Położył kornet na biurku Sandeckera. Przez dłuższą chwilę trzej mężczyźni w milczeniu wpatrywali się w instrument – jego błyszcząca złocista powierzchnia odbijała promienie słoneczne wpadające przez okno. Kornet wyglądał jak nowy. Każdy centymetr jego powierzchni dokładnie wypolerowano, a bogaty ornament przedstawiający fale morskie, wygrawerowany na rurze i czarze głosowej, był tak wyraźny jak w dniu, kiedy go wyryto. Sandecker spojrzał nad kornetem na Vogla, z powątpiewaniem unosząc brwi.
– Panie Vogel, chyba nie dostrzega pan powagi sytuacji. Nie mam ochoty na kawały.
– Przyznaję, że nie dostrzegam powagi sytuacji – oschłym tonem rzekł Vogel. – Dostrzegam natomiast mnóstwo zbędnych emocji. Proszę mi wierzyć, admirale, to żaden kawał. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny poświęciłem prawie wyłącznie odnawianiu pańskiego znaleziska. – Rzucił na biurko pękaty skoroszyt. – Oto moja pełna dokumentacja ze zdjęciami i szczegółowym opisem wszystkich czynności. Są tam również koperty zawierające próbki usuniętych przeze mnie rozmaitych osadów i błota, a także części, które musiałem wymienić. Niczego nie przeoczyłem.
– Bardzo pana przepraszam – powiedział Sandecker. – Wydaje się jednak niepojęte, że to ten sam instrument, który panu wczoraj przekazaliśmy. – Sandecker przerwał i wymienił spojrzenia z Pittem. – Widzi pan, myśleliśmy…
– …że kornet zbyt długo leżał na dnie morza – dokończył za niego Vogel. – Doskonale zdaję sobie sprawę, do czego pan zmierza, admirale. Przyznam, że mnie również zadziwia nadzwyczajny stan tego instrumentu. Pracowałem już nad wieloma instrumentami muzycznymi, które przeleżały w słonej wodzie zaledwie trzy do pięciu lat, a prezentowały się znacznie gorzej niż ten. Nie jestem oceanografem, trudno mi więc rozwiązać tę zagadkę. Jednakże mogę panu powiedzieć z dokładnością co do jednego dnia, jak długo ten kornet leżał w morzu i jak doszło do tego, że się tam znalazł.
Wyciągnął rękę i podniósł instrument. Potem włożył na nos okulary bez oprawy i zaczął głośno czytać.
– „Grahamowi Farleyowi wraz ze szczerymi wyrazami uznania dla jego wspaniałej gry, służącej rozrywce naszych pasażerów – wdzięczny zarząd »White Star Line«".
Zdjął okulary i uśmiechnął się do Sandeckera.
– Kiedy odsłoniłem słowa „White Star Line", to dziś wczesnym rankiem wyciągnąłem z łóżka jednego z moich znajomych, by rozejrzał się po archiwach morskich. Zadzwonił ledwie pół godziny przed moim wyjściem do pańskiego biura. – Vogel przerwał, wyjął chusteczkę i wytarł sobie nos. – Wygląda na to, że Graham Farley cieszył się dużą popularnością na liniach „White Star". Przez trzy lata grał na kornecie jako solista na jednym z ich statków… chyba na „Oceanicu". Kiedy nowy luksusowy liniowiec „White Star" miał wyruszyć w dziewiczy rejs, wówczas zarząd tego towarzystwa pozbierał najlepszych muzyków z pozostałych swoich statków i utworzył zespół uważany w owym czasie za najlepszą orkiestrę na morzu. Grahama wybrano oczywiście jako jednego z pierwszych. Tak, panowie, ten kornet bardzo długo przeleżał na dnie Oceanu Atlantyckiego… ponieważ Graham Farley grał na nim rankiem 15 kwietnia 1912 roku, kiedy fale pochłonęły i jego, i „Titanica".
