Dadgar znał ojca Abolhasana, zasłużonego prawnika. Abolhasana poznał podczas przesłuchania Paula i Billa. Dlatego też owego ranka Abolhasan spełniał rolę łącznika z urzędnikami śledczymi Dadgara. Polecono mu przy tym dopilnować, aby otrzymali wszystko, czego zażądają.
– Doszedłem do wniosku – powiedział Howell Abolhasanowi – że powinienem spotkać się z Dadgarem. Co o tym myślisz?
– Jasne – odparł Abolhasan. Miał żonę Amerykankę i mówił po angielsku z akcentem amerykańskim. – Nie sądzę, żeby był z tym jakiś problem.
– W porządku. No to chodźmy.
Abolhasan zaprowadził Howella do sali konferencyjnej Paula Chiapparone. Dadgar i jego pomocnicy siedzieli wokół wielkiego stołu, przeglądając dokumenty finansowe EDS. Abolhasan poprosił Dadgara, aby zechciał przejść do sąsiedniego pokoju – gabinetu Paula – a potem przedstawił Howella.
Dadgar przywitał go chłodno.
Usiedli przy stoliku w rogu gabinetu. Dadgar nie sprawiał na Howellu wrażenia jakiegoś potwora. Był to mężczyzna w średnim wieku raczej zmęczony i zaczynający łysieć.
Howell zaczął powtarzać Dadgarowi to samo, co mówił już dr Kianowi.
– EDS jest godną szacunku firmą, która nie uczyniła nic złego i jest gotowa współpracować z każdym prowadzącym dochodzenie. Nie może jednak tolerować przetrzymywania dwóch kierowników wyższego szczebla w więzieniu.
Przetłumaczona przez Abolhasana odpowiedź Dadgara zaskoczyła go.
– Skoro nie uczyniliście nic złego, to dlaczego nie zapłaciliście kaucji?
– Nie widzę tu żadnego związku – odparł Howell. – Kaucja jest formą gwarancji, że ktoś stawi się na procesie, nie zaś sumą, która ulegnie przepadkowi, jeżeli zostanie orzeczona jego wina. Kaucja zostaje zwrócona, gdy tylko oskarżony pojawi się w sądzie, niezależnie od wyroku.
Podczas gdy Abolhasan tłumaczył, Howell zastanawiał się, czy słowo „kaucja”, którego Dadgar użył, gdy zażądał zapłacenia owych ponad dwunastu milionów dolarów było właściwie przełożone. Poza tym Howell przypomniał sobie obecnie coś, co mogło mieć znaczenie. W dniu, kiedy aresztowano Paula i Billa, rozmawiał przez telefon z Abolhasanem, który poinformował go, że wymieniona kwota stanowi według Dadgara ogólną sumę, jaką EDS otrzymało do tej chwili z Ministerstwa Zdrowia. Dadgar wyraził pogląd, że jeśli kontrakt został przyznany na skutek przekupstwa, to owe pieniądze nie należą się EDS. Abolhasan nie przetłumaczył wtedy tej uwagi Paulowi i Billowi.
W rzeczy samej EDS otrzymało o wiele więcej niż trzynaście milionów dolarów, w związku z czym uwaga ta nie miała sensu i Howell pominął ją. Możliwe, że był to błąd, mogło się przecież zdarzyć, że po prostu obliczenia Dadgara były błędne.
Abolhasan tłumaczył odpowiedź Dadgara.
– Jeżeli ci ludzie są niewinni, to nie widzę powodu, dla którego nie mieliby się stawić na procesie. W związku z tym płacąc kaucję nic państwo nie ryzykujecie.
– Amerykańska korporacja nie może tego zrobić – Howell, mówiąc to, wprawdzie nie kłamał, ale świadomie wprowadzał Dadgara w błąd. – EDS jest przedsiębiorstwem udziałowym i – zgodnie z amerykańskimi przepisami dotyczącymi papierów wartościowych – może obracać swoimi pieniędzmi jedynie po to, aby przynieść korzyść akcjonariuszom. Paul i Bill są całkowicie niezależnymi osobami i firma nasza nie może zagwarantować, że stawią się na procesie.
