Dobry omen - Neil Gaiman 4 стр.


Wobec czego jej mrugająca odpowiedź brzmiała: Oto Niemowlę B, kochaniutka. Weź je teraz sobie i nie przeszkadzaj w herbacie z Jego Ekscelencją. Zawsze chciałam zapytać, po co stawiają te wysokie budynki wykładane na zewnątrz lustrami.

Powyższe niuanse i subtelności dialogu mruganego zupełnie nie mieściły się w zakresie rozumnego postrzegania Mr Younga, tak że obserwując wymianę konspiracyjnych uprzejmości, poczuł się bardzo zakłopotany i pomyślał, co następuje: Ten Russel... on to wiedział, co mówi. Bez dwu zdań.

Pomyłka siostry Mary mogłaby zostać dostrzeżona w porę przez nowo przybyłą zakonnicę, gdyby nie fakt, że tę ostatnią w pokoju bacznie obserwował facet z Secret Seryice, Mr Dowling, i nie próbował nawet ukryć wzbierającego w nim niepokoju. Ów rosnący niepokój był pośrednim skutkiem ćwiczenia określonych reakcji na widok ludzi w długich, luźnych szatach, a zwłaszcza w czepcach oraz stanów, gdy —jak w tej chwili — do zmysłów przed­miotu treningu docierały sprzeczne sygnały. Osobnicy cierpiący na niedowład zdolności kategoryzowania bodźców zewnętrznych nie powinni nosić broni palnej, zwłaszcza gdy polecono im asy­stować przy naturalnym porodzie, który był najwyższą ilustracją tego, jak bardzo nieamerykański jest sposób przychodzenia no­wych obywateli na świat. Ponadto wiadomo, że w zakonnych szpi­talach są brewiarze.

Mr Young wzdrygnął się.

— Czy wybrał pan już imię? - zapytała figlarnie siostra Mary.

— Hę? Nie, jeszcze nie. Dziewczynce dalibyśmy imię po mojej matce. Lucinda. Albo Germaine. Tak chciała Deirdre.

— Asmodeusz brzmi bardzo ładnie — powiedziała siostra Ma­ry, przypomniawszy sobie o powołaniu. — Albo Damien. Damien jest ostatnio bardzo popularny.

* * *

Anathema Device miała osiem i pół roku. Imię wybrała dla niej matka, kobieta słabo zorientowana w zawiło­ściach teologicznych. Pewnego dnia gdzieś przeczytała słowo, które przypadło jej do gustu tak bardzo, że postanowiła ochrzcić córkę takim imieniem. Córka zaś wykazywała wielkie za-

interesowanie Księgą. Pochłaniała ją w tajemnicy przed matką no­cą, pod kołdrą i przy latarce.

Rówieśnicy Anathemy uczyli się ze zwykłych elementarzy boga­to ilustrowanych jabłuszkami, piłeczkami, karaluszkami itd. Rodzi­na Device całkowicie odrzucała takie metody. Ich córka ćwiczyła czytanie z Księgi.

W Księdze nie było żadnych jabłuszek ani piłeczek, za to po­czesne miejsce zajmował osiemnastowieczny drzeworyt przedsta­wiający spalenie na stosie niejakiej Agnes Nutter, która sprawiała wrażenie zadowolonej ze swego losu.

Pierwszym słowem, które Anathema samodzielnie przeczytała było słowo “przistoyny". Niewielu spośród nas w wieku ośmiu lat zdawało sobie sprawę, z tego, że przistoyny czasem znaczy akuratny, lecz Anathema wiedziała to od początku.

Drugim słowem było właśnie “akuratny".

Pierwsze samodzielnie przeczytane zdanie brzmiało:

Oto mówię do ciebie, a zważ Słowa moje. Nadjedzie Czterech, a Czte­rech Nadjedzie, a Trzech Nadjedzie z Niebios, a Jeden Nadjedzie w płomie­niach i nikt, i nic ich nie zatrzymie — ani ryby, ani dżdża, ani bicz, ani Anioł, ani Diabeł. I ty będzies z z niemi, Anathemo.

