Podroze Pana Kleksa - Brzechwa Jan 4 стр.


Opowiadanie pana Kleksa zrobilo na Bajdotach ogromne wrazenie. Siedzieli przez dluzszy czas zamysleni i nawet Pietrek nie zadawal pytan, choc pozerala go ciekawosc.

Torpeda pedzila z niezmienna szybkoscia. W miare jak zapadal mrok, w miastach, ktore mijala, rozblyskiwaly niezliczone swiatla i zlewaly sie w jedno oslepiajace pasmo.

W glosniku ucichla muzyka i rozlegly sie slowa w jezyku bajdockim:

– Halo, halo! Arcymechanik Patentonii wita poddanych Wielkiego Bajarza Bajdocji. W stolicy naszego kraju poczyniono juz przygotowania na przybycie slynnego uczonego, Ambrozego Kleksa. Uroczystosci na jego czesc odbeda sie we wszystkich miastach. Halo, halo! Za godzine minut dwadziescia trzy Stalowa Strzala, ktora podrozujecie, wjedzie na peron siodmy Dworca Magnesowego. Po zatrzymaniu sie Stalowej Strzaly nie opuszczac foteli… nie opuszczac foteli… Halo, halo! Prosimy o nacisniecie czerwonego guzika pod glosnikiem.

Kapitan pierwszy zerwal sie z fotela i nacisnal guzik, ktorego poprzednio wcale nie dostrzegl. Marynarze z ciekawoscia spogladali na glosnik, spodziewajac sie stamtad nowej niespodzianki. Tymczasem okazalo sie, ze ukryty mechanizm, wprowadzony w ruch przez nacisniecie czerwonego guzika, zainstalowany byl w stolach. Boczne scianki wysunely sie w gore, a kiedy opuscily sie z powrotem, dawna zastawa zniknela, a na jej miejsce zjawily sie nowe nakrycia, dzbanki z czekolada i tace z ciastami.

W tej samej chwili w glosniku rozlegly sie slowa:

– Halo, halo! Prosimy na podwieczorek.

– Znakomita mysl – zawolal pan Kleks i pierwszy zabral sie do jedzenia.

Bajdoci poszli za jego przykladem. Tymczasem za oknami zapadla noc, ale w czarnym niebie krazyly samoloty-slonca, rzesiscie oswietlajac ziemie. Widno bylo jak w dzien, a mimo to latarnie plonely nadal i spowijaly torpede w mglawice blasku.

Po podwieczorku przez glosnik nadano ostatnie wiadomosci z Bajdocji. Zdumieni marynarze uslyszeli glosy swych zon i dzieci, dowiedzieli sie, co dzieje sie w ich domach. Najczesciej padalo nazwisko pana Kleksa, jako kierownika wyprawy, gdyz lud bajdocki niecierpliwil sie i czekal z upragnieniem na obiecany atrament.

– Dostana, dostana – mruknal pan Kleks. – Esencja atramentowa, ktora wioze, wystarczy im na dziesiec lat.

Tymczasem uplywaly minuty i kwadranse. Zblizal sie kres podrozy. Znowu odezwal sie glos:

– Halo, halo! Nie opuszczac foteli!

Po chwili torpeda zaczela zwalniac bieg, rozlegly sie dzwieki sygnalow, zawirowaly czerwone swiatla i Stalowa Strzala, punktualnie co do sekundy, wyjechala na peron siodmy Dworca Magnesowego. Podroznicy, nie opuszczajac foteli, oczekiwali dalszych wydarzen. Dworzec Magnesowy byla to ogromna hala, wylozona metalowymi plytami i nakryta szklanym dachem. Plyty przesuwaly sie automatycznie i otwieraly raz po raz przejscia, korytarze i tunele, w ktore wjezdzaly lub z ktorych wyjezdzaly najrozmaitsze pojazdy. Ruch na dworcu regulowala skomplikowana sygnalizacja dzwiekowo-swietlna. Co chwila w roznych miejscach zapalaly sie i gasly czerwone i zielone swiatla, przez glosniki padaly nazwy miast i stacji kolejowych oraz wszelkiego rodzaju informacje. Wszystko to odbywalo sie z niezwykla precyzja, a przy tym bez udzialu jakichkolwiek widzialnych istot. Na srebrnym ekranie, zawieszonym na jednej ze scian, ukazywaly sie nadjezdzajace pociagi, oznaczone cyframi i literami. Rownoczesnie automatycznie przesuwaly sie odpowiednie plyty, zapalaly sie sygnaly i pociagi roznego ksztaltu wslizgiwaly sie na mechanicznych plozach pod dach dworca.

