Na Skrzydłach Orłów - Follett Ken 10 стр.


Henry Precht chciał dobrze, jednakże w sprawie Paula i Billa, podobnie jak Lou Goeltz, popełnił błąd w założeniach. W rezultacie najpierw mylnie ocenił problem, a następnie przyjął obronną postawę wobec EDS. Precht postąpił tak, jak gdyby dochodzenie, w którym Paul i Bill mieli odgrywać role świadków, było legalnym dochodzeniem w sprawie oskarżenia o przekupstwo, a nie bezczelnym aktem szantażu. Goeltz, wychodząc z tego samego założenia postanowił współpracować z generałem Biglari. Precht natomiast popełnił ten sam błąd: sprawy

Paula i Billa nie potraktowano jako bezprawnego porwania obu Amerykanów. Przekupny czy nie, Abolfath Mahvi nie zarobił na kontrakcie EDS z ministerstwem ani grosza. Co więcej, EDS na początku miała poważne kłopoty, ponieważ odmówiła wręczenia Mahviemu łapówki.

Przebieg wydarzeń był następujący: Mahvi pomógł EDS uzyskać pierwszy niewielki kontrakt w Iranie – opracowanie systemu kontroli dokumentów dla marynarki irańskiej. EDS obiecała Mahviemu jedną trzecią zysków, ponieważ dowiedziała się, że zgodnie z prawem musi mieć miejscowego wspólnika. Kiedy dwa lata później zakończono prace, EDS uczciwie wypłaciła Mahviemu czterysta tysięcy dolarów.

Ale kiedy prowadzono negocjacje dotyczące kontraktu z ministerstwem, Mahvi był na czarnej liście. Niemniej jednak przed podpisaniem umowy Mahvi, gdy już na czarnej liście nie figurował – zażądał, żeby kontrakt oddano spółce akcyjnej należącej do niego i EDS.

EDS odmówiła. Wprawdzie Mahvi zarobił przy kontrakcie z marynarką irańską, ale w sprawie umowy z ministerstwem nie kiwnął nawet palcem.

Mahvi twierdził, że to jego nazwisko przetarło drogi EDS w dwudziestu czterech urzędach państwowych, które musiały wyrazić zgodę na podpisanie umowy z ministerstwem. Ponadto oświadczył, że pomógł EDS uzyskać ulgi podatkowe przewidziane w kontrakcie. Utrzymywał, że EDS otrzymała te korzystne warunki tylko dlatego, że Mahvi spędzał czas z ministrem finansów w Monte Carlo.

EDS nie prosiła go o pomoc i nie uwierzyła w jego zapewnienia. Poza tym Perotowi nie podobała się taka „pomoc”, jakiej udzielają w Monte Carlo.

Irański adwokat EDS złożył skargę do premiera i Mahvi został skarcony za domaganie się łapówek. Miał jednak tak wielkie wpływy, że minister zdrowia odmówił podpisania kontraktu, dopóki EDS nie dogada się z Mahvim.

EDS odbyła z Mahvim serię burzliwych rozmów. W dalszym ciągu kategorycznie odmawiała dzielenia się z nim zyskiem. Wreszcie osiągnięto porozumienie, pozwalające zachować twarz: spółka akcyjna działająca jako podwykonawca EDS zatrudni wszystkich irańskich pracowników EDS. W rzeczywistości owa spółka akcyjna nie zarobiła żadnych pieniędzy, ale to wyszło na jaw później. Na razie Mahvi zgodził się na kompromis i podpisano kontrakt z ministerstwem.

Tak więc EDS nie wręczała łapówek i rząd irański o tym wiedział; ale nie wiedzieli Henry Precht i Lou Goeltz. W konsekwencji, obaj mieli niewłaściwy stosunek do Paula i Billa. Obaj poświęcili tej sprawie sporo czasu, ale nie nadawali jej pierwszorzędnego znaczenia. Kiedy wojowniczy prawnik EDS, Tom Luce, potraktował ich jak głupców i niedołęgów, oburzyli się i oświadczyli, że nic nie zrobią, jeśli Tom nie przestanie się ich czepiać.

