Gunn odpowiedział bez wahania:
– Skoro „Safona I" nie odnalazła „Titanica" w sąsiedztwie podanej pozycji, to uważam, że powinniśmy opuścić kamery w pobliżu miejsca znalezienia kornetu Farleya.
– A co ty sądzisz, Dirk?
Pitt milczał przez kilka chwil. Wreszcie się odezwał:
– Ja głosuję za odłożeniem tego na czterdzieści osiem godzin. Sandecker niepewnie spojrzał na niego zza makiety.
– Nie możemy sobie pozwolić na zmarnowanie nawet jednej godziny, a ty mówisz o czterdziestu ośmiu. Pitt podniósł na niego wzrok.
– Proponuję więc, żebyśmy dali sobie spokój z kamerami telewizyjnymi i od razu zrobili następny krok.
– To znaczy?
– Poślijmy batyskaf z załogą. Sandecker pokręcił głową.
– Nie ma sensu. Kamera telewizyjna, kierowana ze statku na powierzchni, może spenetrować obszar pięciokrotnie większy niż wolno poruszający się batyskaf, i to w czasie o połowę krótszym.
– Nie, jeżeli zawczasu jak najdokładniej ustalimy położenie wraku.
Twarz Sandeckera pociemniała.
– A jak ty sobie wyobrażasz dokonanie takiego cudu?
– Pozbieramy wszystkie dostępne informacje na temat ostatnich godzin „Titanica": prędkość statku, sprzeczne dane dotyczące jego pozycji, prądy morskie, kąt, pod jakim zatonął, miejsce znalezienia kornetu… dosłownie wszystko, i rzucimy na komputery. Przy odrobinie szczęścia otrzymane wyniki zaprowadzą nas wprost do wraku.
– To logiczne – przyznał Gunn.
– A tymczasem stracimy dwa dni – powiedział Sandecker.
– Nic nie stracimy, admirale. Zyskamy – z przekonaniem stwierdził Pitt. – Admirał Kemper wypożyczył nam „Modoca", który teraz stoi na cumach w Norfolku, wyekwipowany i gotowy do wypłynięcia.
– Oczywiście ze „Ślimakiem Morskim"! – wypalił Gunn.
– Właśnie – rzekł Pitt. – „Ślimak Morski" jest najnowszym batyskafem marynarki wojennej, przeznaczonym specjalnie do podwodnych operacji ratunkowych, i w tej chwili czeka na pokładzie rufowym „Modoca". W ciągu dwóch dni Rudi i ja doprowadzimy statek z batyskafem do rejonu przypuszczalnego położenia wraku i będziemy gotowi do rozpoczęcia poszukiwań.
Sandecker podrapał się pałeczką w brodę.
– A ja, kiedy komputery odwalą swoją robotę, przekażę wam skorygowaną pozycję wraku. Czy o to chodzi?
– Tak jest. O to chodzi.
Sandecker odszedł od makiety i usiadł w fotelu. Potem spojrzał na zdeterminowane twarze Pitta i Gunna.
– Dobra, panowie, róbcie po swojemu.
31.
Mel Donner oparł się o dzwonek u drzwi domu Seagrama przy Chevy Chase, tłumiąc ziewnięcie.
Seagram otworzył drzwi i wyszedł na frontowy ganek. Skinęli sobie głowami bez zwykłych porannych żartów i podeszli do krawężnika, gdzie stał samochód Donnera.
Seagram wsiadł i zaczął tępym wzrokiem spoglądać w boczne okno. Miał podkrążone oczy. Donner wrzucił bieg.
– Wyglądasz jak Frankenstein przed ożywieniem – odezwał się Donner. – Pracowałeś do późnej nocy?
– Właściwie to wróciłem do domu dosyć wcześnie – odparł Seagram. – Gruby błąd. Powinienem był dłużej zostać w pracy, a tak mieliśmy z Daną więcej czasu na kłótnie. Ostatnio jest dla mnie cholernie miła, do tego stopnia, że chce mi się łazić po ścianach. W końcu miałem tego dość i zamknąłem się w gabinecie. Zasnąłem przy biurku. Cały jestem połamany.