PATENTONIA

Zanim Bajdoci zdazyli przyjrzec sie dokladnie ruchowi na stacji i pasazerom, sufit i sciany Stalowej Strzaly uniosly sie niespodziewanie w gore, natomiast cala dolna platforma, wraz z fotelami i pozostala zawartoscia torpedy, ruszyla naprzod. Rozlegly sie dzwieki sygnalow, plyty rozsunely sie otwierajac szeroki tunel, ktory wchlonal podroznikow. Ale juz po chwili platforma wynurzyla sie na zewnatrz dworca. Posuwala sie szybko po ulicy, ktora przedstawiala ciekawy widok.

Wysoko nad jezdnia, na stalowych wiazaniach i lukach, wznosily sie domy Patentonczykow, a na dole sunelo automatycznie osiem ruchomych chodnikow, kazdy z inna szybkoscia. Chodniki wewnetrzne przeznaczone byly dla ruchu pieszego, zewnetrzne, o wiele szersze, sluzyly dla pojazdow. Platforma Bajdotow posuwala sie prawym skrajem jezdni, zas obok przesuwali sie mieszkancy tego zmechanizowanego miasta, a kazdy z nich stal na wielkiej stopie swojej jedynej nogi. Poniewaz sasiedni chodnik poruszal sie z taka sama prawie szybkoscia, co platforma Bajdotow, mogli oni ze swoich foteli przygladac sie tubylcom.

Patentonczycy wyrozniali sie nie tylko tym, ze posiadali jedna noge, ale nadto przewyzszali Bajdotow wzrostem o trzy glowy. Mieli tez nosy niezwykle dlugie i bardzo ruchliwe, tak jak gdyby wech stanowil najwazniejszy zmysl tych istot. Mezczyzni byli zupelnie lysi, kobietom zas od polowy glowy wyrastaly rude wlosy, zaplecione w trzy krotkie warkoczyki. Dzieci pod tym wzgledem niczym nie roznily sie od doroslych.

Ubior Patentonczykow byl prosty i jednolity. Skladal sie ze skorzanych kurtek, dlugich welnianych ponczoch i obszernych peleryn. Wielkie stopy obute byly w gumowe kamasze na podwojnych sprezynowych podeszwach, dzieki ktorym mogli z lekkoscia konikow polnych robic skoki na wysokosc kilku metrow i poruszac sie z szybkoscia czterdziestu mil na godzine.

Chodniki nigdy sie nie zatrzymywaly. Patentonczycy jednym zwinnym skokiem wydostawali sie na perony, ustawione w pewnych odstepach wzdluz jezdni. W ten sam sposob wskakiwali z peronow na chodniki.

Z lewej strony jezdni biegl najszybszy chodnik, ktory unosil liczne pojazdy w ksztalcie cygar, kul i splaszczonych ogorkow. Pojazdy te nie posiadaly kol, tylko szerokie plozy, podobne do nart.

Pojazdy kuliste byly to dwuosobowe swidrowce, wykonane w calosci z cienkiego, lekkiego metalu o przezroczystosci szkla. Nazwa ich pochodzila stad, ze w srodku pojazdu sterczal maszt w ksztalcie swidra, ktory za pomoca motoru atomowego krecil sie z szybkoscia stu tysiecy obrotow na sekunde. Dzieki plaskim nacieciom swidra, zastepujacego smiglo, swidrowce unosily sie w gore, a przy odpowiednim manipulowaniu regulatorem mogly wisiec nieruchomo w powietrzu lub tez odbywac podroze tak jak samoloty. Chmary swidrowcow wirujacych w niebie wygladaly z dolu jak banki mydlane. Inne pojazdy, przeznaczone do podrozy wodno-ladowych, poruszaly sie za pomoca sruby umieszczonej z przodu na samym dziobie.