Precht w Waszyngtonie i Goeltz w Teheranie byli najważniejszymi osobami zajmującymi się tą sprawą. Żaden z nich nie był głupcem. Żaden nie był też niedołęgą. Ale obaj popełnili błędy, obaj nabrali uprzedzeń do EDS i w tych pierwszych, decydujących dniach żaden z nich nie potrafił pomóc Paulowi i Billowi.

ROZDZIAŁ TRZECI

Strażnik otworzył drzwi celi, rozejrzał się i skinął na Paula i Billa. Nadzieje Billa odżyły. Teraz ich wypuszczą.

Wstali i poszli ze strażnikiem na górę. Dobrze było znowu zobaczyć światło dnia. Wyszli na zewnątrz i przeszli przez podwórze do małego, parterowego budyneczku przy bramie. Świeże powietrze pachniało niebiańsko.

To była koszmarna noc. Bill leżał na cienkim materacu i drzemał niespokojnie, budząc się za najlżejszym poruszeniem któregoś ze współwięźniów i rozglądając się lękliwie w mdłym świetle jedynej żarówki. Wiedział, że nadszedł ranek, tylko dzięki wejściu strażnika, niosącego szklanki z herbatą i kromki razowego chleba na śniadanie. Bill nie czuł głodu. Odmówił różaniec.

Teraz pomyślał, że jego modlitwy zostały wysłuchane.

W parterowym budynku mieścił się pokój odwiedzin, umeblowany prostymi stołami i krzesłami. Czekało tam dwóch ludzi. Bill rozpoznał jednego z nich: był to Ali Jordan, Irańczyk, który pracował z Lou Goeltzem w ambasadzie. Jordan uścisnął im dłonie i przedstawił swego towarzysza, Boba Sorensona.

– Przynieśliśmy wam trochę rzeczy – powiedział Jordan. – Maszynkę do golenia na baterie… Będziecie musieli używać jej na spółkę i trochę ubrań.

Bill spojrzał na Paula. Paul wpatrywał się w dwóch przedstawicieli ambasady z taką miną, jakby zaraz miał wybuchnąć.

– Nie zamierzacie nas stąd zabrać? – spytał.

– Obawiam się, że nie możemy.

– Przecież to wy nas tu wpakowaliście, do cholery! Bill powoli usiadł, zbyt przygnębiony, żeby się złościć.

– Bardzo nam przykro, że tak się stało – powiedział Jordan. – Dla nas było to kompletne zaskoczenie. Powiedziano nam, że Dadgar jest do was przychylnie usposobiony… Ambasada przygotowuje bardzo poważny protest.

– Ale co zrobiliście, żeby nas stąd wyciągnąć?

– Musicie działać zgodnie z prawem miejscowym. Wasi adwokaci…

– Jezu Chryste! – jęknął Paul z niesmakiem.

– Poprosiliśmy ich, żeby przenieśli was do lepszych części więzienia – oznajmił Jordan.

– Serdeczne dzięki. Sorenson zabrał głos:

– Ehm, czy potrzebujecie jeszcze czegoś?

– Niczego nie potrzebuję – odparł Paul. – Nie zamierzam tu długo zostać.

– Chciałbym dostać krople do oczu – wtrącił Bill.

– Dopilnuję tego – obiecał Sorenson.

– To chyba na razie wszystko – powiedział Jordan. Spojrzał na strażnika. Bill wstał.

Jordan powiedział do strażnika coś w farsi, strażnik gestem nakazał Billowi i Paulowi wyjść.

