– Jeśli Paul i Bill użyją tych paszportów w celu przekroczenia granicy, to i tak złamią prawo.
– O ile uda się nam dostawić ich do granicy, pójdziemy na to.
– To rozsądne – Perot skinął głową.
Wywołano jego rejs. Perot pożegnał się z Gaydenem oraz Taylorem, który przywiózł go na lotnisko, i miał zabrać Gaydena do hotelu. Następnie ruszył, chcąc na własnej skórze sprawdzić, jak to jest z tą listą osób, których nie należy wypuszczać.
Najpierw przekroczył drzwi z napisem „Wejście tylko dla pasażerów”, gdzie sprawdzono jego kartę pokładową. Przeszedł korytarzem do okienka: tu zapłacił niewielką sumę jako opłatę lotniskową. Następnie po prawej dostrzegł rząd biurek kontroli paszportowej.
Tu znajdowała się lista.
Przy jednym z biurek siedziała dziewczyna zaczytana w jakiejś broszurce. Perot podszedł do niej. Wręczył paszport i żółty formularz wyjazdowy. U góry formularza widniało jego nazwisko.
Dziewczyna wzięła żółty arkusik, otworzyła paszport, podstemplowała go i zwróciła, nawet nie patrząc na Perota. Natychmiast znowu pogrążyła się w lekturze.
Perot wszedł do sali odlotów. Lot był opóźniony.
Usiadł. Był podminowany: w każdej chwili dziewczyna może skończyć czytać broszurę albo po prostu znudzić się nią i zacznie sprawdzać z listą nazwiska na żółtych formularzach. Potem – wyobrażał sobie – przyjdą po niego; policja, wojsko albo agenci Dadgara, pójdzie do więzienia i Margot znajdzie się w sytuacji Ruthie czy Emily – nie będzie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy męża.
Co parę sekund sprawdzał tablicę odlotów, ale napis głosił po prostu: „opóźniony”.
Przez pierwszą godzinę siedział na brzegu fotela.
Potem pogodził się z losem. Jeśli mają go złapać, to go złapią i nic na to nie poradzi. Zaczął czytać jakieś czasopismo. Przez kolejną godzinę przeczytał wszystko, co miał w walizeczce. Następnie zaczął rozmawiać z siedzącym obok niego mężczyzną. Dowiedział się, że sąsiad jest brytyjskim inżynierem pracującym w Iranie na zlecenie jakiejś wielkiej firmy brytyjskiej. Rozmawiali przez jakiś czas, a potem zamienili się czasopismami.
„Za kilka godzin – myślał Perot – będę w uroczym apartamencie hotelowym razem z Margot – albo w irańskim więzieniu”. Porzucił tę myśl.
Minęła pora obiadowa. Zaczynał wierzyć, że po niego nie przyjdą. Ostatecznie wywołano lot o szóstej po południu.
Perot wstał. Jeśli mieliby teraz przyjść po mnie…
Dołączył do tłumu idącego w kierunku wyjścia. Przeszedł kontrolę antyterrorystyczną: obszukano go i gestem pokazano, aby szedł dalej.
„Prawie mi się udało” – myślał wsiadając do samolotu. Usiadł między dwoma grubasami w klasie turystycznej. Zresztą w tym samolocie była tylko klasa turystyczna. „Chyba mi się udało”.
Drzwi zamknęły się i samolot ruszył z miejsca. Wykołował na pas startowy i nabrał szybkości. Wystartował.
Udało mu się.
Zawsze był szczęściarzem.
Powrócił w myślach do Margot. Podczas tego kryzysu zachowywała się tak samo, jak w sprawie jeńców wojennych: wiedziała, że jej mąż w ten sposób rozumie swoje obowiązki i nigdy się nie skarżyła. Dzięki temu mógł skupić się na tym, co miał robić, i odsunąć od siebie złe myśli, które mogłyby usprawiedliwić brak działania. Miał szczęście, że była jego żoną. Zaczął myśleć o wszystkich szczęśliwych wydarzeniach, które go spotkały: dobrzy rodzice, przyjęcie do Akademii Marynarki Wojennej, poznanie Margot, wspaniałe dzieci, praca w EDS, dobrzy współpracownicy, dzielni ludzie, tacy jak ci ochotnicy, których pozostawił w Iranie…
Zastanawiał się, czy człowiek nie ma jakiegoś limitu szczęścia w życiu. Myślał o swoim szczęściu jak o piasku w klepsydrze, przesypującym się powoli, lecz jednostajnie. Co się stanie, myślał, kiedy cały przesypie się?
