Wejść Między Lwy - Follett Ken 37 стр.


Jane miała wielką chęć poprosić Ellisa, aby zostali tutaj na noc, bo czuła się straszliwie skonana, ale do zmierzchu pozostało jeszcze kilka godzin i postanowili, że spróbują dotrzeć do Linar jeszcze dziś. Ugryzła się w język i przymusiła obolałe nogi do marszu.

Ku jej niezmiernej uldze okazało się, że przez ostatnie cztery mile z kawałkiem szło się łatwiej i dotarli do celu dobrze przed zmrokiem. Usiadła pod ogromnym drzewem morwowym i dłuższą chwilę siedziała w bezruchu. Mohammed rozpalił ognisko i zabrał się do przyrządzania herbaty.

Nie wiadomo w jaki sposób po wsi rozniosła się wieść, że Jane jest pielęgniarką z Zachodu, i po jakimś czasie, kiedy karmiła i przewijała Chantal, w przyzwoitej odległości ustawiła się mała grupka oczekujących pacjentów. Zebrała siły i przebadała ich. Stwierdzała jak zwykle infekcje ran, pasożyty jelit i dolegliwości oskrzeli, ale zauważyła, że dzieci są tu trochę lepiej odżywione niż w Dolinie Pięciu Lwów, prawdopodobnie dlatego, iż w tym dzikim zakątku wojna nie poczyniła tak wielkich spustoszeń.

W zamian za tę zaimprowizowaną pomoc medyczną Mohammed otrzymał kurczaka, którego ugotował zaraz w swoim rondlu. Jane wolałaby iść spać, ale zmusiła się, by zaczekać na posiłek i pochłonęła go żarłocznie. Kurczak był łykowaty i bez smaku, ale nigdy jeszcze nie była tak głodna.

Jane z Ellisem dostali izbę w jednej z wiejskich chat. Był tam dla nich materac i drewniana kołyska dla Chantal. Spięli ze sobą śpiwory i kochali się z leniwą czułością. Jane rozkoszowała się ciepłem i pozycją leżącą niemal tak jak seksem. Ellis zasnął potem natychmiast, a ona leżała jeszcze kilka minut z otwartymi oczyma. Teraz, gdy się odprężyła, mięśnie sprawiały wrażenie jeszcze bardziej obolałych. Rozmyślała o leżeniu w prawdziwym łóżku w zwyczajnej sypialni, do której poprzez zasłony przenika blask ulicznych świateł, a z zewnątrz dociera trzask drzwiczek samochodów, o ubikacji ze spuszczaną wodą, o kranie z ciepłą wodą, o sklepiku za rogiem, gdzie można kupić waciki, jednorazowe pieluszki i szampon dla dzieci. Uciekliśmy Rosjanom, myślała czując, jak ogarnia ją senność; być może uda nam się dotrzeć do domu. Może naprawdę się uda…

* * *

Obudziła się jednocześnie z Ellisem wyczuwając, jak nagle drgnął i spiął się w sobie. Przez chwilę leżał obok bez ruchu, wsłuchując się w szczekanie dwóch psów. Potem szybko zsunął się z posłania.

W izbie panowały absolutne ciemności. Usłyszała trzask zapałki i w rogu zapłonęła świeca. Spojrzała na Chantal – dziecko spało spokojnie.

– Co się stało? – spytała.

– Nie wiem – szepnął. Wciągnął dżinsy, wskoczył w buty, narzucił płaszcz i wyszedł.

Jane wrzuciła na siebie to, co miała pod ręką, i wybiegła za nim. Światło księżyca wpadające przez otwarte drzwi sąsiedniej izby wyławiało i mroku czwórkę dzieci leżących rzędem w jednym łóżku. Żadne z nich nie spało. Widać było tylko ich wytrzeszczone oczy, wyzierające spod krawędzi wspólnego koca. Ich rodzice spali w izbie obok. Ellis stał w progu i wyglądał na zewnątrz.

Jane stanęła obok. W blasku księżyca dostrzegła na wzgórzu samotną postać biegnącą w ich kierunku.

