Na Skrzydłach Orłów - Follett Ken 23 стр.


Odwrócił się i zobaczył wśród oczekujących wysokiego, dystyngowanie wyglądającego przyjaciela – Keane’a Taylora. Perot lubił Taylora.

– Cześć, Ross, jak poszło? – zapytał Taylor.

– Wspaniale – odparł Perot z uśmiechem. – Nie szukali nikogo takiego jak ja.

Wyszli z lotniska.

– Przekonałeś się – zapytał Perot – że nie przysłałem cię tu po to, żebyś zajmował się jakimiś administracyjnymi bzdurami.

– Tak, wiem – odpowiedział Taylor.

Wsiedli do samochodu Taylora. Howell i Young zajęli miejsca z tyłu. Kiedy ruszyli z parkingu, Taylor oznajmił:

– Pojedziemy okrężną drogą, żeby uniknąć najgorszych zamieszek. Perot pomyślał, że nie brzmi to zbyt obiecująco.

Wzdłuż drogi wznosiły się na wpół wykończone betonowe budynki, z dźwigami na dachach. Wyglądało na to, że prace przy nich zostały wstrzymane. Kiedy Perot przyjrzał się im dokładnie, zauważył, że mieszkają w nich ludzie. Sprawiało to wrażenie trafnego symbolu tego, jak szach zbyt szybko starał się ucywilizować swój kraj.

Taylor mówił o samochodach. Zgromadził samochody EDS na boisku szkolnym i wynajął kilku Irańczyków, aby ich pilnowali. Zorientował się jednak przy tym, że Irańczycy zaczęli w gruncie rzeczy prowadzić sklep z używanymi samochodami, wyprzedając je, jak leci.

Perot zauważył przy okazji, że przed każdą stacją benzynową stały długie kolejki. Pomyślał o tym, iż w kraju tak bogatym w ropę zakrawa to na ironię. W kolejkach stały jednak nie tylko samochody, ale również i ludzie z kanistrami.

– Co oni tu robią? – zapytał. – Jeżeli nie mają samochodów, to po co im benzyna?

– Sprzedadzą ją temu, kto da więcej – wyjaśnił Taylor. – Albo możesz ich wynająć, żeby stali za ciebie w kolejce. Zatrzymali się przy blokadzie ulicznej. Po drodze zobaczyli kilka płonących samochodów. Wokół było wielu facetów z pistoletami maszynowymi. Jechali dalej. I Perot zauważył znowu płonące samochody, karabiny maszynowe i zablokowaną ulicę. Mogło to zapewne kogoś przestraszyć, ale jednak wrażenia przestrachu nie odniósł. Zobaczył po prostu, że ci ludzie spontanicznie dawali wyraz swym uczuciom, odkąd osłabł zupełnie żelazny ucisk szacha. Zauważył także, że armia nie próbowała nawet kiwnąć palcem, aby utrzymać ład i porządek w tym kraju.

I cóż, dotychczas przyglądał się tylko czemuś – co nazywa się „przemoc” – z boku, jako turysta. Przypomniał sobie, że w Laosie z małego samolotu widział kiedyś walczących ludzi. Był wtedy spokojny i obojętny. Przypuszczał wówczas, że tak właśnie wygląda bitwa. Jest zaciekła, kiedy znajdziesz się w jej centrum, ale w odległości pięciu minut marszu nic się nie dzieje. Wjechali na wielkie rondo, w jego centrum stał pomnik przypominający statek kosmiczny z dalekiej przyszłości. Sterczał nad ulicą, na czterech gigantycznych, rozstawionych nogach.

– A cóż to takiego? – zapytał Perot.

– To pomnik Szahyad – odparł Taylor. – To takie muzeum na wierzchołku. Za chwilę wjechali na podjazd hotelu „Hyatt Court Regency”.

– To nowy hotel – wyjaśnił Taylor. – Dopiero go otworzyły te przeklęte łobuzy. Ale to nieźle – wspaniale żywią, podają niezgorsze wina, wieczorami grają… Żyjemy tu jak królowie w mieście, które się rozpada.

