Pitt przegarnął palcami czarne włosy.
– Miejmy nadzieję, że to się zmieni, jak tylko pojawią się znowu zimne prądy.
– Nie można na to liczyć – rzekł Gunn. – W każdym razie nie na południowej półkuli, i nie w tej ani w następnej dekadzie.
– Sądzisz, że jest to związane z efektem cieplarnianym?
– Nie tylko. Trzeba uwzględnić różne zanieczyszczenia środowiska.
– Ale nie masz pewności co do głównej przyczyny?
– Całkowitej pewności nie ma nikt, ani w NUMA, ani gdzie indziej.
– Coś takiego! Zawsze myślałem, że uczeni profesorowie od razu mają na wszystko jakąś teorię.
Gunn uśmiechnął się blado.
– To niby ja jestem tym uczonym profesorem?
– Och, przepraszam, tak mi się tylko powiedziało.
– Lubisz przypinać ludziom łatki.
– Tylko uczonym profesorom.
– No dobrze – wrócił do tematu Gunn – nie jestem królem Salomonem, ale skoro mnie pytasz, to rzeczywiście mam pewną hipotezę, którą równie dobrze mogłoby sformułować dziecko. Po tylu latach wrzucania do morza wszelkich śmieci, odpadów przemysłowych i chemikaliów zakłócono delikatną równowagę biologii morskiej. Zapłacimy za to – jeśli nie my sami, to nasze wnuki – słoną cenę.
Pitt nigdy jeszcze nie słyszał z ust Gunna tak poważnych słów.
– To czarna prognoza – posiedział.
– Bo wydaje mi się, że przekroczyliśmy już punkt krytyczny.
– Nie dopuszczasz możliwości jakiegoś pozytywnego zwrotu?
– Nie – odparł ponuro Gunn. – Zbyt długo nie zwracano w ogóle uwagi na katastrofalny stan wód morskich.Teraz jest już za późno.
Pitt słuchał tego z pewnym zdziwieniem. Nie podejrzewał zastępcy szefa NUMA o tak wielkie zaangażowanie w tę sprawę. Sam zresztą nie był aż tak wielkim pesymistą. Owszem, oceany są chore, ale do ich zagłady raczej jeszcze daleko.
– Zostawmy to na razie, Rudi, i przejdźmy do konkretów. Admirał nie spodziewa się chyba po nas, że za jednym zamachem zbawimy cały świat?
– Chyba nie…
Gdyby wiedzieli, jak bardzo mylą się co do planów i oczekiwań admirała, z pewnością sterroryzowaliby pilota i kazaliby mu lecieć z powrotem do Kairu.
Na płycie lotniska towarzystwa naftowego na peryferiach Port Harcourt nie zabawili długo. Przesiedli się do helikoptera i polecieli nad Zatokę Gwinejską. Czterdzieści minut później maszyna zawisła nad Sounderem, statkiem badawczym NUMA, który Pitt i Giordino dobrze już znali z trzech poprzednich ekspedycji. Zbudowany kosztem osiemdziesięciu milionów dolarów, studwudziestometrowy statek był wyposażony w najnowocześniejsze sejsmografy, sonary i batymetry.Śmigłowiec wylądował na rufie statku, na swoim stałym miejscu za nadbudówką. Pitt wyskoczył na pokład pierwszy, za nim Gunn.Ostatni wygrzebał się z helikoptera Giordino. Stawiał kroki ciężko i ospale, ziewając przy tym bezwstydnie. Nie zmniejszyło to serdeczności powitania; na pokładzie czekało paru starych znajomych z załogi statku i z personelu naukowego.
Pitt czuł się tu jak u siebie. Szybko wspiął się po drabince do awaryjnych drzwi głównego laboratorium. Przeszedł przez zastawione gęsto aparaturą pomieszczenie robocze i znalazł się w sali konferencyjnej. Jak na statek badawczy, wnętrze było przytulne i komfortowe. Na środku stał długi mahoniowy stół, wokół niego wygodne skórzane fotele.Przed dużym ekranem, odwrócony tyłem do Pitta, stał czarnoskóry mężczyzna. Wydawał się całkowicie zajęty studiowaniem wyświetlonego na ekranie diagramu.