– Psy go usłyszały – szepnął Ellis.

– Ale kto to jest? – spytała Jane.

Nagle stanął przy nich ktoś jeszcze. Jane wzdrygnęła się, ale zaraz poznała

Mohammeda. W jego ręku połyskiwało ostrze noża.

Postać zbliżyła się. Jej chód wydał się Jane znajomy. Mohammed chrząknął i opuścił nóż.

– To Ali Ghanim – powiedział.

Rozpoznała charakterystyczny krok Alego, któremu w bieganiu przeszkadzał skrzywiony kręgosłup.

– Ale co on tu robi? – wyszeptała.

Mohammed wyszedł przed chatę i pomachał: Ali dojrzał go, pomachał również i podbiegł do nich. Uścisnęli się z Mohammedem. Jane czekała niecierpliwie, aż Ali złapie oddech.

– Rosjanie są na waszym tropie – wysapał w końcu.

Jane zamarło serce. Myślała już, że ucieczka się udała. Co się mogło stać? Ali dyszał jeszcze ciężko kilka sekund, po czym podjął:

– Masud mnie wysłał, abym was ostrzegł. Dzień po waszym odejściu przeszukali całą Dolinę Pięciu Lwów. Mieli setki helikopterów i tysiące ludzi. Ponieważ was nie znaleźli, rozesłali dzisiaj grupy pościgowe do wszystkich bocznych dolin prowadzących do Nurystanu.

– Co on mówi? – wtrącił się Ellis.

Jane podniosła rękę, by powstrzymać na chwilę Alego i przetłumaczyć jego słowa Ellisowi, który nie mógł nadążyć za szybką i zdyszaną relacją posłańca.

– Skąd wiedzą, że poszliśmy do Nurystanu? – spytał Ellis. – Mogliśmy przecież zdecydować, że ukryjemy się gdziekolwiek w tym przeklętym kraju.

Jane przetłumaczyła to pytanie Alemu. Nie wiedział.

– Czy któraś z grup pościgowych podąża tą doliną? – spytała Alego.

– Tak. Wyprzedziłem ich tuż przed przełęczą Aryu. Mogli dotrzeć do ostatniej wioski jeszcze przed zmrokiem.

– Och, nie – szepnęła zrozpaczona. Przetłumaczyła Ellisowi słowa Alego.

– W jaki sposób są w stanie poruszać się o tyle szybciej od nas? – spytała. Ellis wzruszył ramionami, a ona odpowiedziała sobie sama. – Z pewnością dlatego, że ich marszu nie opóźnia kobieta z dzieckiem. Cholera.

– Jeśli wyruszą z samego rana, dopadną nas jutro – stwierdził Ellis.

– Co robimy?

– Ruszamy natychmiast.

Jane czuła w kościach zmęczenie. Ogarnęło ją bezsensowne oburzenie na Ellisa.

– Nie lepiej gdzieś się ukryć? – spytała z irytacją w głosie.

– Gdzie? – spytał Ellis. – Tędy wiedzie tylko jedna droga. Rosjanie mają dostatecznie dużo ludzi, aby przeszukać wszystkie domy, a nie ma ich wiele. Poza tym mieszkańcy wioski niekoniecznie muszą trzymać naszą stronę. Mogą łatwo zdradzić Rosjanom, gdzie się ukryliśmy. Jedyne wyjście to utrzymywanie stałego dystansu między nami a pościgiem.

Jane spojrzała na zegarek. Była druga. Czuła, że jest gotowa ustąpić.

– Objuczę konia – powiedział Ellis. – Ty nakarm Chantal. – Przeszedł na dari i zwrócił się do Mohammeda: – Zrobisz nam herbaty? I daj Alemu coś do zjedzenia.

Jane weszła z powrotem do chaty, skończyła się ubierać i nakarmiła dziecko. Gdy to robiła, Ellis przyniósł jej słodką zieloną herbatę w kamionkowym kubku. Wypiła ją z przyjemnością.