– Dziękuję ci – powiedział Donner z uśmiechem. Seagram odwrócił się zdziwiony.
– Za co mi dziękujesz?
– Za utwierdzanie w przekonaniu, że lepiej pozostać kawalerem. Podczas jazdy w godzinach szczytu zatłoczonymi ulicami Waszyngtonu obaj milczeli.
– Gene – wreszcie odezwał się Donner. – Wiem, że jesteś drażliwy na tym punkcie i jeśli chcesz, to powiedz mi, żebym się odpieprzył, ale wyglądasz mi na faceta, który męczy się na własne życzenie.
Seagram nie odpowiedział, więc Donner kuł żelazo, póki gorące:.
– Dlaczego nie weźmiesz sobie z tydzień lub dwa urlopu i nie zabierzesz Dany na jakąś spokojną słoneczną plażę? Wyjechałbyś z Waszyngtonu na jakiś czas. Budowa instalacji obronnych posuwa się naprzód bez kłopotów, a w sprawie bizanium już nic więcej nie możemy zrobić ponad to, że usiądziemy i będziemy się modlić, by chłopcy Sandeckera uratowali je z „Titanica".
– Jestem teraz potrzebny bardziej niż kiedykolwiek – stanowczo odparł Seagram.
– Tylko wmawiasz sobie, że jesteś taki ważny. W tej chwili nie mamy żadnego wpływu na rozwój wydarzeń. Seagram uśmiechnął się ponuro.
– Jesteś bliższy prawdy, niż ci się wydaje. Donner spojrzał na niego.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nie mamy żadnego wpływu – powtórzył Seagram apatycznie. – Prezydent kazał mi załatwić dla Rosjan przeciek informacji o „Planie Sycylijskim".
Donner zatrzymał samochód przy krawężniku i z osłupiałą miną popatrzył na Seagrama.
– Warren Nicholson z CIA przekonał prezydenta, że może sterować działalnością najważniejszych służb wywiadowczych Rosjan, przekazując im fragmenty tajnych danych o planie.
– Nie wierzę w ani jedno słowo – rzekł Donner.
– To niczego nie zmienia, czy wierzysz, czy nie – opryskliwie stwierdził Seagram.
– Jeżeli to, co mówisz, jest prawdą, co Rosjanom przyjdzie z niewielkich fragmentów? Bez naszych równań i obliczeń musieliby pracować co najmniej dwa lata, żeby móc przystąpić do realizacji tego systemu. A bez bizanium cała ta koncepcja jest nic niewarta.
– Gdyby pierwsi położyli łapę na bizanium, mogliby zbudować skuteczny system w ciągu trzydziestu miesięcy.
– Wykluczone. Admirał Kemper nigdy by do tego nie dopuścił. Na pewno zmusiłby Rosjan do pośpiesznego odwrotu, gdyby spróbowali porwać „Titanica".
– A przypuśćmy – mruknął Seagram – tylko przypuśćmy, że Kemperowi kazano się wycofać i nie reagować?
Donner pochylił się nad kierownicą. Z niedowierzaniem przecierał dłonią czoło.
– Chcesz, bym uwierzył, że prezydent Stanów Zjednoczonych pracuje dla komunistów?
– Jak mogę chcieć, żebyś w cokolwiek uwierzył, kiedy ja sam nie wiem, w co mam wierzyć? – powiedział Seagram, w geście zmęczenia wzruszając ramionami.
32.
Paweł Marganin, któremu wysoki wzrost i biały mundur oficera marynarki wojennej nadawały władczy wygląd, głęboko wciągnął do płuc wieczorne powietrze i wszedł do bogato zdobionego hallu restauracji „Borodino". Podał swoje nazwisko kierownikowi sali, który zaprowadził go do stolika zajmowanego zwykle przez Prewłowa. Kapitan już tam siedział, przeglądając gruby plik dokumentów w tekturowej teczce. Na chwilę podniósł wzrok, rzucił Marganinowi znudzone spojrzenie i powrócił do lektury zawartości teczki.