W związku z tym nie możemy wydatkować pieniędzy naszego przedsiębiorstwa w taki sposób.
Był to wstępny warunek pertraktacji, który Howell sformułował już poprzednio, w miarę jednak, gdy Abolhasan tłumaczył jego słowa, widział wyraźnie, że sprawiają one na Dadgarze niewielkie wrażenie.
– W takim razie kaucję muszą złożyć ich rodziny – ciągnął dalej Howell.
– Właśnie gromadzą one w Stanach pieniądze, ale trzynaście milionów dolarów nie wchodzi w grę. Jednak gdyby kaucja została obniżona do bardziej rozsądnej sumy, może będą w stanie zapłacić ją.
Oczywiście, wszystko to było kłamstwem, kaucję zapłaciłby Ross Perot – gdyby musiał i gdyby Tom Walter zdołał znaleźć sposób przekazania pieniędzy do Iranu.
Tym razem Dadgar był zaskoczony.
– Czy to prawda, że nie możecie zmusić swoich ludzi, aby zjawili się na procesie?
– Oczywiście – odparł Howell. – A co moglibyśmy zrobić? Zakuć ich w łańcuchy? Nie jesteśmy policją. Jak pan widzi, trzyma pan w więzieniu ludzi za rzekome przestępstwa firmy.
– Nie – odparł Dadgar. – Przebywają w więzieniu za to, czego dopuścili się osobiście.
– To znaczy?
– Uzyskali pieniądze z Ministerstwa Zdrowia na podstawie sfałszowanych sprawozdań o postępie prac.
– To w żaden sposób nie może odnosić się do Billa Gaylorda, ministerstwo bowiem nie zapłaciło żadnego z przedstawionych rachunków od chwili jego przyjazdu do Teheranu. O co więc jest oskarżony?
– Fałszował sprawozdania, a poza tym nie mam zamiaru pozwolić, żeby mnie pan przesłuchiwał, panie Howell.
Howell przypomniał sobie nagle, że Dadgar może wpakować go do więzienia.
– To ja prowadzę dochodzenie – ciągnął dalej Dadgar. – A kiedy zostanie ukończone – albo zwolnię pańskich klientów, albo przedstawię im akt oskarżenia.
– Pragniemy współpracować z panem w prowadzeniu przez pana dochodzenia – stwierdził Howell. – A tymczasem, w jaki sposób możemy spowodować uwolnienie Paula i Billa?
– Płacąc kaucję.
– A jeśli zostaną zwolnieni za kaucją, czy uzyskają pozwolenie na opuszczenie Iranu?
– Nie.
* * *
Jay Coburn szedł do hallu hotelu Sheraton przez podwójne, rozsuwane szklane drzwi. Po prawej stronie znajdował się długi kontuar recepcji, po lewej – sklepy hotelowe. Na środku hallu stała kanapa.
Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami kupił w kiosku egzemplarz „Newsweeka”. Usiadł na kanapie twarzą do drzwi, tak że mógł widzieć każdą wchodzącą osobę, i udawał, że czyta.
Czuł się jak bohater szpiegowskiego filmu.
Plan uwolnienia zawieszono do czasu, gdy Majid dostarczy danych o pułkowniku zarządzającym więzieniem. Coburn natomiast wykonywał pracę dla Perota. Miał umówione spotkanie z człowiekiem przezwanym „Głębokie Gardło”, na wzór tajemniczej postaci, która przekazywała „głębokie tło” reporterowi Bobowi Woodwardowi we „Wszystkich ludziach prezydenta”. „w „Głębokie Gardło” był amerykańskim konsultantem, który urządzał dla kierownictw zagranicznych firm szkolenia na temat prowadzenia interesów z Irańczykami. Przed aresztowaniem Paula i Billa Lloyd Briggs zaangażował „Głębokie Gardło”, aby ten dopomógł EDS zmusić ministerstwo do zapłacenia rachunków „Głębokie Gardło” poinformował Briggsa, że EDS ma poważne kłopoty, ale za dwa i pół miliona dolarów może mieć czyste konto. Wtedy EDS odrzuciło tę radę – to rząd był winien pieniądze EDS, nie zaś na odwrót. To Irańczykom powinno było zależeć na uzyskaniu czystego konta.