Weszli do hallu i wsiedli do windy.

– Nie musisz się tutaj meldować – powiedział Taylor Perotowi. – Apartament jest wynajęty na mnie. Lepiej, żeby twoje nazwisko nigdzie nie figurowało.

– W porządku.

Wysiedli na dziesiątym piętrze. – Wszystkie pokoje należą do nas – wyjaśnił Taylor, otwierając drzwi.

– Czy zechcesz się rozejrzeć? – Zaproponował Taylor.

Perot wszedł, popatrzył i uśmiechnął się. Gabinet był duży. Obok niego była wielka sypialnia. Zajrzał do łazienki – była dostatecznie obszerna, aby urządzić w niej cocktail party.

– Czy wszystko w porządku? – spytał Taylor z uśmiechem.

– Gdybyś zobaczył, jaki pokój miałem ubiegłej nocy w Ammanie, to byś nie pytał.

Taylor wyszedł, a Perot pozostał sam.

Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Z okien apartamentu obejrzał podjazd. „To może dać kilka dodatkowych minut – pomyślał – jeżeli przyjdzie po mnie oddział wojska albo ten motłoch.

A co ja wtedy zrobię?”

Postanowił nakreślić plan ewentualnej ucieczki. Wyszedł z apartamentu i przeszedł korytarzem tam i z powrotem. Po drodze minął kilka pustych pokoi z nie zamkniętymi drzwiami. Na każdym końcu korytarza było wyjście na klatkę schodową. Zszedł piętro niżej. Było tu jeszcze więcej pustych pokoi, niektóre z nich w ogóle nie były umeblowane. Hotel, podobnie jak wiele budynków w całym mieście, był nie wykończony.

„Mógłbym schodzić tymi schodami w dół – pomyślał – i gdybym usłyszał, że wchodzą na górę, wpadnę do jednego z korytarzy i schowam się w pustym pokoju. W ten sposób dotrę do parteru”. Dotarł schodami aż na sam dół i zwiedził parter.

Przeszedł przez kilka sal bankietowych, które przeważnie wcale nie były wykorzystywane. Był tam cały labirynt kuchni z tysiącem kryjówek: – szczególnie zapamiętał wielkie kontenery na żywność, w których bez trudu mógł się zmieścić człowiek niewielkiego wzrostu. Z sal bankietowych można było wyjść na teren rekreacyjno – sportowy. Był zupełnie niezły: z sauną i basenem. Otworzył drzwi prowadzące z klubu i znalazł się na zewnątrz, na parkingu hotelowym. Tutaj mógł wziąć samochód EDS i zniknąć w mieście, mógł przejść stąd do następnego hotelu Evin albo po prostu wbiec w las tych nie wykończonych wieżowców, po drugiej stronie parkingu.

Powrócił do hotelu i wsiadł do windy. Gdy jechał do góry, pomyślał, że przez cały czas w Teheranie będzie ubierał się tak samo niedbale. Zakupił przecież luźne spodnie koloru khaki, kilka flanelowych koszul w kratę, miał też ze sobą swój dres do joggingu. Nic nie mógł jednak na to poradzić, że ze swoją bladą, gładko wygoloną twarzą, niebieskimi oczyma i przyciętymi krótko włosami wyglądał na Amerykanina. Ale przynajmniej mógł się za to postarać, aby nie wyglądać na ważnego Amerykanina, a zwłaszcza na multimilionera, właściciela firmy Electronic Data Systems.

Odnalazł pokój Taylora i chciał zacząć naradę. Chciałby pójść do ambasady Stanów Zjednoczonych i porozmawiać z ambasadorem Sullivanem. Chciał także iść do kwatery głównej Amerykańskiej Grupy Doradztwa Wojskowego w Iranie i zobaczyć się z generałami Huyserem i Gastem. Chciał też, żeby Taylor i John Howell popędzili Dadgarowi kota. Chciał ruszać się, działać, chciał rozwiązać cały ten problem, chciał wyciągnąć Paula i Billa z więzienia, i to szybko.