Mogly one poruszac sie po kazdym terenie, gdyz umocowane pod spodem plozy zastepowaly szyny kolejowe. Srubowce rozwijaly olbrzymia szybkosc, przeskakiwaly nierownosci terenu, zaledwie dotykajac plozami ziemi.

Bajdoci rozgladali sie dokola z szeroko otwartymi ustami i raz po raz wydawali okrzyki zdumienia, a pan Kleks wypytywal przesuwajacych sie obok Patentonczykow o rozmaite szczegoly, dotyczace konstrukcji swidrowcow i srubowcow. Rozmowy toczyly sie w jezyku bajdockim, jesli zas chodzi o jezyk miejscowy, to prawie nigdzie nie bylo go slychac, gdyz Patentonczycy miedzy soba porozumiewali sie w sposob zupelnie inny.

Mieli na nosach okulary, ktorych szkla podobne byly do malych ekranow. Odbijaly sie na nich mysli Patentonczykow, przybierajac ksztalt ruchomych obrazow, i dlatego wymiana slow byla calkiem zbedna. Pan Kleks obiecal towarzyszom podrozy, ze wystara sie dla nich o takie okulary.

– Ale musicie pamietac – dodal pan Kleks – ze Patentonczycy nie miewaja mysli, ktore chcieliby ukryc przed innymi. Obawiam sie, ze niejeden z was bedzie wolal wyrzec sie cudownych okularow niz zdradzic sie ze swoimi myslami. Jestesmy z innej gliny i nie wszystkie tutejsze wynalazki dadza sie zastosowac do naszego zycia.

Na ruchomych chodnikach pojawialy sie coraz to nowe postacie patentonskich jednonogich wielkoludow. Niektorzy z nich, dla przyspieszenia podrozy, skakali na swoich sprezynowych podeszwach w kierunku ruchu i znikali na podobienstwo pchel. Dzieci odbywaly droge siedzac na skladanych stoleczkach. Swidrowce wznosily sie i ladowaly dla nabrania paliwa z ustawionych wzdluz chodnika zbiornikow. Platforma Bajdotow posuwala sie naprzod, bez przeszkod mijajac dziwaczne, metalowe rusztowania. Wlasciwego zycia miejskiego nie mozna bylo dostrzec, gdyz domy mieszkalne i ulice miescily sie bardzo wysoko. Wreszcie nastapil kres jazdy. Platforma uniosla sie w gore. Porwaly ja rownoczesnie cztery stalowe szpony i dzwignely na szczyt olbrzymiej budowli. Bajdoci znalezli sie u wejscia na plac, na ktorym zebral sie tlum Patentonczykow, aby powitac pana Kleksa.

Plac wybrukowany byl plytkami z matowego szkla. Z takich samych plytek zbudowane byly wielopietrowe domy, zwezajace sie ku gorze i zakonczone obrotowymi wiezami. Do wiez umocowane byly wklesle tarcze, ktore pochlanialy promienie sloneczne i wytwarzaly cieplo, niezbedne nie tylko do ogrzewania mieszkan, ale rowniez do ogrzewania powietrza na zewnatrz.

Dzieki mechanizmowi tarcz slonecznych oraz systemowi elektrycznych chlodnic Patentonczycy umieli utrzymywac temperature swych miast na jednakowym poziomie o kazdej porze roku. Bylo to wazne chociazby z tego wzgledu, ze Patentonczycy posiadali niezmiernie duze nosy, wiec przy lada powiewie dostawali kataru i kichali tak glosno, jakby grali na trabach.

