Skandalistka - Cornick Nicola 11 стр.


Odeszla od stolika, zabierajac ze soba lady Bestable. Emma Wren nachylila sie i powiedziala:

– Zdawalo mi sie, ze wybieralas sie w okolice Hyde Parku dzisiejszego wieczoru, Juliano, kochanie. Pamietasz, ta eskapada, ktora planowalismy we trojke, z Jasperem Collingiem.

Juliana spojrzala jej prosto w oczy. Nie chciala, zeby Emma zadawala jej niewygodne pytania. Musiala wymyslic cos, co odwroci jej uwage.

– Jasper Colling i ja rzeczywiscie spedzilismy dzisiejszy wieczor razem, aczkolwiek nie w taki sposob, jak poczatkowo zamierzalismy – odparla, przybierajac odpowiedni, sugestywny ton. – Niestety, bylismy stanowczo zbyt zajeci, zeby wybierac sie az do Hyde Parku.

Emma Wren otworzyla szeroko oczy.

– Doprawdy! Pomyslalam sobie, ze Jasper wyglada na nieco zmeczonego, kiedy go dzis zobaczylam. Gratulacje, moja droga! – Pochylila sie jeszcze bardziej, gotowa wysluchac zwierzen. – Slyszalam, ze jest bardzo utalentowany.

Juliana wzruszyla ramionami i uciekla wzrokiem.

– Znalam gorszych.

Emma z przejecia nie mogla usiedziec na miejscu.

– Och, opowiadaj. Wiem, ze Massingham byl do niczego, kiedy sobie wypil. Podobno kiedys zasnal na Harriet Templeton, ale poniewaz jej placil, nie przejela sie tym, tylko kazala mu zaplacic podwojnie.

Juliana pozwolila, by trajkotanie Emmy po niej splynelo. Kiedys, gdy byla mlodsza i wrazliwsza, takie rozmowy napawaly ja obrzydzeniem. Teraz prawie sie na nie uodpornila. W koncu sama starala sie o to, zeby Emma Wren, Mary Neasden i im podobne przyjely ja do swego wesolego kregu. Nawet wyrobila sobie reputacje osoby sklonnej do szalonych wybrykow. Chyba nie mogla teraz przeistoczyc sie w swietoszke i zaczac narzekac, ze wypowiedz Emmy pasuje jedynie do burdelu.

Katem oka dostrzegla Martina Davencourta otoczonego przez podziwiajace go damy. Juz wczesniej postanowila, ze tak czy inaczej bedzie go unikac, ale teraz wydawalo sie to szczegolnie wazne. Jesli podjechal do powozu i rozmawial z lady Lyon, dowiedzial sie, ze jeden z napastnikow byl kobieta. Choc zdawala sobie sprawe, ze Martin nie ma powodu, by laczyc ja z tym wydarzeniem, na sama mysl przebiegl ja zimny dreszcz.

Martin uniosl glowe i na chwile ich spojrzenia sie spotkaly. Dlon Juliany powedrowala ku szyi, gdzie zwykle spoczywal srebrny polksiezyc. Tego wieczoru zalozyla inny naszyjnik. Jak tylko dotknela ciezkich szmaragdow, poczula kolejne, ostre uklucie niepokoju. Spojrzenie Martina przesunelo sie z jej oczu na szyje i zatrzymalo sie tam, obserwujac jej dlon nerwowo bawiaca sie naszyjnikiem.

Pospiesznie odwrocila glowe.

– Zagramy jeszcze? – spytala.

Martin Davencourt w koncu zdolal uwolnic sie od tych wszystkich, ktorzy koniecznie musieli mu pogratulowac, i wymknal sie do bufetu na poszukiwanie alkoholu. Siostry przyrodnie, zachwycone jego mestwem, dzieki ktoremu pokonal kilku zdesperowanych rozbojnikow, caly wieczor zabawialy towarzystwo opowiadaniem tej historii. Martin czul sie tym poirytowany. Zwlaszcza z uwagi na to, co wiedzial o tozsamosci jednego z przestepcow.