Samolot podszedł do lądowania w Kuwejcie. A więc opuścił już przestrzeń powietrzną Iranu. Udało mu się uciec.
Kiedy tankowano samolot, Perot podszedł do otwartych drzwi. Stał wdychając świeże powietrze i ignorując nawoływania stewardesy, która kazała mu wracać na miejsce. Nad płytą lotniska wiał łagodny wietrzyk i Perot z ulgą pozbył się choć na chwilę swoich grubych sąsiadów. Stewardesa ostatecznie dała za wygraną i poszła do innych zajęć. Perot spoglądał na zachód słońca. „Szczęście – pomyślał. – Ciekawe, ile mi go jeszcze zostało?”
ROZDZIAŁ ÓSMY
Grupa ratownicza w Teheranie składała się teraz z Simonsa, Coburna, Pochego, Sculleya i Schwebacha. Simons zadecydował, że Boulware, Davis i Jackson nie pojadą do Teheranu. Pomysł odbicia Paula i Billa bezpośrednim atakiem spełzł na niczym, toteż zbyt duży skład nie był już potrzebny. Simons wysłał Glenna Jacksona do Kuwejtu, aby zbadał tamtejszą część ewentualnej południowej drogi ucieczki z Iranu. Boulware i Davis wrócili do Stanów, żeby oczekiwać tam na dalsze polecenia.
Majid przekazał Coburnowi informację, że generał Mohari, komendant więzienia Gasr, był człowiekiem nieprzekupnym, ale miał dwie córki studiujące w Stanach Zjednoczonych. Zespół Simonsa przez pewien czas rozważał możliwość porwania dziewcząt w celu zmuszenia Mohariego do udzielenia pomocy w ucieczce Paula i Billa, jednakże pomysł ów został odrzucony (Perot aż podskoczył, gdy się dowiedział, że w ogóle zamierzali coś takiego). Plan wydostania Paula i Billa w skrzyni samochodu ciężarowego na razie odłożono, choć go nie zarzucono.
Przez dwa albo trzy dni ludzie z EDS zastanawiali się nad tym, co zrobią, jeśli Paul i Bill zostaną wypuszczeni i umieszczeni w areszcie domowym. Poszli nawet przyjrzeć się domom, które obaj więźniowie zajmowali przed aresztowaniem. Uwolnienie ich stamtąd nie byłoby trudne, chyba że Dadgar zarządziłby ciągłą obserwację Paula i Billa. Postanowiono, że grupa weźmie dwa samochody. Pierwszym pojadą Paul i Bill. W drugim, jadącym w pewnej odległości, będą Sculley i Schwebach, odpowiedzialni za zniszczenie każdego, kto zechciałby śledzić pierwszy wóz. Raz jeszcze przypadło tej dwójce mordercze zadanie.
Zdecydowali, że oba pojazdy będą utrzymywać łączność przez krótkofalówki. Coburn zadzwonił do Merva Stauffera w Dallas i zamówił potrzebny sprzęt. Boulware miał zabrać aparaty do Londynu; Schwebach i Sculley udali się tam, aby spotkać się z nim i zabrać sprzęt. W Londynie mieli też postarać się o dobre mapy Iranu, które przydadzą się podczas ucieczki, gdyby oddział opuszczał Iran drogą lądową. W Teheranie nie było bowiem żadnych dobrych map Iranu, o czym członkowie Jeep Clubu przekonali się na własnej skórze w lepszych czasach; Gayden mówił, że mapy irańskie są mniej więcej na poziomie instrukcji typu: „Skręć na lewo przy zdechłym koniu”.
