Tomek w grobowcach faraon?w - Шклярский Альфред Alfred Szklarski 15 стр.


Nocny napad

Wiatr, jakby wyczerpal swa moc podczas nocnego zrywu, wial coraz slabiej az wreszcie zupelnie ucichl. Zagle smetnie opadly, a statek niemal stanal w miejscu… Dopiero teraz stalo sie jasne, do czego potrzebna jest tak liczna zaloga. Wszyscy oprocz reisa i mestamela czyli sternika chwycili za wiosla i rozpoczeli mozolne przepychanie sie pod prad. W pewnym momencie zachodnie wybrzeze rzeki przeszlo w lagodna plaze. Teraz wioslarze porzucili wiosla i chwytajac gruba line, pospiesznie opuscili poklad. Za pomoca tej liny holowali statek wzdluz brzegu w rytm ni to krzyku, ni to spiewu, podczas gdy sternik wypatrywal z dziobu mielizn.

Na brzeg wyszli wraz z zaloga Tomasz i Nowicki. Ten pomagal w trudniejszych momentach. Tomek zas rozgladal sie za ptactwem, aby ustrzelic cos na wieczerze. Holowanie odbywalo sie tak szybko, ze ledwo nadazal za silna zaloga. Wkrotce zreszta sternik zasygnalizowal plycizne. Holujacy szybko wdrapali sie na poklad i probowali ja ominac, spychajac statek za pomoca dlugich dragow. Kiedy sie nie udalo, skoczyli do wody i poczeli ciagnac, spychac, podpierac dragami oporny zaglowiec. Nowicki mial oczywiscie rece pelne roboty, gdyz nic nie moglo powstrzymac marynarza od zmagania sie z woda. Sally i Patryk, zupelnie bezczynni, przypatrywali sie brzegom, co samo w sobie okazalo sie bardzo interesujacym zajeciem.

Utkneli bowiem naprzeciw gestego palmowego gaju. U brzegu rzeki i w glebi, w malenkim blotnistym jeziorku, brodzily smukle zurawie [96] , z charakterystycznym, rozszerzajacym sie ku tylowi glowy czerwonym paskiem i czubem waskich, sztywnych, przypominajacych korone pior na glowie. Ogromne biale pelikany [97] z bardzo dlugimi niemal prostymi dziobami co chwila nurkowaly, wynurzajac sie ze zlowiona ryba, ktora wrzucaly szybko do wielkiej skorzanej kieszeni pod zuchwa.

– Wujku! Gesi – krzyknal Patryk, chcac zwrocic uwage Tomka.

– Rzeczywiscie, mozna powiedziec, ze duze gesi – ze smiechem zgodzila sie Sally.

– Moze raczej labedzie – dopowiedzial Tomek. – Tylko wieksze, no i te dzioby.

– Porownujac je z kaczkowatymi labedziami, ktore zywia sie przeciez roslinami – troche im ublizamy – zauwazyla Sally. – Te to drapiezniki.

– Przesadzasz, Sally – usmiechnal sie jej maz. – Skoro zywia sie rybami, to jeszcze nie mozna ich zaliczyc do drapieznych. Sokoly, orly, kondory, jastrzebie, krogulce, a nawet popularne myszolowy i pustulki na pewno by sie obrazily [98] .

– To raj dla lowcow ptakow – szepnela Sally.

– I dla ich milosnikow, ale takze, niestety, dla mysliwych…

– Tomku! Patryku! Spojrzcie! Ibisy! – podnieconym glosem przerwala mu zona.

– Gdzie? – spytal Tomek.

– Tam – pokazala reka.

Na galezi jednej z palm przysiadly dwa duze, przeszlo poltorametrowej dlugosci ptaki. Ze lsniacymi bialymi piorami kontrastowala czarna szyja, glowa i dziob. Ogon, rowniez czarny, przypominal trojkat.

– Przypatrzcie sie uwaznie! – z podnieceniem zawolal Tomek. – Sally! Patryku! Czy wiecie, jaki to gatunek ibisow?