Stuknął pięścią w drzwi pokoju Taylora i wszedł do środka. – W porządku, Keane – oznajmił. – Wprowadź mnie w sytuację.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Matka Johna Howella często powtarzała, że urodził się on w dziewiątej minucie dziewiątej godziny dziewiątego dnia dziewiątego miesiąca 1946 roku.

Był to niski, szczupły mężczyzna, o lekko niezgrabnym kroku i przerzedzonych – mimo młodego wieku – delikatnych, kasztanowych włosach. Miał też lekkiego zeza i delikatną chrypkę, jakby był stale przeziębiony. Mówił bardzo wolno i często mrugał.

Miał trzydzieści dwa lata i był bliskim współpracownikiem Toma Luce’a w jego firmie prawniczej w Dallas. Podobnie, jak wiele osób w otoczeniu Rossa Perota, Howell osiągnął odpowiedzialne stanowisko w stosunkowo młodym wieku. Jego największą zaletą jako prawnika była wytrzymałość. „John wygrywa przepracowując swoich przeciwników” zwykł żartować Luce. W czasie weekendów sobotę albo niedzielę spędzał w biurze porządkując sprawy, kończąc to, co zostało przerwane jakimś telefonem i przygotowując zajęcia na następny tydzień. Czuł się nieszczęśliwy wtedy, gdy sprawy domowe pozbawiały go tego szóstego dnia roboczego. W dodatku bardzo często pracował do późnych godzin wieczornych i zapominał o obiadach w domu, czym sprawiał wielką przykrość swojej żonie, Angeli.

Podobnie jak Perot, Howell urodził się w Texarkanie. I podobnie jak Perot, był mały wzrostem, ale wielki duchem. Pomimo to jednak, w południe 14 stycznia, był przerażony. Miał właśnie spotkać się z Dadgarem.

Poprzedniego wieczoru, natychmiast po przylocie do Teheranu, Howell spotkał się z Ahmadem Houmanem, nowym miejscowym przedstawicielem prawnym EDS. Dr Houman doradził mu, żeby nie spotykał się z Dadgarem, a w każdym razie jeszcze nie teraz. Było całkiem możliwe, że Dadgar ma zamiar aresztować wszystkich Amerykanów z EDS, jakich zdoła znaleźć, nie wykluczając również prawników.

Howell uznał, że Houman sprawia dobre wrażenie. Potężny, pulchny mężczyzna około sześćdziesiątki, dobrze ubrany jak na standardy irańskie, był poprzednio prezesem Irańskiej Izby Adwokackiej. Chociaż nie mówił dobrze po angielsku, za to francuski stanowił jego drugi język, sprawiał wrażenie zręcznego i pewnego siebie.

Porada Houmana odpowiadała przekonaniom Howella. Zawsze lubił przygotowywać się bardzo dokładnie do jakiejkolwiek konfrontacji. Wierzył w starą zasadę prawników procesowych: nigdy nie zadawaj pytania, jeżeli nie znasz na nie odpowiedzi.

Zdanie Houmana poparła Bunny Fleischaker. Bunny, Amerykanka z kontaktami w irańskim Ministerstwie Sprawiedliwości, jeszcze w grudniu ostrzegła Jaya Coburna, że Paul i Bill zostaną aresztowani, wówczas jednak nikt jej nie uwierzył. Fakty nadały poniewczesne wiarygodności jej słowom; kiedy w pierwszych dniach stycznia zadzwoniła do Richa Gallaghera o jedenastej wieczór, potraktowano ją poważnie.

Rozmowa ta przypominała Gallagherowi telefoniczne dialogi z „Wszystkich ludzi prezydenta”, kiedy to nerwowy informator porozumiewał się z dziennikarzami zaimprowizowanym szyfrem. Bunny powiedziała:

– Czy pan wie, kto mówi?

– Tak sądzę – odparł Gallagher.

– Powiedziano panu o mnie.