Anathema lubiła czytać o sobie.

(Ostatnio troskliwi rodzice czytający tygodniki w niedzielne popołudnia, mogli nabyć książeczki, gdzie bohaterowie nosili imiona ich dzieci. W zamyśle autorów miało to wzbudzić większe zainteresowanie książką u dzieci. W przypadku Anathemy zaś, w jej ukochanej Księdze występowała nie tylko ona sama, lecz także jej rodzice, dziadkowie i pradziadkowie aż do siedemnaste­go wieku. Ona sama była wciąż małym wielkim egocentrykiem i nie przejmowała się nazbyt, że w Księdze nie wspomniano ojej dzieciach, zaś fabuła wybiegała naprzód tylko jedenaście lat. Kiedy ma się osiem i pół roku, jedenaście lat to prawie wieczność, a jeśli wierzyć Księdze, to rzeczywiście cała wieczność).

Była bardzo inteligentnym dzieckiem o bladawej cerze, czar­nych oczach i takichże włosach. Sprawiała, że wszyscy czuli się skrę­powani w jej towarzystwie - zdolność tę, jak również szkodliwy dla zdrowia nadmiar cech metapsychicznych odziedziczyła po swej prapraprapraprababce.

Była nad wiek rozwinięta i opanowana. Jedynie nauczyciele kaligrafii strofowali ją. Nic w tym dziwnego, gdyż pismo ośmio­letniej dziewczynki na pewno nie rzucałoby się w oczy trzysta lat temu.

* * *

Ani ochrona, ani nawet małżonka attache nie zoriento­wali się, że Niemowlę A, które wyjechało z sali poporodo­wej (och, to tylko chwila, zważymy, zmierzymy - takie są przepisy, kochani państwo), gdy niedługo później wróciło, było już Niemowlęciem B.

Mr Thaddeus J. Dowling, attache kulturalny i szczęśliwy ojciec w jednej osobie, został pilnie wezwany do Waszyngtonu kilka dni wcześniej, lecz pozostał w stałym kontakcie telefonicznym z rodzą­cą, ze swojego gabinetu pomagając jej przeć i dyktując tempo od­dechów między skurczami.

Nie przeszkadzało mu to wcale w rozmowie, którą równocze­śnie z innego aparatu prowadził z doradcą do spraw inwestycji. Raz, co prawda, zmuszony był zrobić dwudziestominutową prze­rwę między wdechem a wydechem żony, ale to przecież nic waż­nego.

Narodziny dziecka to jedyne w swoim rodzaju wspólne dozna­nia dwojga ludzi. Nic dziwnego, że nie chciał opuścić nawet ułam­ka sekundy z tego wydarzenia.

Jeden z ochroniarzy zarejestrował cały poród na taśmie video.

* * *

Powszechnie wiadomo, że licho nie śpi, wobec czego nie rozumie, dlaczego inni muszą sypiać. Crowley jednak lu­bił spać. Sen był jedną z niewielu przyjemności tego świa­ta, której oddawał się z rozkoszą, zwłaszcza po sutym obiedzie. Przespał prawie całe dziewiętnaste stulecie, nie dlatego, że potrze­bował snu, lecz dlatego, że po prostu - sprawiło mu to autentycz­ną przyjemność[10].

Przyjemności tego świata. Cóż, będzie lepiej, jeśli zacznie się im oddawać teraz, kiedy ma jeszcze trochę czasu.

Bentley pędził przez noc z rykiem silnika, kierując się na wschód.

Trzeba przyznać, że Crowley popierał Armageddon. Na pyta­nie, dlaczego od tysięcy lat próbował coś zmajstrować w ludzkich poczynaniach, odpowiadał odruchowo: Ależ tylko po to, by nastał Armageddon, a Piekło zatriumfowało. Ale co innego majstrować przy bombie, a co innego być świadkiem wybuchu. Wiedział od dawna, że nie ominie go widok końca świata. Był przecież nie­śmiertelny, nie miał zatem wyboru. Jednak cały czas miał nadzieję, że do tego jeszcze bardzo daleko.

