– Chryste! – wykrzyknął Sandecker. – Broń ostateczna?!
– „Plan Sycylijski" nie jest bronią. To czysto naukowa metoda zabezpieczania naszego państwa.
– Aż trudno to sobie uzmysłowić – rzekł Kemper.
– Wystarczy, że pan sobie wyobrazi grzmot, jaki powstaje, gdy odrzutowiec przekracza szybkość dźwięku, wzmocniony dziesięć milionów razy.
Kemper sprawiał wrażenie oszołomionego.
– Lecz ten grzmot… czy on nie doprowadzi do totalnych zniszczeń na Ziemi?
– Nie. Energia jest kierowana w przestrzeń i dla osoby znajdującej się na poziomie morza będzie tak samo nieszkodliwy jak zwykły odległy grzmot.
– Ale co to wszystko ma wspólnego z „Titanikiem"?
– Pierwiastek, który jest niezbędny do uzyskania optymalnego poziomu emisji dźwięku, to bizanium, i właśnie tu leży pies pogrzebany, panowie, ponieważ jedyne na świecie znane zasoby rudy bizanium wysłano do Stanów Zjednoczonych w roku 1912 na pokładzie „Titanica".
– Rozumiem – powiedział Kemper, kiwając głową. – A więc brak bizanium jest ostatnią przeszkodą na drodze do uruchomienia waszego systemu obrony?
– Jego funkcjonowanie umożliwia jedynie budowa atomowa tego właśnie pierwiastka. Wprowadziliśmy wszystkie znane właściwości bizanium do komputera, który obliczył, że nasze szansę mają się jak trzydzieści dwa tysiące do jednej.
– Ale po co wydobywać cały statek? – spytał Kemper. – Dlaczego po prostu nie rozwalić grodzi i nie wydobyć samego bizanium?
– Drogę do ładowni musielibyśmy torować sobie ładunkami wybuchowymi. To stwarzałoby zbyt wielkie niebezpieczeństwo utracenia rudy na zawsze. Prezydent i ja uważamy, że dodatkowy koszt, wynikający z podniesienia kadłuba, to nic w porównaniu z ryzykiem jej utracenia.
Kemper ponownie rzucił błystkę.
– Przyznaję, brzmi to rozsądnie, panie Seagram, ale skąd pan wie, czy „Titanic" znajduje się w stanie, który pozwala na wydobycie go w całości? Po siedemdziesięciu pięciu latach na dnie może być przecież kupą przerdzewiałego żelastwa.
– Moi ludzie mają własną teorię na ten temat – odezwał się Sandecker. Odłożył wędkę, wziął kasetę z przyborami i wyjął z niej jakąś kopertę. – Obejrzyj je sobie.
Podał Kemperowi kilka zdjęć formatu pocztówkowego.
– Wygląda to na jakieś podwodne śmietnisko – stwierdził Kemper.
– Właśnie – potwierdził Sandecker. – Co jakiś czas kamery naszego batyskafu trafiają na przedmioty wyrzucone za burtę z przepływających statków. – Ręką wskazał pierwsze zdjęcie. – To piecyk z galery, znaleziony na głębokości tysiąca trzystu metrów w okolicach Bermudów. Następnie blok silnika samochodowego, sfotografowany na dwóch kilometrach koło Aleutów. Ani jednego, ani drugiego nie sposób datować. A tu samolot z drugiej wojny światowej, grunman F4F, odkryty na trzech kilometrach w pobliżu Islandii. Dokopaliśmy się do jego historii. Spadł do morza siedemnastego marca tysiąc dziewięćset czterdziestego szóstego roku z powodu braku paliwa. Pilot wyszedł z tego bez szwanku.
Kemper oglądał kolejną fotografię w ręce wyciągniętej na całą długość.
– A cóż to jest, u diabła?