Simons chciał się także przygotować na trzecią możliwość – że Paula i Billa uwolni tłum, który zdobędzie więzienie. Co wówczas powinna zrobić grupa? Coburn przez cały czas obserwował sytuację w mieście. Telefonował do znajomych w amerykańskim wywiadzie wojskowym i do tych spośród Irańczyków zatrudnionych przez Amerykanów, którym mógł zaufać. Jeśli więzienie zostanie zdobyte, od razu się o tym dowie. Co wtedy? Ktoś będzie musiał odnaleźć Paula z Billem i przeprowadzić ich w bezpieczne miejsce. Ale grupka Amerykanów jadąca samochodem w samym środku rozruchów to pewne nieszczęście. Paul i Bill będą więc bezpieczniejsi, jeśli niepostrzeżenie wmieszają się w tłum uciekających więźniów. Simons polecił Coburnowi, aby ten porozmawiał z Paulem o tej sprawie podczas najbliższego widzenia i kazał mu w razie czego kierować się do hotelu Hyatta.
Jednakże Irańczyk mógł próbować odszukać obu mężczyzn w czasie zamieszek. Simons poprosił Coburna o wyszukanie jakiegoś irańskiego pracownika EDS, który naprawdę dobrze znał miasto.
Coburn natychmiast pomyślał o Rashidzie.
Był to ciemnoskóry, dość przystojny dwudziestotrzylatek z zamożnej rodziny teherańskiej. Ukończył kurs EDS dla techników komputerowych. Był inteligentny, zaradny i miał wiele wdzięku osobistego. Coburn przypomniał sobie, kiedy ostatni raz Rashid zademonstrował swój talent improwizacyjny. Pracownicy Ministerstwa Zdrowia, którzy strajkowali, odmówili wprowadzenia danych dotyczących listy płac, lecz Rashid zabrał wszystkie dane, zaniósł je do Banku Omran, namówił tam kogoś, aby wpisał je do programu, po czym wpuścił to wszystko do komputera ministerstwa. Kłopot z Rashidem polegał na tym, że stale trzeba było mieć na niego oko, bo nigdy nie radził się nikogo przed wprowadzeniem w życie swych niekonwencjonalnych pomysłów. Takie wprowadzenie danych, jak w tamtym przypadku, równało się łamaniu strajku i mogło wpędzić EDS w kłopoty – prawdę mówiąc, kiedy Bill o tym usłyszał, bardziej się zaniepokoił, niż ucieszył. Rashid był porywczy i impulsywny, po angielsku zaś mówił niezbyt dobrze – stąd ta skłonność do realizowania swych zwariowanych koncepcji bez informowania kogokolwiek, która tak denerwowała jego zwierzchników. Ale zawsze wychodził obronną ręką. Potrafił się wytłumaczyć ze wszystkiego. Na lotnisku, gdy kogoś witał lub żegnał, zawsze zdołał przepchnąć się przez drzwi z napisem:
„Wejście tylko dla pasażerów”, choć nigdy nie miał żadnej karty pokładowej, biletu czy paszportu. Coburn znał go dobrze i lubił na tyle, że parę razy zaprosił go na kolacje. Ufał mu całkowicie, szczególnie od tamtego strajku, kiedy Rashid był jednym z informatorów Coburna pośród wrogo nastawionych pracowników irańskich.
Jednakże Simons nie zaufa Rashidowi wyłącznie za poręką Coburna. Tak samo, jak upierał się przy osobistym spotkaniu z Keane’em Taylorem, nim dopuścił go do tajemnicy, zechce również porozmawiać z Rashidem.
Coburn zaaranżował więc spotkanie.
* * *
Kiedy Rashid miał osiem lat, chciał zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Jako dwudziestotrzylatek wiedział już, że prezydentem nigdy nie zostanie, ale nadal chciał pojechać do Ameryki. Miało mu to umożliwić EDS. Wiedział, że ma w sobie to coś, co zrobi z niego wielkiego biznesmena. Studiował psychologię i niezbyt wiele czasu zajęło mu zrozumienie mentalności ludzi z EDS. Potrzebne im były wyniki, nie wytłumaczenia. Jeśli powierzano ci zadanie, zawsze było lepiej zrobić trochę więcej, niż od ciebie oczekiwano. Jeśli z jakiegoś powodu zadanie było trudne lub wręcz niemożliwe do wykonania, najlepiej się do tego nie przyznawać: EDS nie darzyło sympatią tych, co skamlali o trudnościach. Zamiast:
„Nie mogę tego zrobić, bo… „, trzeba było powiedzieć: „Na razie udało mi się osiągnąć tyle, a teraz pracuję nad następującym problemem… „. I tak się złożyło, że ta postawa doskonale odpowiadała Rashidowi. Stał się pożyteczny dla EDS i wiedział, że firma to docenia.