Każdy zareagował inaczej na nieoczekiwaną relację Vogla: Sandecker zrobił minę na poły zamyśloną, na poły ponurą, Gunn patrzył twardym wzrokiem, a wyraz twarzy Pitta zdradzał jedynie zdawkowe zainteresowanie.
– „Titanic" – powtórzył Sandecker, jakby napawał się brzmieniem imienia pięknej kobiety. Rzucił Voglowi przenikliwe spojrzenie, w którym zdziwienie wciąż mieszało się z powątpiewaniem. – Niewiarygodne.
– A jednak to fakt – obojętnie stwierdził Vogel. – Komandorze Gunn, przypuszczam, że kornet znalazła „Safona I"?
– Tak, pod koniec rejsu.
– Wygląda na to, że wasza podwodna ekspedycja otrzymała premię. Szkoda, że nie natknęliście się na sam statek.
– Szkoda – odparł Gunn, unikając wzroku Vogla.
– Ciągle nie daje mi spokoju stan tego instrumentu – odezwał się Sandecker. – Nigdy bym nie przypuszczał, że coś może przeleżeć w morzu siedemdziesiąt pięć lat i nie nosić prawie żadnych śladów zniszczenia.
– Brak korozji to rzeczywiście intrygująca sprawa – odparł Vogel. – Mosiądz jest odporny, ale dziwne, że części zawierające żelazo przetrwały w zdumiewająco dobrym stanie. Ustnik, jak panowie widzą, jest prawie nietknięty.
Gunn patrzył na kornet niczym na relikwię.
– Czy można na nim grać?
– Tak – odpowiedział Vogel. – I chyba nawet bardzo pięknie.
– Próbował pan?
– Nie… nie próbowałem – rzekł Vogel, z nabożeństwem przebierając palcami po wentylach. – Dotychczas zawsze sprawdzałem każdy instrument, odnawiany przeze mnie czy moich asystentów. Tym razem jednak nie mogę.
– Nie rozumiem – powiedział Sandecker.
– Ten instrument jest związany z drobnym, lecz bohaterskim epizodem największej morskiej tragedii w historii ludzkości – odparł Vogel. – Wystarczy nieco wyobraźni, by ujrzeć Grahama Farleya i jego kolegów z orkiestry, jak muzyką uspokajają przerażonych pasażerów, nie myśląc o własnym bezpieczeństwie, kiedy statek pogrąża się w lodowatym oceanie. Ostatnią melodię na tym kornecie grał bardzo odważny człowiek. Gdyby kiedykolwiek kto inny na nim zagrał, uznałbym to niemal za świętokradztwo.
Sandecker uważnie przyjrzał się Voglowi, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
– „Jesień" – mruknął Vogel, jak gdyby mówił do siebie. – „Jesień", stary hymn. To była ostatnia melodia, jaką grał Graham Farley na tym kornecie.
– A nie „Coraz bliżej Ciebie, Panie"? – z wolna spytał Gunn.
– Nic podobnego – rzekł Pitt. – Właśnie „Jesień" była ostatnią melodią, graną przez orkiestrę „Titanica" tuż przed zatonięciem.
– Chyba musiał pan dokładnie przestudiować historię „Titanica" – stwierdził Vogel.
– Ten statek i jego tragiczny los jest jak choroba zakaźna - odparł Pitt. – Kiedy już człowiek się tym zainteresuje, to trudno mu opanować tę gorączkę.
– Sam statek raczej niezbyt mnie interesuje, ale legenda orkiestry „Titanica" zawsze działała na moją wyobraźnię historyka zajmującego się muzykami i instrumentami – powiedział Vogel. Włożył kornet do futerału, zamknął go i podał przez biurko Sandeckerowi. – Jeśli nie ma pan już więcej pytań, to chciałbym teraz zjeść przyzwoite śniadanie i położyć się do łóżka. To była ciężka noc.
Sandecker wstał.
– Jesteśmy pańskimi dłużnikami, panie Vogel.
– W cichości ducha miałem nadzieję, że pan to powie. – W łagodnych oczach Vogla pojawiły się błyski przebiegłości. – Jest pewien sposób na spłacenie tego długu.