– To sfotografowano tuż po wykryciu przez „Safonę I", w czasie spływu z prądem Lorelei. Początkowo wyglądało na zwykły kuchenny lejek, a okazało się trąbką.
Sandecker pokazał Kemperowi zdjęcie wykonane przez Vogla po odnowieniu instrumentu.
– To kornet – poprawił go Kemper. – Twierdzisz, że wydobyty przez „Safonę"?
– Tak. Z głębokości czterech kilometrów. Leżał na dnie od tysiąc dziewięćset dwunastego roku. Kemper uniósł brwi.
– Chcesz mi wmówić, że on jest z „Titanica"?
– Mogę ci pokazać niezbite dowody.
Kemper westchnął i oddał zdjęcie Sandeckerowi. Zwiesił ramiona w geście zmęczenia jak człowiek, który już nie jest młody i czuje, że o wiele za długo dźwigał ogromny ciężar. Z siatki na ryby wyciągnął puszkę piwa. Strzeliła podczas otwierania.
– Czego te zdjęcia dowodzą? – spytał. Sandecker uśmiechnął się nieznacznie.
– Zdjęcie samolotu mieliśmy przed nosem od dwóch lat… Widzisz, jak dawno temu został znaleziony… Zupełnie jednak przeoczyliśmy to, co ono sugeruje. No pewnie, że padały uwagi o doskonałym stanie samolotu, lecz żaden z moich oceanografów zupełnie nie zorientował się, jakie to ma znaczenie. Dopiero wówczas, gdy „Safona I" wydobyła tę trąbkę, wszystko do nas dotarło.
– Nie rozumiem – powiedział Kemper bezbarwnym głosem.
– Po pierwsze – ciągnął Sandecker – samolot F4F w dziewięćdziesięciu procentach zbudowany jest z aluminium, na które słona woda, jak ci wiadomo, działa piekielnie żrąco. Jednakże ten samolot, choć przeleżał w morzu ponad czterdzieści lat, wygląda jak w dniu, w którym opuścił fabrykę. To samo z tą trąbką. Przebywała pod wodą prawie osiemdziesiąt lat, a świeci jak lustro.
– Czym to wytłumaczyć? – zapytał Kemper.
– W tej chwili dwóch najlepszych oceanografów NUMA przepuszcza dane przez komputery. Według wstępnej hipotezy jest to wynik połączenia różnych czynników: braku szkodliwego wpływu organizmów morskich na tak dużych głębokościach, niskiego zasolenia, czyli niskiej zawartości soli w wodzie przydennej, oraz zmniejszonej zawartości tlenu, co ogranicza utlenianie się metali. Albo jeden z tych czynników, albo wszystkie razem opóźniają pogarszanie się stanu wraków leżących na dużych głębokościach. Więcej się dowiemy, kiedy obejrzymy sobie „Titanica", jeżeli uda nam się go znaleźć.
Kemper przez chwilę się zastanawiał.
– No dobrze, a czego chcecie ode mnie?
– Ochrony – odparł Seagram. – Jeśli Sowieci zwęszą, o co nam chodzi, to zdecydują się na wszystko, oczywiście oprócz wojny, by nas powstrzymać i zgarnąć bizanium dla siebie.
– Ó to może pan być spokojny – rzekł Kemper, którego głos nagle stwardniał. – Rosjanie dobrze się zastanowią, nim rozkrwawią sobie nosy po naszej stronie Atlantyku. Zapewnimy bezpieczeństwo pracom związanym z wydobyciem „Titanica", panie Seagram. Gwarantuję to panu.
Sandecker lekko się uśmiechnął.
– Skoro już jesteś taki wspaniałomyślny, to co byś powiedział o wypożyczeniu „Modoca"?
– „Modoca"? – powtórzył Kemper. – To najlepszy statek ratowniczy, jakim dysponuje Marynarka Wojenna do operacji na dużych głębokościach.
– Moglibyśmy wykorzystać go wraz z załogą – naciskał Sandecker.
