Na Skrzydłach Orłów - Follett Ken 22 стр.


Czekając, aż zostaną wpuszczeni, przypomniał sobie wszystkie punkty, na które Simons kazał mu zwrócić szczególną uwagę – zabezpieczenie, liczbę strażników, uzbrojenie, rozplanowanie terenu, osłony, wysokie punkty… Lista była długa, a Simons potrafił sprawić, że człowiek starał się zapomnieć każdy szczegół jego instruktażu.

W bramie otworzyło się okienko. Majid powiedział coś w farsi. Brama otworzyła się i wszyscy trzej weszli do środka.

Bezpośrednio przed sobą, Coburn zobaczył podwórko z trawiastym klombem pośrodku kolistego podjazdu i zaparkowane dalej samochody. Za nimi stał czteropiętrowy gmach. Po lewej stronie znajdował się parterowy budynek, który widział z ulicy – ten z drutem kolczastym na dachu. Z prawej strony były następne stalowe drzwi.

Coburn miał na sobie długi, rozszerzający się ku dołowi płaszcz – Taylor nazywał go płaszczem „Maskotki Michelina” – można było bez trudu ukryć pod nim strzelbę, ale strażnicy przy bramie nie zrewidowali go. „Mógłbym mieć przy sobie osiem sztuk broni”, pomyślał. To dodawało otuchy – straż przy bramie była niedbała.

Zauważył też, że strażnik uzbrojony jest w niewielki pistolet.

Wszyscy trzej zostali zaprowadzeni do niskiego budynku po lewej stronie.

W rozmównicy był zarządzający więzieniem pułkownik wraz z drugim Irańczykiem. Gallagher ostrzegł Coburna, że ów drugi mężczyzna zawsze jest obecny w czasie odwiedzin i doskonale mówi po angielsku. Najprawdopodobniej jego zadaniem było przysłuchiwanie się rozmowom. Coburn powiedział Majidowi, że nie chce być podsłuchiwany w czasie rozmowy z Paulem, i Majid zgodził się odwrócić uwagę drugiego Irańczyka.

Coburn został przedstawiony pułkownikowi, ten zaś łamaną angielszczyzną oznajmił, że przykro mu z powodu Paula i Billa i ma nadzieję, iż wkrótce zostaną zwolnieni. Sprawiał wrażenie, że mówi szczerze. Coburn zauważył, że ani pułkownik, ani jego podsłuchujący towarzysz nie są uzbrojeni.

Drzwi otworzyły się i weszli Paul oraz Bill.

Obaj gapili się na Coburna. Byli zaskoczeni. Żadnego z nich nie uprzedzono, że Jay jest w mieście, a jego broda była dla nich dodatkowym wstrząsem.

– Co tu robisz, do cholery?! – zapytał Bill, uśmiechając się szeroko. Coburn uściskał ich serdecznie.

– Chłopie, nie mogę uwierzyć, że cię widzę – rzekł Paul.

– A co tam u mojej żony? – spytał Bill.

– Emily ma się świetnie, Ruthie także – odparł Coburn.

Majid zaczął mówić coś głośno do pułkownika i jego towarzysza.

Można się było domyślić po jego żywej gestykulacji, że opowiada im jakąś skomplikowaną historię. Rich Gallagher zaczął rozmawiać z Billem, a Coburn usiadł obok Paula.

Simons polecił Coburnowi wypytać Paula o rozkład zajęć w więzieniu i poinformować go o planie uwolnienia. Wybrali Paula, a nie Billa, ponieważ według Coburna, to Paul był w tej dwójce przywódcą.

– Jeżeli jeszcze się nie domyśliłeś – zaczął Coburn – to chcę ci powiedzieć, że mamy zamiar was wyciągnąć stąd. Choćby siłą, jeśli zajdzie potrzeba.

– Domyśliłem się – przytaknął Paul. – Ale nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.

– Dlaczego?

– Mogą być ofiary.

