– Stracilismy Telesfora. Zostanie tu juz na zawsze.
Istotnie, gdy po pewnym czasie podroznicy postanowili opuscic Abecje, Telesfor oswiadczyl, ze pozostaje w tym kraju, gdyz czuje sie Abeta i nie znioslby odtad widoku slonca ani ksiezyca. Zreszta, od chwili gdy sie przebudzil, doskonale mowil po abecku i plasal na czworakach z zadziwiajaca zrecznoscia.
Takie to bylo dzialanie koralowego wina.
Po obiedzie pan Kleks z nie tajona ciekawoscia zaczal wypytywac o atramentnice, ktore byly przeciez glownym celem tej podrozy. Pragnal zbadac barwe i gestosc ich mleka, aby przekonac sie, czy posiada wlasciwosci czarnego atramentu.
Nasz uczony objawial nieslychane ozywienie. Biegl dokola basenu i gwizdzac na dwa glosy, wabil atramentnice, ktore szybko z nim sie oswoily, lgnely do jego rak zanurzonych w wodzie i lasily sie do niego jak koty. Wydawaly przy tym dzwieki przypominajace skrzypienie szafy.
Pan Kleks cieszyl sie jak dziecko. Zdjal z glowy kapelusz i raz po raz napelnial go czarna ciecza, lubujac sie jej barwa i polyskiem. Wreszcie z napelnionym kapeluszem udal sie na poklad okretu, a po chwili wrocil wymachujac z daleka arkuszem papieru, na ktorym widnialy napisy, rysunki i kleksy.
Nie bylo zadnej watpliwosci. Mleko atramentnic znakomicie nadawalo sie do pisania. Totez pan Kleks polecil zalodze oproznic wszystkie beczki znajdujace sie na okrecie i napelnic je atramentowym mlekiem.
Abeci z ciekawoscia przygladali sie niezrozumialym dla nich zabiegom pana Kleksa i usmiechali sie uprzejmie obojgiem ust.
– Patrzcie! – wolal pan Kleks. – Coz za gestosc! Z jednej szklanki plynu mozna otrzymac sto flaszek doskonalego atramentu. Wielki Bajarz bedzie mogl utrwalic swoje piekne bajki. Kazdy bedzie mogl pisac czarnym atramentem. Pozyskacie wdziecznosc calego narodu. Niech zyja atramentnice!
Bajdoci skakali z radosci. Kapitan nie tracac czasu zabral sie do pisania nowej bajki. Po napelnieniu dwunastu beczek atramentowym mlekiem marynarze odspiewali bajdocki hymn narodowy, zaczynajacy sie do slow: „Chwalmy Wielkiego Bajarza, co nas bajkami obdarza”.
Tylko kucharz Telesfor siedzial na uboczu i mowil po abecku sam do siebie:
– Zostane tu juz na zawsze. Chce byc Abeta do konca zycia. Bede pil koralowe wino i czarne mleko. Bede wymyslal dla Abetow nowe potrawy z gwiazd morskich i z wodorostow. Otoz to wlasnie. Tra-la-la!
Pan Kleks przygladal mu sie z wyrazem glebokiego wspolczucia. Znal dzialanie koralowego wina, wiedzial wiec, ze dla Telesfora nie ma juz ratunku. Istotnie, Telesfor na oczach wszystkich zaczal sie kurczyc i ku ogolnemu zdumieniu pod wieczor przeistoczyl sie w prawdziwego Abete.
– Stracilismy kucharza – rzekl pan Kleks – ale za to zyskalismy atrament. Mozemy wracac do Bajdocji.
Nastepnie przemowil do Abetow:
– Kochani przyjaciele! Poznalismy wasza wspanialomyslnosc i jestesmy przekonani, ze pozwolicie nam wsiasc na okret i wrocic do naszej ojczyzny. Dziekujemy wam za goscinnosc i za cudowne atramentowe mleko. Zegnamy was w imieniu wlasnym oraz wszystkich moich towarzyszy podrozy. Ababa, abaab, abbab!
Ten koncowy okrzyk w jezyku abeckim oznaczal: „Niech zyje Abecja!”
– O waszym losie zadecyduje krolowa Aba – oswiadczyl jeden z Abetow. – Mamy rozkaz, aby was do niej przyprowadzic. Chodzcie. Trzeba uszanowac jej wole.
