Sahara - Cussler Clive 15 стр.


– Zrobiliśmy tylko połowę – rzekł. – Teraz trzeba sprawdzić, gdzie to świństwo wpływa do Nigru. Na razie Malijczycy nam nie przeszkadzają. Proponuję płynąć spokojnie dalej; może znajdziemy to miejsce, zanim się nami bliżej zainteresują.

Miejsce przy sterze zajął teraz Giordino. Pitt wyciągnął się wygodnie na macie, rozłożonej na podłodze kokpitu, i natychmiast zasnął; organizm domagał się odpoczynku.Gdy się zbudził, pomarańczowa kula słońca znikała już za horyzontem. Mimo to temperatura powietrza była o dziesięć stopni wyższa. Na krawędzi ekranu radaru wciąż majaczyła malijska kanonierka, zniknęły jednak myśliwce; prawdopodobnie odleciały do bazy, by uzupełnić paliwo. Strasznie są pewni siebie, pomyślał. W przeciwnym razie zastąpiliby jedne samoloty innymi. Wstał i przeciągnął się. Giordino bez pytania podał mu kubek z kawą.

– To cię powinno obudzić. Dobra, mocna kawa po egipsku, z fusami na dnie.

– Jak długo spałem?

– Miałeś dwugodzinną przerwę w życiorysie.

– Minęliśmy już Gao?

– Tak, jesteśmy już pięćdziesiąt kilometrów dalej. Straciłeś wspaniały widok: wielki jacht, istny pałac na wodzie. Cała grupa przepięknych dziewczyn w bikini przesyłała mi z pokładu gorące pocałunki.

– Ale mi tu kit wciskasz…

– Słowo skauta – Giordino podniósł w górę trzy palce. – To był najbardziej niezwykły pływający dom, jaki kiedykolwiek widziałem.

– Rudi nadal notuje wysokie stężenie tej toksyny?

– Tak. Twierdzi, że teraz jest już z każdym kilometrem większe.

– Czyli jesteśmy blisko?

– Rudi mówi, że nawet bardzo blisko.

Jakiś szczególny błysk pojawił się nagle w oczach Pitta. Giordino znał ten błysk; pojawiał się zawsze, ilekroć coś nowego przychodziło mu do głowy. Przenosił się wtedy myślą w całkiem inne rejony i stawał się nieobecny duchem.Tym razem ten stan przedłużał się ponad miarę.

– Co znowu wymyśliłeś? – spytał wreszcie zniecierpliwiony Giordino.

– Zastanawiam się – Pitt wrócił na ziemię – jakby tu wykiwać tego kacyka. Nie mam chęci zostawiać mu Calliope, aby miał gdzie urządzać sobie pijackie orgie.

– No i jak masz zamiar poskromić apetyt generała Kazima?

– Jego apetytów pewnie nie poskromię. Ale będzie musiał obejść się smakiem. – Pitt uśmiechnął się demonicznie.

Niemal dokładnie w chwili, kiedy ostatni skrawek czerwonej tarczy słońca znikał za horyzontem, spod pokładu rozległ się głos Gunna.

– Nie ma już tego skażenia! Właśnie przed chwilą się skończyło.

Zaczęli z wielką uwagą przypatrywać się obu brzegom. Rzeka na tym odcinku biegła niemal prosto na zachód. Ani na południowym, ani na północnym brzegu nie było widać żadnych zabudowań. Wydawało się, że pusta przestrzeń sięga we wszystkie strony, aż po linię horyzontu.

– Tu jest kompletnie pusto – zawołał Giordino przez otwarty luk w pokładzie. Po chwili pokazał się w nim Gunn.

– Naprawdę nic tam nie widać?

– Nic, tylko piasek, piasek i piasek.

– W północnym brzegu jest lekkie zagłębienie – rzekł Pitt, wskazując szeroki, płytki wąwóz. – Jakby płynęła tędy kiedyś woda.

– Nie za naszego życia – stwierdził Gunn, który też wyszedł na pokład. – Owszem, to mogło być koryto rzeki, ale w dawnych, wilgotniejszych czasach.

Giordino przyglądał się uważnie wąwozowi.

– Rudi ma chyba rację – powiedział. – Tędy z pewnością od dawna nie płynie żadna woda; ani czysta, ani skażona.