– Słuchaj. Ross zaangażował do tej operacji najlepszych ludzi na świecie.

Mamy wolną rękę…

– Nie jestem pewien, czy tego chcę.

– Nie będziemy pytać cię o pozwolenie, Paul. Paul uśmiechnął się.

– W porządku.

– A teraz potrzebuję nieco informacji. Gdzie spacerujecie?

– Tutaj, na podwórku.

– Kiedy?

– W czwartki.

Dziś był poniedziałek, Następny spacer odbędzie się więc 18 stycznia.

– Jak długo trwa ten spacer?

– Około godziny.

– O której?

– Różnie.

– Cholera! – Coburn próbował zachowywać się swobodnie, unikać podejrzanego ściszania głosu, czy zerkania przez ramię, aby zobaczyć, czy ktoś nie słucha. Miało to przecież wyglądać jak zwykła, towarzyska wizyta.

– Ilu strażników jest w więzieniu?

– Około dwudziestu. Wszyscy umundurowani, część uzbrojona w broń krótką.

– Nie mają karabinów?

– Cóż… żaden ze strażników nie ma karabinu, ale… Słuchaj, nasza cela jest akurat po drugiej stronie podwórka i ma okno. Widziałem, że rankiem zbiera się tam grupa około dwudziestu innych strażników, coś w rodzaju gwardii. Mają karabiny i noszą takie błyszczące hełmy. Najpierw mają apel, a potem nie widać ich przez resztę dnia… Nie wiem, co robią.

– Spróbuj się dowiedzieć.

– Spróbuję.

– Gdzie jest twoja cela?

– Kiedy stąd wyjdziesz, zobaczysz, że jej okno jest mniej więcej naprzeciwko. Gdyby liczyć od prawego kąta podwórza do lewego, będzie to trzecie okno. Ale wówczas gdy przychodzą odwiedzający, zamykają nam okiennice. Mówią, że nie powinniśmy oglądać przychodzących kobiet.

Coburn skinął głową, starając się to wszystko zapamiętać.

– Musicie zrobić dwie rzeczy – powiedział. – Po pierwsze: zbadać więzienie i wykonać możliwie dokładne pomiary. Przyjdę tutaj znowu i zabiorę je od ciebie, na ich podstawie będziemy mogli sporządzić plan. Po drugie: dbajcie o kondycję, ćwiczcie codziennie. Musicie być sprawni.

– OK.

– A teraz podaj mi rozkład dnia.

– Budzą nas o szóstej rano… – zaczął Paul.

Coburn natężył uwagę, wiedząc, że będzie musiał powtórzyć to wszystko Simonsowi. Mimo to w głębi duszy męczyła go myśl: „Skoro nie wiemy, o której mają spacer, to skąd u diabła będziemy wiedzieć, kiedy przeskoczyć przez mur?”

* * *

– Jest rozwiązanie. Odwiedziny – to właściwy moment – oznajmił Simons.

– Jak to – spytał Coburn.

– Jest to tak naprawdę jedyna sytuacja, kiedy możemy mieć pewność, że obaj znajdą się poza pawilonem więziennym i w ściśle określonym momencie można będzie ich przechwycić.

Coburn przytaknął. Siedzieli w trójkę w salonie domu Keane’a Taylora. Był to duży pokój zasłany perskim dywanem. Siedzieli na krzesłach blisko siebie, wokół stolika do kawy. Obok krzesła Simonsa rósł na dywanie mały pagórek popiołu z cygar. Taylor wścieknie się.

Coburn czuł się wykończony. Przesłuchanie, jakie urządził mu Simons – było o wiele bardziej męczące, niż się spodziewał. Kiedy był już pewien, że powiedział wszystko, Simons wymyślał następne pytania. Kiedy coś niezbyt dokładnie zapamiętał, Simons zmuszał go, aby sobie przypomniał. Zadając odpowiednie pytania wydusił z niego także informacje, których nawet świadomie nie zarejestrował.

