Dobry omen - Neil Gaiman 3 стр.


Na każdą żonę przychodzi ta chwila. Po dwudziestu pięciu nie­nagannie przeżytych latach nagle coś im strzela do głowy, zakła­dają różowe skarpetki, wbijają się w dżinsy i zaczynają wypominać człowiekowi, że nigdy w życiu nic nie zrobił dla domu. Pewnie to przez te hormony.

Wielki czarny samochód z piskiem opon zatrzymał się przy ko­szach. Młody mężczyzna w ciemnych okularach zgrabnie wyśliznął się z wnętrza wprost w strugi deszczu, trzymając w ręku przedmiot podobny do przenośnego wózka dla niemowląt i kocim krokiem skierował się do wejścia.

Mr Young wyjął fajkę z ust.

— Nie zapomniał pan o światłach? - powiedział uprzejmie.

Mężczyzna spojrzał na niego pustym wzrokiem człowieka, dla którego nie zgaszone światła są ostatnim powodem zmartwienia i niedbale machnął ręką w stronę bentleya. Światła zgasły.

— Zmyślne - powiedział Mr Young. - Na pewno podczerwień.

Był nieco zaskoczony, że tamten wcale nie zmókł, a także tym, że nosidełko nie było puste.

— Zaczęło się? - zapytał mężczyzna.

Nie bez dumy Mr Young stwierdził, że już na pierwszy rzut oka rozpoznano w nim przyszłego ojca.

— Tak. Kazali mi wyjść - dodał z wdzięcznością w głosie.

—Już? A ile mamy do końca?

My - pomyślał Mr Young. Pewnie znowu jakiś doktorek-propa-gator koncepcji wspólnych porodów.

— Chyba już niedługo. Idzie dobrze - odpowiedział Mr Young.

— W którym pokoju? - pośpiesznie zapytał tamten.

— Numer 3 - odparł i pogładził ręką kieszeń, w której w pognie­cionym pudełku, zgodnie z tradycją, spoczywały cygara.

— A może doznamy wspólnie radosnego uczucia zaciągnięcia się cygarem urodzinowym?

Mężczyzna zniknął.

Mr Young wsunął pudełko z powrotem do kieszeni. Ach, ci le­karze. Stale zapędzeni. Każdą chwilę daną od Najwyższego wypeł­niają pracą.

* * *

Jest taka stara sztuczka z trzema kubkami i ziarenkiem piachu. Ziarenko wędruje z jednego do drugiego tak szybko, że nawet najbystrzejsze oko nie dostrzega kiedy i którędy.

Podobna sztuczka z nieoczekiwaną zamianą miejsc zostanie przedstawiona za chwilę, z tym, że przemieszczający się obiekt jest znacznie większy od ziarenka grochu.

Teraz zwolnimy nieco tempo narracji, by wreszcie choć raz przyjrzeć się dokładnie rzekomej sztuczce.

Pani Deirdre Young właśnie rodzi w sali porodowej nr 3. Na świat przychodzi złotowłose niemowlę płci męskiej, które oznaczy­my: Niemowlę A.

Małżonka attache kulturalnego ambasady USA, pani Hariet Do-wling, rodzi w sali nr 4. Także złotowłose niemowlę płci męskiej, któ­re oznaczymy: Niemowlę B.

Siostra Mary Złotousta wiernie służy Szatanowi od urodzenia. W szkółce sabatowej wyróżniała się w kaligrafii i przyrządzaniu wą­tróbki na gorąco. Kiedy nakazano jej wstąpić do zakonu trajkoczące­go, uczyniła to posłusznie, w pełni świadoma swoich przyrodzonych zdolności w tej materii, jak też i tego, że nareszcie trafi do swoich. Być może w sprzyjających okolicznościach odkryłaby także inne funkcje mózgu, na przykład zdolność myślenia i logicznego wnioskowania, ale już dawno temu przekonała się, że ptasim móżdżkom tudzież trzpiotkom, jak sama się określała, wiedzie się znacznie lepiej. W tej chwili siostra Mary odbiera świeżo dostarczone złotowłose niemowlę płci męskiej, które nazwiemy Wielkim Adwersarzem, Pogromcą Kró­lów, Aniołem Bezdennej Otchłani, Bestią zwaną.Smokiem, Panem Tego Świata, Szatańskim Pomiotem i Księciem Ciemności.