Największym jego osiągnięciem było zainstalowanie terminali komputerowych w tych pomieszczeniach, gdzie personel irański był podejrzliwy i wrogo nastawiony. Tak wrogo, że Patowi Sculleyowi udawało się zainstalować nie więcej niż dwa w miesiącu, Rashid natomiast rozmieścił pozostałe osiemnaście w dwa miesiące. Miał zamiar zdyskontować ten sukces. Ułożył list do Rossa Perota, który – jak mu się wydawało – był szefem EDS, z prośbą, aby pozwolono mu ukończyć szkolenie w Dallas. Chciał poprosić wszystkich kierowników EDS w Teheranie, aby poparli ten list, ale wypadki potoczyły się zbyt szybko. Większość kadry kierowniczej ewakuowano, a EDS w Iranie zaczęło się rozpadać, nigdy więc nie wysłał tego listu. Musiał wymyślić coś innego.
Zawsze znajdował jakiś sposób. Dla Rashida wszystko było możliwe.
Mógł zrobić wszystko. Udało mu się nawet wykręcić od wojska. W czasie gdy tysiące młodych Irańczyków z zamożnych rodzin wydawały fortuny, aby uchronić się od służby wojskowej, Rashid po paru tygodniach w mundurze zdołał przekonać lekarzy, że jest nieuleczalnie chory na padaczkę. Jego koledzy i zwierzchnicy wiedzieli, że Rashid jest zdrów jak koń, ale za każdym razem, gdy znalazł się w pobliżu lekarza, dostawał napadu drgawek. Trafiał przed komisje lekarskie, gdzie drgawki trwały całymi godzinami – co, jak twierdził, było ogromnie wyczerpujące. Ostatecznie tylu lekarzy zaświadczyło, że jest chory, iż otrzymał papiery o demobilizacji. Cała sprawa była szalona, idiotyczna, niemożliwa do wykonania – ale właśnie niewykonalne sprawy stanowiły specjalność Rashida. Wiedział więc, że pojedzie do Ameryki. Nie wiedział jak, ale szczegółowe i wymyślne planowanie i tak nie leżało w jego stylu. Wykorzystywał chwilę, był mistrzem improwizacji. Jego szansa nadejdzie, a on ją pochwyci.
Pan Simons interesował go. Nie był podobny do innych szefów EDS. Tamci mieli po trzydzieści, czterdzieści lat, a pan Simons zbliżał się do sześćdziesiątki. Jego długie włosy i białe wąsy bardziej upodabniały go do Irańczyka niż do Amerykanina. Poza tym nigdy nie ujawniał od razu, o czym myśli. Tacy jak Sculley czy Coburn mawiali: „Oto sytuacja, to masz wykonać i nie później niż do jutra rana… „. Simons powiedział natomiast: „Chodźmy na spacer”.
Chodzili po ulicach Teheranu. Rashid stwierdził nagle, że opowiada o swej rodzinie, o pracy w EDS, o swych poglądach na ludzką psychikę. Słyszeli nieustanną strzelaninę, a po ulicy maszerowały rozśpiewane tłumy. Wszędzie mogli dostrzec barykady po niedawnych walkach, przewrócone samochody i wypalone domy.
– Marksiści niszczą drogie samochody, a muzułmanie rozwalają sklepy z alkoholem – powiedział do Simonsa Rashid.
– Dlaczego tak się dzieje? – zapytał Simons.
– Nadszedł czas, aby Irańczycy sprawdzili się, wcielili w życie swe idee i odzyskali wolność.
Znaleźli się na placu Gasr i stanęli przed murami więzienia.
– Tutaj znajduje się wielu Irańczyków, którzy chcieli tylko wolności – powiedział Rashid.
Simons wskazał gromadę kobiet w długich szatach, z zasłoniętymi twarzami.
– Co one robią?
– Ich mężowie i synowie zostali niesprawiedliwie uwięzieni, więc zbierają się tu, chcąc płaczem i krzykiem skłonić strażników, aby ich wypuścili.