Pan Kleks uwazal to za zbedna strate czasu, ale dobre wychowanie, a zwlaszcza dociekliwosc badacza wziely gore nad pospiechem. Udali sie przeto za swym przewodnikiem.
Wedrowka przez krety korytarz trwala juz dobra godzine, gdy naraz ukazal sie jego wylot i podroznicy staneli jak wryci, olsnieni wspanialym i nieoczekiwanym widokiem. Znalezli sie bowiem nad jeziorem, ktorego przeciwny brzeg ginal na odleglym horyzoncie. Woda w jeziorze byla przezroczysta jak szklo i miala barwe lazuru.
Na wybrzezu, dokola jeziora, w rownych odstepach wznosily sie ciosane w bursztynie wysokie grobowce zmarlych krolow Abecji, a na kaz-dym z nich stal zar-ptak jasniejac plomieniem swych pior az po kres widnokregu. U stop grobowcow, posrod karlowatych pasowych krzewow, zlote i srebrne pajaki snuly pracowicie swoja nic, zamykajac dostep do jeziora.
Z dala od brzegu, na plywajacej wyspie, mieszkala krolowa Aba.
Spoczywala na wielkiej muszli, dzwiganej stale przez siedmiu siedmiorekich Abetow.
Na powitanie przybylych wyspa podplynela do brzegu i krolowa uniosla sie na muszli. Na jej widok nawet pan Kleks nie zdolal powstrzymac okrzyku zdumienia. Zamiast spodziewanego stworu o szesciu rekach i jednym oku zeglarze ujrzeli mloda, piekna kobiete, ktora obdarzyla ich skinieniem dloni i wdziecznym usmiechem. Abeci na znak czci pokladli sie na ziemi, Bajdoci pochylili glowy, a pan Kleks, nie tracac przytomnosci umyslu, wyglosil w jezyku abeckim okolicznosciowe przemowienie, wyrazajac w nim hold i podziw dla pieknej krolowej.
W odpowiedzi na slowa pana Kleksa krolowa Aba, poslugujac sie plynnie jego ojczysta mowa, odrzekla:
– Nie naleze do dynastii wielkich krolow Abecji. Objelam panowanie na prosbe tego ludu przed siedmiu laty. Bylam zona krola Palemona, wladcy wesolej i slonecznej Palemonii. Pewnego dnia, podczas podrozy okret nasz zapadl sie podobnie jak wasz. Po wypiciu koralowego wina moj malzonek oraz wszyscy nasi dworzanie przeobrazili sie w siedmiorekich Abetow i musieli pozostac na zawsze w tym kraju. Ja jedna tylko nie pilam czarodziejskiego trunku i zachowalam ludzka postac. Poprzedni krol Abetow, Baab-Ba, tak sie tym przerazil, ze zamknal sie w przeznaczonym dla niego grobowcu, lud zas obwolal mnie krolowa. Przyjelam ofiarowana mi godnosc, gdyz nie chcialam opuszczac mego malzonka. Przybralam abeckie imie Aba i zamieszkalam na krolewskiej wyspie w otoczeniu Palemonczykow przemienionych w Abetow. Pogodzilam sie z moim losem i pokochalam moich pod-wladnych. Jesli zlozycie mi przyrzeczenie, ze o naszych dziejach nie zawiadomicie krolestwa Palemonii, pozwole wam opuscic Abecje i udac sie do ojczystego kraju.
– Przyrzekamy! – zawolal uroczyscie pan Kleks.
– Przyrzekamy! – powtorzyli za nim Bajdoci, a kapitan, nie mogac opanowac wzruszenia, urzeczony uroda krolowej, pobiegl w kierunku wyspy.
Zaplatal sie jednak w pajeczynach i dopiero przy pomocy Abetow wywiklal sie z sidel.
– Nikomu nie wolno zblizac sie do mnie. Takie jest abeckie prawo! – rzekla groznie krolowa Aba, po czym dodala: – A teraz moi straznicy odprowadza was do Wielorybiej Grani i przekaza przewodnikom z Wyspy Wynalazcow.
– A nasz okret?! – zawolal pan Kleks.
– Okret? – zdziwila sie krolowa. – Zostanie tutaj, gdyz nie znamy jeszcze sposobu podniesienia go na powierzchnie morza. Ale nie bedziecie skrzywdzeni. Oto garsc perel, ktorych wartosc wielokrotnie przewyzsza poniesiona przez was strate.