– Tak.

Wyjaśniła mu, że telefony EDS są na podsłuchu, a rozmowy są nagrywane. Chciała uprzedzić, iż istnieje poważna obawa, że Dadgar zaaresztuje jeszcze więcej osób z kierownictwa EDS. Zasugerowała, że powinni oni albo opuścić kraj, albo przenieść się do hotelu, gdzie będzie wielu reporterów. Lloyd Briggs, który jako zastępca Paula mógł zostać najbardziej prawdopodobnym celem Dadgara, wyjechał z kraju – tak czy owak musiał pojechać do Stanów, aby poinstruować prawników EDS. Inni, Gallagher i Keane Taylor przenieśli się do Hyatta.

Dadgar nie aresztował – jak na razie – innych pracowników EDS.

Howell nie potrzebował dodatkowych dowodów. Miał zamiar schodzić Dadgarowi z drogi, dopóki nie zorientuje się, jakie są zasady gry.

Tymczasem, o ósmej trzydzieści tego ranka, Dadgar zrobił nalot na „Bukareszt”.

Pojawił się wraz z szóstką współpracowników i zażądał okazania mu akt EDS. Howell, który ukrywał się w biurze na innym piętrze, zadzwonił do Houmana. Po krótkiej dyskusji irański prawnik doradził, aby cały personel EDS współpracował z Dadgarem.

Dadgar chciał zapoznać się z dokumentami Paula Chiapparone. Szafka w gabinecie sekretarza Paula była zamknięta i nikt nie mógł znaleźć klucza. Oczywiście spotęgowało to zainteresowanie Dadgara tymi papierami.

Keane Taylor rozwiązał problem w najprostszy sposób: wyłamał zamek szafki łomem.

W tym samym czasie Howell wymknął się z budynku, spotkał z dr Houmanem i poszedł do Ministerstwa Sprawiedliwości.

To również było paskudne przeżycie, ponieważ musiał przebijać się przez roznamiętniony tłum, demonstrujący przed Ministerstwem przeciwko przetrzymywaniu więźniów politycznych.

Howell i Houman mieli umówione spotkanie z dr Kianem, przełożonym Dadgara.

Howell oznajmił Kianowi, że EDS jest godną szacunku firmą, która nie popełniła żadnych przestępstw. Jest gotów współpracować w każdym prowadzonym postępowaniu, aby oczyścić przedsiębiorstwo ze stawianych mu zarzutów, pragnie jednak, aby pracowników EDS zwolniono z więzienia.

Kian oznajmił, iż polecił jednemu ze swoich zastępców, aby poprosił Dadgara o dokonanie rewizji sprawy.

Dla Howella nie oznaczało to niczego.

Rozmowa prowadzona była w farsi. Tłumaczył ją Houman. Irański adwokat powiedział, że Kian w zasadzie nie jest zupełnie przeciwny zmniejszeniu kaucji. Zdaniem Houmana można było liczyć, że zostanie zmniejszona do połowy.

Kian dał też Howellowi list upoważniający go do odwiedzenia Paula i Billa w więzieniu.

Spotkanie to było całkowicie bezowocne. Howell i tak był zachwycony tym, że Kian go nie aresztował.

Kiedy powrócił do „Bukaresztu”, dowiedział się, że Dadgar również nikogo nie zatrzymał.

Jego instynkt prawnika ciągle przestrzegał go przed spotkaniem z Dadgarem. Obecnie jednak owo instynktowne uczucie walczyło z drugą stroną jego osobowości: niecierpliwością. Były takie chwile, gdy Howella męczyły analizy, przygotowania, przewidywania i planowanie – chwile, kiedy chciał wyjść naprzeciw trudnościom, a nie jedynie myśleć o nich. Lubił przejmować inicjatywę, lubił, gdy przeciwnicy musieli reagować na jego posunięcia, a nie na odwrót. Skłonność ta była potęgowana obecnością w Teheranie Rossa Perota, który zawsze wstawał pierwszy z samego rana i siedział ludziom na karku pytając, co osiągnęli wczoraj i co zamierzają zrobić dzisiaj. Tak więc niecierpliwość przeważyła tym razem ostrożność – i Howell postanowił stawić czoło Dadgarowi.