Był co najmniej dwadzieścia lat starszy od Pitta i znacznie od niego wyższy; mógł mieć nawet ponad dwa metry. Sposób poruszania się zdradzał byłego koszykarza.Uwaga Pitta i jego dwóch przyjaciół skupiła się jednak na kimś innym. Za stołem siedział niski, niepozorny, a jednak od razu wzbudzający szacunek mężczyzna z wielkim cygarem w kąciku ust. Wąski owal twarzy, zimne i władcze niebieskie oczy, siwiejący rudy jeżyk na głowie i krótko przystrzyżona broda dawały mu wygląd emerytowanego admirała.
Był nim w istocie; granatowa marynarka ze złotymi kotwicami na kieszeni nie pozostawiała co do tego żadnych wątpliwości.
Admirał James Sandecker, mózg i sternik Agencji Badań Morskich i Podwodnych, uśmiechnął się szeroko, wstał i ruszył z otwartymi ramionami w kierunku przybyłych.
– Dirk! Al! – przywitał ich z wyrazem zdziwienia na twarzy, jakby nie spodziewał się ich wizyty. – Gratuluję odkrycia legendarnej barki faraona. Świetna robota.
Dopiero teraz dostrzegł Gunna i skinął mu głową.
– Widzę, Rudi, że udało ci się ich aresztować bez trudności.
– Jagnięta same przyszły pod nóż – Gunn uśmiechnął się krzywo.
Pitt spojrzał na niego surowo, potem zwrócił się do Sandeckera:
– Wezwał pan nas znad Nilu w strasznym pośpiechu. Dlaczego?
Sandecker udał obrażonego.
– Cóż to, nie powiecie już nawet: "miło nam pana zobaczyć" albo przynajmniej "cześć"? Nikt się nie wita ze starym szefem, który odwołał kolację z piękną dziewczyną i leciał tu sześć tysięcy mil tylko po to', by pogratulować warn wielkiego wyczynu!
– Jeśli tylko o to chodzi – zaczął Giordino, który zdążył już rozsiąść się wygodnie w fotelu – dlaczego nic nie słyszę o jakiejś podwyżce, nagrodzie, albo przynajmniej o dwutygodniowym płatnym urlopie ekstra? Już dawno nie byłem na Broadwayu.
– Na to też przyjdzie pora. Na razie pojedziecie na małą wycieczkę po rzece Niger.
– Znów rzeka? – mruknął niechętnie Giordino. – No trudno. Ale starych wraków nie będę więcej szukał!
– Nie będzie wraków – zapewnił Sandecker.
– A co będzie? – spytał poważnie Pitt.
– I kiedy ruszamy na tę wycieczkę? – dorzucił Giordino.
– Jutro o świcie. Ale może wszystko po kolei…
Sandecker wskazał wzrokiem wysokiego Murzyna przed ekranem.
– Pozwólcie, że przedstawię warn doktora Darcy Chapmana; jest naczelnym toksykologiem w Laboratorium Morskim Goodwina w Laguna Beach.
– Miło mi panów poznać – odezwał się Chapman głosem jak ze studni. – Jestem pod wrażeniem waszych wspaniałych dokonań.
– Założyłbym się, że grał pan kiedyś w "Denver Nuggetts" – mruknął Gunn, odchylając silnie głowę do tyłu, by móc popatrzeć mu w oczy.
– Tak, dopóki kolana mi nie wysiadły – uśmiechnął się Chapman. – Ale dzięki temu szybko wróciłem na studia i zrobiłem doktorat z biologii.
Gunn i Pitt uścisnęli jego dłoń. Senny wciąż Giordino pomachał tylko ręką, nie wstając z fotela. Sandecker tymczasem zamawiał już przez telefon obiad dla wszystkich.
– Zdążymy jeszcze pogadać – wyjaśnił, odkładając słuchawkę. – Do jutra daleko.
– Coś mi się zdaje – rzekł Pitt z namysłem – że pakuje pan nas w jakąś śmierdzącą robotę.
– To prawda, ta robota rzeczywiście może być śmierdząca – odparł Sandecker i skinął na Chapmana.