Plac przecinala szeroka ulica, ktorej liczne odgalezienia i przecznice widoczne byly z daleka. Ponad placem wisialy roje swidrowcow, przyczepionych do balkonow domow jak baloniki. Mieszkancy miasta wylegli na balkony, trzymajac przy ustach male kauczukowe glosniki. Zebrani na placu Patentonczycy przystrojeni byli w uroczyste, spiczaste kaptury, zakonczone malenkimi antenami w ksztalcie guzika. Jeden z nich, wyrozniajacy sie szczegolnie duzym nosem, zblizyl sie w drobnych podskokach do Pana Kleksa, pochylil sie nisko i zwyczajem patentonskim pocalowal go w ucho. Byla to oznaka wielkiej czci, na ktora pan Kleks odpowiedzial w podobny sposob, ale musial przy tym podskoczyc wysoko w gore, gdyz Patentonczyk przewyzszal go wzrostem o dobre cztery glowy.

Powitanie z pozostalymi Bajdotami bylo mniej ceremonialne i ograniczalo sie do wzajemnego pociagania za uszy. Pietrkowi ogromnie podobal sie ten zwyczaj, gdyz po raz pierwszy w zyciu mogl targac za uszy innych, tak jak to z nim dotychczas robili marynarze, bynajmniej nie po to, aby mu pokazac szacunek.

Po zakonczeniu powitan, podczas ktorych zgromadzony tlum odegral na nosach Marsza Wynalazcow, Patentonczyk przylozyl do ust siatke ze szklanego drutu, wielkosci kieszonkowego zegarka, i rozpoczal prze-mowienie. Siatka ta stanowila niezwykly wynalazek. Przetwarzala ona mowe patentonska na kazdy inny jezyk, stosownie do nastawienia znajdujacej sie w srodku wskazowki. W ten sposob przemowienie wygloszone po patentonsku Bajdoci uslyszeli w jezyku bajdockim.

– Dostojny gosciu! – powiedzial mowca zwracajac sie do pana Kleksa. – Dzielni podroznicy! Na wstepie pragne nadmienic, ze piastuje w Patentonii godnosc Arcymechanika, ktora u nas odpowiada godnosci Wielkiego Bajarza w waszym kraju. Przed trzema laty, gdy Urzad Patentowy stwierdzil, ze dokonalem najwiekszej ilosci wynalazkow, przejalem wladze z rak mojego poprzednika, Patentoniusza XXVIII, i sprawuje rzady pod przybranym imieniem Patentonisza XXIX. Gdy ktorys z moich ziomkow przescignie mnie w ilosci wynalazkow, jemu przekaze wladze jako memu nastepcy. Takie prawo panuje w naszym kraju.

Po tych slowach zebrani na placu Patentonczycy zawolali chorem:

– Ella mella Patentoniusz adarella! – co mialo oznaczac po patentonsku: „Niech zyje Patentoniusz XXIX!”

Mowca zas ciagnal dalej:

– Dumny jestem, ze moge powitac w naszym kraju uczonego tej miary, co pan Ambrozy Kleks, ktoremu mam do zawdzieczenia pomysly wielu naszych wynalazkow. Pomysly te nie mogly byc wprowadzone w zycie w ojczyznie pana Kleksa wskutek braku odpowiednich materialow i urzadzen technicznych, ale ich opisy i plany, swiadczace o geniuszu tego uczonego, dotarly do nas i pozwolily nam zrealizowac wiele donioslych wynalazkow ku pozytkowi naszego kraju.

W tym miejscu Arcymechanik sklonil sie nisko, jeszcze raz ucalowal pana Kleksa w ucho i mowil dalej:

– Pozwol, dostojny gosciu, ze wymienie tu wynalazki, ktore tobie mamy do zawdzieczenia. A wiec na pierwszym miejscu – pompka powiekszajaca. Dzieki niej moglismy powiekszyc nasz wzrost naturalny o jedna trzecia. Wynalazek ten chcialbym tu zademonstrowac.