Proszę o skupienie. Zaczynamy pokaz.

— Czy to on? Myślałam, że będzie miał jakieś śmieszne oczy. Czerwone albo zielone kopyciąteczka. I ogonek — mówiąc to, sio­stra Mary oglądała niemowlę ze wszystkich stron. Rogów też nie zna­lazła. Potomek Szatana wyglądał zadziwiająco normalnie.

— Tak, to on - odparł Crowley.

— Proszę, proszę. Patrzcie państwo. Oto mam w rękach samego Antychrysta - trajkotała. — A zaraz wykąpiemy Antychryściątko. I po­liczymy paluszki.

Wpatrywała się w niemowlę i trajkotała, tak jakby była gdzie in­dziej i przemawiała do sobie tylko znanej istoty. Crowley przesunął ręką przed jej oczami.

— Siostro? Halo, siostro Mary! Siostro?!

— Najmocniej przepraszam. Jest taki słodki. Ciekawe, czy po­dobny do tatusia? Ależ na pewno. Jesteś podobny do swojego dziub-dziusia-tatusia, prawda?

— Nie — powiedział stanowczo Crowley. — A na miejscu siostry byłbym już dawno na porodówce.

— Jak pan myśli, czy będzie mnie pamiętał, gdy dorośnie? - za­pytała tęsknym głosem i odpłynęła korytarzem.

— Módl się, żeby nie - odparł Crowley i zniknął.

Siostra Mary z dumą niosła Wielkiego Adwersarza, Pogrom­cę Królów, Anioła Bezdennej Otchłani, Księcia Ciemności, Ojca Kłamstwa, Szatański Pomiot i Bestię zwaną Smokiem przez szpi­talne korytarze, po czym położyła go w pierwszym wolnym wózku.

Zaczął gaworzyć. Połaskotała go delikatnie.

W uchylonych drzwiach pojawiła się głowa przełożonej i prze­mówiła:

— Co tu robisz, siostro Mary? Dzisiaj masz dyżur w sali numer 4.

— Pan Crowley powiedział...

— Zmykaj na miejsce, siostrzyczko. Nie widziałaś po drodze męża rodzącej? Nie ma go w poczekalni.

— Widziałam tylko pana Crowleya i powiedział mi, że...

— No pewno, że ci powiedział — odparła stanowczo siostra Gra­ce Złotousta. — Chyba najlepiej będzie, jak sama odszukam nie­grzecznego tatuśka. Wejdź tutaj i pilnuj jej. Jest trochę rozkojarzona, ale z dzieckiem wszystko w porządku. - Zrobiła znaczącą pauzę. - Dlaczego puszczasz do mnie oczka? Co to ma znaczyć? Jakiś tik?

— Przecież wiesz, matko przełożona - syknęła siostra Mary. -Niemowlęta. Zamiana...

— Ależ naturalnie. Wszystko w swoim czasie. Niech tylko ten tatuś sobie pójdzie. On nam raczej nie pomoże, a mógłby coś nie­chcący zobaczyć. Na razie siedź tu i pilnuj dziecka, złociutka.

To powiedziawszy, siostra Grace odpłynęła lśniącym koryta­rzem. Siostra Mary weszła do sali porodowej, popychając przed sobą wózek.

Pani Young była nie tylko rozkojarzona, ale spała w najlepsze jak ktoś, kto zrobił co do niego należało, a teraz uprzejmie zezwala pozostałym domownikom pilnować interesu. Zważone i wyką­pane Niemowlę A spało obok. Sprawująca opiekę siostra Mary zdjęła niemowlęciu identyfikator i zręcznie sporządziła duplikat, który natychmiast założyła niemowlęciu oddanemu jej pod opiekę.

Bobasy były bardzo podobne do siebie. Oba małe, pulchne, obsypane potówkami, o buziach Winstona Churchilla.

Siostra Mary pomyślała, że przydałaby się jej teraz filiżanka gorącej herbaty.