– Czyzby to byl…

– Tak, tak, Sally. Ibis czczony [99] ! A mowiono mi, ze juz przeszlo 30 lat temu wyginal w Egipcie.

Patryk pobiegl za Dingiem, obaj straszyli ptaki, ktore zrywaly sie na chwile, by usiasc znowu…

– W czasach faraonow mowiono, ze ptak ten tak kocha swoja ojczyzne, iz przeniesiony do innego kraju, zatesknilby sie na smierc – z przejeciem powiedziala Sally.

– Moze wlasnie powrocil z emigracji albo…

– Albo? – Sally powtorzyla pytajaco.

– Albo przenieslismy sie w epoke faraonow. Tylko popatrz na przyrode, na zmagajacych sie z nia ludzi… Nic sie prawie nie zmienilo od tysiacleci.

– Mozliwe, ze rzeczywiscie jestesmy w epoce faraonow. To przeciez wielkie szczescie ujrzec tego ibisa, szczegolna wlasnosc ksiezycowego boga Totha. Bog ten przedstawiany byl w ludzkiej postaci, ale czesto z glowa ibisa. Biale upierzenie ibisa oznaczalo swiatlo sloneczne, skora szyi i glowy – cien ksiezycowy. Zabicie ibisa traktowano jak zbrodnie. Uznawano go za swietego ptaka.

– Podobnie jak wiele innych gatunkow ptakow i zwierzat – dodal Tomek.

– Owszem. W Egipcie czczono koty, krokodyle, zuki skarabeusze, czaple, byki, psy, szakale, pawiany, lwy…

– Podobnie jak w wypadku swietych krow w Indiach wiaze sie to pewnie z przyczynami takze pozareligijnymi.

– Oczywiscie, ibis jest ptakiem pozytecznym. Zjada weze, owady, robaki, male gady – potwierdzila Sally. – Najbardziej ceniono go za pozeranie krokodylich jaj. Och! Tommy! Popatrz tylko, jak sliczne sa te flamingi! [100]

– Czerwonaki male, najpopularnieszy gatunek z rodziny czerwonakow. Jest ich tu cala kolonia.

W wodzie brodzilo z zanurzonymi dziobami stado sporych, bialych ptakow z zarozowionymi koncami skrzydel i rozowymi nogami. Macily mul nogami, wylawiajac glownie rosliny, stanowiace podstawe ich pozywienia. Sally rozbawilo skojarzenie ze strusiami, chowajacymi glowe w piasek. A Tomek wypatrzyl wreszcie cel i zdjal z ramienia sztucer. Wkrotce na ziemie spadlo kilka golebi i turkawek. Digno aportowal je z zapalem.

Do wieczora niewiele pokonali drogi, a zmeczenie sprawilo, ze postanowili przenocowac na statku przycumowanym przy lewym brzegu Nilu. Nikomu nie chcialo sie rozbijac namiotow. Nowicki zdobyl skads geste siatki, rodzaj moskitiery, i powiesil je w drzwiach obu kajut.

– Moze ochroni to twoj sen, Sally – powiedzial. – Zapraszam jutro na sniadanie. Obudze wasza hrabiowska, przepraszam, lordowska wysokosc – powaznie sklonil sie Tomkowi.

– Och, moze wreszcie sie wyspie – westchnela Sally, a Tomasz dodal, parodiujac modlitwe:

– Niech siatka ta ochroni uszy nasze od brzeczenia, a ciala od ukaszen. Swedza bowiem niemilosiernie.

Grubo po polnocy czyjes szybkie rece skrepowaly mocno czlowieka drzemiacego przy sterze. Ocknal sie mocno zwiazany i zakneblowany. Dostrzegl ciemne sylwetki przemykajace ku pasazerskim kajutom. Aby ostrzec spiacych pod sterowka ludzi, delikatnie, ale regularnie zaczal uderzac stopa o podloge.