Mowiac to Patentonczyk wyjal z kieszeni peleryny pompke przypominajaca zwykla oliwiarke, przylozyl jej koniec do ucha pana Kleksa i kilkakrotnie nacisnal denko. W tej samej chwili pan Kleks zaczal rosnac na oczach wszystkich i po uplywie kilku sekund dorownywal juz wzrostem Patentonczykom. Bylo to naprawde zdumiewajace. Bajdoci spogladali z zazdroscia na pana Kleksa, ktory stal sie niemal wielkoludem. Otoczyli zaraz Arcymechanika i nadstawiali natretnie uszy, domagajac sie na migi tego samego zabiegu. Tylko slepy sternik stal na uboczu, bo nie bardzo wiedzial o co chodzi.

Arcymechanik zorientowal sie, ze sternik jest slepy, i zrecznym ruchem ponad glowami marynarzy wlozyl mu na nos binokle o pryzmatycznych, opalizujacych szklach. Trudno opisac radosc sternika, ktory nagle zaczal widziec i z najwyzszym podziwem rozgladal sie dokola. Jeszcze wieksze zdumienie go ogarnelo, gdy Patentonczyk przylozyl mu do ucha pompke i dokonal operacji powiekszajacej. Szczescie jego nie mialo wprost granic.

Natomiast pozostalych Bajdotow Arcymechanik lagodnie, lecz stanowczo odsunal reka, po czym znowu podniosl siatke do ust i kontynuowal przerwane przemowienie:

– Nastepnym wynalazkiem opartym na pomysle pana Kleksa jest kluczyk otwierajacy wszystkie zamki, dalej pudelko do przechowywania plomykow swiec, samograjace mosty, automaty przeciwkatarowe i wiele, wiele innych. Nie moglismy tylko zmontowac wytworni pigulek na porost wlosow, gdyz nie posiadamy odpowiednich witaminowych barwnikow. Nasz przemysl chemiczny nie nadaza, niestety za rozwojem techniki, ta zas nie posiada juz dla nas zadnych tajemnic.

– Pigulki na porost wlosow? Alez prosze bardzo! – zawolal pan Kleks i wyciagnal z kieszeni srebrne puzderko, z ktorym nigdy sie nie rozstawal.

– Prosze bardzo! Mam ich duzy zapas.

Mowiac to, otworzyl puzderko i poczestowal pigulkami najblizej stojacych Patentonczykow. Po chwili puzderko bylo puste. Tym zas, ktorzy zdazyli skorzystac z poczestunku pana Kleksa, od razu posypaly sie spod kapturow bujne kedziory. Nastepnie kapela odegrala na nosach kantate skomponowana na czesc pana Kleksa.

Ale przemowienie Patentonczyka nie bylo jeszcze widocznie skonczone, gdyz dal znak, aby wszyscy sie uciszyli, po czym ciagnal dalej:

– W naszym kraju nie znajdziecie rozrywek ani zabaw, jako ze caly czas poswiecamy pracy. Ujrzycie za to wiele ciekawych rzeczy, a niektore z nich bedziecie nawet mogli zabrac ze soba do ojczystej Bajdocji. Jestescie naszymi goscmi, ale goscina wasza nie moze trwac dluzej niz jedna dobe, gdyz nie wolno nam odrywac sie od naszych warsztatow. Takie jest prawo tego kraju.

„Nie chca, aby ich podpatrywac” – pomyslal Pietrek.

Skoro tylko Arcymechanik skonczyl przemowienie; wszyscy jego podwladni przylozyli siatki do ust i zawolali chorem:

– Niech zyje Patentoniusz XXIX! Niech zyje Ambrozy Kleks!

Po czym jeszcze raz odegrali na nosach powitalna kantate. Gdy ucichly ostatnie tony piesni, glos zabral pan Kleks i w krotkich slowach podziekowal za serdeczne przyjecie. Mowil po bajdocku, ale Patentonczycy przylozyli do uszu kauczukowe glosniki, ktore od razu tlumaczyly prze-mowienie na jezyk patentonski.

Назад Дальше