Podly nastroj nie opuszczal go przez caly dzien. Tego popoludnia wrocil do miasta z Davencourt, gdzie doszlo do przykrego incydentu z udzialem pokojowki o lepkich palcach i rodzinnych sreber. Ledwie odprawil dziewczyne, otrzymal wiadomosc od Araminty, ktora pisala, ze Kitty przegrala kilkaset gwinei w faraona, a dom pograzyl sie w chaosie. Po przyjezdzie do domu znalazl sie w oku cyklonu. Pani Lane zarzucala Kitty i Clarze bezczelna zlosliwosc, Kitty byla arogancka, a Clara wyplakiwala oczy. Jej lzy wkrotce udzielily sie mlodszym siostrom, ktore zawodzily jak gromada placzek, az Martin myslal, ze glowa mu peknie. W koncu odeslal Kitty i Clare do sypialn, pozostale dzieci do pokoju dziecinnego, a pania Lane do agencji posrednictwa pracy. Przyzwoitka byla oburzona zwolnieniem i Martin mial wszelkie powody przypuszczac, ze nawet teraz rozpowszechnia pogloski o tym, jak to jego siostrom brak moralnego kregoslupa.

Wczesnym wieczorem usiadl w swoim gabinecie i zastanawial sie nad tym, co zrobic z Kitty. I z Brandonem, Clara, Maria Daisy i Bertramem. Czasami wydawalo mu sie, ze jego zycie zostalo puszczone na zywiol. Nie wystarczalo zatrudnic kompetentna guwernantke, przyzwoitke czy nianke i liczyc na okazjonalna pomoc Araminty, ktora niedawno sama zalozyla rodzine. Stanowczo potrzebowal zony. Praktycznej, zaradnej kobiety, ktora przejelaby zarzadzanie domem i trzymala jego dzieci twarda reka. Przez chwile pozwolil sobie na piekne marzenie o uporzadkowanym domostwie, w ktorym nie ma duszonych jablek w lozkach, a po sali balowej nie biegaja myszy. Po czym raptownie powrocil do rzeczywistosci.

Postanowil sam towarzyszyc Kitty i Clarze na wieczorze u lady Babbacombe. Chcial zdusic w zarodku wszelkie pogloski, jakoby w jego domu panowalo zamieszanie. Ponadto wiedzial, ze bedzie tu Serena Alcott, bo Araminta nie omieszkala mu o tym powiedziec. Uswiadomila mu, jakim wzorem zony bedzie pani Alcott. Stateczna wdowa ktora moglaby wywrzec na wszystkich dobry wplyw.

Zatrzymal

Czul groze i obrzydzenie na mysl o tym, co zrobila Juliana. Kiedy podjechal do powozu hrabiny Lyon, biedna dama wciaz siedziala skulona w rogu, przyciskajac do siebie torebke i powtarzajac „Prosze, nie robcie mi krzywdy”. Przekonanie jej, ze jest bezpieczna, zajelo Martinowi przynajmniej dziesiec minut. Stangret byl w niewiele lepszym stanie. Byl niemal tak wiekowy jak jego pani i roztrzesiony niedawnym doswiadczeniem. Kiedy lady Lyon szepnela „Myslalam, ze ona mnie zabije”, Martin sadzil, ze sie przeslyszal. Gdy jednak wysiadal z powozu, w swietle latarni ujrzal w trawie lancuszek ze srebrnym polksiezycem zwisajacym z delikatnych ogniwek. Natychmiast przypomnial sobie, gdzie go widzial. Mogl go sobie nawet wyobrazic na szyi lady Juliany Myfleet, sierp ksiezyca spoczywajacy w zaglebieniu miedzy obojczykami.

Srebrny lancuszek spoczywal teraz w jego kieszeni. Martin zerknal ponownie na pogodne rysy Juliany i zalala go fala naglego, irracjonalnego gniewu. Napad w Hyde Parku to najstraszniejsze, najbardziej bezmyslne przestepstwo, jakie mozna sobie wyobrazic. I wszystko w imie rozrywki, bez watpienia. Samby!

przeciez swiadkiem zartow, jakich dopuszczala sie Juliana, aby rozproszyc nude. Po nieporozumieniu na slubie zaczal sie zastanawiac, czy niektore z krazacych o niej historii nie zostaly wymyslone. Zapewnila go, ze jej szalencze wybryki to tylko gra, i teraz zdal sobie sprawe, ze bardzo chcial uwierzyc w jej slowa. Odniosl wrazenie, ze stara sie uchodzic za o wiele gorsza, niz jest. Teraz wiedzial, ze to nieprawda.

Uswiadomil sobie, ze zaciska piesci w kieszeniach. Lubil Juliane i jej pragnal. To bylo irracjonalne, zupelnie niewytlumaczalne. Teraz jednak byl zly na nia i na siebie, ze dal sie oszukac.

