Podnieść Tytanica - Cussler Clive 3 стр.


Koplin umierał z bólu. Miał wrażenie, że ciągnięto go po śniegu kilometrami, podczas gdy w rzeczywistości było to zaledwie pięćdziesiąt metrów. Tyle bowiem udało im się przebyć do chwili, gdy w zamieci śnieżnej zamajaczyła jakaś postać, ledwie dostrzegalna przez ścianę wirującej bieli. Półprzytomny Koplin poczuł, że żołnierz sztywnieje.

Poprzez szum wiatru usłyszał ciche pacnięcie i potężny komandor zwalił się w śnieg. Rosjanin puścił Koplina i nerwowo sięgnął po broń, ale ów dziwny dźwięk się powtórzył i nagle w środku czoła żołnierza pojawiła się niewielka czerwona dziurka. Jego oczy zrobiły się szklane i runął obok psa.

Koplin pomyślał, że to jakaś straszliwa pomyłka, że coś jest nie w porządku, ale miał zbyt wyczerpany umysł, aby wyciągnąć jakieś logiczne wnioski. Opadł na kolana i mógł jedynie obserwować, jak wysoki mężczyzna w szarym skafandrze wyłania się z tumanów śniegu i spogląda na leżącego psa.

– Przykro mi – powiedział nieznajomy. Mógł zaimponować swoim wyglądem. Jego opalona twarz o zdecydowanych, twardych rysach, w Arktyce wydawała się nie na miejscu. Koplina uderzyły jego oczy – jeszcze nigdy takich nie widział. Miały intensywnie szmaragdową barwę i emanowały jakimś niezwykłym ciepłem, które kontrastowało z twardymi rysami twarzy. Mężczyzna odwrócił się i z uśmiechem spojrzał na Koplina.

– Sądzę, że pan doktor Koplin? – spytał cicho swobodnym tonem.

Włożył pistolet z tłumikiem do kieszeni, klęknął przed Koplinem i pokiwał głową na widok skafandra przesiąkniętego krwią.

– Najlepiej będzie, jak zabiorę pana tam, gdzie można to obejrzeć. Podniósł Koplina jak dziecko i z trudem pomaszerował zboczem góry w stronę morza.

– Kim pan jest? – wymamrotał Koplin.

– Nazywam się Pitt. Dirk Pitt. – Nie rozumiem… skąd pan się tu wziął?

Koplin już nie usłyszał odpowiedzi, w tej samej właśnie chwili nagle ogarnęła go bowiem nieświadomość, w którą z wdzięcznością się zapadł.

3.

Seagram skończył swoją „Margeritę", czekając w ogródku restauracji przy jednej z przecznic Capitol Street, gdzie umówił się z żoną na obiad. Spóźniała się. W ciągu ośmiu lat ich małżeństwa jeszcze nigdy i nigdzie nie przyszła na czas. Gestem zamówił u kelnera następnego drinka.

Dana Seagram wreszcie przyszła i stanęła w wejściu, przez chwilę wypatrując męża. Dostrzegła go i zaczęła się zbliżać, meandrując między stolikami. Była ubrana w pomarańczowy sweter i brązową samodziałową spódnicę, co nadawało jej tak dziewczęcy wygląd, że mogła uchodzić za studentkę. Blond włosy miała przewiązane apaszką, a jej bystre ciemnobrązowe oczy rzucały wesołe spojrzenia.

– Długo czekałeś? – spytała z uśmiechem.

– Dokładnie osiemnaście minut – odparł. – Około dwóch minut i dziesięciu sekund dłużej niż zwykle.

– Przepraszam – powiedziała. – Admirał Sandecker zwołał zebranie personelu, które przeciągnęło się bardziej, niż mogłabym przypuszczać.

– A na jakim punkcie on ma teraz fioła?

– Myśli o nowym skrzydle Muzeum Morskiego. Dostał na to pieniądze z budżetu, a teraz zamierza zdobyć eksponaty.

– Jakie eksponaty? – spytał Seagram. – Różne elementy wyposażenia słynnych statków i okrętów. Nadszedł kelner z drinkiem Seagrama i Dana zamówiła sobie daiquiri.

– Zdumiewające, jak niewiele tego przetrwało – ciągnęła Dana. – Parę pasów ratunkowych z „Lusitanii", tu nawiewnik z „Maine", a gdzie indziej kotwica z „Bounty"… Dotychczas jeszcze ich nie eksponowano przyzwoicie pod jednym dachem.

– Znam lepsze sposoby marnowania pieniędzy podatników.

– O co ci chodzi? – spytała gniewnie.