Przed drzwiami kabiny zajmowanej przez Tomka i Nowickiego stalo czterech ludzi. Jeden z Europejczykow, uzbrojony w rewolwer, szeptem wydawal rozkazy uzbrojonym w dlugie noze Arabom. Przywodca wymownym gestem przejechal reka po swoim gardle i szarpnal drzwiami.

Tomek i Nowicki spali twardo. Ale lata wedrowek i wiele przezytych niebezpieczenstw wyrobily w nich jakis dodatkowy zmysl. Obudzili sie niemal rownoczesnie. Tomek siegnal po kolta – prezent od Smugi.

Nowicki szeptem zapytal:

– Brachu, slyszysz? – szepnal Nowicki.

– Cos sie dzieje. Stuka miarowo, jakby chcial ostrzec.

– Jakis ruch na zewnatrz…

W tym samym momencie ktos sprobowal sforsowac wejscie. Nie przewidzial jednak ochronnej siatkowej zapory i zaplatal sie w nia. Kolejny napastnik machnal dlugim nozem i przecial siatke, ale juz w nastepnej chwili wypadl z kabiny z kula w ramieniu. Za nim, jak burza, ruszyl Nowicki, ale strzal oddany z kilku metrow rozoral mu policzek i na chwile go zamroczyl. Tomek spudlowal i nagle poczul potworny bol dloni. Dosieglo go uderzenie korbacza, po ktorym upuscil bron. Dingo zaatakowal jednego z Arabow, ktory opedzal sie przed nim nozem. A juz i Nowicki otrzasnal sie z zamroczenia, i rozprawil z kolejnym napastnikiem, po prostu wyrzucajac go za burte. Potem z szybkoscia, o ktora nikt by go nie podejrzewal, ruszyl w strone Europejczyka, ktory uzywal bicza. Zderzyli sie z impetem i wsciekloscia. Obaj upadli na poklad. Przeciwnik marynarza poderwal sie pierwszy. Teraz mogl uzyc korbacza, a w jego rekach byla to bron straszna i niezawodna. Bicz strzelal, swistal i wil sie niczym nieslychanie niebezpieczny waz. Nowicki cudem unikal z nim kontaktu i zaczelo mu sie wydawac, ze przeciwnik tylko sie nim bawi. Bicz wlasnie ze swistem otarl sie o jego wlosy.

– Teraz kolej na ucho – uslyszal zachrypniety, szyderczy glos.

W sukurs przyszlo zawolanie Zagloby: “Fortelem go, fortelem!”. Nie podnoszac sie, przekoziolkowal w strone przeciwnika i chwycil go w pol. Rozpoczely sie zapasy. W zwarciu bicz nie mogl byc uzyteczny. Takze Tomek blyskawicznie podniosl swego kolta i powoli zaczynali wraz z Nowickim zdobywac przewage. Nim mieli jednak czas, by ogarnac niezwykla sytuacje, by zrozumiec, co moze oznaczac fakt, ze w starciu z nimi nie uczestniczy drugi z Europejczykow, ten nagle pojawil sie na pokladzie.

– Spokoj! – krzyknal krotko.

Nowickiego i Tomka okrzyk ten zatrzymal skuteczniej niz zrobilby to strzal z rewolweru, ktory mezczyzna pewnie trzymal w dloni. Obok niego, tuz przy scianie swojej kajuty, stala bowiem Sally z rekami na karku i trzymany za wlosy Patryk. Tomek zamarl, a Nowicki odepchnal przeciwnika i nie reagowal, mimo ze ten wyraznie nie mial zamiaru dac za wygrana. Wrecz przeciwnie. Z pelnym okrucienstwa usmiechem zamachnal sie biczem…

– Spokoj, Harry, przeciez mowilem! – jego towarzysz powtorzyl z naciskiem. – A ty – zwrocil sie do Tomka – rzuc bron!

Tomek polozyl rewolwer na deskach pokladu, tuz przed soba.

– Powoli! – dyktowal. – I uspokoj psa.