– Cofnijmy się i przepłyńmy ten odcinek jeszcze raz – zażądał Gunn. – Skontroluję moje pomiary.

Calliope zaczęła posuwać się do tyłu i do przodu, jak kosiarka po trawniku. Przeczesali w ten sposób najpierw prawą stronę nurtu, potem środek, wreszcie płycizny przy lewym, południowym brzegu. Z radaru wynikało, że płynąca za nimi kanonierka zatrzymała się; zapewne jej kapitan nie mógł pojąć celu dziwnych manewrów Calliope.

Wreszcie Gunn znowu wychylił się z luku.

– Nie mam już wątpliwości: największe stężenie toksyny jest przy ujściu tego martwego koryta na północnym brzegu!

Wpatrywali się z niedowierzaniem w wyschnięte, kamieniste dno dawnego dopływu Nigru. Płytkie koryto biegło zakolami na północ i ginęło pośród niskich diun na horyzoncie.

Milczeli przez chwilę. Pitt wyłączył silniki i pozwolił jachtowi swobodnie dryfować.

– Nie ma toksyn powyżej tego miejsca? – spytał.

– Praktycznie żadnych – powtórzył Gunn – a tej naszej już ani śladu. Jak dopływamy z dołu do tej wyschniętej rzeki, stężenie toksyny przekracza skalę moich instrumentów, a parę metrów dalej – nic, jak nożem uciął.

– Może to jakiś naturalny składnik tutejszej gleby? – zaryzykował Giordino.

– Wykluczone. Taki zajzajer nie może być dziełem natury – odparł Gunn.

– A co sądzisz o podziemnym kanale, odprowadzającym ścieki chemiczne z jakichś zakładów za tymi wydmami? – nie rezygnował Giordino.

– Nie wiem. Trzeba by to zbadać. Ale to już chyba nie nasza rola. Czas zwijać kramik.

Pitt spojrzał za rufę i zobaczył wreszcie śledzącą ich kanonierkę, do której zbliżyli się w dryfie. Był to staroświecki wprawdzie, ale mocno uzbrojony ścigacz rzeczny.

– Nie powinni wiedzieć, że coś znaleźliśmy – rzekł cicho. – Płyńmy dalej, tak jakby nic się nie zdarzyło, i podziwiajmy widoki.

– Ładne mi widoki! – parsknął Giordino. – Dolina Śmierci to w porównaniu z tym rajski ogród.

Pitt włączył ponownie silniki. Calliope ruszyła ostro do przodu. W ciągu niespełna dwóch minut malijski ścigacz został daleko z tyłu.

Teraz dopiero, pomyślał Pitt, zacznie się zabawa.

18

Generał Kazim siedział w skórzanym fotelu przy długim konferencyjnym stole w towarzystwie dwóch ministrów malijskiego rządu i wysokiego rangą oficera. Pokryte jedwabną materią ściany i gruby dywan na podłodze nadawały pomieszczeniu wygląd eleganckiego, nowoczesnego biura.Było to jednak wnętrze samolotu, co można było poznać po łukowatym suficie i stłumionym dźwięku silników odrzutowych. Elegancki aerobus Industrie A300 był tylko jednym z wielu prezentów, które generał otrzymał od Massarde'a za zgodę na rozległą działalność francuskiego przemysłowca w Republice Mali. Yves Massarde nie musiał tracić czasu na wchodzenie w nudne szczegóły malijskiego prawa. Na cokolwiek miał ochotę, otrzymywał to od Kazima. Warunek był tylko jeden: zagraniczne konto generała miało rosnąć, a on sam miał być otoczony kosztownymi przedmiotami luksusu.Supernowoczesny aerobus, będący prywatnym środkiem transportu Kazima i jego przyjaciół, wyposażono w wojskowy, elektroniczny system wczesnego ostrzegania.

Miało to bronić generała przed zarzutami o prywatę, wysuwanymi co pewien czas przez słabą, lecz jednak widoczną opozycję w rządzie prezydenta Tahira.Kazim słuchał w milczeniu szczegółowego sprawozdania pułkownika Sghira Cheika z walki, jaką stoczyły ścigacze i helikopter marynarki benińskiej. Obejrzał także dwie fotografie superjachtu, wpływającego z morza w deltę Nigru.

