Paragraf 22 - Heller Joseph 56 стр.


W ciągu dnia wszyscy go unikali, nawet Aarfy, i Yossarian doszedł do przekonania, że są zupełnie innymi ludźmi przy świetle dziennym i w gromadzie niż w ciemnościach i pojedynczo. Nie zależało mu na nich ani trochę, kiedy szedł tyłem, z dłonią na rewolwerze, w oczekiwaniu nowych umizgów, pogróżek i pokus ze strony dowództwa grupy, ilekroć kapitanowie Piltchard i Wren przyjeżdżali z kolejnej pilnej narady u pułkownika Cathcarta i pułkownika Korna. Joe Głodomór gdzieś znikł i jedynym człowiekiem, który się do Yossariana odzywał, był kapitan Black, zwracający się do niego wesołym, urągliwym głosem per “nasz bohater", ilekroć go zobaczył, a który wrócił z Rzymu pod koniec tygodnia z wiadomością, że dziwka Nately'ego znikła. Yossarian zmartwił się, poczuł ukłucie żalu i wyrzuty sumienia. Brakowało mu jej.

– Znikła? – powtórzył bezbarwnym głosem.

– Tak, znikła – roześmiał się kapitan Black o kanciastej twarzy porośniętej jak zwykle rzadką, rudawą szczeciną, mrużąc ze zmęczenia swoje kaprawe oczy. Pięściami roztarł worki pod oczyma. – Pomyślałem sobie, że skoro już jestem w Rzymie, to mogę ją przerżnąć po starej znajomości. Wiesz, po prostu, żeby Nately nie przestał przewracać się w grobie, cha, cha! Pamiętasz, jak go zawsze drażniłem? Ale nikogo tam nie zastałem.

– Nie było od niej jakiejś wiadomości? – dopytywał się Yossarian, który nieustannie myślał o dziewczynie, zastanawiając się, czy ona bardzo cierpi, i czując się prawie samotny i opuszczony bez jej wściekłych, niepowstrzymanych napaści.

– Nie ma tam nikogo – zawołał kapitan Black radośnie, starając się uprzytomnić ten fakt Yossarianowi. – Nie rozumiesz? Nie ma nikogo. Rozpędzili całe towarzystwo.

– Nie ma nikogo?

– Tak jest. Wyrzucili ich na ulicę. – Kapitan Black znowu roześmiał się serdecznie, przy czym jego spiczaste jabłko Adama podskakiwało radośnie na wychudłej szyi. – Melina jest pusta. Żandarmeria zdemolowała całe mieszkanie i przegnała dziwki. Śmieszne, co?

Yossarian przestraszył się i zadrżał.

– Dlaczego oni to zrobili?

– A co to za różnica? -odpowiedział kapitan Black z szerokim gestem. – Przepędzili całe towarzystwo na ulicę. Jak ci się to podoba? Wszystkich.

– A co z jej młodszą siostrą?

– Przepędzili – zaśmiał się kapitan Black. – Wygnali razem z resztą dziewczyn. Prosto na ulicę.

– Ale przecież to jeszcze dziecko – zaprotestował gorąco Yossarian. – Ona nie zna nikogo w całym mieście. Co się z nią teraz stanie?

– A co mnie to obchodzi? – odpowiedział kapitan Black obojętnie wzruszając ramionami i nagle przyjrzał się Yossarianowi ze zdziwieniem i chytrym błyskiem wścibskiego podniecenia. – Hej, o co chodzi? Gdybym wiedział, że to cię tak zmartwi, powiedziałbym ci wcześniej, żeby popatrzeć, jak się tym gryziesz. Hej, dokąd idziesz? Wracaj! Wracaj i pogryź się trochę!