– Czy pozwolicie usiąść, towarzyszu kapitanie?
– Chyba że chcecie wziąć ścierkę i posprzątać naczynia ze stolika – odpowiedział Prewłow, nie przerywając czytania. – Oczywiście, siadajcie.
Marganin zamówił wódkę i czekał, aż Prewłow się odezwie. Minęły prawie trzy minuty, zanim kapitan wreszcie odłożył teczkę i zapalił papierosa.
– Powiedzcie mi, poruczniku, czy śledziliście tę wyprawę z prądem Lorelei?
– Szczegółowo nie. Po prostu przejrzałem sobie raport na jej temat przed przekazaniem go wam.
– Szkoda – rzekł Prewłow wyniosłym tonem. – Tylko pomyślcie, poruczniku, batyskaf, który może przepłynąć tysiąc pięćset mil nad dnem oceanu, w ciągu prawie dwóch miesięcy ani razu nie wynurzając się na powierzchnię. Radzieccy uczeni byliby szczęśliwi, gdyby udało im się osiągnąć choć połowę tego.
– Szczerze mówiąc, towarzyszu kapitanie, uważam ten raport za nudnawy.
– Nudnawy? Też coś! Gdybyście dokładnie go przestudiowali w czasie jednego z tych rzadkich momentów, kiedy sumiennie i z poświęceniem traktujecie swoją pracę, to być może zauważylibyście, że w ostatnich dniach wyprawy doszło do dziwnego zejścia z kursu.
– Mnie nie udało się dopatrzyć ukrytego znaczenia w zwykłej zmianie kursu.
– Dobry pracownik wywiadu zawsze szuka ukrytego znaczenia we wszystkim, Marganin.
Zganiony porucznik niespokojnie zerknął na zegarek i spojrzał w stronę męskiej toalety.
– Uważam, że powinniśmy to sprawdzić, czymkolwiek Amerykanie są tak zainteresowani w pobliżu Wielkiej Ławicy koło Nowej Fundlandii – ciągnął Prewłow. – Ze względu na tę sprawę z Nową Ziemią chcę, żeby dobrze się przyjrzano każdej operacji przeprowadzonej przez Narodową Agencję Badań Morskich i Podwodnych, zaczynając od minionego półrocza. Moja intuicja mi podpowiada, że Amerykanom chodzi o coś, co może oznaczać kłopoty dla naszej ojczyzny. – Prewłow skinął na przechodzącego kelnera i wskazał swój pusty kieliszek. Odchylił się do tyłu i westchnął. – Wszystko zawsze wygląda inaczej, niż się wydaje, prawda? Nasza robota jest niezwykła i trudna, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że każdy przecinek, każda kropka na byle świstku może zawierać istotną wskazówkę, prowadzącą do jakiejś tajemnicy. Ale właśnie najmniej oczywisty kierunek poszukiwań często prowadzi do właściwej odpowiedzi.
Kelner przyniósł Prewłowowi koniak. Kapitan przepłukał sobie usta alkoholem i przełknął go jednym haustem.
– Czy mogę przeprosić was na chwilę, towarzyszu kapitanie? – nagle zapytał Marganin.
Kiedy Prewłow podniósł wzrok, porucznik ruchem głowy wskazał męską toaletę.
– Oczywiście.
Marganin wszedł do wysokiego pomieszczenia, wyłożonego kafelkami, i stanął przed pisuarem. Nie był sam. Pod drzwiami kabiny dostrzegł parę butów z pofałdowanymi nogawkami spodni. Spokojnie zaczekał, aż usłyszał szum spuszczanej wody. Wówczas podszedł do umywalki i zaczął powoli myć ręce, obserwując w lustrze, jak ten sam gruby mężczyzna, który siedział na ławce w parku, zapina pasek i zbliża się do niego.