Znowu szli przez podwórze. „Jordan i Sorenson są drugorzędnymi pracownikami ambasady – rozmyślał Bill. – Dlaczego Goeltz nie przyszedł? Wyglądało to tak, jakby ambasada uważała, że EDS powinna sama się troszczyć o swoich pracowników. Wysyłając Jordana i Sorensona ambasada dawała do zrozumienia Irańczykom, że interesuje się sprawą, a jednocześnie zawiadamiała Paula i Billa, że raczej nie powinni liczyć na pomoc rządu USA. Ambasada wolałaby o nas zapomnieć” – pomyślał Bill ze złością.

W głównym budynku strażnik otworzył drzwi, których dotąd nie przekraczali. Drzwi prowadziły z poczekalni na korytarz. Po prawej były trzy biura, po lewej okna wychodzące na podwórze. Doszli do następnych drzwi, wykonanych z grubej blachy. Strażnik otworzył je kluczem i wprowadził ich do środka.

Pierwszą rzeczą, którą zobaczył Bill, był telewizor.

Kiedy się rozejrzał, poczuł się trochę lepiej. Ta część więzienia była bardziej cywilizowana od podziemi, stosunkowo czysta i jasna, z szarymi ścianami i szarym chodnikiem. Drzwi cel stały otworem, toteż więźniowie mogli swobodnie spacerować po korytarzu. Przez okna wpadało dzienne światło.

Szli dalej przez główny hall. Po prawej mieli dwie cele, a po lewej pomieszczenie wyglądające na łazienkę. Bill nie mógł się już doczekać kąpieli po spędzonej w podziemiu nocy. Zerkając przez ostatnie drzwi po prawej strome, zobaczył półki pełne książek. Potem strażnik skręcił w lewo i poprowadził ich długim, wąskim korytarzem do ostatniej celi.

Tam zobaczyli znajomego.

Był to Reza Neghabat, minister zarządzający Organizacją Ubezpieczeń Społecznych w Ministerstwie Zdrowia. Paul i BUL znali go dobrze i współpracowali z nim, zanim został aresztowany we wrześniu tego roku. Z zapałem uścisnęli mu dłoń. Bill doznał ulgi na widok znajomej twarzy. Wreszcie ktoś mówiący po angielsku.

Neghabat był zdumiony.

– Dlaczego jesteście tutaj? Paul wzruszył ramionami.

– Właśnie miałem nadzieję, że pan nam to wyjaśni.

– Ale o co jesteście oskarżeni?

– O nic – odparł Paul. – Wczoraj przesłuchiwał nas pan Dadgar, urzędnik, który prowadzi śledztwo pańskiego byłego ministra, doktora Sheika. Aresztował nas. Bez zarzutów, bez oskarżenia. Podobno mamy być koronnymi świadkami.

Bill rozejrzał się dookoła. Po obu stronach celi stały dwie potrójne prycze i takie same dwie przy oknie. Razem osiemnaście posłań, podobnie jak w podziemiach: cienkie piankowe materace i szare wełniane koce. Dolną pryczę zastępował rozłożony na podłodze materac. Jednakże tutaj kilku więźniów miało również prześcieradła. Okno, umieszczone na wprost drzwi, wychodziło na podwórze. Bill widział trawę, drzewa i kwiaty, a także zaparkowane samochody, należące przypuszczalnie do strażników. Widział również niski budynek, gdzie przed chwilą rozmawiali z Jordanem i Sorensonem.

Neghabat przedstawił Paula i Billa współlokatorom z celi. W porównaniu z więźniami na dole wydawali się pełni życzliwości i całkiem niegroźni. Kilka prycz było wolnych – cela nie była tak zatłoczona, jak poprzednia – więc Paul i Bill wybrali sobie łóżka na obu stronach drzwi. Bill miał pryczę środkową, ale Paul znowu musiał spać na podłodze.

Neghabat pokazał im też sąsiednie pomieszczenia. Obok ich celi mieściła się kuchnia wyposażona w stoły i krzesła, gdzie więźniowie mogli parzyć kawę i herbatę albo po prostu spędzić czas na pogawędce. Pokój ten, nie wiadomo dlaczego, nazywano Chattanooga. Dalej, na samym końcu korytarza, znajdowały się zaryglowane drzwi. Była to kantyna – jak wyjaśnił Neghabat – czasami można było w niej kupić mydło, ręczniki i papierosy.