39 Wieczne Miasto

Yossarian oddalił się samowolnie z jednostki w towarzystwie Mila, który w samolocie lecącym do Rzymu kręcił z wyrzutem głową i świątobliwie wydymając wargi, księżowskim tonem poinformował go, że wstyd mu za niego. Yossarian kiwnął głową. Yossarian robi z siebie dziwowisko chodząc tyłem z rewolwerem na biodrze i odmawiając udziału w dalszych lotach, powiedział Milo. Yossarian kiwnął głową. Jest to nielojalne w stosunku do eskadry i sprawia kłopot jego przełożonym. Również Mila stawia w kłopotliwej sytuacji. Yossarian znowu kiwnął głową. Ludzie zaczynają szemrać. To nie jest uczciwe ze strony Yossariana, żeby troszczyć się tylko o własne bezpieczeństwo, podczas gdy ludzie tacy jak Milo, pułkownik Cathcart, pułkownik Korn i były starszy szeregowy Wintergreen pracują ze wszystkich sił dla zwycięstwa. Lotnicy, którzy mają siedemdziesiąt lotów bojowych, zaczynają szemrać, niezadowoleni, że muszą zaliczyć osiemdziesiąt, i grozi niebezpieczeństwo, że niektórzy z nich mogą przypiąć rewolwery i zacząć chodzić tyłem. Morale podupada i winę za to ponosi Yossarian. Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie; Yossarian zagraża tradycjom wolności i niepodległości przez to, że usiłuje z nich skorzystać.

Yossarian kiwał potakująco głową w fotelu drugiego pilota, starając się nie słuchać paplaniny Mila. Jego myśli zajmowała dziwka Nately'ego, a także Kraft i Orr, Nately i Dunbar, Kid Sampson i McWatt, i wszyscy biedni, głupi i chorzy ludzie, których spotkał we Włoszech, w Egipcie i w Afryce Północnej i o których wiedział, że są w innych częściach świata; Snowden i młodsza siostra dziwki Nately'ego też ciążyli na jego sumieniu. Pomyślał, że wie, dlaczego dziwka Nately'ego obarcza go odpowiedzialnością za śmierć Nately'ego i chce go zabić. A właściwie dlaczego nie? Świat jest dziełem ludzi, więc ona i wszyscy młodsi mają prawo winić jego i wszystkich starszych za każdą przeciwną naturze tragedię, jaka na nich spada; podobnie zresztą jak ona, mimo swego nieszczęścia, jest poniekąd odpowiedzialna za wszystkie spowodowane przez ludzi nieszczęścia, jakie spadają na jej młodszą siostrę i wszystkie inne młodsze od niej dzieci. Należy coś z tym w końcu zrobić. Każda ofiara jest winowajcą, każdy winowajca jest ofiarą i ktoś musi wreszcie kiedyś zbuntować się i spróbować rozerwać ten zasrany łańcuch dziedziczonych zwyczajów zagrażający wszystkim ludziom. W niektórych częściach Afryki dorośli handlarze niewolników nadal porywają małych chłopców i sprzedają ludziom, którzy ich patroszą i zjadają. Yossarian zdumiewał się, że dzieci mogą poddawać się tak barbarzyńskim praktykom nie zdradzając najmniejszych oznak strachu lub bólu. Uważał za rzecz oczywistą, iż godzą się na to ze stoickim spokojem. Gdyby było inaczej, rozumował, zwyczaj dawno by zaginął, gdyż nie wyobrażał sobie żądzy bogactwa lub nieśmiertelności tak wielkiej, by mogła żerować na cierpieniu dzieci.

Milo wypomniał mu, że jest aspołecznym typem, i Yossarian znów skinął głową. Nie jest dobrym kolegą, mówił Milo. Yossarian kiwał głową słuchając, jak Milo mówi, że skoro nie podoba mu się sposób, w jaki pułkownik Cathcart i pułkownik Korn dowodzą grupą, to powinien pojechać do Rosji zamiast siać zamęt tutaj. Yossarian powstrzymał się od uwagi, że pułkownik Cathcart, pułkownik Korn i Milo mogą wszyscy razem pojechać do Rosji, skoro nie podoba im się sposób, w jaki on sieje zamęt. Pułkownik Cathcart i pułkownik Korn są bardzo dobrzy dla Yossariana, mówił Milo. Czyż nie dali mu medalu po ostatnim ataku na Ferrarę i nie awansowali go na kapitana? Yossarian kiwnął głową. Czyż nie karmią go i nie płacą mu co miesiąc żołdu? Yossarian znowu kiwnął głową. Milo wyraził pewność, że będą dla niego wyrozumiali, jeżeli ich przeprosi, okaże skruchę i obieca zaliczyć osiemdziesiąt lotów. Yossarian powiedział, że przemyśli to sobie, po czym wstrzymał oddech i modlił się o bezpieczne lądowanie, podczas gdy Milo wypuszczał podwozie i schodził na pas startowy. To śmieszne, do jakiego stopnia znienawidził latanie.