Biolog podszedł do dużej mapy, wiszącej na ścianie. Wiła się na niej meandrami niebieska wstęga rzeki.
– Niger – zaczął – po Nilu i Kongo trzecia co do długości rzeka Afryki. Ma źródła w Gwinei, zaledwie trzysta kilometrów od Atlantyku; płynie jednak na północny wschód i dopiero potem długim łukiem, liczącym ponad cztery tysiące kilometrów, zawraca do oceanu. Kończy się rozległą deltą na terytorium Nigerii. Na którymś odcinku rzeki – nie wiemy gdzie – woda staje się silnie toksyczna. To skażenie dociera do oceanu, gdzie powoduje groźne skutki… Tak groźne, że nie będzie przesadą użycie słowa APOKALIPSA.
11
– Apokalipsa?! – Pitt myślał, że się przesłyszał.
– Tak, to właściwe określenie – potwierdził Sandecker. – Wschodni Atlantyk umiera z powodu szybko rozprzestrzeniającego się skażenia. Sytuacja przybrała charakter reakcji łańcuchowej. Giną wszystkie formy podwodnego życia.
– Może to doprowadzić do radykalnej zmiany klimatu – rzekł Gunn.
– To jeszcze najmniejsze z naszych zmartwień – zauważył Sandecker. – Wszystko to może się zakończyć całkowitą zagładą życia na Ziemi, w tym także naszego gatunku.
– Czy nie przejaskrawia pan zagrożenia, admirale? – Gunn spojrzał na niego sceptycznie.
– "Czy nie przejaskrawiam zagrożenia?" – powtórzył sarkastycznie Sandecker. – Już drugi raz to słyszę! Tymi samymi słowami poczęstował mnie jakiś kretyn w Kongresie, kiedy próbowałem ich ostrzec i prosiłem, by się tym zajęli. Interesuje ich tylko utrzymanie władzy; obiecują ludziom złote góry, żeby tylko ich ponownie wybrano. Rzygać mi się chce, kiedy słucham tych nie kończących się, idiotycznych debat. Brak im odwagi, żeby podjąć jakikolwiek trudniejszy temat. Cały ten dwupartyjny system stał się jednym wielkim bagnem oszustw, przestępstw i afer. Demokracja, dokładnie tak samo jak komunizm, doszczętnie się skorumpowała i zdemoralizowała. Kogo dziś obchodzi, że oceany umierają?
Wzrok Sandeckera był twardy, a usta zaciśnięte. Pitt nigdy jeszcze nie widział go w takim stanie.
– Szkodliwe substancje wylewa się do prawie wszystkich rzek świata – rzekł spokojnie, próbując powrócić do rzeczowego tonu rozmowy. – Co jest tak szczególnego w zanieczyszczeniu Nigru?
– A to, że tylko u ujścia Nigru zjawisko znane jako "czerwony zakwit" przybrało rozmiary kataklizmu.
– Woda zakwitła spokojną i straszną czerwienią… – przypomniał sobie Pitt.
– Czerwony zakwit – wyjaśnił Chapman – to mikroskopijne organizmy z grupy wiciowców, zawierające czerwony pigment. Kiedy pojawiają się w dużej masie, woda przybiera rdzawobrunatny odcień.
Znowu nacisnął guzik pilota. Na ekranie ukazał się obraz dziwnego mikroorganizmu.
– Czerwony zakwit jest zjawiskiem znanym od dawna. Nie można wykluczyć że "czerwone morze" Mojżesza to Nil zabarwiony tymi glonami. Również Homer i Cycero wspominają o czerwonym kwitnieniu morza. W nowszych czasach pierwszy pisał o tym Darwin, w notatkach z wyprawy statku Beagle. Potem zjawisko to obserwowano w różnych częściach świata. Niedawno na przykład przy zachodnich wybrzeżach Meksyku. Woda stała się tam szlamista i szkodliwa. Czerwony zakwit spowodował śmierć milionów ryb, mięczaków, skorupiaków i żółwi. Zamknięto plaże na odcinku dwustu mil. Setki mieszkańców wybrzeża i turystów zmarło po zjedzeniu ryb zarażonych trującymi wiciowcami.