Juliana podniosla sie od karcianego stolika i zmierzala teraz powoli w kierunku sali balowej, odpowiadajac na pozdrowienia znajomych lekkim, kocim usmiechem. Wiekszosc z tych znajomych stanowili mezczyzni i wszyscy wydawali sie pozostawac z nia w dosc zazylych stosunkach. Martina ni stad, ni zowad ogarnela kolejna fala gniewu. A wiec lady Juliana Myfleet byla amoralna, przejawiala sklonnosc do okrutnych zartow i miala obsesje na punkcie hazardu. To nie powinno miec dla niego zadnego znaczenia. Najmniejszego. Niestety, mialo.

W trzech dlugich krokach znalazl sie przy Julianie.

– Zatanczy pani?

Wygladala na nieco zaskoczona jego naglym pojawieniem sie – zaskoczona i… zalekniona? Opanowala sie jednak i usmiechnela uprzejmie.

– Dziekuje, panie Davencourt, ale rzadko tancze. To zbyt meczace.

– Z pewnoscia mniej meczace niz szybka przejazdzka konna – powiedzial ponuro Martin, dostosowujac swoje kroki do jej krokow. – Jezdzi pani konno, lady Juliano?

– Niezbyt czesto, sir. – Usmiech Juliany robil wrazenie przyklejonego. – Niestety, niemal wszystkie cwiczenia napawaja mnie odraza.

Przyspieszyla. Martin tez.

– A wiec nie trzyma pani konia podczas pobytu w Londynie? Juliana usmiechnela sie do niego nieznacznie, zlosliwie.

– Jesli zalezy panu na znalezieniu dobrej stajni, sir, poprosze ktoregos z mych przyjaciol o porade.

– Chodzilo mi raczej o pani zajecia, nie o moje – podkreslil Martin. – Bywa pani czasem w Hyde Parku, lady Juliano?

Tym razem podskoczyla i poczul satysfakcje, ze przebil fasade obojetnosci. Kiedy jednak sie odezwala, jej glos brzmial zupelnie spokojnie.

– Czasami odbywam tam przejazdzki. Czemu pan pyta?

– Jestem ciekaw, jak pani spedza wolny czas. Na przyklad dzis wieczorem.

Usmiechnela sie do niego ponownie, w zamysleniu mruzac te swoje wspaniale zielone oczy. Jej rzesy na tle bladokremowej skory byly bardzo ciemne. Teraz sie z niego smiala, zdecydowana wprowadzic go w zaklopotanie.

– Bedzie pan musial zwrocic sie do Jaspera Collinga, jesli chce pan wiedziec, co robilam dzisiejszego wieczoru. Mam jednakze nadzieje, ze jest zbyt wielkim dzentelmenem, by panu od powiedziec, a moze pan jest zbyt wielkim dzentelmenem, zeby sie o to dopytywac.

Martin wykrzywil wargi w parodii usmiechu. Trzeba przyznac, ze potrafila zachowac zimna krew. Jednak nawet teraz nieswiadomie sie zdradzila, bo jej reka powedrowala bezwiednie do szyi, gdzie, tuz nad linia dekoltu jedwabnej sukni w kolorze miedzi, spoczywala szmaragdowa kolia.

– Zdaje sie, ze zgubila pani srebrny naszyjnik – powiedzial ze zwodnicza lagodnoscia.

– Naszyjnik? – powtorzyla obojetnie, co go prawie przekonalo. Prawie, lecz nie calkiem. Postaral sie, by w jego glosie zabrzmiala nuta pogardy.

– Na pewno pani pamieta. Maly srebrny polksiezyc, ktory miala pani na szyi, kiedy podali pania Brookesowi na tacy. I potem na slubie. Zapewne blyskotka od ktoregos z pani kochankow.

Zacisnela wargi i uniosla podbrodek, napotykajac uporczywe spojrzenie Martina.

– To byl prezent od mego zmarlego meza, panie Davencourt. I nie zginal.

– Nie, rzeczywiscie nie zginal. Mam go tutaj. Jak tylko go znalazlem, od razu domyslilem sie, ze nalezy do pani. Charakterystyczny, prawda?

Wyjal naszyjnik z kieszeni. Juliana zbladla i szybko rozejrzala sie po sali balowej, chcac zobaczyc, czy nikt nie patrzy.

– Musialam go tu upuscic.

– Nie wierze pani, przykro mi. Widzi pani, lady Juliano, znalazlem go w trawie obok powozu hrabiny Lyon. Na pewno do tej pory zdazyla pani uslyszec o calej historii? Jak hrabina zostala napadnieta przez rozbojnikow w Hyde Parku dzisiejszego wieczoru?

Juliana lekko strzepnela rekami.

