stawać między wami.

– Nie przejmuj się – odparł. – Nie miałaś z tym nic wspólnego. To dotyczyło jedynie jej i mnie. Nigdy nie mieliśmy być razem. Od samego początku była to zła decyzja.

– Cóż, chciałabym też wreszcie powiedzieć ci, że przykro mi z powodu tego, co stało się w Nowym Jorku – dodała, czując ulgę, że w końcu wyrzuciła to z siebie. – Nigdy nie wbiłabym miecza, gdybym wiedziała, że to ty. Przysięgam. Myślałam, że to kto inny, że zmienił kształt. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że to naprawdę ty.

Poczuła rozdzierający ból na samą myśl o tym.

Zatrzymał się, spojrzał na nią i chwycił ją w ramiona.

– Nic z tego nie ma już znaczenia – powiedział szczerze. – Cofnęłaś się w czasie, by mnie ocalić. I wiem, że zrobiłaś to ogromnym kosztem. Mogło wcale się nie udać. A ty poświęciłaś dla mnie swoje życie. I dla mnie porzuciłaś nasze dziecko – powiedział i znów spuścił wzrok w przypływie smutku. – Kocham cię bardziej, niż mógłbym to wyrazić – powiedział ze wzrokiem wciąż utkwionym w ziemi.

Spojrzał na nią oczyma pełnymi łez.

I wówczas pocałowali się. Czuła, jak topnieje w jego ramionach, jak jej cały świat ogarnia spokój, a ich pocałunek trwał zdawałoby się wieczność. Była to najwspanialsza ze wszystkich chwil, które z nim spędziła, i w jakiejś mierze miała wrażenie, że dopiero teraz zaczęła tak naprawdę go poznawać.

W końcu odsunęli się powoli, spoglądając sobie głęboko w oczy.

Potem oboje odwrócili wzrok, niby ze skromności, chwycili się za ręce i ruszyli dalej, spacerując ogrodem wzdłuż rzeki. Patrzyła na piękno Paryża, na jego romantyzm i zdała sobie sprawę, że właśnie spełniały się jej wszystkie marzenia. Tego właśnie zawsze chciała od życia. Być z kimś, kto ją kocha – kto naprawdę darzy ją miłością. Być w tak pięknym mieście, tak romantycznym miejscu. Czuć, jakby miała przed sobą całe życie.

Wyczuła w kieszeni wysadzane klejnotami puzderko i ogarnęło ją niezadowolenie. Nie chciała go otwierać. Bardzo kochała ojca, ale nie chciała czytać listu od niego. Wiedziała już, że nie chce ciągnąć dalej swojej misji. Nie chciała ryzykować kolejnej podróży w czasie, ani też szukać jakichkolwiek kluczy. Chciała jedynie być tu, w tym miejscu i czasie, razem z Calebem. Chciała spokoju. Żadnych zmian. Była zdecydowana uczynić wszystko, by strzec ich drogocennych wspólnych chwil, by rzeczywiście zatrzymać ich przy sobie. I czuła po części, że oznaczało to zaniechanie kontynuowania jej misji.

Odwróciła się i zmierzyła go wzrokiem. Była podenerwowana, ale czuła, że musiała mu o tym powiedzieć.

– Caleb – powiedziała. – Nie chcę już więcej szukać. Zdaję sobie sprawę, że mam wyjątkową misję do spełnienia, że muszę pomóc innym, że muszę odszukać Tarczę. I że może to, co powiem zabrzmi egoistycznie. Wybacz, jeśli tak będzie. Ale chcę tylko być z tobą. Tylko to się dla mnie teraz liczy. Pozostać w tych czasach, w tym miejscu. Przeczuwam, że jeśli dalej będziemy szukać, skończymy w innym stuleciu i innym miejscu. I że następnym razem możemy nie być już razem… Przerwała, uświadomiwszy sobie, że płacze.

Odetchnęła głęboko w otaczającej ciszy. Zastanawiała się, co on teraz o niej myślał. Miała nadzieję, że nie potępiał jej za to.

– Potrafisz to zrozumieć? – zapytała niepewnie.

Wpatrywał się w horyzont, jakby z niepokojem, po czym w końcu odwrócił się i spojrzał na nią. Teraz ona poczuła zaniepokojenie.

– Nie chcę czytać listu od mojego taty, ani znajdować kolejnych wskazówek. Pragnę jedynie, abyśmy byli razem. Chcę, by wszystko pozostało takie, jakie jest w tej chwili. Nie chcę żadnych zmian. Mam nadzieję, że mnie za to nie znienawidzisz.

– Nigdy bym cię nie znienawidził – powiedział cicho.

– Ale nie popierasz tego? – naciskała. – Sądzisz, że powinnam kontynuować misję?

Odwrócił wzrok. Nic nie powiedział.

– O co chodzi? – spytała. – Martwisz się o innych?