Aresztowanie potwierdziło wiarygodność „Głębokiego Gardła” (podobnie jak wiarygodność Bunny Fleischaker) i Briggs znowu skontaktował się z nim. „Cóż, teraz są na was wściekli”, powiedział „Głębokie Gardło”. „Będzie to trudniejsze niż kiedykolwiek, ale zobaczę, co się da zrobić”.
Zadzwonił ponownie wczoraj. Może rozwiązać problem, oznajmił. Zażądał bezpośredniego spotkania z Rossem Perotem.
Taylor, Howell, Young i Gallagher jednogłośnie uznali, że pod żadnym pozorem Perot nie może narażać się na takie spotkanie. Byli przerażeni, że „Głębokie Gardło” w ogóle wie o obecności Perota w mieście. Dlatego też Perot zapytał Simonsa, czy może zamiast siebie wysłać Coburna, Simons wyraził zgodę.
Coburn zadzwonił do „Głębokiego Gardła” i oznajmił, że będzie reprezentować Perota.
– Nie – zaprotestował „Głębokie Gardło” – to musi być sam Perot.
– W takim razie sprawa jest nieaktualna – odparł Coburn.
– Dobrze już, dobrze – wycofał się „Głębokie Gardło” i udzielił Coburnowi instrukcji.
Coburn powinien o ósmej wieczorem podejść do pewnej budki telefonicznej w rejonie Vanak, niedaleko domu Keane’a Taylora.
Dokładnie o ósmej telefon w budce zadzwonił. „Głębokie Gardło” powiedział Coburnowi, aby poszedł do położonego niedaleko hotelu Sheraton i usiadł w hallu czytając „Newsweeka”. Spotkają się tam i rozpoznają dzięki hasłu. „Głębokie Gardło” zapyta go: „Czy wie pan, gdzie jest Pahlavi Avenue?” Była przecznicę dalej, ale Coburn miał odpowiedzieć: „Nie, nie wiem. Jestem w mieście od niedawna”.
Dlatego właśnie Jay Coburn czuł się jak szpieg z filmu.
Zgodnie z radą Simonsa miał na sobie długi, podniszczony płaszcz, nazwany przez Taylora płaszczem „Maskotki Michelina”. Dzięki temu miało się okazać, czy „Głębokie Gardło” spróbuje go przeszukać. Jeżeli nie, będzie mógł przy następnych spotkaniach schować pod płaszczem magnetofon i nagrać rozmowę.
Przerzucał kartki „Newsweeka”.
– Czy wie pan, gdzie jest Pahlavi Avenue?
Coburn podniósł wzrok i zobaczył mężczyznę mniej więcej jego wzrostu i tuszy, tuż po czterdziestce, o ciemnych, przylizanych włosach i w okularach.
– Nie, nie wiem. Jestem w mieście od niedawna. „Głębokie Gardło” rozejrzał się nerwowo.
– Chodźmy – powiedział. – Tam – wskazał ręką.
Coburn wstał i poszedł za nim na tyły hotelu. Zatrzymali się w ciemnym przejściu.
– Muszę pana przeszukać – oznajmił „Głębokie Gardło”. Coburn podniósł ręce.
– Czego pan się obawia?
„Głębokie Gardło” roześmiał się pogardliwie.
– Nie można nikomu ufać. W tym mieście nie przestrzega się już żadnych zasad. – Zakończył rewizję.