– Scenariusz z furgonetką i drabiną odpada – stwierdził Simons. – Słabym punktem więzienia jest teraz kiepska dyscyplina strażników. Możemy przemycić tam dwóch ludzi jako odwiedzających ze strzelbami albo pistoletami schowanymi pod płaszczami. Załóżmy, że Paul i Bill wyjdą do rozmównicy, nasi dwaj ludzie po cichu obezwładnią pułkownika i jego podsłuchującego kompana, po cichu i bez trudu. Gdyby jednak podniósł alarm…

– Co wtedy?

– Wtedy powstaje problem. Czterej ludzie będą musieli wyjść z budynku, przekroczyć podwórko, dotrzeć do bramy, otworzyć ją albo przeskoczyć, wyjść na ulicę i wsiąść do samochodu…

– To jest możliwe – wtrącił Coburn. – Przy bramie jest tylko jeden strażnik.

– Niepokoi mnie jednak kilka rzeczy – stwierdził Simons. – Po pierwsze: okna w wysokim budynku wychodzą na podwórko. Kiedy nasi ludzie będą na podwórzu, każdy kto spojrzy przez okno, zobaczy ich. Po drugie: gwardziści w połyskujących hełmach i z karabinami. Cokolwiek się zdarzy, nasi ludzie będą musieli zwolnić przy bramie. I jeżeli chociaż jeden gwardzista z karabinem ich zobaczy, będzie walił, jak na strzelnicy.

– Nie wiemy, czy gwardziści są w wysokim budynku.

– Nie wiemy, czy ich tam nie ma.

– To chyba niewielkie ryzyko…

– Nie będziemy podejmować żadnego niepotrzebnego ryzyka. Po trzecie: poruszanie się w tym przeklętym mieście jest zupełnie do kitu. Nie możemy liczy na to, że po prostu wskoczymy do samochodu i odjedziemy. Możemy nadziać się na demonstrantów i o pięćdziesiąt jardów dalej. Nie. To wszystko musi się odbyć spokojnie. Musimy mieć czas. Jaki jest ten pułkownik więzienia?

– Niby sprawia wrażenie nastawionego przyjaźnie – odrzekł Coburn. – Wygląda na to, że szczerze współczuje Paulowi i Billowi.

– Zastanawiam się, czy nie moglibyśmy go wykorzystać. Czy coś o nim wiadomo?

– Nie.

– No to się dowiedz.

– Zlecę do Majidowi.

– Ten pułkownik mógłby załatwić, żeby w, pobliżu rozmównicy nie było strażników. Możemy stworzyć mu alibi wiążąc go, możemy go nawet ogłuszyć… Jeżeli da się go przekupić, tym lepiej.

– Natychmiast się tym zajmę – oznajmił Coburn.

* * *

13 stycznia Ross Perot wystartował z Ammanu w Jordanii odrzutowcem „Lear”, linii „Arab Wings”, czarterowej filii Royal Jordanian Airlines. Samolot leciał do Teheranu. W bagażniku znajdował się druciany pojemnik, zawierający pół tuzina profesjonalnych taśm wideo, takich jakich używają operatorzy telewizyjni. Był to podstęp. Perot wiózł je dla uprawdopodobnienia swojej historyjki o powodach podróży.

Kiedy mały odrzutowiec leciał na wschód, jego brytyjski pilot wskazał miejsce, w którym łączy się Tygrys i Eufrat. Parę minut później okazało się, że system hydrauliczny samolotu wysiadł i muszą zawrócić.

Taka to była podróż.