Większość zakonnic była satanistkami w starym stylu, tak jak ich ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie. Wychowano ich na sata­nistów, ale gdyby przyjrzeć się im dokładnie, to wcale nie byli aż ta­cy źli. Ludzie przeważnie nie są źli. Po prostu czasem dają się po­rwać jakiejś idei. Wtedy przebierają się w mundury i strzelają do siebie. Albo zakładają białe habity, białe kaptury z wycięciem na oczy, zapalają krzyż i idą kogoś zlinczować. Bywa, że wkładają spra­ne dżinsy w kolorze indygo i katują innych heavymetalową kakofonią. Wystarczy podsunąć im nowe wyznanie w atrakcyjnej postaci, a pójdą jak w dym, oddadzą duszę nawet diabłu. Wychowanie w duchu satanizmu immanentnie łagodziło efekty powyższych zja­wisk, w wyniku czego satanista wiódł błogi i szczęśliwy żywot jak każdy przeciętny zjadacz frytek i smakosz herbaty serwowanej o siedemnastej. Należy ponadto jasno powiedzieć, że siostra Mary była pielęgniarką, a pielęgniarki, jak wiadomo, są przede wszyst­kim pielęgniarkami. W ich naturze leży noszenie zegarka do góry nogami, zachowanie kamiennego spokoju w krytycznych sytu­acjach i odwieczna tęsknota za filiżanką herbaty. Siostra Mary mia­ła nadzieję, że ktoś wreszcie ją zmieni. Solidnie wykonała bardzo ważną część planu i bardzo chciało jej się pić.

Tym, co być może pozwoli lepiej zrozumieć istotę poczynań ludzkości sensu largoniech będzie fakt, że wszystkie triumfy i kata­strofy tego świata ludzie powodują nie dlatego, że są z gruntu źli al­bo z gruntu dobrzy, lecz dlatego, że są z gruntu ludźmi.

Rozległo się pukanie do drzwi. Siostra Mary otworzyła i ujrza­ła Mr Younga, który zapytał:

— Czy już? Jestem ojcem. To znaczy, chciałem powiedzieć, mę­żem. Zresztą, wszystko jedno. I ojcem, i mężem.

Siostra Mary oczekiwała, że amerykański attache kulturalny bę­dzie wyglądał co najmniej jak Blake Carrington albo J. R. Ewing. Mr Young nie był ani trochę podobny do Amerykanów, których widzia­ła w telewizji (no, może z wyjątkiem tego szeryfa z twarzą dobrego wujaszka z kiepskiego kryminału[7]). Mąż i ojciec w jednej osobie roz­czarował ją. W dodatku pulower zupełnie nie pasował do krawata.

Przełknęła ślinę; rozczarowanie nie ustępowało.

— Tak, naturalnie. Proszę przyjąć moje gratulacje. Małżonka szanownego pana właśnie zasnęła.

Mr Young spojrzał przez ramię pielęgniarki.

— Bliźniaki? - Sięgnął do kieszeni po fajkę. Zatrzymał rękę w pół drogi i po chwili dokończył wymowny gest. - Bliźniaki? Nie było mowy o bliźniakach.

— Ależ skądże! — pospieszyła z wyjaśnieniem siostra Mary. — To jest pana potomek. Ten drugi jest... kogoś innego. Ja tylko trzymam dozór, dopóki nie wróci siostra Grace. To jest syn szanownego pana — dodała defensywnie, wskazując na Adwersarza, Pogromcę Królów, Anioła Bezdennej Otchłani, Bestię zwaną Smokiem, Księcia Tego Świata, Ojca Kłamstwa, Pomiot Szatana i Władcę Ciemności w jednej osobie. - Ten obok, tak. Z całą pewnością. Od stóp aż do rożków... których nie ma - zakończyła pospiesznie i trochę nerwowo.

Mr Young przenikliwie spojrzał w dół.

— No, tak. - W jego głosie zabrzmiały nutki wątpliwości. — Wi­dzę znaczne podobieństwo rysów do rodziny z mojej strony. Ro­zumiem, że wszystko... ma... hm, na swoim miejscu?