– Slyszalam o tym. Rzeczywiscie, dzis nie mowi sie o ni czym innym. Jesli zyczy pan sobie, zebym dolaczyla swoje gratulacje z powodu panskiej odwagi do tych wszystkich wyrazow uznania, ktore pan juz otrzymal, rozczaruje sie pan. I to bardzo. Moim zdaniem pan sie tylko przechwala.

Martin rozesmial sie.

– Moze gdyby moja kula dosiegla pania, teraz traktowalaby mnie pani powazniej.

Gwaltownie poderwala glowe i wbila w niego pelen wscieklosci wzrok.

– Nie strzelil pan wystarczajaco celnie, prawda? Zabieram swoj naszyjnik i ide. Niech pan poszuka kogos, komu spodobaja sie panskie historyjki.

– Och, nie! – Martin szybko odsunal srebrny lancuszek, kiedy wyciagnela reke, by go chwycic. Druga reka zlapal ja za nadgarstek i pociagnal za kompozycje z palm w donicach w rogu pokoju. Przypominalo to szamotanine z tygrysica. Juliana byla napieta jak struna i ze wszystkich sil starala mu sie oprzec, a jak tylko znalezli sie poza zasiegiem wzroku tlumu, zaczela walczyc. Ujal jej rece powyzej lokci i trzymal mocno.

– Prosze mnie natychmiast puscic. Zaczne krzyczec i wywolam skandal.

Mowila bardzo spokojnie i Martin jej uwierzyl. Wywolanie skandalu w zatloczonej sali balowej nie sprawiloby lady Julianie Myfleet najmniejszych trudnosci. Bylaby to dziecinna igraszka w porownaniu z innymi jej postepkami.

– Alez prosze – powiedzial pogodnie. – Jesli chce pani wy wolac skandal, prosze sie nie krepowac. Ja wywolam wiekszy, kiedy doniose na pania konstablowi.

W jej oczach zobaczyl blysk powatpiewania.

– Za dlugo byl pan za granica, panie Davencourt. Nikt w towarzystwie nie zdradza nikogo ze swojej sfery. To w zlym guscie.

– Och, doprawdy? W takim razie moze pani brat albo ojciec chcieliby uslyszec o pani najnowszej eskapadzie? A moze z ich opinia rowniez sie pani nie liczy? Zapewne nie upadlaby pani tak nisko, gdyby bylo inaczej. Jak daleko jest pani w stanie sie jeszcze posunac, lady Juliano?

Potrzasnal nia. Kipial z gniewu, ktory podsycila jej pozorna niefrasobliwosc. Jedna ze szmaragdowych szpilek wysunela sie z jej wlosow i z lekkim brzekiem upadla na posadzke. Zadne z nich nie spojrzalo w dol. Nie odrywali wzroku od siebie i nawet gdyby wszyscy w sali balowej patrzyli na nich, oni by tego nie zauwazyli. Martin puscil Juliane i odsunal sie nieco.

– Rozbieranie sie i udawanie prostytutki to nic w porownaniu z pani ostatnim wyczynem. Czy zdaje sobie pani sprawe z tego, co pani zrobila tej starej kobiecie? Czy rozumie pani jej strach i bol? Czy to pania w ogole obchodzi, czy tez zatracila pani te zdolnosc dawno temu? – Z gleboka odraza wciskal jej lancuszek do reki. – Niech go pani wezmie. Ale jesli kiedykolwiek uslysze, ze znow dopuscila sie pani czegos podobnego…

Gdy opuscil go gniew, zobaczyl, ze Juliana przeciska sie przez tlum na koncu sali, oddalajac sie pospiesznie od niego, ze spuszczona glowa. Nie wziela naszyjnika; wciaz trzymal go w reku. W jej pochylonej glowie i opuszczonych ramionach byla bezbronnosc. Wstydzil sie samego siebie i byl zly, ze tak sie czuje, bo wiedzial, ze racja jest po jego stronie. Mimo to serce wzbieralo mu wspolczuciem na mysl o tym, kim stala sie Juliana Myfleet.

Musiala poczuc na sobie jego wzrok, bo wyprostowala ramiona i zatrzymala sie przy grupce dzentelmenow, z szelmowskim usmiechem i wyzywajaca postawa. Na moment odwrocila ku niemu glowe, po czym wsunela reke pod ramie najblizszego ze swych adoratorow i majestatycznie wyszla z sali. Martin czul sie rozdarty miedzy podziwem dla jej tupetu a zlym przeczuciem, ze jego slowa nie wywarly na niej najmniejszego wrazenia.