Karmiąc małą zastanawiała się nad zaangażowaniem Jean-Pierre’a w ten nieustępliwy pościg za nią i Ellisem. Wiedziała, że brał udział w desancie na Bandę, gdyż sama go tam widziała. Podczas przeszukiwania Doliny Pięciu Lwów jego znajomość terenu musiała być nieoceniona. Zdaje sobie pewnie sprawę, że niczym psy w pogoni za szczurami polują na jego żonę i dziecko. Jak może im w tym pomagać? Urażona ambicja i zazdrość musiały sprawić, że jego miłość do niej przerodziła się w nienawiść.

Chantal miała dosyć. Jak to musi być błogo, pomyślała Jane, kiedy nie wie się nic o namiętności, zdradzie i zazdrości, kiedy nie zna się innych odczuć poza ciepłem i zimnem albo głodem lub sytością.

– Ciesz się tym, dopóki możesz, malutka – powiedziała na głos.

W pośpiechu zapięła bluzkę i wciągnęła przez głowę gruby sweter. Przewiesiła sobie przez szyję nosidełko dla Chantal, moszcząc jej wygodne posłanie. Na koniec zarzuciła na ramiona płaszcz i wyszła przed chatę.

Ellis z Mohammedem studiowali mapę przy świetle latarni. Ellis pokazał Jane trasę.

– Pójdziemy z biegiem strumienia Linar aż do miejsca, gdzie wpada do rzeki Nurystan, tam skręcimy znów w góry i podążymy jej brzegiem na północ. Potem wejdziemy w jedną z tych bocznych dolin – Mohammed nie jest w tej chwili pewny w którą – i skierujemy się na przełęcz Kantiwar. Chciałbym jeszcze dzisiaj wydostać się z doliny Nurystan – utrudni to Rosjanom podążanie naszym śladem, bo nie będą wiedzieli, którą z bocznych dolin wybraliśmy.

– Ile do niej jest? – spytała Jane.

– Tylko piętnaście mil, ale to czy będzie łatwo, czy trudno, zależy oczywiście od ukształtowania terenu.

Jane skinęła głową.

– No to ruszajmy – powiedziała. Była z siebie dumna, że powiedziała to bardziej rześko, niż się w rzeczywistości czuła.

Wyruszyli w blasku księżyca. Mohammed narzucił z miejsca szybkie tempo marszu, bezlitośnie biczując kobyłę skórzanym rzemieniem, kiedy ta próbowała się ociągać. Jane bolała trochę głowa i dokuczało przyprawiające o mdłości uczucie pustki w żołądku. Nie była jednak śpiąca, raczej podenerwowana i obolała.

Szlak w nocy wydawał jej się straszny. Jakiś czas posuwali się wśród rzadkiej trawy rosnącej nad rzeką i szło im całkiem łatwo, ale wkrótce ścieżka zaczęła się piąć zakosami pod górę, by wyprostować się znowu setki stóp wyżej i pobiec dalej krawędzią urwiska, gdzie grunt pokryty był śniegiem i Jane nie mogła się opędzić od przerażającej myśli, że może się poślizgnąć i z dzieckiem w ramionach spaść w objęcia śmierci.

Czasami stawali przed wyborem – ścieżka rozwidlała się i jedna odnoga biegła w dół, a druga pod górę. Ponieważ żadne z nich nie wiedziało, w którą z nich skręcić, zdawali się na instynkt Mohammeda. Za pierwszym razem poszli dołem i okazało się, że postąpili słusznie. Szlak poprowadził ich przez małą plażę, gdzie musieli wprawdzie brodzić po kostki w wodzie, ale zaoszczędziło im to nadłożenia drogi. Kiedy jednak przyszło im wybierać po raz drugi i znowu postanowili trzymać się brzegu rzeki, pożałowali. Około mili dalej ścieżka kończyła się na nagiej skalnej ścianie, którą obejść można było tylko wpław. Zniechęceni wrócili po własnych śladach do rozwidlenia i skręcili w ścieżkę pnącą się pod górę. Następnym razem znowu zeszli nad brzeg rzeki. Tym razem ścieżka zaprowadziła ich na występ skalny, biegnący wzdłuż ściany urwiska sto stóp nad rzeką. Kobyła zaczęła się denerwować, prawdopodobnie dlatego, że ścieżka była wąska. Jane również się bała. Światło gwiazd było zbyt słabe, by wyłuskać z mroku płynącą dołem rzekę, przez co wąwóz wydawał się jej bezdenną, ziejącą tuż obok czarną otchłanią. Maggie wciąż przystawała i Mohammed musiał szarpać za wodze, aby zmusić ją do podjęcia marszu.