– Na pierwszym zdjęciu – objaśniał Cheik – jacht jest pod francuską banderą. Ale odkąd wpłynął na nasze terytorium, flaga została zmieniona na piracką.

– Co za pomysł? – zdziwił się Kazim.

– Nie mam pojęcia – wyznał Cheik. – Ambasador Francji przysięgał, że jest to łódź nie zarejestrowana, nieznana władzom francuskim. Co do pirackiej flagi, nie wiem, o co tu chodzi.

– Skąd pochodzi ten jacht?

– Nasz wywiad nie był w stanie ustalić, w jakim kraju został wykonany. Jego linia i model nie są znane ani w stoczniach Europy, ani Ameryki.

– Może to jacht japoński czy chiński – podsunął Messaoud Djerma, minister spraw zagranicznych Mali.

Cheik szarpnął nerwowo krótko przystrzyżoną brodę, po czym poprawił na nosie ciemne okulary.

– Nasi agenci pytali również w stoczniach Japonii, Hong Kongu i Taiwanu, specjalizujących się w budowie bardzo szybkich jachtów. Tam też nikt o tej łodzi nie słyszał.

– Może coś wiadomo o samej wyprawie lub o załodze? – dopytywał się Kazim.

– Zupełnie nic – Cheik rozłożył ręce. – Tak jakby Allach spuścił ich z nieba.

– Niewinny jacht, który wpłynąwszy do Nigru nagle zmienia banderę, jak kobieta sukienkę – zauważył chłodno Kazim – a następnie rozbija w puch połowę marynarki benińskiej i uśmierca ich admirała, po czym spokojnie przekracza naszą granicę, bez żadnych przeszkód ze strony władz celnych i imigracyjnych. A pan siedzi tu przy mnie i mówi mi, że mój wywiad nie potrafi stwierdzić, w jakim kraju jacht został zbudowany i kto jest jego właścicielem!

– Proszę wybaczyć, panie generale – rzekł nerwowo Cheik. Jego krótkowzroczne źrenice unikały lodowatego spojrzenia Kazima. – Gdyby pozwolił mi pan wysłać agenta na nabrzeże w Niamey…

– Wystarczająco dużo kosztowało nas przekupienie urzędników portowych na Nigrze, żeby nie zawracali głowy statkom, zatrzymującym się w celu nabrania paliwa. Widok jakichś podejrzanych agentów mógłby wywołać tylko niepotrzebne incydenty.

– A jak reagują na wezwania radiowe? Cheik zasępił się znowu.

– Niestety, nasze ostrzeżenia pozostają bez odpowiedzi. Zupełnie, jakby w ogóle nie mieli radia.

– Na Allacha, czego ci ludzie tu szukają? – denerwował się Seyni Gashi, szef Rady Wojskowej. Bardziej przypominał wielbłąda niż żołnierza. – Jakie mają zadanie?

– Wygląda na to, że ludzie z mojego wywiadu nie są w stanie rozwikłać tej zagadki – rzekł mocno już zirytowany Kazim.

– Teraz, kiedy są na naszym terytorium – rzekł minister Djerma – możemy ich po prostu zatrzymać i zarekwirować jacht.

– Próbował już tego admirał Matabu i leży na dnie rzeki.

– Łódź ma wyrzutnię rakietową – zwrócił uwagę Cheik. – Tak przynajmniej można sądzić po rezultatach walki.

– My też mamy odpowiednią siłę ognia – powiedział Djerba. – Możemy jej użyć…

– Po co? – przerwał Kazitn. – Przecież złapaliśmy ich w pułapkę. Nie mają odwrotu. Na pewno zdają sobie sprawę, że każda próba ucieczki spotka się z reakcją naszych myśliwców i artylerii przeciwlotniczej na lądzie. Teraz możemy spokojnie czekać. A jak skończy się im paliwo, nie będą mieli innego wyjścia, tylko się poddać. W ten sposób od razu uzyskamy odpowiedzi na wszystkie pytania.

– Czy uda nam się ich przekonać, żeby ujawnili cel swojej misji? – Djerma nie był do końca przekonany.