Kemper przetoczył sobie chłodną puszkę po spoconym czole.
– Dobra. Macie „Modoca" z załogą, a poza tym dostaniecie tyle ludzi i sprzętu, ile będziecie potrzebowali. Seagram westchnął z ulgą.
– Dziękujemy, panie admirale. Jesteśmy bardzo wdzięczni.
– To interesujące przedsięwzięcie, ale najeżone trudnościami – stwierdził Kemper.
– Nic nie przychodzi łatwo – powiedział Seagram.
– Jaki będzie wasz następny krok? Na to pytanie odpowiedział Sandecker:
– Spuścimy na dno kamery telewizyjne, by zlokalizować wrak i zorientować się w uszkodzeniach.
– Tylko Bóg jeden wie, co znajdziecie… – Kemper nagle urwał i pokazał ręką podskakujący na wodzie spławik Sandeckera. – O rany, Jim, chyba złapałeś rybę!
Sandecker leniwie wychylił się za burtę.
– Istotnie – powiedział z uśmiechem. – Miejmy nadzieję, że z „Titanikiem" tak samo nam się poszczęści.
– Obawiam się, że ta nadzieja może się okazać kosztownym bodźcem – rzekł Kemper z poważną miną.
Pitt zamknął dziennik Joshui Haysa Brewstera i spojrzał przez stół konferencyjny na Mela Donnera.
– A więc to tak.
– To wszystko prawda i tylko prawda – stwierdził Donner.
– Ale jest pan pewien, że bizanium, czy jak to się tam zwie, nie straciło swoich właściwości, przebywając w morzu tyle lat? Donner pokręcił głową.
– Któż to może wiedzieć? Nikt jeszcze nie miał wystarczającej ilości tego pierwiastka, by móc z całą pewnością określić, jak reaguje w różnych warunkach.
– A zatem może okazać się do niczego.
– Nie, jeśli jest zamknięty w skarbcu „Titanica". Ten skarbiec jest wodoszczelny.
Pitt oparł się wygodnie i spojrzał na dziennik.
– To piekielne ryzyko.
– Zdajemy sobie z tego sprawę.
– To tak, jakby dzieci chciały wydobyć czołg z dna jeziora Erie za pomocą paru lin i tratwy.
– Zdajemy sobie z tego sprawę – powtórzył Donner.
– Same koszty podniesienia „Titanica" są niewyobrażalne.
– Proszę je określić. – w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym roku CIA zapłaciła ponad trzysta milionów dolarów za podniesienie jedynie dziobu rosyjskiej łodzi podwodnej. Nie jestem w stanie określić, ile może kosztować wydobycie pasażerskiego liniowca o wyporności czterdziestu sześciu tysięcy ton z głębokości czterech kilometrów.
– Więc niech pan zgaduje.
– Kto płaci za tę operację?
– Finansami zajmuje się Sekcja Meta – rzekł Donner. – Proszę mnie traktować jak swojego bankiera. Pan mi powie, ile trzeba na rozpoczęcie prac wydobywczych, a ja już zadbam o to, żeby odpowiednie fundusze na ten cel znalazły się w rocznym budżecie przeznaczonym na działalność NUMA.
– Na początek powinno wystarczyć jakieś dwieście pięćdziesiąt milionów.
– To trochę mniej, niż wynika z naszych szacunków – zauważył Donner. – Proponuję, żeby pan się nie ograniczał. Po prostu, tak na wszelki wypadek, dołożę panu jeszcze pięćset.
– Tysięcy?
– Nie – odpowiedział Donner z uśmiechem. – Milionów.
Kiedy strażnik otworzył bramę, Pitt wyjechał, zatrzymał samochód na skraju drogi i spojrzał na siatkę okalającą Spółkę Transportowo-Magazynową Smitha.
– Nie do wiary – powiedział do siebie. – W ogóle nie chce się wierzyć.
