Widoki roztaczajace sie z okna pociagu pochlonely Tomka bez reszty. Pierwszy tez spostrzegl pieknego, oryginalnego ptaka wielkosci zurawia, o stosunkowo dlugiej szyi i wysokich nogach, ktory kolowal nad mijana przez pociag rzeka Athis. Tomka zachwycila kita pior zwisajaca z czuba ptaka – wydal okrzyk podziwu.
– To wezojad sekretarz
15
[
15
.] – wyjasnil chlopcu Smuga.- Zyje nie tylko tu, ale i w Ameryce. Stanowi przejsciowy gatunek miedzy ptakiem brodzacym a jastrzebiem; zywi sie gadami i plazami. Skoro wypatrzy zdobycz, najeza kite na glowie i z natezona uwaga sledzi ruchy weza, potem jednym skokiem rzuca sie na niego, przyciska szponami do ziemi, a przed ukaszeniem broni sie skrzydlami. Poluje rowniez na weze jadowite, ktore pozera razem z gruczolami jadowymi. Jest tak pozyteczny w tepieniu plazow i gadow, ze znajduje sie pod ochrona.
Tomek urozmaical sobie dluga podroz przegladaniem podrecznej torby. Mial w niej rozne drobiazgi. Pokazal bosmanowi szklana kule z trojmasztowym statkiem w srodku, nowy noz mysliwski, kilka fotografii Sally i spory zapas roznych swiecidelek tak pozadanych zawsze przez Murzynow. Lowcy toczyli dlugie dysputy, ktore przerwano wtedy dopiero, gdy pociag zblizal sie do Nairobi.
Po dwudziestu godzinach od chwili opuszczenia Mombasy pociag zatrzymal sie w Nairobi. Tutaj nasi lowcy wysiedli, zabierajac z soba tylko najniezbedniejszy ekwipunek. Reszte bagazy mieli odebrac pozniej na stacji w Kisumu. Przed dworcem oczekiwal na nich maly dwukolowy wozek z oslim zaprzegiem. Powozil Murzyn zatrudniony na plantacji Anglika Browna, ktory jako jeden z pierwszych bialych kolonistow osiedlil sie w poblizu Nairobi. Hunter przyjaznil sie z Brownem i podczas pobytu w tym miescie zawsze sie u niego zatrzymywal.
Zaladowawszy bagaze na wozek, lowcy szli za nim piechota przez miasto. Nairobi mialo zaledwie kilka szerokich ulic. W poblizu dworca rozposcieraly sie magazyny i budynki administracyjne zarzadu kolei, nieco dalej staly szeregi niskich, bialych domow z wieloma sklepami, dobrze zaopatrzonymi w najrozmaitsze towary.
Byl to zaledwie poczatek okresu kolonizacyjnego Kenii, totez na ulicach spotykano niewielu bialych. Lowcy przeszli obok rozpoczetej budowy palacu gubernatora angielskiego, potem mineli maly, brzydki kosciolek katolicki, a nastepnie znalezli sie wsrod ogrodow, w ktorych staly wille nielicznych Europejczykow. Za nimi dopiero widac bylo male, kwadratowe, ulepione z gliny chaty murzynskie o czterospadowych dachach krytych sloma.
Posiadlosc Browna znajdowala sie na peryferiach miasta. Anglik przyjal lowcow nadzwyczaj goscinnie. Oddal do ich dyspozycji oddzielny domek w ogrodzie. Wilmowski i Hunter nie skorzystali jednak z mozliwosci wypoczynku. Zaraz udali sie do handlarza koni w celu nabycia kilku wierzchowcow. Zdaniem Smugi byly one konieczne przy chwytaniu niektorych szybkonogich zwierzat. Wprawdzie Wilmowski wyrazil obawe, czy w glebi ladu uda im sie utrzymac konie przy zyciu z powodu groznych tse-tse, ale Hunter i Smuga zapewnili go, zesmiercionosne muchy spotyka sie jedynie na nizej polozonych terenach.
Tomek i Smuga, nie chcac bezczynnie oczekiwac na powrot towarzyszy, wyszli obejrzec plantacje kawy
16
[
16
– Przeciez te owoce wcale nie maja wygladu kawy – zagadnal w koncu.
– Czy przypuszczales, ze ziarna kawy rosna bezposrednio na krzewach? Jezeli tak, to byles w bledzie – padla odpowiedz. – Wlasnie w miazszu tych owocow, zwanych przez plantatorow czeresnia, znajduja sie zwykle dwa polokragle, splaszczone, twarde ziarenka, ktore dopiero po wyluszczeniu i odpowiednim przygotowaniu staja sie kawa, czyli produktem handlowym.