– Przepraszam, marynarzu – rzekł grubas. – Coś ci wypadło.
Podał Marganinowi niewielką kopertę.
Marganin wziął ją bez wahania i wsunął do kieszeni munduru.
– Ale ze mnie gapa. Dziękuję.
Kiedy Marganin sięgał po ręcznik, grubas pochylił się nad umywalką.
– W tej kopercie jest bombowa informacja – odezwał się cicho. – Nie zlekceważcie jej.
– Potraktowana zostanie należycie.
33.
List leżał dokładnie na środku biurka w gabinecie. Seagram włączył lampę, opadł na fotel i zaczął czytać.
Drogi Gene!
Kocham Cię. Banalny sposób zaczynania listu, ale to prawda. Wciąż Cię kocham z całego serca.
W ciągu ostatnich pełnych napięcia miesięcy rozpaczliwie próbowałam zrozumieć Cię i pocieszyć. Bardzo cierpiałam czekając, aż Ty zaakceptujesz moją miłość i troskliwość. W zamian nie oczekiwałam niczego poza drobnym dowodem uczucia z Twojej strony. Pod wieloma względami jestem silna, Gene, ale nie mam ani siły, ani cierpliwości, żeby walczyć z Twoją lekceważącą obojętnością. Żadna kobieta tego nie potrafi. Z utęsknieniem wspominam nasze pierwsze dni, owe spokojne dni, kiedy nasze wzajemne zainteresowanie sobą było o wiele ważniejsze od spraw zawodowych. Wówczas żyło się znacznie prościej. Każde z nas prowadziło zajęcia na uniwersytecie, śmialiśmy się i kochali, jak gdyby to miało być po raz ostatni w życiu. Może ja sama wbiłam klin między nas, bo nie chciałam mieć dzieci. Być może dziecko sprawiłoby, że bardziej zbliżylibyśmy się do siebie. Nie wiem. Mogę jedynie żałować tego, czego nie zrobiłam. Wiem tylko, że będzie lepiej dla nas obojga, jeżeli na jakiś czas się rozstaniemy, w obecnej chwili bowiem życie pod jednym dachem wyzwala w nas więcej złośliwości i egoizmu, niż kiedykolwiek mogliśmy się spodziewać. Przeprowadzam się do Marie Sheldon, która pracuje w NUMA jako morski geolog. Jest tak miła, że oddała mi wolny pokój w swoim domu w Georgetown do czasu, gdy odzyskam równowagę psychiczną. Proszę, żebyś nie próbował kontaktować się ze mną, bo powiemy sobie jeszcze gorsze rzeczy. Błagam, Gene, daj mi trochę czasu na przemyślenie wszystkiego.
Podobno czas leczy wszystkie rany. Módlmy się, żeby tak było. Nie zostawiłabym Cię, Gene, gdybyś uważał, że jestem Ci naprawdę potrzebna. Sądzę, że w ten sposób zmniejszę presję związaną z Twoim stanowiskiem. Wybacz mi kobiecą słabość, ale z drugiej strony – z mojej – wszystko wygląda tak, jak gdybyś mnie od siebie odpychał. Miejmy nadzieję, że przyszłość pozwoli przetrwać naszej miłości. Powtarzam: kocham Cię.
Dana
Seagram przeczytał list cztery razy, nie mogąc oderwać oczu od kartek pokrytych równym pismem. Wreszcie zgasił lampę i siedział w ciemnościach.
34.
Dana Seagram stała przed otwartą szafą, po kobiecemu zastanawiając się, co ma na siebie włożyć, kiedy usłyszała pukanie do drzwi sypialni.
– Dana? Chyba już jesteś gotowa?
– Wejdź, Marie.
Marie Sheldon mówiła głębokim głosem. Była niską szczupłą kobietą, pełną energii. Miała żywe niebieskie oczy, zgrabny perkaty nos i szopę rozjaśnionych blond włosów. Byłaby bardzo ładna, gdyby nie kwadratowa broda.