Następnie powoli i z dużym trudem, jakby starał się przeciwstawić rozkazom hipnotyzera, przesunął dźwignię biegów do przodu i ruszył w powrotną drogę do miasta.
29.
Był to dzień szczególnie uciążliwy dla prezydenta. Najpierw te nie kończące się spotkania z kongresmanami opozycyjnych partii, kiedy usiłował ich przekonać, w większości wypadków na próżno, by poparli jego nową ustawę o zmianie przepisów w sprawie podatku dochodowego. Później przemówienie na zjeździe niemal wrogo do niego nastawionych gubernatorów stanów, a potem ta burzliwa rozmowa z agresywnym i aroganckim sekretarzem stanu.
Teraz, tuż po dziesiątej, załatwiał kolejną nieprzyjemną sprawę. Siedział w miękkim fotelu, w prawej ręce trzymając drinka, lewą zaś drapiąc po długich uszach swojego basseta o smutnych oczach.
Warren Nicholson, dyrektor CIA, oraz Marshall Collins, jego główny doradca do spraw zagrożeń ze strony Kremla, siedzieli naprzeciwko prezydenta na dużej rozkładanej kanapie.
Prezydent pociągnął niewielki łyk ze szklanki, a potem obrzucił obu mężczyzn surowym spojrzeniem.
– Czy któryś z panów zdaje sobie sprawę, o co mnie prosicie? Collins nerwowo wzruszył ramionami.
– Tak całkiem szczerze, panie prezydencie, to nie, ale jasne jest, że w tym wypadku cel uświęca środki. Osobiście uważam, że obecny tu pan Nicholson ma najbardziej szatański pomysł pod słońcem. Jego realizacja przyniesie nam zdumiewające korzyści.
– Ale za ogromną cenę – rzekł prezydent. Nicholson pochylił się do przodu.
– Proszę mi wierzyć, panie prezydencie, że to się opłaci.
– Łatwo panu powiedzieć. Żaden z was nie ma zielonego pojęcia, czym jest „Plan Sycylijski". Collins pokiwał głową.
– Oczywiście, że nie, panie prezydencie. Jego tajemnica jest dobrze strzeżona. Dlatego był to dla nas szok, kiedy dowiedzieliśmy się o jego istnieniu za pośrednictwem KGB, a nie od naszych służb bezpieczeństwa.
– Jak panowie sądzą, co Rosjanie mogą wiedzieć?
– Trudno to określić z całkowitą pewnością – odparł Nicholson – ale z tych kilku informacji, jakie do nas dotarły, wynika, że KGB zna jedynie kryptonim planu.
– Niech to szlag trafi! – ze złością mruknął prezydent. – Jak mogło dojść do tego przecieku?
– Zaryzykowałbym twierdzenie, że to przeciek przypadkowy – powiedział Collins. – Moi ludzie w Moskwie natychmiast by się zorientowali, gdyby sowiecki wywiad rozpracowywał jakiś supertajny amerykański plan obrony.
Prezydent spojrzał na Collinsa.
– A skąd ta pewność, że plan dotyczy obrony?
– Skoro przedsięwzięto takie środki bezpieczeństwa, jak pan sugeruje, to wydaje się oczywiste, że chodzi o nową broń. Nie mam wątpliwości, że wkrótce również Rosjanie dojdą do tego samego wniosku.
– Muszę się zgodzić z rozumowaniem Collinsa – odezwał się Nicholson.
– Ale to daje nam przewagę.
– Kontynuujcie.
– Zaczniemy przekazywać sowieckiemu wywiadowi marynarki wojennej informacje o „Planie Sycylijskim" w niewielkich dawkach. Jeżeli złapią przynętę… – Nicholson wykonał dłońmi gest przypominający zamykanie pułapki -…to wówczas dosłownie będziemy mieli w rękach jedną z najważniejszych sowieckich służb, zbierających informacje.