– Cos podobnego, nie wiedzialem – zdumial sie Tomek. – A dlaczego pan Brown nie kaze wyciac palm, ktore nie dopuszczaja slonca do krzewow kawowych?
– Kultury kawowe sa nadzwyczaj delikatne. Nie znosza zbyt intensywnego naslonecznienia, totez palmy zastepuja im parasole – wyjasnil Smuga. – Zaraz widac, ze Brown jest dobrym fachowcem. Spojrz tylko, jak bujnie owocuja krzewy. Na jednej galezi spotyka sie dojrzale juz czeresnie i kwitnace kwiaty. Brown zapewne wkrotce rozpocznie zbior czeresni, gdyz przejrzale owoce marszcza sie, czernieja i zsychaja, a wtedy trudniej wydobywac z miazszu ziarenka kawy.
– Jak teraz zrozumialem, wyluszczone ziarna jeszcze nie sa gotowa do sprzedazy kawa – indagowal Tomek.
– Masz racje, po wydobyciu z miazszu nalezy je bowiem wymyc, oczyscic na szczotkach, pozbawic wierzchniego pergaminowego naskorka, dzieki czemu ziarna traca moznosc kielkowania, a w koncu trzeba je wypolerowac na polerkach. Po poddaniu ziaren procesowi tak zwanego palenia przybieraja one czarna barwe i wtedy dopiero kawa wyglada tak, jak widzimy ja w sklepach.
– Ho, ho, wcale nie myslalem, ze Murzyni musza tak sie napracowac chcac wypic szklanke kawy – rzekl Tomek. – Przeciez chyba nie kazdego stac tutaj na zakupienie maszyn do wyluszczania ziaren, oczyszczania, polerowania i wszystkiego, co jest konieczne do preparowania kawy!
– Sluszna uwaga, Tomku, totez krajowcy wydobywaja ziarna z miazszu przez fermentacje. W wysokiej, temperaturze miazsz rozklada sie, potem zas susza ziarna na sloncu i prymitywnymi metodami pozbawiaja je pergaminowego naskorka. Poza tym Murzyni nigdy nie spozywaja ziaren kawy, tylko w czasie dlugich, nuzacych marszow zuja zwykle sam miazsz owocu, podobnie jak orzeszki kola
17
[
17
Kola
– Czyzby miazsz czeresni byl odzywczy?
– Podobno wzmacnia i dodaje energii
18
[
18
Miazsz czeresni kawowych zawiera spory procent kofeiny, ktora wzmaga czynnosc serca oraz osrodkowego ukladu nerwowego (kora mozgowa) i wywoluje pobudzenie psychiczne].
– Jesli tak, to musze go sprobowac! Chcialbym jeszcze o cos zapytac. Czy wszystkie czeresnie zawieraja po dwa ziarenka kawowe?
– Nie, Tomku, kilka dzikich odmian kawy afrykanskiej posiada w czeresniach po jednym okraglym ziarenku, znanym pod nazwa perlowka.
Smuga spacerowal miedzy rzedami krzewow. Tomek kroczyl obok niego, lecz nie zasypywal go juz nowymi pytaniami. Nagle zamilkniecie mlodzienca zwrocilo w koncu uwage Smugi. Spojrzal na niego. Tomek wprawdzie szedl za nim krok w krok, lecz od razu mozna bylo spostrzec, ze krzewy kawowe przestaly go interesowac. Nachmurzony sledzil bzykajace owady.
– O czym rozmyslasz? – zapytal zainteresowany Smuga.
– Niepokoje sie o Dinga – odparl chlopiec.
– Czy cos mu sie stalo? Dlaczego nie zabrales go z soba?
– Zamknalem Dinga w pokoju, bo sie boje, zeby go nie ugryzla tse-tse – wyjasnil Tomek zafrasowany. – Teraz naprawde zaluje, ze wzialem poczciwca do Afryki.
– A wiec o to ci chodzi, przyjacielu. Wydaje mi sie, ze sie zupelnie niepotrzebnie obawiasz.
– Naprawde? Slyszal pan jednak, co mowil ojciec? Ukaszenie tse-tse bywa smiertelne dla koni, wolow, owiec i psow.
– To prawda, lecz nie kazda tse-tse jest roznosicielka zarazkow. Poza tym wszyscy w rownej mierze bedziemy narazeni na niebezpieczenstwo. Wiesz przeciez, ze ukaszenie tse-tse moze spowodowac u czlowieka chorobe konczaca sie smiercia. Miejmy nadzieje, ze Opatrznosc nas ustrzeze. Polowalem w rejonach ogarnietych plaga spiaczki i wyszedlem szczesliwie.