– Zdarzyło mi się kiedyś nurkować w czerwonym zakwicie i jakoś nic mi się nie stało – powiedział sceptycznie Pitt.
– Miał pan szczęście trafić na nieszkodliwą odmianę – wyjaśnił Chapman. – Niestety, ostatnio pojawiła się nowa odmiana tych wiciowców, produkująca toksyny o wyjątkowo silnym działaniu. Kontakt z nimi powoduje natychmiastową śmierć wszystkich form podwodnego życia. Co najgorsze, giną okrzemki.
– Dlaczego to właśnie jest najgorsze? – spytał Giordino.
– Okrzemki, drobne formy roślinne żyjące w morzu, produkują siedemdziesiąt procent tlenu dla atmosfery ziemskiej; tylko trzydzieści pochodzi z fotosyntezy roślin lądowych. Jeśli okrzemki w oceanach wymrą, wytrute czerwonym zakwitem, umrzemy wszyscy z braku tlenu. Bo to, co produkują rośliny lądowe, w żadnym razie nie wystarczy dla miliardów organizmów ludzkich i zwierzęcych.
– A może te glony zjedzą się nawzajem i będzie święty spokój? – spytał półżartem Giordino.
– Niestety, rozmnażają się dziesięć razy szybciej, niż giną. W wodzie pobranej z tych okolic przypada ich już miliard na każdy galon, podczas gdy w zbadanych dawniej przypadkach czerwonego zakwitu nie było ich w galonie wody więcej niż kilka tysięcy.
– Może w chłodniejszych wodach, dalej od równika, nie będą rozmnażać się tak szybko? – zasugerował Gunn.
– Niestety – rzekł Sandecker – tu nie działają normalne prawidłowości; to jakaś silna mutacja, odporna na znaczne nawet zmiany temperatury wody.
– Więc nie ma nadziei na zatrzymanie ekspansji tych glonów?
– Nie ma, chyba że ludzie podejmą skuteczną ingerencję – odpowiedział Chapman.
– Czy macie już jakąś hipotezę na temat przyczyn tej ekspansji? – spytał Pitt.
– Jeszcze nie. Podejrzewamy tylko, że przyczyną jest jakieś osobliwe skażenie wód Nigru. Jakaś substancja pobudzająca płodność tych mikroorganizmów.
– Więc może skuteczne byłoby jakieś antidotum? – spytał rzeczowo Giordino. – Na przykład środki chemiczne?
– Pestycydy? – odpowiedział pytaniem Chapman. – Nie, to mogłoby tylko jeszcze bardziej pogorszyć ogólny stan mórz. Lepszym rozwiązaniem byłoby zablokowanie źródeł skażenia.
– Kiedy przewiduje pan tę… apokalipsę? – Pittowi wciąż jeszcze to słowo nie chciało przejść przez gardło.
– Jeśli nie uda się powstrzymać dopływu substancji stymulującej, za cztery miesiące będzie już za późno na ratunek. Rzecz w tym, że te glony w pewnym momencie staną się samowystarczalne: produkowana przez nie toksyna jest zarazem stymulatorem ich własnej płodności!
Chapman przerwał i włączył ponownie ekran.
– Według wyliczeń komputera najdalej za osiem, dziesięć miesięcy ludzie zaczną umierać wskutek niedostatku tlenu. Pierwszymi ofiarami będą dzieci, ze względu na małą pojemność płuc. Objawy będą straszne: duszność, zsinienie skóry, nieodwracalna śpiączka. Nie zazdroszczę tym, którzy przeżyją najdłużej i będą to wszystko oglądać.
Giordino patrzył na Chapmana z niedowierzaniem.
– Przecież nie można dopuścić do takiej katastrofy!
Pitt podszedł do ekranu, by dokładniej przestudiować martwe liczby, nieubłaganie wieszczące zagładę ludzkości. Potem odwróci! się do Sandeckera.
– A wiec chodzi o to, żebyśmy – Al, Rudi i ja – popłynęli w górę rzeki i badali wodę tak długo, aż zlokalizujemy źródło skażenia. A potem mamy jeszcze wymyślić jakiś sposób, żeby zakręcić kurek?
Sandecker skinął głową.