Mowiac to, rzucila do nog pana Kleksa woreczek z rybich lusek, wypchany perlami.
Zanim jednak pan Kleks zdazyl zbadac jego zawartosc i podziekowac krolowej Abie za hojnosc, piekna wladczyni Abecji rzekla rozkazujacym tonem:
– Posluchanie skonczone!
W tej chwili wszystkie zar-ptaki zgasly rownoczesnie i dokola zapanowala ciemnosc. Tylko krolewska wyspa, odplywajaca od brzegu, jarzyla sie blekitnawym swiatlem.
Abeci otoczyli podroznikow i szerokim korytarzem, wylozonym plytami z bursztynu, poprowadzili ich w kierunku Wielorybiej Grani.
Dudnienie beczek z atramentowym plynem rozlegalo sie na wszystkie strony wielokrotnym echem, utrudniajac rozmowe. Dlatego tez zarowno Bajdoci, jak i Abeci szli w milczeniu, zajeci swoimi myslami.
Ale najbardziej zamyslony byl pan Kleks.
Szarpal nerwowo brwi i raz po raz wykrzykiwal abeckie wyrazy, pozbawione wszelkiego zwiazku:
– Abba-ababa-aba-bba!
Abeci, nie chcac przerywac jego zamyslenia, dreptali w pewnym oddaleniu i szeptem porozumiewali sie miedzy soba.
Kiedy po paru godzinach marszu u wylotu korytarza zamajaczylo czerwone swiatlo, jeden z Abetow wybiegl na czolo pochodu, skinieniem dloni zatrzymal Bajdotow i rzekl:
– Za tym murem konczy sie nasze panowanie. Za chwile opuscicie Abecje. W imieniu mego narodu zegnam was i zycze dalszych pomyslnych i ciekawych przygod. Spotkalo nas wielkie szczescie, ze moglismy goscic u siebie tak znakomitego uczonego, jak pan Ambrozy Kleks, ktorego slawa dotarla nawet do nas. Dzieki niemu dostapiliscie zaszczytu ogladania wielkiej krolowej Aby. Nikt z cudzoziemcow dotad jej nie widzial. Wy pierwsi poznaliscie jej tajemnice. Ale musicie wymazac ja ze swej pamieci bo inaczej zmylicie droge i nigdy juz nie traficie do waszej ojczyzny. A teraz chodzcie za mna.
Po tych slowach Abeta zblizyl sie do muru zamykajacego korytarz i wspierajac sie na dwoch rekach, czterema pozostalymi przekrecil rownoczesnie cztery bursztynowe tarcze, umieszczone w zasiegu czerwonego swiatla.
KIERUNEK – WYSPA WYNALAZCOW
Mur drgnal i powoli rozsunal sie na dwie strony. Abeci znikneli niepostrzezenie w mrocznych czelusciach korytarza. Za murem widnial zawieszony nad proznia rozlegly pomost, skonstruowany z kosci wielorybow, zwany Wielorybia Grania. Bajdoci niepewnie przekroczyli prog Abecji. Gdy ostatni z nich stanal na pomoscie, mur zatrzasnal sie z loskotem i dokola zapanowala zupelna ciemnosc. Ale rownoczesnie w gorze rozlegly sie odglosy trabki i zgrzyt obracajacych sie kol. Po tym nastapily dzwieki sygnalow, a po chwili ogromna kabina windy, przypominajaca raczej obszerny salon, zatrzymala sie tuz przy Wielorybiej Grani. Kabina byla rzesiscie oswietlona i wyslana puszystymi dywanami. Wewnatrz, pod scianami, staly miekkie, glebokie fotele, a przed kazdym z nich okragly stolik pieknie nakryty i zastawiony dymiacymi potrawami. Nie zastanawiajac sie dlugo, podroznicy weszli do windy, wtoczyli swoje beczki i ciekawie rozejrzeli sie dookola, w nadziei na spotkanie jakichs zywych istot. W kabinie jednak nie bylo nikogo procz nich. Drzwi zamknely sie same, rozlegly sie dzwieki sygnalow, zazgrzytala niewidzialna maszyneria i winda lekko poczela unosic sie w gore. Z glosniczkow zawieszonych pod sufitem poplynela przyjemna, cicha muzyka.