Tomek zagwizdal na Dinga, ktory przywarowal u jego stop. “Stoje za daleko, by zaatakowac… Zdazy strzelic do Sally… Moze poszczuc psa… Nie, to zbyt ryzykowne… Czegoz, u diabla oni chca?” – tloczyly sie chaotyczne mysli.

– Czego od nas chcecie? – bezwiednie powtorzyl na glos. Katem oka dostrzegl jednak, ze na dachu kajuty Sally pojawil sie ciemny zarys poteznej postaci.

– Czego, do licha, od nas chcecie! – rzucil podniesionym glosem.

– Kopnij w moja strone rewolwer – padla spokojna odpowiedz. Zanim Tomek zdazyl ruszyc noga, zaswistal korbacz i kolt potoczyl sie po deskach pokladu. Rozlegl sie glosny smiech Harry’ego.

I nagle wypadki znow potoczyly sie z szybkoscia blyskawicy. Z dachu zwalila sie potezna postac. Pod ciezarem reisa napastnik, ktory sterroryzowal Sally, upadl na deski, wypuszczajac bron. Wtedy z zadziwiajaca szybkoscia zareagowal Patryk. Podniosl i rzucil Tomkowi jego rewolwer. Tomek chwycil kolta w locie i wystrzelil do biegnacego w jego strone Araba. W tym samym momencie zaloga statku wlaczyla sie do walki po stronie napadnietych. To przesadzilo sprawe. Napastnicy czmychneli na lad. Nowicki jeszcze rozejrzal sie za Harrym, lecz tamten, atakowany przez dwu marynarzy, dal sobie z nimi bez trudu rade i rowniez podbiegl do burty. Zanim wyskoczyl na lad, odwrocil sie, machnal korbaczem i krzyknal do Nowickiego:

– Jeszcze sie spotkamy, ty brylo miesa!

Na statku pozostal jedynie Arab ranny w pierwszym starciu i drugi, obezwladniony przez zaloge. Tomek rozejrzal sie za Sally. Stala wciaz przy kajucie, opierajac sie plecami o scianke, uzbrojona w rewolwer odebrany napastnikowi. Druga reka trzymala za obroze zdezorientowanego psa, ktory warczal teraz na kazdego przechodzacego Araba. Na chwile przytulili sie do siebie, ale Sally juz miala mnostwo roboty. Jak przystalo na corke australijskich pionierow, szybko zajela sie rannymi. Opatrzyla najpierw Nowickiego, ktorego twarz byla niezle pokiereszowana, a odziez w strzepach.

– Znow miales szczescie, Tadku. Smierc spudlowala tym razem o wlos. Gdyby kula trafila nieco w bok…

– Gdyby, sikorko, gdyby… Za duze mam doswiadczenia, zeby tak marnie zginac – wesolo mrugnal do Sally.

Obejrzala sie za innymi, ale ci poradzili sobie sami. Opatrzyli rowniez rannego z ramieniem przeszytym kula na wylot. Rane zasypano warstwa prochu, ktory podpalono. Potem polano ja dosc goraca oliwa. Ranny nawet nie jeknal, ale… zemdlal z bolu. Sally pozostalo wiec jedynie obandazowanie rany.

Patryk, ktory gdzies sie znowu zawieruszyl, wkroczyl na poklad.

– Oni wszyscy uciekli… – powiedzial.

– Nieznosny pedraku – westchnal Nowicki, gladzac go po glowie. – Przeciez mogli zrobic ci cos zlego.

– Wcale mnie nie widzieli, wujku – uspokoil go chlopiec.

Nie bylo sensu dalej tkwic w miejscu, tym bardziej ze wiatr znowu ozyl.

Kiedy ruszyli w droge, przyszla kolej na mozolne sledztwo. Pytania zadawal Tomek, tlumaczyl je reis. Z odpowiedzi jencow wynikalo, ze byl to napad rabunkowy.

– Nie bardzo chce mi sie w to wierzyc – powiedzial do przyjaciol Tomek, kiedy skonczyli. – Watpie, by na te nikla zdobycz, jaka stanowimy, polakomili sie ci dwaj Europejczycy.