Po wylądowaniu przekonał się, że Rzym leży w gruzach. Lotnisko zostało zbombardowane przed ośmioma miesiącami i spychacze zepchnęły bryły białego porozbijanego kamienia w płaskie hałdy po obu stronach bramy w siatce otaczającej lotnisko. Koloseum było zdewastowaną ruiną, Łuk Konstantyna zawalił się, a mieszkanie dziwki Nately'ego było przewrócone do góry nogami. Dziewczęta znikły i została tylko stara kobieta. Szyby w mieszkaniu były powybijane. Stara, okutana w swetry i spódnice, siedziała w ciemnym szalu na głowie, z założonymi ramionami, na drewnianym stołku przy elektrycznej kuchence i gotowała wodę w pogniecionym aluminiowym garnku. Mamrotała coś sama do siebie, kiedy Yossarian wszedł, i na jego widok zaczęła zawodzić.

– Odeszły – jęknęła, zanim jeszcze zdążył spytać. Objąwszy się ramionami kiwała się żałobnie na skrzypiącym stołku. – Odeszły.

– Kto?

– Wszystkie. Wszystkie biedne młode dziewczyny.

– Dokąd?

– Przed siebie… Wyrzucili je na ulicę. Odeszły wszystkie. Wszystkie biedne młode dziewczyny.

– Kto to zrobił? Kto je wypędził?

– Źli wielcy żołnierze w białych hełmach i z pałkami. I nasi carabinieri. Przyszli z pałkami i wyrzucili je. Nie pozwolili im nawet zabrać płaszczy. Biedactwa. Wypędzili je na mróz.

– Aresztowali je?

– Wypędzili. Zwyczajnie wypędzili.

– To po co to robili, jeżeli nie chcieli ich aresztować?

– Nie wiem – załkała stara kobieta. – Nie wiem. Kto się mną zajmie? Kto się mną zajmie teraz, kiedy odeszły wszystkie te biedne młode dziewczęta? Kto się mną zajmie?

– Musiał być jakiś powód – nalegał Yossarian uderzając pięścią w otwartą dłoń. – Nie mogli ot tak sobie włamać się tutaj i wszystkich wypędzić.

– Żadnego powodu – kwiliła staruszka. – Żadnego powodu.

– Jakim prawem?

– Paragraf dwudziesty drugi.

– Co? – Yossarian zdrętwiał z przerażenia i poczuł ciarki w całym ciele. – Co pani powiedziała?

– Paragraf dwudziesty drugi – powtórzyła stara potrząsając głową. – Paragraf dwudziesty drugi mówi, że mogą zrobić wszystko, czego nie możemy im zabronić.

– Co pani, u diabła, wygaduje? – wrzasnął na nią Yossarian zaskoczony i wściekły. – Skąd pani wie, że to paragraf dwudziesty drugi? Kto pani, do cholery, powiedział, że to paragraf dwudziesty drugi?

– Żołnierze z pałkami i w białych hełmach. Dziewczęta płakały i pytały: “Czy zrobiłyśmy coś złego?" Oni powiedzieli, że nie, i pałkami odepchnęli je od drzwi. “To dlaczego nas wyrzucacie?" – pytały dziewczęta. “Paragraf dwudziesty drugp- odpowiedzieli. “Jakie macie prawo?" – mówiły dziewczęta. “Paragraf dwudziesty drugi". Powtarzali w kółko: “Paragraf dwudziesty drugi i paragraf dwudziesty drugi". Co to znaczy: “Paragraf dwudziesty drugi"? Co to jest ten paragraf dwudziesty drugi?