– Czy wrócimy do hallu?
– Nie! Może być pod obserwacją… Nie mogę ryzykować, że ktoś mnie z panem zobaczy.
– W porządku. Co pan proponuje?
„Głębokie Gardło” znowu roześmiał się pogardliwie.
– Jesteście w tarapatach, panowie – powiedział. – Już raz spartoli – liście sprawę nie chcąc słuchać ludzi, którzy znają ten kraj.
– W jaki sposób spartoliliśmy?
– Myślicie, że to Teksas. Gruby błąd.
– Ale w jaki sposób spartoliliśmy?
– Mogliście się z tego wyplątać za dwa i pół miliona dolarów. Teraz będzie to kosztowało sześć.
– Na czym polegać ma umowa?
– Jeszcze chwilę. Ostatnim razem zostawiliście mnie na lodzie. Teraz macie ostatnią szansę. Tym razem nie będzie wycofywania się w ostatniej chwili.
Coburn nie mógł poczuć sympatii do „Głębokiego Gardła”. Facet był cwaniakiem. Cały jego sposób bycia mówił: „Jesteście tacy głupi, a ja wiem o tyle więcej od was, że trudno mi się zniżać do waszego poziomu”.
– Komu mamy zapłacić? – spytał Coburn.
– Na numer konta w Szwajcarii.
– A skąd mamy mieć pewność, że otrzymamy to, za co płacimy?
– Proszę pana – roześmiał się „Głębokie Gardło” – tak się mają rzeczy w tym kraju, że nie można wypuszczać forsy z ręki, dopóki towar nie zostanie doręczony. Tak się to tutaj załatwia.
– W porządku. Więc jak wygląda umowa?
– Lloyd Briggs spotka się ze mną w Szwajcarii i otwieramy zastrzeżony rachunek oraz podpisujemy umowę, która zostanie złożona w banku. Pieniądze na koncie zostaną odblokowane, kiedy Chiapparone i Gaylord zostaną wypuszczeni – a to nastąpi niezwłocznie, jeżeli pozwolicie mi działać.
– Kto otrzyma pieniądze?
„Głębokie Gardło” pokręcił tylko z pogardą głową.
– Dobrze – powiedział Coburn – skąd jednak mamy wiedzieć, że istotnie ma pan na tę sprawę wpływ?
– Proszę pana, ja tylko przekazuję informację od ludzi zbliżonych do osoby, która sprawia wam kłopoty.
– Mówi pan o Dadgarze?
– Nigdy się pan nie nauczy, co?
Coburn nie tylko miał zorientować się, na czym polega oferta „Głębokiego Gardła”, ale także dokonać oceny tego człowieka. No cóż, zrobił to: „Głębokie Gardło” był zwykłym gnojkiem.
– W porządku – rzekł. – Będziemy w kontakcie.
* * *
Keane Taylor nalał do dużej szklanki trochę rumu, dodał lodu i uzupełnił wszystko Cocą. Tak wyglądał jego zwykły drink.
Taylor był potężnym facetem. Miał sześć stóp i dwa cale wzrostu, ważył 210 funtów, a jego klatka piersiowa przypominała beczkę. W piechocie morskiej grał w amerykański futbol. Dbał o swój wygląd, najbardziej lubił nosić garnitury z głęboko wyciętymi kamizelkami i koszule z kołnierzykami o rożkach zapiętych na guziki. Nosił duże okulary w złotej oprawie. Miał trzydzieści dziewięć lat i zaczynał łysieć.
W młodości był z niego kawał awanturnika. Wyrzucono go z college’u, zdegradowano z sierżanta w piechocie morskiej za wykroczenia dyscyplinarne. Ale nadal nie cierpiał ścisłego nadzoru. Wolał pracować w filii EDS World – był wtedy z dala od dyrekcji.
A teraz znalazł się pod ścisłym nadzorem. Po czterech dniach pobytu Rossa Perota w Teheranie był wściekły.