Wracając długim korytarzem minęli swoją celę – numer 5 – oraz dwie inne, zanim dotarli do hallu. Pokój, do którego Bill wcześniej zajrzał, stanowił połączenie biblioteki i pomieszczenia dla strażników, z książkami nie tylko w języku farsi, ale także po angielsku. Dalej były dwie następne cele. Naprzeciwko znajdowały się łazienka z prysznicami, umywalkami i toalety. Toalety były w stylu perskim – pusta kabina z dziurą pośrodku. Bill musiał pożegnać się z marzeniami o prysznicu: jak zwykle, brakowało ciepłej wody.

Za stalowymi drzwiami – jak oznajmił Neghabat – znajdował się niewielki gabinet używany przez dochodzącego lekarza i dentystę. Biblioteka była przez cały czas otwarta i co wieczór włączano telewizor, programy nadawano oczywiście w języku farsi. Dwa razy w tygodniu więźniów z tego oddziału wypuszczano na podwórze, gdzie przez pół godziny spacerowali w kółko. Golenie było obowiązkowe. Strażnicy pozwalali zapuszczać wąsy, ale nie brody.

Po drodze spotkali jeszcze dwóch znajomych. Jednym z nich był dr Towliati, konsultant techniczny ministerstwa, o którego wypytywał Dadgar. Drugim zaś był Hussein Pasha, zajmujący się finansami w kierowanej przez Neghabata Organizacji Ubezpieczeń Społecznych.

Paul i Bill ogolili się elektryczną maszynką przyniesioną przez Jordana i Sorensona. Potem nadeszło południe i pora obiadowa. W ścianie korytarza znajdowała się zasłonięta kotarą nisza. Stamtąd więźniowie wyjęli matę z linoleum, którą rozłożyli na podłodze, oraz trochę tandetnych naczyń. Posiłek składał się z gotowanego ryżu z odrobiną jagnięcia, chleba, jogurtu oraz herbaty lub Pepsi – Coli. Jedli, siedząc na podłodze z podwiniętymi nogami. Dla Paula i Billa, dwóch smakoszy, był to bardzo nędzny obiad. Jednakże Bill stwierdził, że odzyskał apetyt, może dzięki temu, że było tu dość czysto.

Po obiedzie mieli następnych gości: adwokatów irańskich. Prawnicy nie wiedzieli, dlaczego Paul i Bill zostali aresztowani, nie wiedzieli, co będzie dalej, nie wiedzieli też, w czym mogą pomóc. Była to bezsensowna, przygnębiająca rozmowa. Paul i Bill nie ufali im za grosz, ponieważ ci sami adwokaci zapewniali Lloyda Briggsa, że kaucja nie przekroczy dwudziestu tysięcy dolarów. Rozmowa nie wniosła nic nowego ani nie dodała im otuchy.

Paul i Bill spędzili resztę popołudnia w pokoju zwanym Chattanooga na pogawędce z Neghabatem, Towliatim i Pashą. Paul szczegółowo zrelacjonował swoją rozmowę z Dadgarem. Każdy z Irańczyków koniecznie chciał wiedzieć, czy podczas przesłuchania wymieniono jego nazwisko. Paul poinformował doktora Towliati, że jego nazwisko padło w związku z podejrzeniem o sprzeczność interesów. Towliati oznajmił, że Dadgar przesłuchiwał go dokładnie tak samo przed aresztowaniem. Paul przypomniał sobie także, że Dadgar pytał go o wykaz, który sporządził Pasha. Była to zwykła formalność wymagana dla celów statystycznych i nikt nie rozumiał, co w tym nadzwyczajnego.