Dlatego właśnie był przerażony.

Jeżeli jednak był nieszczęśliwy, to jego żona tym bardziej.

Angela Howell w ciągu ostatnich dwóch miesięcy nie widywała męża zbyt często. Większą część listopada i grudnia spędził w Teheranie próbując przekonać Ministerstwo, aby zapłaciło rachunek wystawiony przez EDS. Od chwili powrotu do Stanów przesiadywał w dyrekcji EDS, godzinami zajmując się sprawą Paula i Billa, chyba że pędził do Nowego Jorku na spotkania z prawnikami irańskimi. 31 grudnia rankiem Howell powrócił do domu po przepracowaniu całej nocy w EDS. Zastał tam Angelę tulącą w ramionach przed płonącym kominkiem dziewięciomiesięcznego Michaela. W domu było ciemno i zimno – burza śnieżna spowodowała awarię prądu. Przewiózł ich do mieszkania swojej siostry i znowu poleciał do Nowego Jorku.

Angela miała już tego wszystkiego po uszy i kiedy oznajmił jej, że znowu leci do Teheranu, bardzo ją to przygnębiło.

– Wiesz, co się tam dzieje – powiedziała. – Dlaczego musisz tam wrócić? Kłopot polegał na tym, że nie miał prostej odpowiedzi na to pytanie. Nie było również jasne, co właściwie ma tam robić. Miał wymyślić rozwiązanie problemu, ale nie wiedział jak. Gdyby powiedział: „Słuchaj, to trzeba zrobić, jest to mój obowiązek i tylko ja mogę się tym zająć”, może by go zrozumiała.

– John, jesteśmy rodziną. Potrzebuję twojej pomocy – stwierdziła, mając na myśli burze, przerwy w dopływie prądu i dziecko.

– Przykro mi, ale musisz sobie radzić, najlepiej jak potrafisz. Będziemy w kontakcie – Howell mógł jej powiedzieć tylko tyle.

Nie byli małżeństwem, które okazywałoby swoje uczucia wykrzykując nawzajem. Bardzo często, kiedy sprawiał jej przykrość pracując do późna, kiedy musiała siedzieć sama w domu i jeść obiad, który przygotowała dla niego, pewien chłód w jej zachowaniu był czymś najbardziej zbliżonym do kłótni. Ale było to gorsze, niż samotna kolacja – opuszczał ją i dziecko, kiedy potrzebowali go najbardziej.

Tego wieczoru mieli ze sobą długą rozmowę. Angela nie była może po niej szczęśliwsza, ale przynajmniej pogodzona z losem.

Od tej pory zadzwonił do niej kilka razy z Londynu i Teheranu. W dzienniku telewizyjnym widziała zamieszki i niepokoiła się o niego. Gdyby wiedziała, co on ma teraz zrobić, byłaby jeszcze bardziej zaniepokojona.

Przestał myśleć o kłopotach domowych i poszedł szukać Abolhasana. Abolhasan był najstarszym rangą irańskim pracownikiem EDS. Kiedy Lloyd Briggs odleciał do Nowego Jorku, Abolhasan kierował placówką irańską firmy (Rich Gallagher, jedyny Amerykanin, który tam pozostał, nie był dyrektorem). Potem powrócił Keane Taylor i przejął w pełni kierownictwo, czym Abolhasan poczuł się nieco urażony. Taylor nie był dyplomatą. (Bill Gayden, wspaniały prezes EDS World, puścił w obieg sarkastyczne zdanie: „wrażliwość weterana piechoty morskiej”). Powstały tarcia. Ale Howell dobrze zgadza] się z Abolhasanem, który nie tylko potrafił tłumaczyć z farsi, ale także wyjaśniał amerykańskim pracownikom perskie obyczaje i sposoby działania.

Назад Дальше