Juliana nie pamietala twarzy ludzi, ktorych mijala po drodze, a Edward Ashwick musial zwrocic sie do niej trzykrotnie, zanim go zauwazyla. Podal jej ramie i razem wyszli z sali, a kiedy poprosila go, zeby odprowadzil ja do powozu, wyrazil tylko rozczarowanie, ze nie zamierzala zostac dluzej. Podczas drogi mowil o tym i owym i wygladalo na to, ze nie oczekuje odpowiedzi. I cale szczescie, bo Juliana slyszala tylko przepelniony wsciekloscia glos Martina Davencourta: „Rozumie pani, co pani zrobila tej starej kobiecie? Rozumie pani jej strach i bol? Czy to pania w ogole obchodzi, czy tez zatracila pani te umiejetnosc dawno temu?”. I, jak echo, glos hrabiny Lyon: „Oszczedzcie mnie. Jestem taka stara i zmeczona”.

– Dobrze sie czujesz, Juliano? – spytal nagle Edward. – Jestes bardzo blada.

Z wdziecznoscia podchwycila wymowke.

– Troche sie zmeczylam. Prosze, wybacz mi, Eddie. Ja… musze przez chwile odpoczac. Pojde do gotowalni.

– Naturalnie – powiedzial Edward z miejsca. – Skoro jestes pewna, ze poradzisz sobie sama.

– Jestem calkiem pewna, dziekuje.

– W takim razie zajrze jutro, zeby sprawdzic, jak sie czujesz.

– Bardzo prosze.

Od swiatel rozbolala ja glowa. Wylozony marmurem korytarz byl chlodny i opustoszaly. Oparla sie o framuge najblizszych drzwi i przylozyla dlon do czola. Byla taka zmeczona. I czula sie taka nieszczesliwa.

Z oczu poplynely lzy. Otarla je. Probowala udawac przed sama soba, ze nie placze. Ukradkiem zerknela w glab korytarza. Szczesciem nikogo tam nie bylo, a wiec pozwolila sobie na krotki szloch. Jego intensywnosc zaskoczyla ja i bardzo trudno bylo powstrzymac sie od kolejnego. „Byc moze pani brat albo ojciec chcieliby uslyszec o pani najnowszej eskapadzie? A moze z ich opinia rowniez sie pani nie liczy?”

Kiedys uwazala, ze Martin Davencourt jest nieciekawy, wrecz nudny. Teraz w jego oczach bylo tyle gniewu i namietnosci, ze od razu zrozumiala swoj blad. Jak by to bylo wzbudzic w takim mezczyznie milosc zamiast wscieklosci i szyderstw? Zaledwie przed tygodniem trzymal ja w ramionach i wowczas pragnela calej jego milosci i namietnosci. Teraz nigdy ich nie pozna.

Juliana pociagnela nosem, po czym rozszlochala sie na calego mimo prob powstrzymania placzu. Zakryla twarz rekami, usilujac sie opanowac. To bylo takie zenujace. I calkiem niewytlumaczalne. Nigdy nie plakala.

Ktos delikatnie polozyl jej dlon na ramieniu.

– Lady Juliano?

Przez sekunde, zdezorientowana, laknaca pociechy, pomyslala, ze to Joss, jej brat. Znow miala osiem lat i wiedziala, ze brat obejmie ja mocno, po chlopiecemu. Bedzie zaklopotany i szorstki, ale ona poczuje sie lepiej.

Wtedy rozpoznala ten glos. Jego glos. Martina Davencourta. Odskoczyla od niego jak oparzona, bolesnie swiadoma, ze twarz ma zalana lzami i nie ma sposobu, by to ukryc. Przez dluga chwile patrzyli na siebie. Twarz Martina byla ciemna i surowa, lecz w jego oczach kryla sie lagodnosc, na ktorej widok zapragnela rzucic mu sie w ramiona i blagac, zeby ja kochal i chronil. Przypomniala sobie zyczliwosc, ktora okazal jej w Ashby Tallant tamtego lata. Nawet jako pietnastolatek Martin Davencourt wiedzial, co to honor i prawosc.

– Przepraszam, jesli… – zaczal, ale wyzywajaco spojrzala mu w oczy i weszla mu w slowo.

– Jesli choc przez chwile pomyslal pan, ze martwie sie z powodu panskich slow, panie Davencourt, w takim razie grubo sie pan myli.

Ruszyla w glab korytarza z wyprostowanymi plecami, nie odwracajac glowy i nie patrzac na Martina. Przez cala droge czula na sobie jego wzrok.

Назад Дальше