– Do stu beczek zjelczalego tranu! – zaklal Nowicki. – Przeciez chcieli nas zamordowac!

– Czulam, ze ten, ktory nas sterroryzowal rewolwerem, gotow byl do mnie strzelic. Byl bardzo brutalny – powiedziala Sally.

– Ale powod, Tadku, jaki mieli powod? – w glosie Tomka brzmialo napiecie.

– Przeciez, brachu, nie jedziemy na wycieczke – obruszyl sie marynarz.

– Zakladasz zwiazek ze sprawa “faraona”?

– A jak to inaczej wytlumaczyc?

Tu wreszcie udalo sie wlaczyc Patrykowi, ktory opowiedzial tresc niezrozumialej wtedy dla niego, podsluchanej pierwszej nocy rozmowy.

– To znaczy, ze o nas wiedza? – zdumial sie Tomek.

– Tak by wynikalo! – marynarz byl pewny swego.

– Ale skad? Czyzby ktos nas zdradzil?

– A czy ja wiem?

– Moze sie cos wyjasni, gdy oddamy jencow w rece wladz – ludzil sie Tomek.

– W rece wladz… Hm… – w glosie Nowickiego brzmialo cos wiecej niz watpliwosc.

– Nie mamy wyjscia, Tadku! Przeciez to zloczyncy.

– No, w koncu niczego takiego zlego nam nie zrobili, a i tak dostali za swoje. Mam propozycje. Porozmawiam z reisem, moze ich przekona… Powiem, ze puscimy ich wolno, jesli powiedza prawde…

– Moze masz i racje – zmiekl Tomek. – Tylko ze mnie nie bardzo wypada poddawac taka mysl.

– Ekscelencjo! – pomogl Nowicki. – O niczym nie wiesz! Oni po prostu uciekna w czasie transportu do wiezienia…

– Rob co chcesz! – odrzekl Tomasz.

No wieki poszedl wiec prowadzic pertraktacje. Tymczasem w dali widac juz bylo biale i szare minarety Beni-Suef, wystrzelajace nad palmowe gaje. Blizej wynurzaly sie kominy coraz liczniejszych w Egipcie cukrowni i fabryk bawelny.

– O dzien drogi stad na zachod, nad pieknym, malowniczym jeziorem Birket Kuarun, za faraonow nosilo ono nazwe Moeris, lezy oaza Al-Fajjum – przypomniala Sally.

– Mysle, ze ojciec i Smuga juz tam docieraja – dodal Tomasz. Wiatr tymczasem pedzil stateczek do wybrzezy miasteczka Beni-Suef, z zajazdem portowym i przytulna kawiarenka, cala pokryta zieleniejacym bluszczem, malowniczo polozona na brzegu, pod rozlozonym drzewem. W dali wsrod starych drzew, widac bylo palac beja [101] , a za nim ogromne koszary. Nim przybili do brzegu, Nowicki zakonczyl sledztwo.

– No, brachu – poinformowal – pekli…

– I co?

– To biedni ludzie. Z jakiejs wioski niedaleko Kairu. Biali dostarczyli im opium i haszysz. A gdy zabraklo pieniedzy zaproponowali im ten napad w zamian za nasze mienie.

– A ci dwaj biali?

– Nic o nich nie wiedza. Dostarczali towar z Kairu sami albo przez posrednikow.

– Z Kairu – zamyslil sie Tomasz. “Slad prowadzi do Kairu”. Tak powiedziano Smudze w Aleksandrii. – Po co wiec jedziemy do Doliny Krolow?

– Do zrodel, ekscelencjo, do zrodel… Wszak stamtad pochodza kradzione rzeczy – usmiechnal sie Nowicki.

Zamyslony Tomek nie zauwazyl nawet, ze przybili do brzegu.