Bo zdążył polubić ludzi. A to poważnie osłabiało diabelską na­turę.

Rzecz jasna, robił co w jego mocy dla uprzykrzenia życia wszystkim ludziom - w końcu było to jego powołanie, ale nawet największa podłość z jego strony wydawała się dziecinnym psiku­sem wobec tego, co ludzie wyczyniali ze sobą. Mieli prawdziwy ta­lent do czynienia zła, jakby zaprojektowano w nich wadę fabry­czną. Przychodzili na świat, który od początku był im na tysiące sposobów nieprzyjazny, a potem usilnie starali się, by stał się ich wrogiem. Coraz trudniej było wymyślić coś tak diabelskiego, co by przyćmiło powszechną i wrodzoną złośliwość ludzi. W zeszłym tysiącleciu Crowley kilka razy miał ochotę powiedzieć tym na Dole: Słuchajcie, możemy sobie odpuścić już teraz, zamknąć kramik z Dis i Pandemonium i przenieść się tutaj. Skończyło się zapotrze­bowanie na nasze usługi. Sami wymyślili rzeczy, októrych się nawet w Piekle nie śniło, a nawet używają elektrowstrząsów. Mają to, cze­go u nas brakuje. Mają wyobraźnię. No i elektryczność.

Jeden z nich napisał, że... zaraz... Piekło opustoszało, wszystkie diabły są tutaj, na ziemi.

Swego czasu Crowley chwalił sobie świętą inkwizycję w Hisz­panii. Był tam osobiście, spędzając miłe chwile w tawernach i do­mach rozrywki w błogiej nieświadomości tego, co się dzieje w lo­chach. Ze stosownymi listami polecającymi poszedł się rozejrzeć tu i tam, wrócił i przez tydzień pił na umór.

Ależ dziwak z tego Hieronima Boscha.

A kiedy dochodził do wniosku, że nawet w Piekle nie ma tyle zajadłości co w ludziach, spotykał się, co prawda rzadko, z dobro­cią, o jakiej Niebo może tylko śnić. Często u tego samego osobni­ka. To zdaje się sprawa tej... wolnej woli. Co kto woli.

Azirafal próbował mu to kiedyś wyjaśnić. Było to około 1020, kiedy strony zawarły tak zwany Mały Układ. Rzecz w tym, mówił, że osobnik ludzki jest dobry lub zły dlatego, że taki chce być. Za to ty, Crowley, no i ja, zaczynamy według ustalonego schematu. Czło­wiek nie może zostać prawdziwym świętym, jeśli równoważnie nie stwarza się okazji, by stał się wcielonym diabłem.

Crowley rozważył to dokładnie i około roku 1023 powiedział Azirafalowi: Momencik, kolego. Tak jest, to by się zgadzało, ale tylko przy równych szansach na starcie, nie? A gdzie masz na starcie równe szansę? Ktoś zaczyna na strychu chlewu, w samym środku wojennej pożogi, a ty spodziewasz się, że pójdzie mu tak dobrze jak temu, co się urodził na zamku w piernatach?

Azirafal odparł, że to właśnie zaleta w danej sytuacji, bo im ni­żej zaczynasz, tym większy wybór przed tobą.

Crowley stwierdził, że to po prostu obłęd.

Azirafal, że nie ma sposobu, by to wyjaśnić dokładniej.

Azirafal to wróg. Ale wróg po sześciu tysiącach lat staje się kimś w rodzaju przyjaciela.

Crowley sięgnął do telefonu.

Diabły z natury nie dysponują wolną wolą, lecz przez sześć tysięcy lat obcowania z ludźmi nie sposób nie nauczyć się tego i owego.