— Oczywiście. To normalne zdrowe niemowlę. Bardzo nor­malne.

Przez chwilę milczeli, wpatrując się w śpiącego noworodka.

— Łaskawy pan ma zupełnie normalną wymowę. Bez naleciałości i akcentu - stwierdziła siostra Mary. - Czy przebywa pan tu od dawna?

— Od dziesięciu lat - odparł z lekka zaintrygowany Mr Young. - Firma zmieniła adres, a ja, z konieczności, razem z nią.

— Ma pan bardzo ciekawą pracę — powiedziała siostra Mary.

Mr Young obdarzył ją spojrzeniem wyrażającym niezwykłą wdzięczność. W końcu niewielu spotkanych dotychczas ludzi od­niosło się z niekłamanym podziwem i szacunkiem do jakże, jego zdaniem, twórczego potencjału rachmistrza-kosztorysanta.

— Poprzednie miejsce było zupełnie inne niż obecne — konty­nuowała pielęgniarka.

— Tak sądzę - odpowiedział Mr Young, który na dobrą sprawę nigdy się nad tym nie zastanawiał. W Luton było prawie tak samo jak w Tadfield. Tak samo przycięte żywopłoty między domem a sta­cją kolejową. Ludzie też tacy sami.

— Po pierwsze, o wiele wyższe zabudowania - siostra Mary, bli­ska załamania, spróbowała pociągnąć rozmowę. Mr Young spoj­rzał na nią szeroko otwartymi oczami. Jeśli dobrze pamiętał, to je­dynym budynkiem wyższym niż pozostałe był biurowiec Alliance of Leicester.

— Domyślam się, że często bywa pan na garden party.

Nareszcie. Poczuł pewniejszy grunt. Deirdre była wielką ama­torką rozrywek tego typu.

— Bardzo często - odparł z uczuciem. — Moja Deirdre robi świetne konfitury. Aja białego słonia[8].

Siostra Mary nigdy nie słyszała o tym punkcie programu przy­jęć dla socjety z pałacu Buckingham. Mimo to natychmiast przyznała w myślach, że chociaż zwierzę jest gruboskórne, to znakomi­cie pasuje do surowej etykiety dworskiej.

— Czytałam, że właśnie do niego zagraniczni potentaci składa­ją ofiary dla niej.

— Pardon?

— Widzi pan, jestem wielką miłośniczką rodziny królewskiej.

— Ja także — stwierdził Mr Young, przeskakując z wdzięczno­ścią na nieco większą i wygodniejszą krę unoszoną przez zatrważa­jący strumień świadomości. Był nieźle zorientowany w galerii ary­stokratów. Przynajmniej tych normalnych, którzy nie oszczędzali się, powiewając do upadłego chusteczkami na wzruszających otwar­ciach kolejnych mostów i sierocińców. Nie interesowali go odmień-cy szalejący w nocnych lokalach i dyskotekach, a potem uzewnętrz­niający treści żołądkowe po paparazzi[9]

— Miło mi to usłyszeć - powiedziała siostra Mary. Sądziłam bowiem, że za oceanem nie kochacie ich zbytnio, bowiem wywoła­liście rewolucję i wrzuciliście cały transport herbaty wprost do rzeki.

Trajkotała bez przerwy, skutecznie zachęcana regułą zakonu, by mówić o wszystkim, co przyjdzie do głowy, a łaskawa ślina przyniesie na język. Mr Young poczuł się zbity z tropu, ale był zbyt wyczerpany, by się przejmować takim drobiazgiem. Zapewne życie w ścisłej regule zakonnej sprawiło, że ludzie dziwaczeli. Pragnął, by jego żona obudziła się. Po chwili w monotonnym potoku słów płynących z ust siostry Mary zabrzmiała nutka nadziei.

— Czy byłoby dużym nietaktem z mojej strony, gdybym zapy­tał o istnienie możliwości wypicia filiżanki herbaty? - odważył się.

— Och, mój... - pielęgniarka zakryła usta dłonią. A o czymże innym myślała w tej chwili?

Mr Young nie skomentował.

— Zaraz się tym zajmę — dodała. — A może jednak życzypan so­bie kawy? Piętro wyżej mamy maszynkę do parzenia.