– To znaczy?
– Przekazanie kornetu w darze Muzeum Waszyngtona. Byłby głównym eksponatem w dziale muzyki.
– Przekażę go panu, jak tylko specjaliści z naszego laboratorium zbadają instrument i zapoznają się z pańską opinią.
– Dziękuję w imieniu dyrekcji muzeum.
– Jednakże nie jako dar…
– Nie rozumiem.
– Nazwijmy to stałym depozytem – powiedział Sandecker z uśmiechem. – W ten sposób oszczędzimy sobie kłopotów, gdybyśmy kiedykolwiek potrzebowali go na jakiś czas.
– Zgoda.
– I jeszcze jedno – rzekł Sandecker. – Nie zawiadamialiśmy prasy o tym znalezisku. Wolałbym, żeby na razie pan również tego nie robił.
– Nie rozumiem, czym się kierujecie, ale oczywiście zastosuję się do waszych życzeń.
Kustosz pożegnał się i wyszedł.
– Cholera! – zaklął Gunn, gdy tylko drzwi się zamknęły. – Musieliśmy minąć wrak „Titanica" o rzut kamieniem.
– Z pewnością niewiele brakowało – zgodził się Pitt. – Sonar „Safony" ma zasięg dwustu metrów, a więc „Titanic" musiał znajdować się po prostu trochę dalej.
– Gdybyśmy tylko mieli więcej czasu. Szkoda, cholera, że nie wiedzieliśmy, czego szukamy.
– Nie zapominajcie – odezwał się Sandecker – że waszym głównym celem było przetestowanie „Safony I" i zbadanie prądu Lorelei, a przy tym wykonaliście ogromną robotę. Informacje, które zebraliście o prądach głębokowodnych, dostarczą oceanografom zajęcia na najbliższe dwa lata. Żałuję tylko, że nie mogliśmy wam powiedzieć, o co nam chodziło, ale Gene Seagram i jego agenci bezpieczeństwa upierają się, żeby sprawa „Titanica" pozostawała ściśle tajna, dopóki prace nad jego wydobyciem nie będą zaawansowane.
– Zbyt długo nie uda nam się utrzymać tego w tajemnicy – rzekł Pitt. – Wkrótce wszystkie środki masowego przekazu na świecie zwęszą tę największą sensację od czasu otwarcia grobowca Tutenchamona.
Sandecker wyszedł zza biurka i stanął przy oknie. Kiedy się odezwał, mówił tak cicho, jakby jego słowa niósł wiatr z dużej odległości.
– Kornet Grahama Farleya.
– Co takiego, panie admirale?
– Kornet Grahama Farleya – powtórzył zamyślony Sandecker. – Jeśli ta stara trąbka jest jakąś wskazówką, to „Titanic" może tam leżeć w takim samym stanie jak tej nocy, kiedy zatonął.
28.
Dla postronnego obserwatora, stojącego na brzegu, czy pasażerów statku wycieczkowego, który płynął w górę rzeki Rappahannock, trzej przygarbieni mężczyźni w starej, zniszczonej łodzi wiosłowej wyglądali jak zwykli niedzielni wędkarze. Ubrani byli w spłowiałe koszule i drelichowe spodnie, na głowach mieli sportowe kapelusze, obwieszone normalnymi w tej sytuacji girlandami różnych muszek i haczyków. Scena była typowa aż po siatkę na ryby z sześcioma piwami, kołyszącymi się na wodzie przy burcie.
Najniższy z całej trójki, rudowłosy mężczyzna o szczupłej twarzy, siedział na rufie i wydawał się drzemać, niedbale trzymając wędkę. Obok, niecały metr od wodnicy łodzi, kiwał się biało-czerwony spławik. Drugi wędkarz po prostu czytał jakiś magazyn, trzeci zaś co jakiś czas machinalnie rzucał srebrną błystkę. Był gruby i miał wydatny brzuch, który wystawał z rozpiętej koszuli. Z jego jowialnej, okrągłej twarzy leniwie patrzyły niebieskie oczy. Sprawiał wrażenie dobrodusznego dziadka.