– Myślę, że powinienem – odparł. – I tak jest. Ale ja również kieruję się egoistycznymi pobudkami. Wydaje mi się… gdzieś w zakamarkach umysłu wciąż mam nadzieję, że jeśli znajdziemy Tarczę, to w jakiś sposób zwróci mi syna. Jade’a.

Caitlin ogarnęło okropne poczucie winy, kiedy uświadomiła sobie, że przyrównał jej rezygnację z misji z rozstaniem się z synem już na wieczność.

– Ale nie o to w tym chodzi – powiedziała. – Nie wiemy, czy jeśli odnajdziemy Tarczę, jeśli ona w ogóle istnieje, to czy zwróci ci to syna. Wiemy natomiast, że jeśli nie będziemy szukali, będziemy mieli ten czas dla siebie. Tu chodzi o nas. Tylko to się dla mnie liczy. Zawahała się przez moment. – Czy i tobie na tym tak zależy?

Spojrzał na horyzont i skinął głową. Na nią jednak nie popatrzył.

– A może kochasz mnie tylko dlatego, że mogę pomóc ci odszukać Tarczę? – spytała.

Zaszokowała samą siebie. Że też miała odwagę wymówić to pytanie. Pytanie, które prześladowało ją od momentu, kiedy pierwszy raz się spotkali. Czy kochał ją tylko dlatego, że mogła go gdzieś doprowadzić? Czy może kochał ją dla niej samej? I teraz, nareszcie, wydusiła je z siebie.

Serce waliło jej mocno w oczekiwaniu na odpowiedź.

W końcu odwrócił się i utkwił wzrok głęboko w jej oczach. Podniósł dłoń i powoli pogłaskał ją po policzku.

– Kocham cię dla ciebie samej – powiedział. – Od zawsze. A jeśli bycie z tobą oznacza rezygnację z poszukiwań Tarczy, to właśnie tak postąpię. Ja również chcę być z tobą. Owszem, chcę jej szukać. Ale teraz to ty jesteś dla mnie najważniejsza.

Caitlin uśmiechnęła się. Poczuła w sercu coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Czuła spokój, stabilizację. Nic nie mogło stanąć im teraz na drodze.

Odsunął włosy z jej twarzy i uśmiechnął się.

– Zabawne – powiedział. – Mieszkałem tu już kiedyś. Wieki temu. Nie w Paryżu. Na wsi. W niewielkim zamku. Nie wiem, czy nadal tam stoi, ale możemy sprawdzić.

Uśmiechnęła się, a Caleb nagle podźwignął ją na plecy i wzbił się powietrze. Po chwili lecieli już wysoko nad Paryżem, kierując się poza miasto, w poszukiwaniu jego domu.

Ich domu.

Caitlin nigdy jeszcze nie była tak szczęśliwa.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Sam z trudem dotrzymywał tempa Polly. Mówiła tak szybko, nieustannie przeskakując z jednej myśli do drugiej. Wciąż był oszołomiony po podróży w czasie. Odurzony tym miejscem – musiał wszystko przemyśleć.

Ale szli już tak od pół godziny, on wciąż potykał się o kolejne gałęzie, spiesząc za nią idącą przez las dziarskim krokiem, a ona ani na chwilę nie przestawała mówić. Ledwie zdołał wtrącić jakieś słowo. Wciąż mówiła i mówiła – o pałacu i o dworze, o członkach jej klanu, o nadchodzącym koncercie i kimś o imieniu Aiden. Nie miał pojęcia, o co jej chodzi, ani też dlaczego go szukała, czy choćby dokąd prowadziła. Postanowił poznać kilka odpowiedzi.

– … oczywiście nie są to tylko tańce – kontynuowała Polly – ale mimo to i tak będzie to zadziwiające wydarzenie. Ale nie jestem pewna, co założyć na siebie. Jest tyle różnych możliwości, a nic wystarczająco dobrego na tak oficjalną okoliczność−

– Proszę! – powiedział w końcu Sam do podskakującej beztrosko po lesie Polly. – Wybacz, że się wtrącam, ale mam do ciebie kilka pytań. I proszę. Muszę znać odpowiedzi.

W końcu umilkła, a on odetchnął z ulgą. Spojrzała na niego z pewnym zdziwieniem, jakby w ogóle nie była świadoma tego, że przez ten cały czas mówiła.

– Musisz jedynie zapytać! – powiedziała radośnie. Po czym dodała ze zniecierpliwieniem, jeszcze za nim zdążył zareagować – Więc? O co chodzi?

– Powiedziałaś, że zostałaś po mnie wysłana – powiedział Sam. – Przez kogo?

– To proste – odparła. – Przez Aidena.

– A kim on jest? – spytał Sam.