Kiedy w pewnym momencie ścieżka zakręcała znikając za skarpą urwiska, Maggie spłoszyła się, zaparła i nie chciała przejść za występ. Jane cofnęła się przed kopytami przebierającej tylnymi nogami kobyły. Chantal zaczęła płakać. Albo wyczuła dramatyczny moment, albo też nie mogła zasnąć po karmieniu o drugiej nad ranem. Ellis oddał Chantal Jane i podsunął się do Mohammeda, żeby mu pomóc w szarpaninie z koniem.

Zaofiarował się, że weźmie od niego cugle, ale Mohammed odmówił opryskliwie ich oddania: jemu też udzieliło się zdenerwowanie. Ellis poprzestał na popychaniu zwierzęcia od tyłu i pokrzykiwaniach „Hej, hop, hej hop”. Jane pomyślała właśnie, że to niemal zabawne, kiedy nagle Maggie szarpnęła się gwałtownie w tył. Mohammed puścił cugle i zatoczył się, klacz zaś naparła zadem na Ellisa, przewróciła go i cofała się dalej.

Na szczęście Ellis upadł na lewo, wpadając na skalną ścianę. Kiedy cofający się koń zbliżył się do Jane i zaczął się przepychać obok niej, znajdowała się po niewłaściwej stronie ścieżki, na samej jej krawędzi. Chwyciła się umocowanej do uprzęży torby i przytrzymała jej kurczowo, aby nie dać się zepchnąć kobyle w przepaść.

– Ty głupie bydlę! – wrzasnęła. Chantal ściskana między końskim bokiem a matką również zaczęła krzyczeć. Jane bała się początkowo rozluźnić chwyt i klacz pociągnęła je kawałek do tyłu. Potem Jane ryzykując życiem puściła torbę, a jednocześnie prawą ręką chwyciła za cugle, wymacała oparcie dla stóp, przecisnęła się wzdłuż boku zwierzęcia i znalazła tuż przy jego łbie.

– Stój! – krzyknęła głośno, ciągnąc mocno za uzdę. Ku jej zaskoczeniu Maggie zatrzymała się.

Jane odwróciła się. Ellis i Mohammed podnosili się z ziemi.

– Nic wam nie jest? – spytała po francusku.

– O tyle, o ile – odpowiedział Ellis.

– Zgubiłem latarnię – stwierdził Mohammed.

– Mam nadzieję, że ci pieprzeni Sowieci mają takie same kłopoty – powiedział Ellis po angielsku.

Jane zorientowała się, że nawet nie zauważyli, jak koń o mały włos nie zepchnął jej w przepaść. Postanowiła nic im nie mówić. Oddała uzdę Ellisowi.

– Idźmy dalej – powiedziała. – Później będziemy lizać rany. – Przeszła przed Ellisa.

– Prowadź – zwróciła się do Mohammeda.

Uwolniwszy się od Maggie, Mohammed po kilku minutach poweselał. Jane ogarnęły wątpliwości, czy koń naprawdę jest im potrzebny, ale doszła do wniosku, że jednak tak – mieli zbyt dużo bagażu, by go nieść, a wszystko niezbędne – i tak powinni wziąć więcej żywności.

Przeszli szybko przez cichą, pogrążoną w śnie osadę. Właściwie było to tylko kilka chat nad wodospadem. W jednej z nich ujadał histerycznie pies, aż ktoś go uciszył przekleństwem. I znowu znaleźli się w pustkowiu.