W Londynie spotkał się z prawnikiem Johnem Howellem i kierownikiem z EDS, Bobem Youngiem. Obaj od wielu dni próbowali dostać się na samolot do Teheranu. W pewnym momencie Young ustalił, że „Arab Wings” lata na tej trasie i cała trójka wyruszyła do Ammanu. Przylot do Ammanu w środku nocy był doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju. Perot odniósł wrażenie, że wszystkie oprychy z całej Jordanii nocują właśnie na lotnisku. Zdobyli taksówkę, która zawiozła ich do hotelu, gdzie okazało się, że w pokoju Johna Howella nie ma łazienki, a kibel jest bezpośrednio pod łóżkiem. W pokoju Perota ubikacja i łazienka były położone tak blisko siebie, że gdy siedział na sedesie, musiał trzymać nogi w wannie. I tak dalej…

Bob Young wymyślił historyjkę z taśmami. „Arab Wings” regularnie przewoził taśmy z – i do Teheranu dla sieci telewizyjnej NBC. Czasami taśmy przewoził pracownik NBC, innym zaś razem zabierał je pilot. Dzisiaj, choć NBC wcale o tym nie wiedziało, rolę kuriera spełniał Perot. Ubrany był w sportową kurtkę, na głowie miał czapkę w szkocką kratę, był bez krawata. Każdy, kto chciałby wyśledzić Perota, nawet nie spojrzałby w stronę zwykłego posłańca NBC z jego zwyczajnym, drucianym pojemnikiem.

„Arab Wings” wyraził zgodę na ten podstęp. Potwierdził także, że mogą zabrać Perota z Teheranu regularnym rejsem dla NBC.

Po przylocie do Ammanu, Perot, Howell i Young oraz pilot wsiedli do drugiego samolotu i ponownie wystartowali. Gdy nabierali wysokości nad pustynią, Perot zastanawiał się, czy już całkiem oszalał, czy też jest najzdrowszym na umyśle człowiekiem na świecie.

Było wiele niezwykle ważnych powodów, dla których nie powinien był lecieć do Teheranu. Przede wszystkim tłuszcza może uznać go za najjaskrawszy symbol ciemiężącego ich amerykańskiego kapitalizmu i po prostu zlinczować. Niewykluczone było, że Dadgar dowie się, iż Perot jest w mieście, i spróbuje właśnie go aresztować. Ross nie bardzo rozumiał motywy, które skłoniły Dadgara do zamknięcia Paula i Billa w więzieniu, ale realizacja jego tajemniczych planów byłaby niewątpliwie ułatwiona, gdyby miał Perota za kratkami. Jeżeli Dadgarowi chodziło właśnie o pieniądze, mógłby wyznaczyć kaucję w wysokości stu milionów dolarów i być pewnym, że je dostanie.

Ale pertraktacje w sprawie uwolnienia Paula i Billa utknęły w martwym punkcie. Perot chciał dostać się do Teheranu, żeby podjąć ostatnią próbę rozwiązania prawnego, zanim Simons wraz z grupą zaryzykuje życie w ataku na więzienie.

Zdarzały się takie sytuacje w interesach, kiedy EDS było skłonne uznać porażkę. Ostatecznie jednak wszystko zawsze kończyło się zwycięstwem, Sam Perot bowiem uparcie nalegał, aby zrobić jeszcze jeden krok. Na tym właśnie polegało bycie szefem.

Właśnie w taki sposób tłumaczył sobie to wszystko. Była to święta prawda, istniał jednak jeszcze jeden powód tej podróży. Po prostu nie mógł siedzieć wygodnie i bezpiecznie w Dallas, podczas gdy inni na jego polecenie ryzykowali życie.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby został aresztowany w Iranie, jego koledzy i jego firma znaleźliby się w o wiele gorszej sytuacji, niż obecnie. Zastanawiał się też czy powinien być ostrożny i pozostać, czy też iść za głosem sumienia i pojechać? Był to dylemat moralny. Rozmawiał na ten temat ze swoją matką.

Wiedziała, że umiera. I wiedziała również, że nawet jeżeli Perot zdoła po kilku dniach powrócić cały i zdrowy, może już jej nie zastać wśród żywych. Rak gwałtownie wyniszczał organizm matki, ale nikt nie miał najmniejszego wpływu na jej umysł. Pojmowała dobro i zło równie precyzyjnie jak zawsze.