– A tymczasem my w NUMA spróbujemy wynaleźć substancję neutralizującą czerwony zakwit.
Pitt przyjrzał się uważnie wiszącej na ścianie mapie Nigru.
– A jeśli nie znajdziemy tego źródła w granicach Nigerii?
– To popłyniecie dalej na północ, tam gdzie rzeka rozdziela ludy Beninu i Nigru, a jak będzie trzeba, to i do Mali.
– Jak wygląda sytuacja polityczna w tych krajach? – spytał Pitt.
– Niestety, nie najlepiej.
– Co to znaczy: nie najlepiej?
– W Nigerii – zaczął wykład Sandecker – trwa polityczne wrzenie. Demokratyczny rząd został miesiąc temu obalony przez wojskowych; to już ósmy zamach stanu w ciągu dwudziestu ostatnich lat – a mówię tylko o zamachach udanych. Nadto kraj wyniszczają zwykłe w tym rejonie wojny etniczne i starcia muzułmanów z chrześcijanami. Jednocześnie bojówki opozycyjne mordują masowo funkcjonariuszy administracji rządowej, oskarżając ich o korupcję.
– Przyjemne miejsce… – mruknął Giordino.
– W Ludowej Republice Beninu – ciągnął dalej Sandecker – mocno trzyma się dyktatura prezydenta Ahmeda Tougouri. Natomiast władze Nigru, po drugiej stronie rzeki, siedzą w kieszeni u Muammara Kadafiego, który chciałby się dobrać do tamtejszych złóż uranu. Ta granica to szczególnie trudny odcinek; radzę warn płynąć środkiem rzeki i nie zbliżać się do brzegów.
– A Mali? – spytał Pitt.
– Prezydent Tahir to przyzwoity człowiek, ale całkowicie zależny od generała Zateba Kazima, który kieruje trzyosobową Radą Wojskową. Rządy tej Rady są wyjątkowo krwawe, a co najgorsze rzeczywisty dyktator, Kazim, sprytnie kryje się za rzekomo demokratycznym parlamentem…
Sandecker dostrzegł, że Pitt i Giordino wymieniają ironiczne uśmiechy.
– O co chodzi? – spytał.
– "Wycieczkowy rejs po Nigrze"… – powtórzył Pitt niedawne słowa admirała. – Trzeba tylko przepłynąć tysiąc kilometrów między brzegami porośniętymi buszem, w którym czają się żądni krwi rebelianci, wymknąć się uzbrojonym łodziom patrolowym i od czasu do czasu wziąć paliwo, ale tak, żeby cię nie aresztowali jako obcego szpiega. A do tego jeszcze stale pobierać próbki wody. To łatwe, admirale, całkiem łatwe – tylko cholernie przypomina próbę samobójstwa.
– Owszem – zgodził się Sandecker – to rzeczywiście tak wygląda, ale przy odrobinie szczęścia możecie z tego wyjść bez większych szkód.
– Jak mi urwą łeb, to będzie większa, czy mniejsza szkoda?
– Nie próbowaliście badać skażenia z satelitów? – Giordano postanowił przerwać jałową polemikę.
– Wyniki nie byłyby wystarczająco dokładne – odparł Chapman. – Za duża odległość.
– A z samolotów zwiadowczych?
– To też na nic. Żeby naprawdę coś wiedzieć, trzeba mieć próbki wody, a tego nie da się zrobić przy szybkości naddźwiękowej.
– Sounder ma świetnie wyposażone laboratoria – rzekł Pitt. – Można by nim wejść w deltę Nigru i tam zbadać przynajmniej typ i stopień skażenia.
– Próbowaliśmy, ale władze Nigerii nie pozwoliły nam wejść głębiej w deltę. Tam, gdzie nas dopuścili, nie wykryliśmy nic szczególnego.
– Możemy coś osiągnąć tylko małą, ale dobrze wyposażoną łodzią badawczą – rzekł Sandecker.
– Czy nasz Departament Stanu wystąpił o zgodę na takie badania? – spytał Gunn.