– Tak, jestem tego pewien – szybko odparł Cheik. – Powiedzą wszystko.

Z głośnika odezwał się głos drugiego pilota.

– Panie generale, widać już ten jacht.

– Możemy więc sami przyglądać się, co będzie dalej – rzekł Kazim. – Powiedz pilotowi, że chcemy ich dobrze widzieć.

Pitt czuł się zmęczony ciągłym napięciem. Był też mocno rozczarowany brakiem informacji na temat źródła toksycznych substancji. Jego niezmordowane siły i niespożyta inteligencja straciły swój zwykły wigor. Ciągle też był świadom stalowych kleszczy, które osaczały Calliope w wodzie i w powietrzu, i uniemożliwiały im odwrót. Giordino pierwszy usłyszał odległy pomruk silników odrzutowych. Spojrzawszy w górę, dostrzegł lecącą na wysokości dwustu metrów maszynę. Migała światełkami na tle niebieskiego nieba. Był to wielki, oznaczony malijskimi barwami narodowymi samolot pasażerski. Wystarczyłyby mu dwa myśliwce w charakterze eskorty, otaczało go jednak co najmniej dwadzieścia innych odrzutowców. Przez chwilę wydawało się, że pilot zamierza spaść na rzekę i zmiażdżyć Calliope, jednak w odległości około dwóch kilometrów zmienił kierunek lotu i zaczął wolno zataczać coraz mniejsze kręgi. Myśliwce eskorty wzbiły się wyżej i krążyły w pogotowiu.

Wielki odrzutowiec zniżył lot do stu metrów. Pitt mógł dostrzec gołym okiem dużą kopułę radaru na jego dziobie. Westchnął głęboko i pomachał ręką w kierunku samolotu; tamci na pewno dobrze go widzieli.

– Proszę bardzo, panowie – wykrzyknął z teatralnym gestem – oglądajcie piracki statek i jego wesołą bandę rzecznych szczurów. Podziwiajcie go, lecz nie niszczcie tego, co w nim się znajduje. To się warn nie opłaci!

– Szczera prawda – Giordino siedział na schodach maszynowni z ręką na wyrzutni.

Uważnie przyglądał się krążącemu odrzutowcowi. – Jeśli będzie tak nadal machał skrzydłami, rozwalę go na kawałki.

Gunn rozsiadł się leniwie na krześle, które wyciągnął spod pokładu. Zdjął czapkę w ukłonie przed przyglądającymi się z samolotu ludźmi.

– Ponieważ nie możemy stać się niewidzialni, musimy grać z nimi w tę grę. Nie mamy innego wyjścia.

– Zgoda, tę partię wygrali – rzekł Pitt, tym razem już bez śladu znużenia i depresji. – Teraz nie mamy nic do stracenia. Mają taką przewagę, że gdyby chcieli, zamieniliby Calliope w stertę wykałaczek.

– Nie ma sensu zatrzymywać się i uciekać z łodzi – rzekł Gunn, przyglądając się niskim brzegom rzeki i rozciągającej się za nimi pustyni. – Na tym otwartym pustkowiu nie uciekniemy dalej niż pięćdziesiąt metrów.

– Więc co robić dalej? – spytał Giordino.

– Poddać się. To nasza jedyna szansa – podsunął bez przekonania Gunn.

– Nawet schwytane szczury próbują uciekać – rzekł Pitt – Byłbym za tym, żeby jednak się bronić. Będzie to działanie czysto symboliczne, ale nie mamy nic lepszego do roboty. Pogrozimy im pięścią i przyciśniemy gaz do deski. Jeśli otworzą ogień, zrobimy z nich sieczkę.

– Raczej oni z nas – zauważył Giordino.

– Rzeczywiście masz taki zamiar? – spytał Gunn z niedowierzaniem.

– Nie bój się, nie życzę nam śmierci – odparł Pitt. – Założę się, że Kazim ma taką ochotę na tę łódź, że specjalnie opłacił urzędników imigracyjnych Nigru, żeby nas przepuścili na teren Mali. Mam wrażenie, że będzie dbał o to, by Calliope dostała się w jego ręce bez najmniejszego nawet zadrapania na kadłubie.