Niebo z czarnego zrobiło się szare. Gwiazdy zaczęły znikać; dniało. Jane zastanawiała się, co robią Rosjanie. Może oficerowie podrywają właśnie na nogi swoich ludzi, budząc ich pokrzykiwaniem i rozdzielając kopniaki tym, którzy zbyt opieszale wyłażą ze śpiworów. Kucharz parzy już może kawę, a oficer dowodzący studiuje mapy. A może wstali wcześnie, jakąś godzinę temu, gdy było jeszcze ciemno, pozbierali się w ciągu paru minut i maszerują teraz gęsiego brzegiem rzeki Linar; może minęli już wioskę Linar; może wybierali same właściwe rozwidlenia i są już tylko milę od nich albo jeszcze bliżej.

Przyśpieszyła kroku.

Półka wiła się wzdłuż urwiska, by w końcu opaść ku brzegowi rzeki. Wokół nie było śladu działalności rolniczej, ale górskie zbocza po obu stronach były gęsto zalesione i kiedy się przejaśniło, Jane rozpoznała w drzewach dęby.

– A może ukryjemy się wśród drzew? – spytała Ellisa wskazując na porośnięte stoki.

– W ostateczności moglibyśmy – odparł. – Ale Rosjanie szybko zorientowaliby się, że się zatrzymaliśmy, bo przecież wypytują po drodze wieśniaków. Gdyby dowiedzieli się od nich, że nie przechodziliśmy, zawróciliby i przystąpili do dokładnego przeczesywania terenu.

Pokiwała z rezygnacją głową. Wciąż szukała pretekstu do zatrzymania się. Jeszcze przed wschodem słońca, po pokonaniu kolejnego zakrętu zatrzymali się jak wryci: ściana wąwozu osunęła się, tarasując całkowicie przejście zwałami ziemi i luźnych skał.

Jane czuła, że za chwilę wybuchnie płaczem. Pokonali ponad dwie mile brzegiem rzeki oraz wąską półką: powrót oznaczał nadłożenie dodatkowych pięciu mil, włączając w to odcinek, na którym tak się spłoszyła Maggie.

Stali tak w trójkę przez chwilę i patrzyli na osuwisko.

– Nie moglibyśmy przeleźć przez to górą? – spytała Jane.

– Koń nie da rady – odpowiedział Ellis.

Była na niego zła, że powiedział to, co i tak wiedziała.

– Jedno z nas mogłoby wrócić z koniem – powiedziała niecierpliwie. – A pozostała dwójka odetchnęłaby trochę, czekając po drugiej stronie, aż koń do nich dołączy.

– Nie sadzę, aby mądrze było się rozdzielać.

– Tylko nie myśl sobie, że będziemy robić wszystko, co tobie wydaje się mądre. – Jane zdenerwował ten ton moja-decyzja-jest-ostateczna w jego głosie. Popatrzył na nią zaskoczony.

– No dobrze. Ale wydaje mi się też, że ta hałda ziemi i kamieni może się osypać, kiedy ktoś zacznie się na nią wspinać. I od razu oznajmiam, że ja nie mam zamiaru tego próbować, bez względu na to, co wy oboje postanowicie.

– Rozumiem z tego, że dyskusja skończona. – Kipiąc ze złości Jane odwróciła się i ruszyła z powrotem, pozostawiając obu mężczyznom decyzję, czy podążą za nią, czy nie. Dlaczego tak jest, zastanawiała się, że zawsze kiedy pojawia się jakiś problem czy to natury psychologicznej, czy technicznej, mężczyźni uderzają w ten przywódczy, wszystkowiedzący ton.

Ellis też nie jest bez wad, uświadomiła sobie. Może nawet przeszedł pranie mózgu; gada wciąż, że jest ekspertem od antyterroryzmu, a pracuje w CIA, która reprezentuje największą chyba bandę terrorystów na świecie. Jest faktem niezaprzeczalnym, że lubi niebezpieczeństwo, przemoc i podstęp. Jeżeli chcesz, żeby mężczyzna liczył się z twoim zdaniem, pomyślała, nie bierz sobie romantycznego supermana.

Назад Дальше