Zarżała. – Ojej, musisz się jeszcze wiele dowiedzieć, nieprawdaż? Aiden jest mentorem naszego klanu od tysięcy lat. Nie jestem pewna, dlaczego zainteresował się akurat tobą, ani też dlaczego wysłał mnie w ten piękny dzień, bym włóczyła się po lesie, szukając ciebie. Na moje, sam w końcu odnalazłbyś drogę. Nie wspominając już o tym, że miałam tysiące własnych spraw na głowie, łącznie z rozglądaniem się za nową sukienką i−

– Proszę – powiedział Sam, starając się pamiętać, o co chciał ją zapytać, zanim znów wyleci mu z głowy. – Naprawdę doceniam to, że po mnie przyszłaś i w ogóle. Nie chcę być niegrzeczny, ale dokądkolwiek idziemy, naprawdę nie mam na to czasu. Zrozum, cofnąłem się w czasie, przybyłem tu z konkretnego powodu. Muszę pomóc swojej siostrze. Muszę ją odszukać – i nie mam czasu na jakieś wycieczki.

– Cóż, nie nazwałabym tego wycieczką – powiedziała Polly. – Aiden cieszy się największym zainteresowaniem na dworze. Jeśli zainteresował się tobą, to nie należy tego lekceważyć. I kimkolwiek jest osoba, której szukasz, jeśli ktokolwiek może wskazać ci do niej drogę, to z pewnością będzie to Aiden.

– W takim razie gdzie idziemy? I jak daleko jeszcze?

Zrobiła jeszcze kilka kroków w leśnej gęstwinie, a on pospieszył za nią, chcąc ją dogonić i zastanawiając się, czy w ogóle zareaguje, czy da mu jakąś prostą odpowiedź – kiedy nagle las skończył się.

Zatrzymała się, a on obok niej, zdumiony.

Przed nimi rozpościerała się ogromna, otwarta przestrzeń, u której krańców, w oddali, widniały wspaniałe, wytworne ogrody z trawą przyciętą do wymyślnych kształtów i rozmiarów. Były piękne niczym żywe dzieło sztuki.

A jeszcze bardziej oszałamiające było to, co leżało za ogrodami. Pałac okazalszy od wszelkich budowli, jakie Sam kiedykolwiek widział. Cały budynek był zbudowany z marmuru i rozciągał się we wszystkie strony, daleko, jak okiem sięgnąć. Zbudowany według klasycznego, formalnego projektu, miał dziesiątki potężnych okien i szerokie, marmurowe schody wiodące do jego wejścia. Sam wiedział, że gdzieś już widział ilustracje tej budowli, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie.

– Wersal – powiedziała Polly, jakby czytała w jego myślach.

Spojrzał na nią, a ona uśmiechnęła się do niego.

– To tu mieszkamy. Jesteś we Francji, w tysiąc siedemset osiemdziesiątym dziewiątym roku. I jestem pewna, że Aiden zgodzi się, abyś przyłączył się do naszego klanu, zakładając, że Maria na to pozwoli.

Sam spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Maria? – spytał.

Uśmiechnęła się szerzej, potrząsając głową. Odwróciła się i w podskokach ruszyła w kierunku pałacu. W tej samej chwili zawołała ponad ramieniem.

– Maria Antonina oczywiście!

*

Szedł u boku Polly, wspinając się po nieskończonych marmurowych schodach do pałacu. Jednocześnie chłonął otaczające go widoki. Rozmiar i proporcje tego miejsca wprawiały w osłupienie. Wokół przechadzali się ludzie, którzy w jego mniemaniu należeli do królewskiej rodziny, ubrani w jedne z najwspanialszych strojów, jakie widział. Nie mógł wyjść z podziwu. Gdyby ktoś powiedział mu teraz, że śnił, z łatwością by mu uwierzył. Nigdy jeszcze nie był w kręgach rodziny królewskiej.

Polly nie przestawała mówić, a Sam starał skupić się na jej słowach. Lubił być przy niej, czerpał przyjemność z jej towarzystwa, nawet jeśli tak trudno było uważać na to, co mówiła. Uważał również, że była śliczna. Ale było w niej jeszcze coś, co sprawiało, że nie był pewien, czy rzeczywiście zadurzył się w niej, czy tylko polubił ją jak przyjaciela. W przypadku jego byłych dziewczyn, zawsze było to pożądanie od pierwszego wejrzenia. Z Polly przypominało to raczej koleżeństwo.

– Jak widzisz, mieszka tu rodzina królewska, ale i my również. Pożądają naszej obecności. Jesteśmy w zasadzie ich najlepszą ochroną, jaką mają. Żyjemy ze sobą w czymś, co można by nazwać harmonią. I wzajemnie na tym korzystamy. Możemy bez ograniczeń polować w tym przepastnym lesie, mieszkać we wspaniałym miejscu i towarzystwie. W zamian chronimy królewską rodzinę. Nie wspominając już o tym, że niektórzy jej członkowie i tak należą do naszego rodzaju.

Sam spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Maria Antonina? – spytał.

Назад Дальше