– Coś z twoją logiką na bakier – rzekł Gunn. – Jeśli zestrzelimy jeden samolot, będziemy mieli na karku wszystkie pozostałe. Kazim zrobi wszystko, żeby nas dopaść.

– Jestem tego pewien.

– Teraz mówisz jak wariat – rzucił Giordino.

– Zapomnieliście, po co tu jesteśmy – tłumaczył Pitt cierpliwie. – Przecież chodzi o wyniki badań.

– Nie musisz nam tego przypominać – rzekł Gunn, dostrzegając jakiś błysk przytomności w oczywistym szaleństwie Pitta. – Ciągle nie rozumiem jednak, co ci chodzi po głowie.

– Mimo że wcale nie mam ochoty niszczyć tego pięknego jachtu, myślę, że taka dywersja jest dla nas jedyną szansą szybkiej ucieczki. A im szybciej opuścimy Afrykę, tym szybciej nasze analizy znajdą się w rękach Chapmana i Sandeckera.

– W tym szaleństwie jest metoda – przyznał Giordino. – Mów dalej.

– To proste – ciągnął Pitt. – Za godzinę zrobi się ciemno. Zawrócimy i popłyniemy w stronę Gao; jak najbliżej miasta, chyba że wcześniej znudzi się to ludziom Kazima. W Gao Rudi wyskoczy za burtę i dopłynie do brzegu. Wtedy my obaj zaczniemy pokaz fajerwerków, uciekając jednocześnie w dół rzeki, jak westalka ścigana przez barbarzyńskie hordy.

– Nie sądzisz, ze ścigacz, który płynie za nami, może mieć coś przeciwko temu? – spytał Gunn.

– To drobiazg. Jeśli mój harmonogram jest dobry, przemkniemy obok malijskiego kutra, zanim zorientuje się, o co chodzi.

– To się od biedy da zrobić – rzekł Giordino. – Po ciemku, jeśli będziemy mieć dużo szczęścia, Malijczycy mogą nie zauważyć płynącego człowieka.

– Ale dlaczego ja? – dopytywał się Gunn. – Dlaczego nie któryś z was?

– Ponieważ jesteś najlepszy – odrzekł Pitt. – Jeśli ktoś z nas byłby w stanie przedostać się na lotnisko w Gao i stamtąd polecieć do Stanów, to tylko człowiek tak sprytny i obrotny jak ty. Poza tym jesteś wśród nas jedynym chemikiem. Tylko ty umiesz dokładnie określić tę toksyczną substancję. Ten argument chyba wystarczy.

– Ale jak wy stąd uciekniecie?

– Możemy spróbować dostać się do naszej ambasady w Bamako, stolicy Mali.

– Słaba nadzieja. To sześćset kilometrów stąd.

– A ja myślę, że pomysł Dirka jest niezły – rzekł Giordino. – Jego szare komórki i moje razem wzięte dają nam jakąś szansę.

– Nie mogę uciec i zostawić was tutaj. Chcecie zginąć?

– Nie pleć głupstw – rzekł Giordino – Wiesz dobrze, że ani ja, ani Dirk nie mamy natury samobójców.

– Dajcie spokój – rzucił Pitt. – Po wysłaniu Gunna na brzeg tak urządzimy Calliope, że Kazim nigdy nie będzie się mógł nią cieszyć. A sami powędrujemy lądem przez pustynię i poszukamy źródła skażenia.

– Co takiego? – Giordino otworzył szeroko oczy. – Pieszo przez pustynię?

– Masz dziwny dar przedstawiania wszystkiego w strasznym skrócie – rzekł Gunn do Pitta.

– Przez pustynię… – powtarzał w kółko Giordino.

– Mały spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził – rzekł Pitt z uśmiechem.

– Już wiem, o co mu chodzi – mruczał Giordino. – Chce, żebyśmy sami się wykończyli.

– Sami się wykończyli? – powtórzył jak echo Pitt. – Al, jeszcze o tym nie wiesz, ale wypowiedziałeś magiczną formułę!