– O zbieranie starych gratów – powiedział z niechęcią. – O traktowanie jak relikwie zardzewiałego i skorodowanego złomu, który trudno rozpoznać, i trzymanie go w gablotach po to, żeby ludzie się gapili i żeby było co odkurzać. Przecież to marnotrawstwo.

Sztandary bojowe zostały podniesione.

– Stare okręty i statki są ważnym łącznikiem z przeszłością człowieka – powiedziała Dana, rzucając oczami błyskawice. – Takiej pierdoły jak ty nie obchodzi rozwój wiedzy.

– Mówisz jak prawdziwy morski archeolog. Uśmiechnęła się krzywo.

– Ciągle cię wkurwia, że twoja żona sama do czegoś doszła, może nie?

– Jedyna rzecz, która mnie wkurwia, kochanie, to twój koszarowy język. Dlaczego każda wyzwolona kobieta uważa, że klnąc dodaje sobie szyku?

– Ty i savoir-vivre! – wykrzyknęła. – Pięć lat temu przeprowadziłeś się do dużego miasta, a ciągłe ubierasz się jak sprzedawca kowadeł z Omahy. Dlaczego nie ostrzyżesz się przyzwoicie jak inni mężczyźni? Ten twój jeżyk już dawno wyszedł z mody. Wstyd mi się z tobą pokazywać.

– Na moim stanowisku w administracji nie mogę wyglądać jak hippis.

– Boże, Boże – powiedziała kręcąc głową. – Dlaczego nie wyszłam za hydraulika albo ogrodnika? Dlaczego musiałam się zakochać w wioskowym fizyku?

– Miło usłyszeć, że kiedyś mnie kochałaś.

– I dalej cię kocham, Gene – powiedziała spoglądając na niego łagodniej. – Lecz od dwóch lat coraz bardziej oddalamy się od siebie. Nawet nie możemy razem zjeść obiadu, żeby sobie nie dokuczać. Chodź, pluńmy na wszystko, pojedziemy do jakiegoś motelu i będziemy się kochać. Mam na to ogromną ochotę.

– Sprawi ci wielką różnicę, jeśli odłożymy to na kiedy indziej?

– Ale to pilne.

– Nie mogę.

– Znów ta twoja cholerna obowiązkowość – powiedziała odwracając twarz. – Czy ty tego nie rozumiesz? Praca nas rozdziela. Możemy uratować nasze małżeństwo, Gene. Moglibyśmy złożyć wymówienia i wrócić na uczelnię. Z twoim doktoratem z fizyki i moim z archeologii, z naszym doświadczeniem i dorobkiem każdy uniwersytet przyjmie nas z otwartymi rękami. Byliśmy na tym samym wydziale, kiedy się poznaliśmy, pamiętasz? To były nasze najszczęśliwsze lata.

– Dana, zlituj się, ja nie mogę zrezygnować. Nie teraz.

– Dlaczego?

– Realizujemy bardzo ważny projekt…

– W ciągu ostatnich pięciu lat wszystkie te wasze projekty były bardzo ważne. Proszę, Gene, błagam cię, ratuj nasze małżeństwo. Wszystko zależy od ciebie. Zrób coś, a ja się dostosuję, byleby tylko wynieść się z Waszyngtonu. To miasto zniszczy wszelką nadzieję na ocalenie naszego wspólnego życia, jeśli będziemy z tym zwlekali.

– Potrzebuję jeszcze roku.

– Nawet za miesiąc może być za późno.

– Zbyt głęboko w tym siedzę, żebym teraz mógł zrezygnować.

– Te wasze idiotyczne tajne projekty nigdy się nie skończą. Jesteś tylko narzędziem Białego Domu.

– Oszczędź sobie takiego gadania.

– Gene, na miłość boską, rzuć to!

– Tu nie chodzi o miłość boską, lecz o miłość ojczyzny. Przykro mi, ale nie mogę ci tego wyjaśnić.

– Rzuć to – powtórzyła ze łzami w oczach. – Nie ma ludzi niezastąpionych. Niech Mel Donner przejmie twoje stanowisko.

Przecząco pokręcił głową.

– Nie – powiedział zdecydowanie. – To ja z niczego stworzyłem ten plan. Powstał w moich szarych komórkach, więc ja muszę kierować jego realizacją do samego końca.

Ponownie zjawił się kelner i spytał, czy już może przyjąć zamówienie

– Nie jestem głodna – stwierdziła Dana, kręcąc głową. Wstała i popatrzyła na Gene'a. – Będziesz na kolacji?