Na scianach windy wisialy w ramach obrazy, na ktorych wszystko ozylo i poruszalo sie jak w kinie.
– Siadamy do obiadu – rzekl pan Kleks – a potem obejrzymy te cudenka. Nareszcie potrawy godne naszego podniebienia! Teraz moge wam wyznac, ze kuchnia abecka wcale mi nie smakowala. Kapitanie, szkoda czasu na rozmyslania. Czeka nas nowa przygoda. No, co tam? Wygladacie jak bociany nastraszone przez zabe.
Pan Kleks probowal zartowac, ale kapitan uparcie milczal. Wreszcie zasiadl przy jednym ze stolow i posepnie zapatrzyl sie w talerz. Mial wciaz przed oczami twarz krolowej Aby. Marynarze rowniez byli markotni i zamysleni, a niejeden z nich zazdroscil w duchu Telesforowi. Obraz pieknej krolowej uparcie przesladowal Bajdotow. Zdawalo sie, ze sa zupelnie obojetni na to, co sie z nimi stanie. Kapitan mamrotal cos pod nosem, ukladal bajke na czesc wladczyni Abecji i w roztargnieniu usilowal wbic na widelec pusty talerz. Tylko pan Kleks, slepy sternik oraz kuchcik Pietrek zajadali z apetytem smakowite antrykoty i popijali slodkie ananasowe. wino.
– Jedzcie, przyjaciele! – wolal wesolo pan Kleks. – Czeka nas dluga podroz. Hej, kapitanie, wypijmy! Mnie juz niczego nie brak do szczescia, odkad zdobylem atrament. Prawdziwy czarny atrament! A teraz jade na wyspe Wynalazcow, o ktorej slyszalem od dawna, ale myslalem, ze to tylko bajka. No, co? Dlaczego milczycie? Pietrek, wobec tego moze ty ze mna wypijesz? Za zdrowie krolowej Aby, ktora mieszka w muszli jak ostryga? Cha-cha!
Sternik i Pietrek smiali sie razem z panem Kleksem i wesolosc ich po trochu zaczela udzielac sie marynarzom. Niektorzy wzniesli w gore szklanki.
– Za zdrowie krolowej ostrygi! – drwil dalej pan Kleks i smial sie tak, ze broda zamiatal polmiski.
Pan Kleks wiedzial, co robi. Oto kapitan ocknal sie juz z odretwienia, przetarl oczy i rozejrzal sie dookola. Po chwili przylaczyl sie do reszty towarzystwa i wychylil szklanke zlocistego trunku. Uroki, ktore rzucila na cala zaloge krolowa Aba, stopniowo slably, a po wypiciu kilku dzbanow wina rozwialy sie zupelnie.
Pan Kleks wstal i zaintonowal wesola piesn, co zdarzalo mu sie niezmiernie rzadko. Piesn byla wlasnego ukladu. Marynarze chorem spiewali refren:
Po obfitym posilku i odspiewaniu kilku piesni pan Kleks przystapil do ogladania ruchomych obrazow. Pierwszy z nich przedstawial pana Kleksa i jego towarzyszy wsiadajacych na statek w Bajdocji, a potem ich kolejne przygody w podrozy. Marynarze wraz z kapitanem otoczyli pana Kleksa i sledzili z podziwem swoje wlasne przygody. Na obrazie przesuwaly sie stopniowo, w filmowym skrocie, wszystkie wydarzenia dni ubieglych, zycie marynarzy na statku, potem ich pobyt w krainie Abetow i spotkanie z krolowa Aba. Tylko ze krolowa Aba ukazala sie jako zgrzybiala staruszka, podobna do odpychajacych czarownic z bajek.
– Oto jest prawdziwe oblicze krolowej Aby – rzekl pan Kleks – a to, co widzieliscie w Abecji, bylo zwyklym zludzeniem. W ten stan wprawily was pletwy wieloryba, gdyz zawieraja substancje, ktora wywoluje urojenia. Sadze, ze niejeden z was przestanie marzyc o powrocie do tego kraju.