Nowicki z reisem odprowadzali jencow do brytyjskich koszar, by oddac ich w rece wladz. Majtkowie przepadli w tawernie. Patryk wloczyl sie po brzegu z Dingiem. Sally i Tomek przysiedli w kawiarence, obrzucani ciekawymi spojrzeniami obecnych. Zamowili kawe i rozmawiali.

– Mam nadzieje, ze Nil juz nie bedzie sie na nas gniewal, zlozylismy mu przeciez w ofierze barana – powiedziala Sally, patrzac na leniwie toczace sie wody rzeki.

– Dla starozytnych ta rzeka byla bogiem… – Tomek zawiesil glos.

– Owszem! – dopowiedziala Sally. – Nil gniewny i wzburzony rozbijal lodzie, topil ludzi, niszczyl, co sie dalo… Skladano mu wowczas ofiary, wrzucajac w ogien owoce, jajka, kure, indyka albo inne zwierze.

– Tak wiec udobruchalismy rozzloszczonego olbrzyma – usmiechnal sie Tomasz. – A wlasciwie uczynil to Nowicki. Widocznie Nil poznal w nim brata wodniaka, choc zakochanego w innej rzece.

– Nil… Najdluzsza i najbardziej tajemnicza rzeka swiata… [102] – zadumala sie Sally. – Nic dziwnego, ze przypisano rzece stworcza moc.

– Gdyby nie rzeka, kraj wchlonelaby przeciez pustynia – dodal Tomek.

– Od wiekow ziemie Egiptu przemierzali najezdzcy… Ale najciezsza walka toczy sie tu miedzy pustynia, utozsamiana przez starozytnych ze zlym bostwem, a bogiem-ojcem Nilem.

– Masz racje. Cos w tym jest, co mowisz o tajemniczosci tej rzeki, Sally – przyznal Tomek. – Nawet jej zrodla odkryte zostaly calkiem niedawno [103] .

– Na mapie “bog” przypomina wygladem palme daktylowa. Jej pien to dolina Nilu ukoronowana delta. Stare podanie mowi, ze gdy Bog ulepil cialo czlowieka, z jego dloni spadl na Egipt okruch mulu i na nim wyrosla palma daktylowa. Pierwsze zas slowa Koranu spisano na lisciach palmy, nie na papirusie. Takze w raju rosna przede wszystkim drzewa palmowe.

– Dlatego i palmy naleza do tutejszych swietosci. Za uszkodzenie czy zniszczenie palmy surowo niegdys karano – dorzucil mlody Wilmowski.

– A daktyle swieze, suszone, marynowane, przyrzadzane na rozmaite sposoby, sa jedna z podstaw tutejszego pozywienia.

– Cala dolina Nilu upstrzona jest tymi palmami.

– O delcie rzeki mowi sie tez, ze ma ksztalt odwroconej piramidy, ktorej stozkiem jest Kair, a podstawa Damietta i Rozetta [104] .

– Cale zycie tutejszych mieszkancow skupia sie w zasadzie w dolinie i delcie Nilu. Jak sie nad tym zastanowic, zaczyna sie wierzyc Herodotowi, ze Egipt jest darem Nilu…

Tomek, zanim jeszcze dokonczyl to zdanie, spostrzegl, ze wracaja Abdullah i Nowicki. Opowiedzieli przebieg swojej “wizyty” w angielskich koszarach. Tomek, aczkolwiek flegmatycznie, okazal niezadowolenie, ze jency po drodze uciekli, ale kiedy zostali sami powiedzial do swego “lokaja”:

– Chyba miales racje, Tadku. To byli bardzo biedni ludzie. Moze spotka ich jeszcze cos dobrego w zyciu.

Nie wiedzial, ze stanie sie akurat odwrotnie…

Informacja o napadzie na Europejczykow wywolala, wedlug Nowickiego, swego rodzaju sensacje. Angielski oficer stwierdzil, ze od czasow Muhammada Alego napady na Europejczykow praktycznie sie nie zdarzaja. Karano za to surowo i kary byly egzekwowane. Do dzis strasza gdzieniegdzie zgliszcza spalonych wiosek.

Назад Дальше