Taylor nienawidził wieczornych odpraw sprawozdawczych u szefa. Po tym, jak on i Howell spędzili cały dzień uganiając się po mieście, przedzierając się przez demonstracje, walcząc z ruchem ulicznym i nieprzejednanym oporem irańskich oficjeli, musieli tłumaczyć Perotowi, dlaczego nic nie zdołali osiągnąć.
Co gorsza, Perot przez prawie cały czas musiał przebywać w hotelu. Wyszedł z niego tylko dwa razy: raz, aby pojechać do ambasady Stanów Zjednoczonych, i drugi raz – do Kwatery Głównej Amerykańskiej Misji Wojskowej. Taylor poczynił wszelkie kroki, aby upewnić się, że nikt nie da Perotowi kluczyków do samochodu ani miejscowych pieniędzy. Chciał zapobiec w ten sposób jakiejś jego próbie wyjścia do miasta. Na skutek tego Perot zachowywał się jak niedźwiedź w klatce i zdawanie mu sprawozdania przypominało wchodzenie do klatki z niedźwiedziem.
Taylor przynajmniej nie musiał już dłużej udawać, że nie wie nic o grupie ratowniczej. Coburn zabrał go na spotkanie z Simonsem. Rozmawiali ze sobą przez trzy godziny. Właściwie to Taylor mówił – Simons tylko zadawał pytania. Siedzieli w salonie w domu Taylora i Simons strząsał popiół z cygara na dywan. Taylor powiedział mu wtedy, że Iran przypomina zwierzę bez głowy. Głowa – ministrowie i urzędnicy wciąż próbują wydawać polecenia, ale ciało – naród irański – robi swoje. W związku z tym naciski polityczne nie są w stanie pomóc Paulowi i Billowi, należy albo zapłacić kaucję, albo uwolnić ich siłą. Przez trzy godziny Simons nie zmienił tonu, nie wyraził swojej opinii ani nawet nie ruszył się z krzesła.
Ale chłód Simonsa był łatwiejszy do zniesienia od ognia Perota. Każdego ranka, gdy Taylor golił się, Perot stukał do drzwi. Taylor wstawał każdego dnia nieco wcześniej, żeby być przygotowanym na przyjście Perota, który jednak również codziennie wstawał coraz wcześniej. Ostatecznie Taylor zaczął wyobrażać sobie Perota podsłuchującego pod drzwiami przez całą noc, aby zaskoczyć go podczas golenia. Jego przełożony tryskał wówczas pomysłami, które przyszły mu na myśl podczas nocy, nowymi dowodami niewinności Paula i Billa, nowymi koncepcjami przekonania Irańczyków, żeby ich uwolnili. Taylor i John Howell – wysoki i niski, jak Batman i Robin, pędzili następnie do Ministerstwa Sprawiedliwości albo Ministerstwa Zdrowia, gdzie urzędnicy w ciągu kilku sekund roznosili pomysły Perota na strzępy. Perot wciąż jeszcze prezentował racjonalne, legalistyczne, amerykańskie podejście do sprawy i – zdaniem Taylora – musiał dopiero zrozumieć, że Irańczycy nie grają zgodnie z tymi zasadami.
Nie tylko to zaprzątało myśli Taylora. Mary oraz ich dzieci, Mikę i Dawn, przebywali u jego rodziców w Pittsburgu. Ojciec i matka Taylora mieli już ponad osiemdziesiąt lat i oboje czuli się nie najlepiej. Matka chorowała na serce ł Mary sama musiała się nią opiekować. Nie skarżyła się, ale gdy rozmawiał z nią przez telefon, pojął, że nie jest uszczęśliwiona tą sytuacją.
Taylor westchnął. Nie może rozwiązać wszystkich problemów całego świata za jednym zamachem. Dolał sobie do szklanki, a potem, trzymając ją w ręku, poszedł do apartamentu Perota na wieczorną odprawę.