Admirał Joseph Kemper mógł sobie pozwolić na dobroduszny wygląd. Kiedy ktoś dysponuje tak niewiarygodną władzą, nie musi rzucać hipnotycznych spojrzeń ani ziać ogniem jak smok. Z uśmiechem popatrzył na drzemiącego rudzielca.
– Wiesz, Jim, uderza mnie w tobie brak zrozumienia dla ducha wędkarstwa.
– To chyba najbardziej bezcelowe zajęcie, jakie człowiek kiedykolwiek wymyślił – odparł Sandecker.
– A pan, panie Seagram? Prawie nie zamoczył pan wędki od chwili, gdy rzuciliśmy kotwicę.
Seagram spojrzał na Kempera znad magazynu.
– Jeżeli w tej zanieczyszczonej wodzie przeżyła jakaś ryba, to musi wyglądać jak mutant z taniego dreszczowca i jeszcze gorzej smakować.
– Ponieważ to właśnie panowie mnie tutaj zaprosili, zaczynam podejrzewać jakieś szachrajstwo – rzekł Kemper.
– Spokojnie, Joe, ciesz się, że oddychasz tym wspaniałym powietrzem – odparł Sandecker. – Na parę godzin zapomnij, że jesteś szefem sztabu marynarki wojennej.
– Przy tobie nietrudno. Jesteś jedyną znaną mi osobą, która traktuje mnie z góry.
Sandecker uśmiechnął się szeroko.
– Nie możesz być całe życie lizany przez wszystkich w tyłek. Uważaj mnie po prostu za dobre lekarstwo. Kemper westchnął.
– Kiedy przeszedłeś do rezerwy, miałem nadzieję, że pozbyłem się ciebie na dobre.
– Zdaję sobie sprawę, że po korytarzach Pentagonu tańczono z radości, kiedy odszedłem.
– Powiedzmy raczej, że nikt nie wylewał łez z powodu twojego odejścia. – Kemper powoli kręcił kołowrotkiem, nawijając żyłkę z błystką. – Dobra, Jim, zbyt długo cię znam, żebym nie wyczuł w tym jakiejś gry. O co wam chodzi, panowie?
– Szukamy „Titanica" – obojętnie odparł Sandecker. Kemper w dalszym ciągu kręcił kołowrotkiem.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Kemper znów rzucił błystkę.
– Po co? Żeby zrobić parę zdjęć reklamowych?
– Nie, żeby wydobyć go na powierzchnię. Kemper przestał nawijać żyłkę. Odwrócił się i popatrzył na Sandeckera.
– „Titanica"?
– Tak.
– Jim, chłopie, tym razem naprawdę zerwałeś się z cum. Chcesz, żebym uwierzył…
– To nie bajka – przerwał mu Seagram. – Polecenie wydobycia wraku wydał bezpośrednio Biały Dom.
Kemper badawczo spojrzał na Seagrama.
– A więc mam uważać, że reprezentujecie prezydenta?
– Tak, panie admirale. Zgadza, się.
– Muszę stwierdzić, że ma pan dość dziwny sposób załatwiania spraw, panie Seagram. Czy nie zechciałby pan wyświadczyć mi tej grzeczności i wyjaśnić…
– Właśnie po to tu jesteśmy, panie admirale, żeby wszystko wyjaśnić.
– Jim, ty też uczestniczysz w tej grze? – spytał Kemper Sandeckera.
Sandecker skinął głową.
– Tak, ale pan Seagram tym kieruje i trzyma wszystko w tajemnicy.
– Dobra, Seagram, wchodź pan na mównicę. Po co ten cały cyrk i dlaczego tak nagle chcecie wydobyć ten stary wrak?
– Po kolei, panie admirale. Zacznę od tego, że jestem szefem ściśle tajnej komórki rządowej, która nazywa się Sekcja Meta.