– Czy nie ma zadnych sposobow ochrony przed ta niebezpieczna mucha? – ciekawil sie Tomek.
– Tse-tse jest nadzwyczaj ostrozna, a jej lot jest niemal bezdzwieczny. Tym samym nie zwraca na siebie uwagi. Nie siada rowniez na jasnym tle, na ktorym staje sie zbyt widoczna. Dlatego najlepsza przed nia ochrona jest biala odziez. Krajowcy czesto odganiaja sie przed owadami roznymi miotelkami badz tez nosza ozdoby z pior lub kit zwierzecych spelniajace te sama role.
Tomek westchnal ciezko i szedl dalej w milczeniu. Nie lubil oczekiwac na niebezpieczenstwo z zalozonymi rekoma, totez przemysliwal teraz nad sposobami, ktore w jego mniemaniu, moglyby zabezpieczyc psa przed ukaszeniem zdradliwej muchy. Niebawem rozchmurzyl sie; pogwizdujac wesolo pobiegl w kierunku domu.
NOCNY STRZAL
Byl wczesny ranek, gdy Hunter przywiodl przed werande piec osiodlanych wierzchowcow i jednego konia do objuczenia bagazem. Razem z bosmanem Nowickim wyniesli przygotowane juki ze sprzetem obozowym oraz zywnoscia, by je przytroczyc do uprzezy luzaka. Wkrotce wyszli z domu pozostali lowcy, uzbrojeni w karabiny i rewolwery.
– A gdzie jest Tomek? – zapytal Wilmowski nie widzac syna, ktory zazwyczaj pierwszy byl gotow do drogi.
– Gdzies stale teraz znika jak kamfora – zauwazyl Smuga zawieszajac karabin na pasie na leku siodla.
– Tomku! Tomku! Pospiesz sie! – zawolal Wilmowski.
– Po co to robic gwalt? Przeciez szkapy nam nie zwieja, a Tomkowi pewno nie sluzy kuchnia pana Browna – burknal bosman Nowicki wzruszajac niechetnie ramionami. – Moglbys pan, panie Hunter, wyklarowac swemu krajanowi, zeby troche oszczedzal korzeni. Taniej by go to kosztowalo i czlowiek moglby spokojnie siadac na szkape. Dziwic sie tu Tomkowi, kiedy ja sam czuje…
– A to co? Coz to za maskarada? Czys ty oszalal, chlopcze? – krzyknal Wilmowski, przerywajac wywody bosmana na temat sposobu przyrzadzania potraw.
Wszyscy spojrzeli w kierunku domu i ujrzeli Tomka ciagnacego na smyczy niezadowolonego Dinga. Mezczyzni jak na komende wybuchneli smiechem. Chlopiec i jego ulubieniec przedstawiali niecodzienny widok: Tomek ubrany byl w biala bluze i dlugie spodnie wpuszczone w wysokie sztylpy, pomalowane grubo bialym lakierem. Na glowie mial helm korkowy z opadajaca na kark muslinowa oslona. Z helmu wokol glowy swobodnie zwisaly futrzane ogonki. Spod zawinietych powyzej lokci rekawow bluzy opadaly na gole rece dlugie skrawki futerka. Dingo wygladal rownie dziwacznie. Nalozono mu specjalna uprzaz, do ktorej przytwierdzone byly futrzane ogonki, powiewajace jak choragiewki. Pies gniewnie spogladal na nie; wyraznie niezadowolony, nie chcial isc za chlopcem.
– Co to ma znaczyc. Tomku? – skarcil go ojciec. – Wszyscy czekamy na ciebie, a ty stroisz sobie zarty.
– Ha, wiec uwazacie, panowie, ze platam glupie figle – odparl Tomek urazony rozbawieniem towarzyszy. – No, no! Niech i tak bedzie! Ten sie smieje dobrze, kto sie smieje ostatni. Nie jestem jednak pewny, czy wkrotce nie zrobicie tego samego co ja!
– Coz to znowu za pomysl, moj synu? W jakim celu mielibysmy sie przebierac za straszydla? – zapytal Wilmowski.
– Zapomnieliscie widocznie, panowie, o tse-tse, ktorej lot jest bezdzwieczny, a ukaszenie zabojcze dla koni, wolow, owiec, psow i nawet dla najsilniejszych ludzi, panie bosmanie – odparl zjadliwie Tomek, specjalnie akcentujac wyrazy.