19

Spojrzeli po raz ostatni na krążący w górze samolot. Wyraźnie nie miał ochoty atakować. Pitt był świadom, że od momentu, kiedy Calliope rozpocznie swój szalony rejs, nie będzie mógł już poświęcić ani chwili na obserwację nieba. Kierowanie w nocy pędzącym z szybkością siedemdziesięciu węzłów jachtem wymaga najwyższej koncentracji.Podniósł wzrok na ogromną flagę powiewającą na maszcie zniszczonej anteny satelitarnej. Postanowili zdjąć chorągiew piracką, ponieważ w jednym z zakamarków łodzi udało im się znaleźć dużą flagę amerykańską. Była naprawdę ogromna, prawie dwumetrowej szerokości; niestety, z powodu braku wiatru zwisała smętnie, skręcona wokół masztu anteny.

Spojrzał na wieżyczkę na rufie. Otwory strzelnicze były zamknięte. Giordino nie miał zamiaru wystrzeliwać sześciu pozostałych rakiet. Wolał umieścić je wokół zbiorników z paliwem, po czym podłączyć do zegarowego zapalnika. Tymczasem w laboratorium Gunn owijał starannie w plastik taśmy z zapisem danych oraz fiolki z próbkami wody i wkładał je do plecaka, razem z małym zapasem żywności i różnymi drobiazgami, które mogły mu się przydać w drodze.

Pitt ze zdziwieniem zauważył, że nie jest już zmęczony. Ostateczne podjęcie decyzji wywołało świeży przypływ adrenaliny. Wziął głęboki oddech, skręcił koło sterowe o sto osiemdziesiąt stopni i włączył całą moc silników.Dla pasażerów samolotu wyglądało to tak, jakby Calliope oderwała się nagle od wody i wykonała w powietrzu szalony taniec. W rzeczywistości jacht zrobił błyskawiczny zwrot i pomknął z ogromną szybkością w dół rzeki, wzbijając w górę fontanny spienionej wody. Jego dziób wznosił się nad powierzchnią rzeki jak miecz. Tył zanurzył się w wodzie.Gwiazdki i paski amerykańskiej flagi wyprostowały się dumnie na wietrze. Pitt zdawał sobie sprawę, że działa wbrew jakimkolwiek zasadom międzynarodowej polityki, powiewając narodowym emblematem w kraju, do którego dostał się w sposób nielegalny. Jeśli rozwścieczeni Malijczycy wystosują ostry protest, Departament Stanu potraktuje go jak zwykłego mordercę, nie mówiąc już o tym, jakie piekło wybuchnie o to w Białym Domu.Kości zostały jednak rzucone. Przed nimi była tylko lśniąca, czarna wstęga rzeki, w której przeglądało się światło gwiazd. Ze względu na ciemność Pitt bał się płynąć zbyt blisko brzegu. Kontakt pędzącego jachtu z dnem ewentualnej mielizny groził rozbiciem Calliope na kawałki. Jego wzrok przeskakiwał z radaru na tablicę sondy głębokościowej, po czym wracał na czarny bezkres Nigru. Nie musiał tracić czasu na wpatrywanie się w igłę szybkościomierza. Wiedział, że minęła już podziałkę siedemdziesięciu węzłów, przeskoczyła nawet czerwoną kreskę. Wyglądało to, jakby Calliope wykonywała swą ostatnią podróż z jakąś desperacką, przekraczającą jej możliwości siłą; jakby już nigdy nie miała wrócić do macierzystego portu.

Gdy malijski ścigacz znalazł się w samym środku ekranu radaru, Pitt skierował jacht ukośnie do biegu rzeki. Dobrze już widział przysadzistą sylwetkę wojskowej jednostki, która odwracała się bokiem, by zagrodzić Calliope drogę. Nie było widać żadnych świateł, Pitt był jednak pewien, że załoga malijska czeka z bronią gotową do strzału.Postanowił zamarkować zwrot w prawo, a w ostatniej chwili skręcić w lewo i przejść przed dziobem ścigacza. Mogło to zmylić obsługę działek pokładowych. Malijczycy mieli przewagę, Pitt liczył jednak na to, że Kazim nie dopuści do zniszczenia najlepszego i najszybszego na świecie jachtu. Generał nie musiał się zresztą śpieszyć. Od granicy Gwinei dzieliło ich jeszcze kilkaset kilometrów. Kazim miał więc dość czasu, by ich zatrzymać.

Назад Дальше