— Proszę o herbatę.

— Słowo daję, pan się całkiem znaturalizował, nieprawdaż? — powiedziała radośnie i wybiegła, szeleszcząc fartuszkiem.

Pozostawiony sam ze śpiącą żoną i dwójką noworodków Mr Young opadł ciężko na krzesło. No tak. Długie godziny na klęczni-ku i pobudki skoro świt robią swoje. Mile są te siostry, ale chyba nie całkiem compost mentis.Jak w tym filmie Kena Russela. Zakonnice też tam były, ale w ich zachowaniu trudno było dostrzec choćby najmniejsze podobieństwo do tego, co działo się w tym szpitalu. Mówią, że nie ma dymu bez ognia, cóż.

Westchnął.

W tej chwili Niemowlę A obudziło się i rozpoczęło ryczytal co się zowie.

Mr Young od wielu lat nie uspokajał płaczącego noworodka. Zacznijmy od tego, że w ogóle nie umiał sobie z tym poradzić, a pieczętowanie różowej pupy ulubionym gestem sir Winstona Churchilla nie było godne polecenia.

— Witamy na ziemskim padole — powiedział znużonym gło­sem. - Wkrótce przywykniesz.

Niemowlę zamilkło i wpatrzyło się w Mr Younga jak w krnąbr­nego generała.

Siostra Mary wybrała właśnie ów moment, by wkroczyć z her­batą. Nie bacząc, iż jest satanistką, przyniosła talerz lukrowanych ciasteczek zwykle podawanych do herbaty tylko specjalnym go­ściom. Mr Young wziął ciastko w polewie o takim samym odcieniu różu jak niektóre narzędzia chirurgiczne po operacji. Z polewy wy­stawał lukrowy bałwanek.

— Są inne niż te podawane u was - powiedziała siostra Mary. -U was nazywa sieje kruchymi ciasteczkami. U nas to biszkopty.

Mr Young już otwierał usta do potwierdzenia, że owszem, tak nazywał je on, a nawet jego sąsiedzi w Luton, gdy do pokoju wbie­gła druga zakonnica, z trudem łapiąc powietrze.

Spojrzała na siostrę Mary, zorientowała się, że Mr Young w ży­ciu nie miał do czynienia z wnętrzem pentagramu i ograniczyła wypowiedzi do wskazania na Niemowlę A i puszczenia “oczka". Siostra Mary skinęła głową i odpowiedziała mrugnięciem. Przybyła zabrała wózek z Niemowlęciem A. Mruganie i puszczanie oczek są jednym z wielu sposobów porozumiewania. Jedno mrugnięcie potrafi czasem dużo powie­dzieć. Na przykład w mrugnięciu nowo przybyłej zawarte było, co następuje:

Gdzie się podziewałaś, do diabła ? Urodziło się Niemowlę B, jesteśmy gotowi do zamiany, a ty gaworzysz sobie jak gdyby nigdy nic w obecności Wielkiego Adwersarza, Pogromcy Królów, Anioła Bezdennej Otchłani, Be­stii zwanej Smokiem, Księcia Tego Świata, Ojca Kłamstwa, Szatańskiego Pomiotu i Władcy Ciemności przy herbatce? Czy zdajesz sobie sprawę, że omal nie zostałam zastrzelona ?

Mrugnięcie siostry Mary w odpowiedzi na powyższe pytania znaczyło mniej więcej tyle:

Oto Wielki Adwersarz, Pogromca Królów, Anioł Bezdennej Otchłani, Bestia zwana Smokiem, Książę Tego Świata, Ojciec Kłamstwa, Pomiot Sza­tana i Władca Ciemności. Nie mogę teraz mówić, bo wśród nas jest obcy.Aliści siostra Mary zrozumiała mrugnięcie przełożonej tak: Dobrze się sprawiłaś, siostro Mary. Sama zamieniłaś noworodki — to doskonale. Wskaż mi teraz nadprogramowego noworodka. Ja zabiorę go stąd, a ty będziesz mogła dopić herbatę w towarzystwie Jego Ekscelencji Kul­tury Amerykańskiej.

Назад Дальше