– Więc go wam nie pokazali? – spytał Yossarian tupiąc nogą w przystępie złości i frustracji. – Nie kazaliście go sobie przeczytać?

– Nie ma obowiązku pokazywania paragrafu dwudziestego drugiego – odpowiedziała stara. – Tak mówi prawo.

– Jakie prawo?

– Paragraf dwudziesty drugi.

– Niech to diabli! – zawołał Yossarian z goryczą. – Założę się, że takiego paragrafu w ogóle nie ma. – Rozejrzał się ponuro po pokoju. – Gdzie jest stary?

– Nie ma go – odpowiedziała posępnie.

– A gdzie jest?

– Nie żyje – odpowiedziała stara trzęsąc żałobnie głową i wskazała na swoją skroń. – Coś mu tam pękło. Trup na miejscu.

– Ale to niemożliwe! – zawołał Yossarian, gotów kłócić się zawzięcie, choć oczywiście wiedział, że to prawda, wiedział, że to logiczne i musi być prawdą: staruch znowu poszedł za większością.

Yossarian odwrócił się i z ponurą twarzą obszedł całe mieszkanie, zaglądając z beznadziejną ciekawością do kolejnych pomieszczeń. Ludzie z pałkami potłukli wszystko, co było ze szklą. Zerwane zasłony i pościel zrzucono na podłogę. Krzesła, stoły i szafki leżały poprzewracane. Połamali wszystko, co tylko się dało. Zniszczenie było totalne. Najdziksi wandale nie potrafiliby tego zrobić lepiej. Wszystkie szyby zostały wybite i ciemności wlewały się do wszystkich pokojów atramentowymi obłokami przez zdemolowane okna. Yossarian wyobrażał sobie ciężkie, miażdżące kroki wielkich żandarmów w białych hełmach. Wyobrażał sobie entuzjazm i złośliwą uciechę, z jaką czynili swoje dzieło zniszczenia, oraz ich świętoszkowate, bezlitosne poczucie słuszności i oddania sprawie. Wszystkie biedne młode dziewczyny odeszły. Odeszli wszyscy z wyjątkiem zapłakanej, okutanej w szarobure swetry i czarny szal starej kobiety, która niedługo także odejdzie.

– Odeszli – zaczęła zawodzić, kiedy Yossarian wrócił, nie dając mu dojść do słowa. – Kto się mną teraz zajmie?

Yossarian zignorował pytanie.

– A co z dziewczyną Nately'ego? – spyta}. – Czy są od niej jakieś wiadomości?

– Odeszła.

– Wiem, że odeszła, ale może są od niej jakieś wiadomości? Czy ktoś wie, gdzie ona teraz jest?

– Odeszła.

– A jej młodsza siostra? Co się z nią stało?

– Odeszła – powiedziała stara nie zmieniając tonu.

– Czy pani rozumie, co ja mówię? – spytał Yossarian ostro, wpatrując się jej w oczy, aby sprawdzić, czy jest przytomna. – Co się stało z tą małą dziewczynką? – podniósł głos.

– Odeszła, odeszła – odpowiedziała stara opryskliwie, zirytowana jego uporem, a jej zawodzenie stało się głośniejsze. – Wyrzucili ją razem z innymi, wypędzili na ulicę. Nie pozwolili jej nawet zabrać płaszcza.

– Dokąd poszła?

– Nie wiem. Nie wiem.

– Kto się nią teraz zajmie?

– A kto się mną teraz zajmie?

– Ona przecież nikogo tu nie zna, prawda?

– Kto się mną teraz zajmie?