Basset prezydenta ułożył się na podłodze i spokojnie drzemał, znudzony rozmową prowadzoną przez ludzi. Prezydent przez kilka chwil w zamyśleniu patrzył na zwierzę zastanawiając się, co czynić. Decyzja była bardzo trudna. Miał wrażenie, że wbija nóż w plecy wszystkim swoim przyjaciołom z Sekcji Meta.
– Poproszę osobę, która kieruje planem, żeby przygotowała wstępne sprawozdanie – odezwał się w końcu. – Pan, Nicholson, powie mi, gdzie i w jaki sposób chcecie dostarczyć je Rosjanom, żeby niczego nie podejrzewali. Jeśli chodzi o jakiekolwiek dalsze informacje na temat „Planu Sycylijskiego", to będzie się pan kontaktował tylko i wyłącznie ze mną. Jasne?
Nicholson skinął głową.
– Sam załatwię kontakt z Rosjanami. Prezydent jakby zapadł się w sobie.
– Chyba nie muszę panom uświadamiać przykrego faktu – powiedział zmęczonym głosem – że jeśli sprawa się wyda, to zostaniemy uznani za zdrajców.
30.
Sandecker pochylił się nad dużą plastyczną mapą dna północnego Atlantyku, bawiąc się trzymaną w ręku pałeczką do pokazywania szczegółów. Spojrzał na Gunna, a potem na Pitta, którzy stali po drugiej stronie zminiaturyzowanego krajobrazu dna morza.
– Nie mogę tego zrozumieć – rzekł po chwili milczenia. – Jeśli ta trąbka ma być jakąś wskazówką, to „Titanic" nie leży tam, gdzie należało się spodziewać.
Gunn wziął pisak z filcową końcówką i zrobił niewielki znaczek na mapie.
– Według pozycji przesłanej tuż przed zatonięciem statek znajdował się tutaj, na 41°46'N – 50°14'W.
– A gdzie znaleźliście tę trąbkę? Gunn postawił drugi znaczek.
– Kiedy wykryliśmy kornet Farleya, statek baza „Safony I" znajdował się na powierzchni dokładnie w tym miejscu, w odległości około sześciu mil na południowy wschód.
– W odległości sześciu mil? Jak to możliwe?
– Jest pewna niezgodność w materiałach dowodowych, jeśli chodzi o pozycję „Titanica" w chwili zatonięcia – rzekł Pitt. – Według relacji kapitana „Mount Tempie", jednego ze statków śpieszących na ratunek, liniowiec znajdował się dalej na wschód, a on brał namiar ze Słońca, co jest znacznie dokładniejsze od pozycji zliczonej, którą ustalił czwarty oficer „Titanica" zaraz po zderzeniu z górą lodową.
– Ale statek, który zabrał rozbitków, zdaje mi się, że to była „Carpathia" – powiedział Sandecker – płynął kursem na pozycję podaną przez radiooperatora „Titanica" i po czterech godzinach wszedł w bezpośredni kontakt z łodziami ratunkowymi.
– Jest jednak pewna wątpliwość, czy „Carpathia" rzeczywiście płynęła tak długo, jak sądził jej kapitan – odparł Pitt. – Jeżeli się pomylił, to łodzie mogły być dostrzeżone o kilka mil na południowy wschód od pozycji podanej przez radio „Titanica".
Sandecker leniwie postukiwał pałeczką w barierkę wokół makiety.
– No więc mamy dylemat, panowie. Czy powinniśmy skoncentrować poszukiwania dokładnie na 41°64'N – 50° 14'W, czy też sześć mil dalej na południowy wschód od miejsca znalezienia trąbki Farleya? Jeśli przegramy, to tylko Bóg jeden wie, ile hektarów dna Oceanu Atlantyckiego będziemy musieli przeorać kamerami telewizyjnymi, zanim odnajdziemy ten wrak. Co ty na to, Rudi?