– Posiedzę w biurze trochę dłużej. Dana już nie powstrzymywała łez.

– Mam nadzieję, że cokolwiek robisz, jest tego warte – wymamrotała – bo zapłacisz za to straszliwą cenę.

Potem odwróciła się i odeszła szybkim krokiem.

4.

W przeciwieństwie do stereotypu rosyjskiego oficera wywiadu z amerykańskich filmów, kapitan Andriej Prewłow nie wyglądał jak byk i nie golił głowy. Był proporcjonalnie zbudowanym, przystojnym mężczyzną, nosił porządnie uczesane włosy i modnie przystrzyżone wąsy. Jego styl życia podbudowany włoskim sportowym samochodem i luksusowo urządzonym mieszkaniem, którego okna wychodziły na rzekę Moskwę, niezbyt odpowiadał jego przełożonym z wydziału Wywiadu Zagranicznego Marynarki Wojennej. Mimo tych irytujących dewiacji istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że Prewłow straci swoje wysokie stanowisko w wydziale. Opinia najbardziej błyskotliwego specjalisty od wywiadu w Marynarce Wojennej, tak pieczołowicie przez niego budowana, oraz fakt, że ojciec był w partii człowiekiem numer dwanaście, czyniły z kapitana osobę nietykalną.

Wystudiowanym niedbałym gestem zapalił winstona i nalał sobie do szklanki bombajskiego dżinu. Potem odchylił się do tyłu i zaczął przeglądać plik teczek z dokumentami, które jego asystent, porucznik Marganin, położył mu na biurku.

– To dla mnie tajemnica, towarzyszu kapitanie, jak łatwo przyswajacie sobie tę zachodnią tandetę – cicho odezwał się Marganin.

Prewłow podniósł wzrok znad dokumentów i rzucił Marganinowi zimne, pogardliwe spojrzenie.

– Jak tylu innych naszych towarzyszy, w ogóle nie macie pojęcia o świecie. Ja myślę jak Amerykanin, piję jak Anglik, prowadzę samochód jak Włoch i żyję jak Francuz. A wiecie dlaczego, poruczniku?

Marganin się zaczerwienił.

– Nie, towarzyszu kapitanie.

– Żeby lepiej poznać wroga, Marganin. Kluczowa sprawa to poznać wroga lepiej niż on was, lepiej niż on zna samego siebie. Wtedy można go uprzedzić i zrobić mu to, co tobie niemiło.

– To cytat z towarzysza Nerwa Czeskiego?

Prewłow z rezygnacją wzruszył ramionami.

– Nie, durniu. Parafrazuję chrześcijańską Biblię. – Zaciągnął się, wypuścił dym przez nos i łyknął trochę dżinu. – Studiuj zachodni styl, przyjacielu. Jeśli nie będziemy się od nich uczyć, to nasza sprawa jest przegrana. – Ponownie zajął się dokumentami. – No dobrze, ale dlaczego te sprawy trafiły do naszego wydziału?

– Nie widzę innego powodu, jak tylko to, że do incydentu doszło na wybrzeżu albo w jego pobliżu.

– A co nam wiadomo na ten temat? – spytał Prewłow, szybko otwierając następną teczkę.

– Niewiele. Zaginął żołnierz ochrony wraz z psem. W czasie patrolowania północnej wyspy Nowej Ziemi.

– Trudno to uznać za powód do paniki w bezpiece. Na Nowej Ziemi praktycznie nic nie ma. Jakaś przestarzała wyrzutnia rakiet, strażnica, paru rybaków… W promieniu kilkuset kilometrów nie ma tam żadnych tajnych instalacji. Nawet szkoda czasu na wysyłanie żołnierza z psem, żeby to patrolował.

– Zachód niewątpliwie myśli to samo o wysyłaniu tam agenta. Prewłow zaczął bębnić palcami w stół, zezując na sufit. W końcu się odezwał:

– Agenta? Tam nic nie ma… z wojskowego punktu widzenia nic ciekawego… Chociaż… – Urwał i błyskawicznie nacisnął guzik telefonu wewnętrznego. – Przynieście mi pozycje statku Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych z ostatnich dwóch dni.

Marganin uniósł brwi.

– Nie ośmieliliby się wysłać ekspedycji oceanograficznej w pobliże Nowej Ziemi. To przecież radzieckie wody terytorialne.

– Morze Barentsa nie jest naszą własnością – cierpliwie wyjaśnił mu Prewłow. – To wody międzynarodowe.