Na te slowa kapitan zaczerwienil sie po uszy, marynarze wybuchneli smiechem, zwlaszcza ze w tej samej chwili na obrazie, jako dalszy ciag tego zywego filmu, ukazala sie czerwona twarz kapitana. Poniewaz dzieje pana Kleksa dobiegaly wlasnie do momentu, w ktorym znajdowali sie podroznicy, film urwal sie, a rozpoczal sie pokaz innych wydarzen, nie mniej dla Bajdotow ciekawych. Ujrzeli teraz Wielkiego Bajarza, stojacego w porcie w Klechdawie i czekajacego na powrot wyprawy atramentowej.
Twarz mial zatroskana, mowil cos do otaczajacej go swity i wskazywal na horyzont. Wszyscy smutnie kiwali glowami, po czym Wielki Bajarz, podtrzymywany z dwoch stron przez ministrow, wrocil do palacu.
Na pozostalych obrazach dzialy sie rozmaite inne historie w jakims nieznanym kraju. Pan Kleks objasnil Bajdotom, ze jest to Wyspa Wynalazcow, do ktorej z blyskawiczna szybkoscia zbliza sie niezwykla winda. Nagle urwal, podbiegl do okna i odsunal kotare. Do wnetrza kabiny wtargnelo dzienne swiatlo, a po chwili winda wynurzyla sie z mroku, jak pociag z ciemnego tunelu. Gdy tylko zrownala sie z powierzchnia ziemi, nie zatrzymujac sie zmienila kierunek i z zawrotna szybkoscia, jak torpeda potoczyla sie po niewidzialnych szynach. Wskutek niespodziewanego wstrzasu kilku marynarzy przewrocilo sie, ale zaraz wstali i na nowo przylgneli z ciekawoscia do okien pojazdu. Dokola rozposcieralo sie olbrzymie, nie konczace sie miasto, ale straszliwy ped uniemozliwial rozroznienie domow i ludzi.
– Odejdzcie od okien, bo dostaniecie zawrotu glowy! – zawolal pan Kleks. – Posuwamy sie z szybkoscia czterystu mil na godzine. Cale szczescie, ze nie ma po drodze zakretow.
Oszolomieni marynarze, za przykladem pana Kleksa, usadowili sie w fotelach. Trudno bylo pojac, ze przy tak olbrzymim pedzie szyby w oknach nie dygotaly i loskot nie zagluszal slow.
– Spodziewam sie, ze najdalej za dwie godziny bedziemy u celu naszej podrozy – rzekl pan Kleks. – Duzo slyszalem o Wyspie Wynalazcow. Mieszkaja na niej istoty zupelnie podobne do nas, ale zamiast dwoch nog posiadaja tylko jedna, o bardzo wielkiej stopie. Swoja wyspe nazywaja Patentonia od nazwiska najwiekszego ich uczonego, Gaudentego Patenta. Od strony morza nikt nie ma do niej dostepu, gdyz strzega zazdrosnie swych laboratoriow i fabryk. Jedyna droga do Patentonii prowadzi przez Abecje, dlatego tak malo wie sie o tym kraju. Na wyspie tej powstaja wszelkie wynalazki, znane ludzkosci. Patentonczycy zawiadamiaja o nich swiat, wysylajac ruchome obrazy. Niestety, nie wszystkie obrazy docieraja do nas, gdyz nie posiadamy odpowiednich aparatow odbiorczych. Bedziecie wiec mogli zobaczyc mnostwo wynalazkow, u nas zupelnie nie znanych. Pamietajcie tylko o jednym: Patentonczycy nie cierpia podgladania ich tajemnic i sa ogromnie podejrzliwi. Nie wtykajcie nosow, gdzie nie trzeba, bo mozecie sciagnac na siebie nieszczescie. Nie lekcewazcie tej przestrogi. O wszystko macie prawo pytac, otrzymacie dokladne objasnienia, a nawet plany i modele. Latwo bedziecie mogli z nimi sie porozumiec, gdyz wladaja tysiacem jezykow i narzeczy, nie wylaczajac jezyka bajdockiego. Patentonia to kraj bogaty i ludzie zyja tam po sto lat, ale poza praca nic dla nich nie istnieje, ani spiew, ani tance, ani rozrywki, a sen jest nieznanym zjawiskiem. Po prostu polykaja specjalne pastylki, ktore zastepuja odpoczynek i usuwaja zmeczenie. Tyle moge wam na razie powiedziec o slynnej Wyspie Wynalazcow, reszte zobaczycie na wlasne oczy.