– Tak. Nigeria i Mali odrzuciły tę prośbę. Przyjeżdżali nawet znani naukowcy, żeby ich przekonać, ale tutejsze władze lekceważą ich argumenty. Trudno mieć do nich o to pretensję; przywódcy afrykańscy nie są na ogół tytanami intelektu, poza tym nie potrafią spojrzeć na tę sprawę z perspektywy globalnej.
– A nie niepokoi ich wysoki wskaźnik śmiertelności wśród ludzi, którzy piją wodę z Nigru?
– Nie sądzę, żeby zwracali na to uwagę – rzekł Sandecker. – Ta rzeka niesie różne niebezpieczne skażenia, nie tylko chemiczne, ale i ścieki z wielu miast i osad nad brzegiem. Zatrucia wodą z Nigru są częste i uważa się je za rzecz normalną.
– A więc musimy sobie radzić sami i płynąć tam nielegalnie – stwierdził Pitt.
– Na to wychodzi – przyznał admirał.
– Założę się, że ma pan już jakiś pomysł, jak to zrobić.
– Tak – odparł lakonicznie Sandecker.
– A może pan nam na przykład powiedzieć – spytał Gunn – w jaki sposób możemy dotrzeć do źródeł skażenia i wrócić cało?
– Mogę, to żaden sekret. Popłyniecie jako trzej francuscy biznesmeni, którzy wybrali się na roboczą wycieczkę po zachodniej Afryce, by zbadać możliwości inwestycji.
Na twarzach Gunna i Giordina odmalowało się bezbrzeżne zdumienie; jedynie Pitt zareagował.
– I to jest cały pański plan? – spytał napastliwym tonem.
– Czy jest zły?
– Nie, świetny. Tylko kompletnie szalony. Nie jadę.
– Ja też nie – warknął Giordino. – Może mógłbym udawać Ala Capone, ale nie francuskiego biznesmena!
– Ja także nie jadę – dorzucił Gunn.
– W każdym razie nie tym naszym powolnym, nie uzbrojonym kutrem.
– Aha, dobrze, że mi przypomniałeś! – wykrzyknął Sandecker, zupełnie nie zrażony rebelią. – Kuter. Musicie zobaczyć kuter! Jestem pewien, że od razu zmienicie zdanie.
12
Jeśli Pitt marzył kiedyś o łodzi badawczej w wielkim stylu, wygodnej, dobrze wyposażonej i nieźle uzbrojonej – to było właśnie to, co przygotował im Sandecker. Wystarczyło jedno spojrzenie na elegancką linię jachtu, na wspaniałe silniki, na ukryty pod pokładem sprzęt, by Pitt został kupiony.Było to zbudowane z fiberglasu i nierdzewnej stali arcydzieło równowagi hydrodynamicznej. Jacht nazwano imieniem greckiej muzy poezji Calliope. Zaprojektowali go inżynierowie z NUMA, wykonała zaś w największej tajemnicy stocznia w Luizjanie. Osiemnastometrowy kadłub z nisko umieszczonym środkiem ciężkości, przy niemal płaskim dnie i zanurzeniu nie przekraczającym półtora metra, pozwalał doskonale żeglować nawet na górnym Nigrze, gdzie często zdarzają się podwodne mielizny. Jacht wyposażono w aż trzy silniki V-12 turbo-diesel, pozwalające rozwinąć szybkość siedemdziesięciu węzłów. Nic w jego konstrukcji nie pozostawiono przypadkowi: była to jedyna w swoim rodzaju, doskonała jednostka pływająca.
Pitt siedział za sterem i rozkoszował się niezwykłą płynnością i siłą, z jaką wspaniały jacht pruł sine wody delty Nigru. Wzrok utkwił w odległym punkcie na horyzoncie, czasem tylko rzucał szybkie spojrzenie na cyfrowe wskaźniki głębokościomierza i porównywał je z mapą rzeki. Minął jakąś łódź patrolową, ale jej załoga pozdrowiła go tylko życzliwie, w niemym zachwycie obserwując jacht. Przez chwilę leciał nad nimi wojskowy helikopter, ale i jego załoga okazała jachtowi wyłącznie estetyczne zainteresowanie. Na razie podróż przebiegała bez problemów. Nikt ich nie kontrolował, nikt nie usiłował zatrzymać.