– Nie masz wyboru, Ross – powiedziała. – To twoi ludzie. Wysłałeś ich tam. Nie uczynili nic złego. Nasz rząd im nie pomoże. Jesteś za nich odpowiedzialny. To ty musisz ich stamtąd wyciągnąć. Musisz lecieć.

Znalazł się więc tutaj, przekonany, że postępuje najwłaściwiej, jeżeli nawet nie najmądrzej.

„Lear” pozostawił za sobą pustynię i nabierał wysokości nad górami zachodniego Iranu. W przeciwieństwie do Simonsa, Coburna i Poche’a, Perot nie zetknął się z fizycznym niebezpieczeństwem. Był zbyt młody, by wziąć udział w drugiej wojnie światowej i za stary do Wietnamu, wojna koreańska zaś skończyła się, kiedy chorąży Perot podążał na nią na pokładzie niszczyciela USS „Sigourney”. Strzelano do niego tylko raz, w czasie kampanii na rzecz jeńców wojennych, kiedy lądował w laotańskiej dżungli starym DC – 3. Słyszał świst, ale dopiero po wylądowaniu zorientował się, że samolot został trafiony. Jego najbardziej przerażającym przeżyciem, od czasów spotkań ze złodziejem na gazeciarskich trasach w Texarkanie, był moment, kiedy w innym samolocie nad Laosem wyleciały drzwi tuż koło jego fotela. Spał i kiedy się obudził, przez parę sekund poszukiwał lampki, zanim nie uświadomił sobie, że wychyla się z samolotu. Na szczęście, był przypięty pasem.

Dzisiaj nie siedział koło drzwi.

Wyjrzał przez okno i w przypominającej czarę dolinie między górami zobaczył Teheran: bezładną zabudowę koloru błota ze sterczącymi z niej białymi wieżowcami. Samolot zaczął tracić wysokość.

„Dobra – pomyślał – lądujemy. Najwyższa pora, Perot, żebyś ruszył głową i zaczął wytężać umysł”.

W chwili, gdy samolot lądował, poczuł się spięty, podekscytowany, uważny, jego organizm na zwiększonych obrotach produkował adrenalinę.

Samolot kołował na miejsce zatrzymania. Kilku żołnierzy z pistoletami maszynowymi przerzuconymi przez ramię leniwie wlekło się przez pas startowy.

Perot wysiadł. Pilot otworzył luk bagażowy i podał mu druciany pojemnik z taśmami.

Perot i pilot ruszyli przez pas startowy. Howell i Young poszli za nimi z walizkami w rękach.

Perot błogosławił swój niepozorny wygląd. Pomyślał o swoim norweskim przyjacielu, jasnowłosym, wysokim adonisie, który narzekał, że wygląda zbyt imponująco. „Jesteś szczęściarzem, Ross – mówił – Kiedy wchodzisz do pokoju, nikt cię nie zauważa. A kiedy ludzie widzą mnie, spodziewają się zbyt wiele i nie mogę sprostać ich oczekiwaniom”. Na pewno nikt by go nie wziął za posłańca.

Ale Perot ze swoją przeciętną twarzą, mizernym wzrostem i ubraniami z domu towarowego był w tej roli przekonywający.

Weszli do budynku dworca lotniczego. Perot tłumaczył sobie w myślach, że wojsko, które zarządza lotniskiem, i Ministerstwo Sprawiedliwości, w którym pracuje Dadgar, to dwie zupełnie różne instytucje rządowe i gdyby jedna z nich wiedziała, co druga robi lub kogo szuka, to byłaby to najskuteczniej przeprowadzona operacja w historii tego rządu.

Podszedł do biurka i podał swój paszport. Podstemplowano go mu i oddano z powrotem. Poszedł dalej.

Kontrola celna nie miała nic przeciwko temu.

Pilot wskazał, gdzie ma zostawić pojemnik z taśmami. Zostawił go i podziękował pilotowi.

Назад Дальше