Przerwal na chwile, aby stwierdzic, jakie wrazenie wywarly jego slowa. Przesadny jak wiekszosc marynarzy, bosman przestal sie natychmiast smiac. Hunter rowniez spowaznial. Tomek chrzaknal zadowolony i dodal:
– Najlepsza ochrona przeciwko tse-tse jest bialy kolor ubrania, poniewaz ostrozna mucha nie lubi jasnego tla, na ktorym jest zbyt widoczna. Ogonki futrzane natomiast spelniaja doskonale role wachlarzy. W tym tez celu krajowcy stroja sie w nie wedlug zapewnien pana Smugi, ktory chyba dobrze wie, co mowi.
– Latwo odgadnac, ze nasluchales sie jakichs bzdurnych opowiadan. Oj, Tomku, kiedy ty wreszcie spowazniejesz? – powiedzial ojciec.
Smuga, ubawiony wyjasnieniami chlopca, usmiechnal sie dyskretnie, a bosman rzekl pojednawczo:
– Ostatecznie nie ma znow z czego tak sie smiac. Pamietam jeszcze ze szkoly, ze i z Kopernika wszyscy najpierw szydzili. Moze ten chlopak kapuje sie niezle na rzeczy? Kazdy pedrak ma swoj rozum…
– Szkoda teraz czasu na sprzeczanie sie o glupstwa – zakonczyl rozmowe Wilmowski. – Spusc, Tomku, psa ze smyczy i siadaj na konia. Dingo na pewno zaraz zapomni o swoim stroju i pobiegnie za nami.
Tomek odpial obroze. Nie spieszac sie wsiadl na wierzchowca. Ruszyli stepa z miejsca. Dingo wstrzasnal kilka razy grzbietem, lecz nie mogac sie pozbyc niewygodnej uprzezy, szczeknal chrapliwie, po czym pogonil za lowcami.
Wkrotce podroznicy zostawili daleko za soba plantacje kawy oraz lany porosle kukurydza i bananowcami. Po dwoch godzinach wjechali w kraj o charakterze stepowo-pustynnym. W poludnie, to jest w czasie najintensywniejszego dzialania slonca, zatrzymali sie na dluzszy postoj. Szczery step nie dawal mozliwosci schronienia przed upalem, rozbito wiec namioty, w ktorych mozna bylo zaznac troche cienia.
Po krotkim wypoczynku lowcy znow dosiedli koni. Okolica z wolna zmieniala wyglad. Teren stawal sie pagorkowaty, pozniej gorzysto-skalny. Niebawem konie wkroczyly na waska, pnaca sie w gore sciezke, ktora biegla grzbietem nad przepascistym stokiem. Zatrzymali sie dopiero na szczycie przeleczy. U jej stop rozciagala sie rownina, otoczona ze wszystkich stron skalistymi wzgorzami. Wokol przewazala plowa barwa stepu, miejscami tylko zielenily sie krzewy lub ciemnialy geste zarosla. Pasma wysokich drzew, jakby zielone wstegi, znaczyly lozyska rzeczulek. Jak sie pozniej okazalo, niektore z nich byly zupelnie wyschle, podczas gdy w innych jeszcze dosc gleboka woda plynela wartkim strumieniem.
Lowcy pognali konie. Zjechali zboczem w dol, wypatrujac z daleka miejsca na nocleg. Zatrzymali sie na brzegu rzeczulki. Tomek z ochota pomagal przy rozbijaniu obozu i zbieraniu chrustu na ognisko. Nie brakowalo tutaj opalu; skaliste brzegi porastala gestwina drzew akacjowych.
Nadszedl gwiezdzisty, chlodny wieczor, totez lowcy wydobyli z jukow grube, welniane koce. Na protesty Tomka, ze smiesznie byloby przykrywac sie nimi w Afryce Rownikowej, ojciec wyjasnil mu krotko:
– Chociaz, jak slusznie twierdzisz, jestesmy niemal na rowniku, znajdujemy sie jednoczesnie na wysokosci dwoch tysiecy metrow nad poziomem morza. Z tego wzgledu noce tu sa dosc chlodne, o czym przekonasz sie wkrotce.
Postanowiono czuwac w nocy na zmiane: Poniewaz Tomek stanowczo nie zgodzil sie na wylaczenie go z czat, wyznaczono mu najwczesniejszy dyzur. Zaraz po kolacji udal sie do namiotu na krotki wypoczynek. Zdawalo mu sie, ze zaledwie zdazyl przymknac powieki, gdy poczul potrzasniecie za ramie. Przebudzil sie natychmiast i zapytal:
– Czy mam juz wstac na czaty?