– Codziennie rano mam to samo – powiedziała Dana z irytacją. – Gdybym tylko potrafiła się zorganizować i przygotować sobie ubranie wieczorem, ale zawsze odkładam wszystko na ostatnią chwilę.
Marie podeszła bliżej.
– A może włożysz tę niebieską spódniczkę?
Dana zdjęła spódniczkę z wieszaka, lecz po chwili rzuciła ją na dywan..
– Cholera! Bluzkę od niej zaniosłam do pralni.
– Uważaj, bo zaczniesz się pienić.
– Nic na to nie poradzę – odparła Dana. – Ostatnio nic mi nie wychodzi.
– Chcesz powiedzieć, że od czasu, gdy opuściłaś męża.
– Nie musisz mi prawić kazań.
– Spokojnie, kochanie. Jeśli chcesz wyładować na kimś złość, to stań przed lustrem.
Dana zachowywała się jak zbyt mocno nakręcona lalka. Marie zauważyła, że jej przyjaciółka jest bliska płaczu, więc strategicznie zaczęła się wycofywać.
– Uspokój się. Masz jeszcze trochę czasu. Zejdę na dół i rozgrzeję silnik.
Dana odczekała, aż ucichną kroki Marie, weszła do łazienki i połknęła dwie kapsułki librium. Kiedy środek uspokajający zaczął działać, włożyła na siebie lnianą turkusową sukienkę, przyczesała włosy, wsunęła stopy w pantofle na płaskim obcasie i zeszła na dół.
W drodze do NUMA była ożywiona i dziarsko przytupywała w takt muzyki płynącej z samochodowego radia.
– Jedna pigułka czy dwie? – od niechcenia spytała Marie.
– Mm…?
– Spytałam, czy wzięłaś jedną pigułkę, czy dwie. Można się bezpiecznie założyć, że coś łyknęłaś, skoro w jednej chwili zmieniasz się z wścieklicy w niewiniątko.
– To przez twoje kazanie.
– Dobra, ale uprzedzam, koleżanko, że jeżeli znajdę cię któregoś wieczoru na podłodze z powodu przedawkowania, to spokojnie zwinę manatki i cichutko, ukradkiem się oddalę, bo nie znoszę scen towarzyszących nagłemu zgonowi.
– Przesadzasz.
Marie spojrzała na Danę.
– Czyżby? Opychasz się tym świństwem jak hipochondryk witaminami.
– Czuję się bardzo dobrze – przekornie powiedziała Dana.
– Cholernie dobrze. Jesteś klasycznym przypadkiem sfrustrowanej baby w emocjonalnej depresji, a to najgorszy gatunek.
– Trzeba czasu, żeby rany się zabliźniły.
– Rany, do jasnej cholery! Ty masz poczucie winy.
– Nie będę się oszukiwała twierdząc, że zrobiłam najlepszą rzecz, opuszczając Gene'a, ale jestem przekonana, że postąpiłam słusznie.
– Nie sądzisz, że on cię potrzebuje?
– Miałam nadzieję, że wyciągnie do mnie rękę, lecz za każdym razem, kiedy jesteśmy sami, prychamy na siebie jak uliczne koty. On się zamknął przede mną, Marie. To znów ta sama stara, męcząca historia. Kiedy mężczyzna taki jak Gene staje się niewolnikiem swojej pracy, otacza się murem nie do przebicia. A idiotycznym powodem, niewiarygodnie idiotycznym powodem jest to, że według niego podzielenie się ze mną swoimi problemami automatycznie postawiłoby również mnie na linii ognia. Mężczyzna bierze na siebie niewdzięczny ciężar odpowiedzialności, a my, kobiety, nie. Traktujemy życie doraźnie. Nigdy nie planujemy naprzód jak mężczyźni. – Twarz Dany ściągnęła się i posmutniała. – Mogę więc teraz tylko czekać i wrócić do niego, kiedy padnie w tym swoim prywatnym boju. Wtedy i tylko wtedy, jestem tego pewna, mój powrót będzie mile widziany.