Neghabat miał własną teorię na temat przyczyny aresztowania ich wszystkich:

– Szach zrobił z nas kozłów ofiarnych, żeby pokazać narodowi, że rozprawił się z korupcją. Ale wybrał resort, w którym korupcji nie było. U nas nie ma się czego przyczepić, tylko że jeśli teraz nas wypuści, straci twarz. Gdyby zamiast tego przyjrzał się dokładnie gospodarce budowlanej, znalazłby, czego chciał: niewiarygodną korupcję…

To wszystko było bardzo mętne. Neghabat po prostu szukał racjonalnego wytłumaczenia. Natomiast Paul i Bill chcieli wiedzieć dokładnie, kto zarządził czystkę, dlaczego wybrano Ministerstwo Zdrowia, o c o ich podejrzewano i k i m byli informatorzy, którzy donieśli na osoby przebywające obecnie w więzieniu. Neghabat nie wykręcał się od odpowiedzi – on po prostu tego nie wiedział. Jego mętny sposób mówienia był typowo perski: zapytajcie Irańczyka, co jadł na śniadanie, a zacznie wam wyjaśniać swoją filozofię życiową.

O szóstej wrócili do celi na kolację. Była obrzydliwa – wymieszane resztki z obiadu ugniecione na papkę, chleb i herbata.

Potem oglądali telewizję. Neghabat tłumaczył wiadomości. Szach zaproponował przywódcy opozycji, Shahpour Bakhtiarowi, utworzenie rządu cywilnego w miejsce generałów, którzy rządzili Iranem od listopada. Neghabat wyjaśnił, że Shahpour jest naczelnikiem plemienia Bakhtiarów i nigdy nie chciał mieć nic wspólnego z reżimem szacha. W każdym razie tylko od ajatollaha Chomeiniego zależało, czy rząd Bakhtiara położy kres zamieszkom.

Szach zaprzeczył również pogłoskom, jakoby zamierzał wyjechać z kraju. Zdaniem Billa, całkiem nieźle to brzmiało. Jeśli Bakhtiar zostanie premierem, szach wprawdzie utrzyma się przy władzy, ale przynajmniej rebelianci będą wreszcie mieli udział w rządzeniu własnym krajem.

O dziesiątej wyłączono telewizor i więźniowie powrócili do cel. Współlokatorzy Paula i Billa zawiesili na pryczach ręczniki i rozmaite szmaty, zasłaniając się przed światłem. Tutaj, tak samo jak na dole, paliło się ono przez całą noc. Neghabat doradził Paulowi i Billowi, aby poprosili odwiedzających o przyniesienie ręczników i prześcieradeł.

Bill owinął się cienkim wełnianym kocem, ułożył na pryczy i usiłował zasnąć.

„Widocznie posiedzimy tu przez jakiś czas – pomyślał z rezygnacją. – Musimy sobie jakoś radzić. Nasz los spoczywa w rękach innych ludzi”.

* * *

Ich los spoczywał w rękach Rossa Perota, którego nadzieje rozwiały się doszczętnie w ciągu następnych dwóch dni.

Początkowo nadchodziły dobre wiadomości. Kissinger zadzwonił w piątek, 29 grudnia, żeby powiedzieć, że Ardeshir Zahedi dopilnuje zwolnienia Paula i Billa. Najpierw jednak urzędnicy ambasady muszą odbyć dwa spotkania: jedno z ludźmi z Ministerstwa Sprawiedliwości, drugie z przedstawicielami dworu szacha. Spotkania te miał zorganizować osobiście zastępca ambasadora w Teheranie, poseł Charles Naas.

W Waszyngtonie Henry Precht z Departamentu Stanu również rozmawiał z Zahedim. Szwagier Emily Gaylord, Tim Reardon, spotkał się z senatorem Kennedym. Admirał Moorer wykorzystał swoje znajomości w irańskim rządzie wojskowym. Jedynym niewypałem okazał się Richard Helms, były ambasador USA w Teheranie: przyznał otwarcie, że jego dawni przyjaciele nie mają już żadnych wpływów.

Назад Дальше