– Czas stanac na posterunku – przytaknal Hunter, ktory podczas wyprawy pelnil jednoczesnie funkcje przewodnika i oboznego. – Wszyscy polozyli sie juz spac. Masz zegarek? To dobrze, teraz dochodzi dziesiata. O dwunastej zbudzisz pana Smuge. Chodz!
Tomek wygrzebal sie spod moskitiery; za nim wyskoczyl Dingo. Chlopiec przypasal rewolwer i wzial do rak sztucer.
– Juz jestem gotow – oznajmil wychodzac z namiotu.
– Chlodno ci bedzie – ostrzegl tropiciel. – Moze nalozysz cos cieplejszego?
– Rozgrzeje sie obchodzac oboz dookola. Co nalezy do moich obowiazkow?
– Dorzucaj chrustu do ognia, zeby nie wygasl, i dobrze nasluchuj. W poblizu znajduje sie wodopoj zwierzat, ale one sie nie zbliza do plonacego ogniska. Gdyby cokolwiek wydalo ci sie podejrzane, zbudzisz ktoregos z nas. Nie bedziesz sie bal czuwac w pojedynke?
– Nie, prosze pana. Australijczyk Tony nauczyl mnie nie bac sie puszczy. Juz w Australii odbywalem samotne nocne wedrowki. Bardzo lubilem tropic na wlasna reke niedzwiadki koala.
Hunter uwaznie spojrzal na Tomka. Ku swemu zdziwieniu nie ujrzal w nim podniecenia czy strachu, co byloby w jego wieku zrozumiale. Usmiechnal sie nieznacznie widzac marsowa mine chlopca i powiedzial:
– Dobranoc!
– Dobranoc panu! – odparl Tomek, sprawdzajac uwaznie zamek sztucera.
Hunter znikl w pobliskim namiocie, ktory dzielil z bosmanem Nowickim.
– Jak sie spisuje nasz mikrus? – zapytal marynarz.
– Jak stary wyga – poinformowal tropiciel.
– Byczy kumpel, mowie panu, ale chyba bedziemy trzymali wachte razem z nim?
– O tej porze zazwyczaj nic sie na stepie nie dzieje, obiecalem jednak panu Wilmowskiemu, ze zaopiekuje sie chlopcem. Znajdujemy sie w poblizu terenow zamieszkalych przez Masajow. Lepiej wiec wiedziec, co w trawie piszczy.
– Dobra, czuwajmy wiec razem i zerkajmy przez dziurke na pedraka – zakonczyl bosman, siadajac na skladanym krzeselku przy otworze namiotu.
Tymczasem Tomek nie domyslal sie nawet podstepu przyjaciol. Spojrzal w ciemny step i odetchnal radosnie pelna piersia. Przez chwile delektowal sie zdrowym, orzezwiajacym powietrzem, po czym ostroznym, powolnym krokiem zaczal spacerowac wokol obozu. Pod prawa pacha trzymal gotowy do strzalu sztucer. Obok Tomka szedl bezszelestnie Dingo strzygac uszami. Wkrotce jednak chlopcu sprzykrzylo sie obchodzenie obozu. Sprawdzil wiec, czy konie dobrze sa przywiazane do wbitych w ziemie palikow, dorzucil chrustu do ogniska i usiadl przy nim. Dingo polozyl sie obok, opierajac leb na lapach. Mijal kwadrans za kwadransem. Wokol panowala cisza. Nagle Dingo uniosl glowe, zastrzygl uszami i pytajaco spojrzal na Tomka. Chlopiec uspokoil go ruchem dloni. W pobliskich krzewach rozlegl sie jakby jekliwy smiech. Tomek poprawil sztucer spoczywajacy na jego podwinietych nogach i polozyl palec na spuscie.
“To na pewno hiena
19
[
19
Do hien wlasciwych
(Crocotta crocuta)
(Hyaena hyaena).
(Hyaena spelaea).
(Hyaena brunnea),
Przez chwile zastanawial sie, czy nie powinien obudzic Huntera, lecz zaraz odrzucil te mysl. Przeciez tchorzliwa hiena nie odwazy sie zaatakowac ludzi w obozie. W ostatecznosci latwo bedzie ja sploszyc. Gdyby zas podeszla zbyt blisko, mialby wspaniala okazje do strzalu. Hieny z natury sa bardzo tchorzliwe, lecz glod moze pobudzic je do niewiarygodnej zuchwalosci.