* * *

Imiona Damien i Wormwood nie zachwyciły Mr Younga. Nie przypadły mu też do gustu inne proponowane przez siostrę Mary. W połowie przypominały spis alfabetyczny

dyspozycyjnych diabłów, a reszta najdziksze wymysły ze złotych lat

Hollywoodu.

— Nie widzę nic zdrożnego w imieniu Errol - powiedziała wreszcie dotknięta do żywego pielęgniarka. - A może Gary? To bardzo ładne imię. I takie amerykańskie.

— Wolałbym coś bardziej, hm, tradycyjnego - stwierdził Mr Young. - W naszej rodzinie kultywujemy tradycję skromnych, pro­stych imion.

— O, jaka to godna tradycja - rozpromieniła się siostra Mary. - Moim zdaniem najlepiej brzmią tradycyjne, proste imiona.

— Dobre chrześcijańskie imię jak z Biblii. Na przykład Mate­usz, Marek, Łukasz albo Jan... - powiedział z filozoficzną zadumą, zaś siostra Mary zadrżała - nie przekonują mnie. Brzmią jak imio­na kowbojów albo piłkarzy.

— Saul brzmi pięknie, prawda? - zaproponowała szybko sio­stra Mary, korzystając z chwili wahania rozmówcy.

— Nazbyt tradycyjne.

— Zatem Kain. Brzmi ładnie nawet dzisiaj - nie rezygnowała zakonnica.

Mr Young mruknął powątpiewająco.

— Przecież zawsze jest... no więc, zawsze jest Adam — powie­działa, myśląc, że tak będzie najbezpieczniej.

— Adam?

* * *

Czyż nie byłoby miło pomyśleć, że zręczne zakonnice satanistki postarały się dyskretnie o adopcję nadwyżki nie­mowląt w postaci Niemowlęcia B oraz że stało się ono normalnym szczęśliwym dzieckiem, ruchliwym i tryskającym zdro­wiem ku radości rodziców, po czym wyrosło na standardowego oby­watela, przeciętnie zadowolonego z życia.

Być może tak się właśnie stało.

Wyobraźcie sobie, jak zdobywa laury w szkolnym konkursie or­tograficznym, rozwija swoje zainteresowania w klubie “Wiewiórka", bez większych kłopotów, ale też bez wybitnych osiągnięć kończy stu­dia, podejmuje pracę w dziale rachuby spółki budowlanej Tadfield i Norton i żeni się ze śliczną dziewczyną. Może nawet radzi byliby­ście ujrzeć go wśród gromadki dzieci albo gdy oddaje się jakiemuś hobby, na przykład składaniu wiekowych pompek do rowerów lub hodowli tropikalnych rybek akwariowych.

Tyle że wcale nie jesteście ciekawi, jak mogłyby się potoczyć lo­sy Niemowlęcia B.

Popieramy wasze stanowisko.

Prawdopodobnie wygrywa konkursy akwarystyczne.

* * *

W pokoju dziecinnym skromnego domku w Dorkling, okręg Surrey, paliło się światło.

Chudy okularnik, Newton Pulsifer, lat dwanaście, powi­nien spać od kilku godzin.

Jednak mama, która głęboko wierzyła w geniusz syna, pozwa­lała mu eksperymentować w swoim pokoju do późna.

Obecnie eksperymentował na starym radiu, które dostał do zabawy, a w którym postanowił wymienić wtyczkę. Siedział przy

warsztacie składającym się z rozchwianego stołu, kłębków drutu, baterii, żarówek oraz detektora kryształkowego, który nigdy nie działał. Nie udało mu się zreperować radia i nic nie wskazywało, że kiedykolwiek uda mu się ta sztuka.

Na sznurkach pod sufitem wisiały trzy osobliwe modele samo­lotów. Od razu rzucało się w oczy, że zostały złożone skrupulatnie i pedantycznie przez osobę nie mającą zielonego pojęcia o mode­larstwie, a o modelarstwie lotniczym w szczególności. Newton był z nich bardzo dumny, nawet ze Spitfire'a, w którym pozamieniał miejscami skrzydła i stateczniki poziome.