– Nigdy o niej nie słyszałem – rzekł Kemper.
– Nie figurujemy w żadnych wykazach urzędów federalnych. O naszej działalności nie ma nic nawet w aktach CIA, FBI ani Państwowego Zarządu Transportu Morskiego.
– Tajny trust mózgów – wtrącił Sandecker.
– Jesteśmy czymś więcej niż zwykłym trustem mózgów – powiedział Seagram. – Nasi ludzie przygotowują koncepcje futurystyczne, a następnie próbują je realizować.
– To musi kosztować miliony dolarów – stwierdził Kemper.
– Skromność nie pozwala mi wymienić dokładnej wysokości naszego budżetu, panie admirale, muszę jednak przyznać, że mamy do dyspozycji sumę nieco większą od jedynki z dziewięcioma zerami.
– Mój Boże! – odezwał się Kemper półgłosem. – Powiada pan ponad miliard dolarów do dyspozycji komórki, o której istnieniu nikt nic nie wie? Zaczyna mnie to interesować, panie Seagram.
– Mnie również – kwaśno stwierdził Sandecker. – Dotychczas szukał pan pomocy NUMA za pośrednictwem Białego Domu, próbując sprawiać wrażenie, że jest pan asystentem prezydenta. Po co te makiawelskie wybiegi?
– Dla bezpieczeństwa. Na wyraźne życzenie prezydenta, panie admirale, na wypadek przecieków na Kapitol. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnie jego administracja, byłoby polowanie na czarownice w Kongresie z powodu finansów Sekcji Meta.
Kemper i Sandecker spojrzeli na siebie i pokiwali głowami, a potem przenieśli wzrok na Seagrama w oczekiwaniu dalszego ciągu.
– Otóż Sekcja Meta opracowała system obrony pod kryptonimem „Plan Sycylijski"…
– „Plan Sycylijski"?
– Kryptonim ten wywodzi się od nazwy pewnej strategii szachowej, znanej jako obrona sycylijska. Przy opracowywaniu tego planu oparto się na wariancie zasady masera. Na przykład, jeśli przepuścić fale dźwiękowe o pewnej częstotliwości przez jakiś ośrodek zawierający pobudzone atomy, to wówczas można osiągnąć niezwykle wysoką emisję tego dźwięku.
– Podobnie jak z promieniem lasera – skomentował Kemper.
– Do pewnego stopnia – odparł Seagram. – Z tym że laser emituje bardzo wąski strumień światła, nasze urządzenie natomiast szerokie pole fal dźwiękowych w kształcie wachlarza.
– Poza rozrywaniem bębenków, do czego to służy? – spytał Sandecker.
– Jak pan zapewne pamięta ze szkoły podstawowej, panie admirale, fale dźwiękowe rozchodzą się koliście, bardzo podobnie do fal, które powstają na stawie, gdy wrzuca się do wody kamyk. My możemy wzmocnić fale dźwiękowe ponad milion razy. Kiedy wyzwoli się tę straszliwą energię, wówczas rozchodzi się ona w atmosferze, popychając przed sobą cząsteczki powietrza z niepowstrzymaną siłą i zbijając je w litą ścianę nie do przebicia o powierzchni setek kilometrów kwadratowych. – Seagram przerwał, żeby podrapać się w nos. – Nie będę zanudzał panów równaniami ani szczegółami technicznymi oprzyrządowania, gdyż są zbyt skomplikowane, żeby je tutaj omawiać, ale sami panowie widzą, jakie możliwości otwiera nasz plan. Każda nieprzyjacielska rakieta, wystrzelona w kierunku Ameryki, w zetknięciu z tą niewidzialną barierą ochronną natychmiast przestanie istnieć na długo przed osiągnięciem celu.
– A… czy ten plan jest realny? – zapytał Kemper z wahaniem.
– Tak, panie admirale. Zapewniam pana, że to da się zrealizować. Nawet już w tej chwili buduje się pewną liczbę instalacji, które pozwolą zatrzymać zmasowany atak rakietowy.