Yossarian położył starej na kolanach pieniądze – aż dziwne, ile krzywd starano się naprawiać dając pieniądze – i wyszedł z mieszkania, przez całe schody przeklinając wściekle paragraf 22, chociaż wiedział, że nic takiego nie istnieje. Paragraf 22 nie istniał, był o tym przekonany, ale jakie to miało znaczenie? Liczyło się to, iż wszyscy myśleli, że on istnieje, i to było znacznie gorsze, gdyż nie miało się przedmiotu ani tekstu, który można by wyśmiać, odrzucić, oskarżyć, skrytykować, zaatakować, poprawić, znienawidzić, obrzucić wyzwiskami, opluć, podrzeć na strzępy, stratować lub spalić.

Na dworze było zimno i ciemno; lepka, pozbawiona smaku mgła wisiała w powietrzu ściekając kroplami po dużych, szorstkich kamiennych blokach domów i piedestałach posągów. Yossarian pośpiesznie wrócił do Mila i odwołał wszystko, co mówił. Powiedział, że przeprasza, i wiedząc, że kłamie, obiecał latać tyle razy, ile mu każe pułkownik Cathcart, jeżeli tylko Milo użyje swoich wpływów w Rzymie i pomoże mu odnaleźć młodszą siostrę dziwki Nately'ego.

– Ona ma tylko dwanaście lat i jest dziewicą – tłumaczył Milowi gorączkowo. – Chcę ją odnaleźć, zanim będzie za późno.

Milo zareagował na jego żądanie wyrozumiałym uśmiechem.

– Mam taką dwunastoletnią dziewicę, jakiej szukasz – oświadczył tryumfalnie. – Ma naprawdę niecałe trzydzieści cztery lata, ale była wychowywana przez bardzo surowych rodziców na ubogiej w białko diecie i zaczęła sypiać z mężczyznami dopiero w wieku…

– Milo, ja mówię o małej dziewczynce! – przerwał mu Yossarian z rozpaczliwą niecierpliwością. – Nie rozumiesz tego? Ja nie chcę z nią spać. Chcę jej pomóc. Masz przecież córki. To jeszcze dziecko i jest sama jak palec w mieście, gdzie nie ma nikogo, kto by się nią zaopiekował. Nie chcę, żeby ją skrzywdzono. Czy rozumiesz, co ja mówię?

Milo rozumiał i był głęboko wzruszony.

– Yossarian, jestem z ciebie dumny – zawołał z niekłamanym uczuciem. – Naprawdę. Nie wiesz nawet, jak się cieszę, że istnieje dla ciebie nie tylko seks, że masz zasady. Rzeczywiście mam córki i doskonale cię rozumiem. Nie martw się. Znajdziemy tę dziewczynkę. Chodź ze mną i odszukamy ją, choćbyśmy mieli przewrócić całe miasto do góry nogami. Jedziemy.

Yossarian popędził autem sztabowym Mila z literami “M i M" do komendy policji, gdzie zobaczyli się z czarniawym, niechlujnym komisarzem z wąskim, czarnym wąsikiem i w rozchełstanym mundurze, który igrał z tęgą kobietą z podwójnym podbródkiem i brodawkami, kiedy weszli do jego gabinetu, i który powitał Mila z wyrazem miłego zaskoczenia, kłaniając się i trzaskając obcasami z obrzydliwą służalczością, jakby Milo był jakimś wytwornym markizem.

– Ach, marchese Milo – oświadczył z wylewną radością, wypychając za drzwi niezadowoloną grubą kobietę, nawet na nią nie patrząc. – Dlaczego nie uprzedził mnie pan o swoim przyjeździe? Urządziłbym dla pana wielkie przyjęcie. Proszę wejść, proszę, marchese. Ostatnio prawie pan do nas nie zagląda.

Milo wiedział, że nie ma ani chwili do stracenia.

– Jak się masz, Luigi – powiedział kiwnąwszy głową tak szybko, że mógł się wydać prawie niegrzeczny. – Luigi, potrzebuję twojej pomocy. Mój przyjaciel szuka dziewczynki.

– Dziewczynki, marchese? – odezwał się Luigi drapiąc się po twarzy w zamyśleniu. -W Rzymie jest dużo dziewczynek. Amerykański oficer nie powinien mieć z tym kłopotów.

Назад Дальше