Poprawił okulary, spojrzał na wtyczkę i odłożył śrubokręt.

Tym razem miał prawie stuprocentową pewność, że się uda. Wykonał wszystko według instrukcji wymiany wtyczek ze strony pią­tej samouczka “Mały elektryk, czyli 101 bezpiecznych i kształcących zabaw z prądem". Podłączył przewody do zacisków o tym samym kolorze, sprawdził bezpiecznik, przeliczył natężenia i skręcił wtycz­kę. Jak na razie szło nieźle.

Wetknął wtyczkę do gniazda i przekręcił wyłącznik.

W całym domu zgasło światło.

Newton pokraśniał z dumy. Jest coraz lepiej. Podczas poprzed­niego eksperymentu całe Dorkling pogrążyło się w ciemnościach, a rano mama miała bardzo niemiłą rozmowę z elektrownią.

Uwielbiał wszystko związane z elektrycznością, ale ta ostatnia nie odwzajemniała jego uczuć. W szkole był komputer. Sześciu ko­legów Newtona bawiło się kartami perforowanymi na zajęciach po­zalekcyjnych. Kiedy po wielodniowych błaganiach opiekun grupy pozwolił Newtonowi uczestniczyć w zajęciach, ten zdołał przygo­tować tylko jedną kartę, a gdy wsunął ją do czytnika, maszyna wyda­ła z siebie dźwięk podobny do kaszlu, z trudem wypluła przeżuty kartonik i zamilkła na amen.

Newton wierzył, że komputery to przyszłość, a gdy nadejdzie czas, on stanie w awangardzie nowej techniki.

Przyszłość miała jednak swoje zdanie na ten temat. A wszystko było w Księdze.

* * *

Adam, myślał Mr Young. Wymówił głośno, chcąc się przekonać, jak brzmi. Hm.

Spojrzał na złociste loki Wielkiego Adwersarza, Pogrom­cy Królów, Anioła Bezdennej Otchłani, Bestii zwanej Smokiem, Księcia Tego Świata, Ojca Kłamstwa, Szatańskiego Pomiotu i Pana Ciemności. Po dłuższej chwili zakonkludował:

— Wie pani, Adam pasuje jak ulał i to w niejednym miejscu.

* * *

Noc nie była ani zbyt ciemna ani burzliwa. Prawdziwie ciemna i burzliwa noc nadeszła dwa dni póź­niej, a dokładnie cztery godziny po opuszczeniu szpitala przez obie szczęśliwe matki oraz dwoje niemowląt płci męskiej. Tej nocy, wyjątkowo ciemnej i burzliwej, z wybiciem dwunastej, gdy ży­wioł rozszalał się na dobre, piorun uderzył w refektarz klasztoru sióstr traj kotek.

Wybuchł pożar, który nie pochłonął żadnych istot ludzkich, ale obrócił w perzynę znaczną część majątku trwałego.

Osobnik, za sprawą którego pożar wybuchł, przemykał chył­kiem po zboczu pobliskiego wzgórza. Był wysoki i chudy i tytułowa­no go Księciem Piekieł. Zrobił, co do niego należało i mógł wrócić do siebie.

Crowley załatwi resztę.

Hastur ruszył w drogę powrotną.

ROZDZIAŁ II

Z punktu widzenia hierarchii Azirafal należał do aniołów piąte-I i go rzędu i coraz częściej stawał się obiektem drwin i niesmacz-M nych żarcików.

Nie przepadał za Crowleyem ani Crowley za nim. Gdyby po­zwolono im wybierać, jeden i drugi wolałby po tysiąckroć przeby­wać w innym towarzystwie. Jednak byli ludźmi, a przynajmniej stworzeniami człekokształtnymi, żyjącymi na tym właśnie świecie, a Mały Układ działa na korzyść obydwu stron przez cały czas. Poza tym nie sposób nie przyzwyczaić się do jednej twarzy, która towarzy­szy nieprzerwanie od sześciu tysiącleci.

Назад Дальше