W tym momencie zjawiła się sekretarka – atrakcyjna blondynka w eleganckim brązowym kostiumie – wręczyła Prewłowowi jakiś skoroszyt i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

Prewłow przerzucał kartki w skoroszycie, aż wreszcie znalazł to, czego szukał.

– Jest. Statek NUMA „First Attempt", ostatnio widziany przez jeden z naszych trawlerów trzysta dwadzieścia pięć mil morskich na południowy zachód od Ziemi Franciszka Józefa.

– To znaczy blisko Nowej Ziemi – powiedział Marganin.

– Dziwne – mruknął Prewłow. – Zgodnie z grafikiem operacyjnym statków oceanograficznych Stanów Zjednoczonych, „First Attempt" powinien w tym czasie prowadzić badania nad planktonem u wybrzeży Karoliny Pomocnej. – Dopił dżin, zdusił niedopałek papierosa i zapalił następnego. – Bardzo interesujący zbieg okoliczności.

– Czego to dowodzi? – spytał Marganin.

– Niczego nie dowodzi, ale pozwala przypuszczać, że ten żołnierz z Nowej Ziemi został zamordowany, a agent, który jest za to odpowiedzialny, uciekł i najprawdopodobniej spotkał się z „First Attempt". Z tego wynika, że Stanom Zjednoczonym o coś chodzi, skoro statek badawczy NUMA bez wyjaśnień zmienia swój rozkład rejsów.

– A o co może im chodzić?

– Nie mam zielonego pojęcia – odparł Prewłow, odchylając się na krześle do tyłu i gładząc po wąsach. – Każcie zrobić powiększenia zdjęć satelitarnych tego rejonu, wykonanych w czasie zdarzenia, o którym mowa.

Ulice miasta za oknami gabinetu wypełniał już wieczorny mrok, gdy porucznik Marganin położył powiększone zdjęcia na biurku Prewłowa i podał mu silną lupę.

– Wasza dociekliwość przyniosła efekty, towarzyszu kapitanie. Mamy tu coś interesującego.

Prewłow z uwagą studiował fotografie.

– Na statku nie widzę nic niezwykłego – rzekł. – Typowy sprzęt badawczy, nie ma żadnych urządzeń do wykrywania celów wojskowych.

Marganin wskazał zdjęcie wykonane obiektywem szerokokątnym. Statek wyglądał jak niewielka biała plamka na emulsji.

– Proszę zwrócić uwagę na tę maleńką kropkę w prawym górnym rogu, dwa tysiące metrów od „First Attempt". Prewłow patrzył przez lupę prawie pół minuty.

– Helikopter!

– Tak jest, towarzyszu kapitanie. Dlatego właśnie spóźniłem się z powiększeniami. Pozwoliłem sobie przekazać zdjęcia specjalistom od analiz.

– Chyba to nasz patrol wojsk ochrony pogranicza?

– Nie, towarzyszu kapitanie. Prewłow uniósł brwi.

– Sugerujecie, że helikopter należy do amerykańskiego statku?

– Tak uważają specjaliści – odparł Marganin, kładąc przed Prewłowem dwie inne fotografie. – Przeanalizowaliśmy wcześniejsze zdjęcia z drugiego satelity zwiadowczego. Jak sami widzicie, porównując je, helikopter jest na kursie prowadzącym z Nowej Ziemi w kierunku „First Attempt". Specjaliści oceniają, że leciał na wysokości trzech metrów z prędkością blisko piętnastu węzłów.

– Najwyraźniej chciał uniknąć wykrycia przez nasze radary – stwierdził Prewłow.

– Zawiadamiamy naszych agentów w Ameryce? – spytał Marganin.

– Nie, jeszcze nie. Nie chcę ryzykować ich ujawnienia, dopóki nie będziemy mieli pewności, o co chodzi Amerykanom.

Wyprostował fotografie i starannie poukładał je w teczce, a potem spojrzał na swoją omegę.

– Zostało mi trochę czasu przed baletem, akurat na lekką kolację. Macie coś jeszcze, poruczniku?

– Tylko akta w sprawie ekspedycji „Lorelei", badającej prądy morskie. Według ostatnich raportów amerykański batyskaf znajduje się w pobliżu Dakaru, na głębokości pięciu tysięcy metrów.

Prewłow wstał, wziął akta od Marganina i wsunął je sobie pod pachę.

– Przy okazji do nich zajrzę. Prawdopodobnie nie ma tam niczego, co mogłoby interesować wywiad marynarki. Niemniej jednak ich lektura powinna być zajmująca. Myślę, że Amerykanie prowadzą bardzo dziwne i ciekawe badania.

Назад Дальше