– Tak… – powiedział Simons – a ja współczuję Paulowi i Billowi nie mniej niż te kobiety swoim mężom.
– Mnie też bardzo obchodzi ich los.
– A co robisz w tej sprawie? – zapytał Simons. Rashid poczuł się urażony.
– Robię wszystko, co mogę, aby pomóc mym amerykańskim przyjaciołom – odparł. Pomyślał o psach i kotach. Do jego aktualnych zadań należało opiekowanie się zwierzakami pozostawionymi przez ewakuowanych pracowników EDS – w sumie czterema psami i dwunastoma kotami. Rashid nigdy nie miał zwierzęcia domowego i nie umiał się obchodzić z wielkimi, agresywnymi psami. Za każdym razem, kiedy wchodził do mieszkania, w którym przebywały psy, aby je nakarmić, musiał najmować dwóch albo trzech mężczyzn z ulicy, którzy pomogliby mu je opanować. Dwa razy zabierał je wszystkie w klatkach na lotnisko, usłyszawszy, że będzie samolot, który weźmie je na pokład, ale za każdym razem lot odwoływano. Pomyślał, że mógłby opowiedzieć o tym Simonsowi, ale czuł, że Simons nie przejmie się tym zanadto.
„Simons coś chowa w zanadrzu – pomyślał Rashid – i nie chodzi tu o zwykłe obowiązki”. Rashid uważał Simonsa za doświadczonego człowieka – można było się o tym przekonać po prostu patrząc na jego twarz. Rashid nie miał zaufania do doświadczenia, wolał raczej szybką naukę. Rewolucję, nie ewolucję. Wybierał łatwiejszą drogę, na skróty, przyspieszony rozwój, intensyfikację. Simons był inny – cierpliwy, a Rashid, po zanalizowaniu psychiki Simonsa, uznał, że owa cierpliwość wywodzi się z silnej woli. „Kiedy nadejdzie czas – pomyślał Rashid – powie mi, czego ode mnie oczekuje”.
– Słyszałeś o Rewolucji Francuskiej? – zapytał Simons.
– Trochę.
– To miejsce przypomina mi Bastylię, symbol ucisku. „Dobre porównanie”
– pomyślał Rashid.
– Francuscy rewolucjoniści – mówił dalej Simons – zdobyli Bastylię i wypuścili więźniów.
– Myślę, że to samo stanie się tutaj. Przynajmniej jest taka możliwość. Simons skinął głową.
– Jeśli tak się stanie, ktoś tu powinien być, żeby zająć się Paulem i Billem.
„Tak. To będę ja” – pomyślał Rashid.
Stali obaj na placu Gasr, patrząc na wysokie mury i ogromne wrota oraz na zawodzące kobiety w czarnych szatach. Rashid przypomniał sobie swą zasadę: zawsze rób więcej, niż EDS od ciebie oczekuje. Co będzie, jeśli tłumy zignorują więzienie Gasr? Może powinien sprawić, aby się tak nie stało. W tłumie byli tylko ludzie tacy jak Rashid: młodzi, rozczarowani Irańczycy, którzy chcieli zmienić swe życie. Może uda mu się nie tylko wmieszać w tłum, ale nawet go poprowadzić. Może stanie na czele ataku na więzienie. On, Rashid, może uratować Paula i Billa. Nie ma rzeczy niemożliwych.
* * *
Coburn nie wiedział o wszystkim, co działo się w duszy Simonsa w tym momencie. Nie był obecny przy jego rozmowach z Perotem i Rashidem, a sam Simons nie śpieszył się z informacjami. Z tego, co wiedział Coburn, wszystkie trzy możliwości – ucieczka w skrzyni ciężarówki, wydostanie więźniów z ewentualnego aresztu domowego i zdobycie „Bastylii” – wydawały się dość wątpliwe. Co więcej, Simons nie robił nic, aby pomóc w zrealizowaniu którejkolwiek z tych możliwości, ale przesiadywał pozornie zadowolony z siebie w domu Dvoranchików i omawiał coraz to bardziej szczegółowe scenariusze. Nie martwiło to jednak zbytnio Coburna. Był zawsze optymistą i podobnie jak Ross Perot nie widział sensu w rozgryzaniu posunięć największego na świecie specjalisty od tego rodzaju akcji.