Była gotowa pozostawić mu tytuł prezesa zarządu, a co za tym idzie prestiż, jaki wiązał się ze sprawowaniem tej funkcji, oraz dopłacać do jego sklepu z zysków firmy – oczywiście w rozsądnych granicach – ale Peter musiał przekazać jej całą władzę.
Zamieściła wszystkie te propozycje w pisemnym raporcie przeznaczonym wyłącznie dla jego oczu, on zaś obiecał zastanowić się nad nimi. Nancy powiedziała mu najdelikatniej, jak tylko mogła, że trzeba koniecznie położyć kres ciągłemu pogarszaniu się kondycji przedsiębiorstwa i że jeśli nie zgodzi się na jej plan, będzie musiała zwrócić się bezpośrednio do rady nadzorczej, co oznaczało, że Peter straci na jej rzecz nie tylko władzę, lecz także tytuł prezesa. Miała nadzieję, że brat nie rozpęta otwartej wojny, gdyż doprowadziłoby to do jego upokarzającej klęski i niemożliwego do naprawienia rozłamu w rodzinie.
Jak na razie zachowywał się całkiem rozsądnie. Wydawał się opanowany i zamyślony i odnosił się do niej przyjaźnie. Postanowili wybrać się na wspólną wyprawę do Paryża. Peter kupował najnowsze modele butów do swojego sklepu, Nancy zaś robiła zakupy dla siebie i przyjaciółek, kontrolując jednocześnie wydatki brata. Zawsze bardzo lubiła Europę, a szczególnie Paryż, i cieszyła się z okazji odwiedzenia Londynu, ale właśnie wtedy Anglia wypowiedziała Niemcom wojnę.
Postanowili natychmiast wrócić do Stanów. Taką samą decyzję, ma się rozumieć, podjęło oprócz nich mnóstwo osób, w związku z czym mieli ogromne trudności ze zdobyciem biletów. Wreszcie Nancy udało się zarezerwować dwa miejsca na pokładzie statku odpływającego z Liverpoolu; po długiej podróży pociągiem i promem z Paryża dotarli na miejsce wczoraj, dziś zaś mieli zameldować się w porcie.
Przygotowania do działań wojennych wprawiły ją w bardzo przygnębiający nastrój. Wczoraj po południu w pokoju zjawił się boy, który zainstalował w oknie wymyślną, nie przepuszczającą ani odrobiny światła zasłonę. Po zmroku w Liverpoolu obowiązywało całkowite zaciemnienie w celu utrudnienia orientacji nieprzyjacielskim lotnikom, gdyby ci chcieli zbombardować miasto. Szyby zostały wzmocnione naklejonymi na krzyż paskami taśmy samoprzylepnej, by w razie wybuchu ostre odłamki nie poraniły przechodzących ulicą ludzi. Przed wejściem do hotelu ułożono wysokie sterty worków z piaskiem, na zapleczu zaś znajdowało się wejście do schronu.
Nancy najbardziej obawiała się tego, że Stany Zjednoczone przystąpią do wojny i jej synowie, Liam i Hugh, zostaną wcieleni do armii. Pamiętała słowa ojca, który po dojściu Hitlera do władzy powiedział, że naziści nie dopuszczą do tego, by w Niemczech zagnieździli się komuniści. Od tamtej pory właściwie ani razu nie myślała o Hitlerze. Miała zbyt wiele spraw na głowie, żeby jeszcze martwić się o Europę. Nie interesowała ją ani polityka międzynarodowa, ani światowy układ sił, ani błyskawiczny rozwój faszyzmu. W porównaniu z niebezpieczeństwem, w jakim mogło znaleźć się życie jej synów, były to mało istotne abstrakcje. Polacy, Austriacy, Żydzi i Czesi powinni troszczyć się sami o siebie; ona musiała troszczyć się wyłącznie o Liama i Hugha.
Nie oznaczało to bynajmniej, iż wymagali szczególnej opieki. Nancy wyszła za mąż bardzo młodo i urodziła dzieci wkrótce po ślubie, więc obaj chłopcy byli już właściwie dorośli: Liam ożenił się i mieszkał w Houston, Hugh zaś kończył studia w Yale. Nie przykładał się do nauki tak, jak powinien – Nancy bardzo zaniepokoiła wiadomość o tym, że kupił sobie szybki sportowy samochód – ale wyrósł już z wieku, w którym był gotów słuchać rad matki. Ponieważ nie znała sposobu na to, by wybronić synów od wojska, nie istniał właściwie żaden powód, dla którego musiałaby natychmiast wracać do domu.
Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że wojna przyniesie ze sobą ożywienie w interesach. W Ameryce rozpocznie się ekonomiczny boom, ludzie zaś będą mieli więcej pieniędzy, żeby kupować buty. Bez względu na to, czy Stany Zjednoczone przystąpią do wojny, czy też nie, armia będzie rozbudowywana, co oznaczało zwiększone zamówienia rządowe. Biorąc wszystko pod uwagę spodziewała się, że w ciągu najbliższych dwóch – trzech lat produkcja podwoi się albo nawet potroi – jeszcze jeden powód, dla którego warto było zmodernizować fabrykę.
Jednak nawet te obiecujące perspektywy traciły znaczenie wobec faktu, że nad jej dwoma synami zawisło widmo wcielenia do wojska, a następnie walki, cierpienia lub nawet okrutnej śmierci na jakimś polu bitewnym.
Z ponurych rozważań wyrwało ją zjawienie się bagażowego. Zapytała go, czy Peter przyszykował już swoje walizki. Mężczyzna odparł z tym dziwacznym, trudno zrozumiałym miejscowym akcentem, że bagaż Petera został przewieziony na statek już poprzedniego wieczoru.
Zapukała do drzwi pokoju zajmowanego przez brata, by sprawdzić, czy jest już gotowy do wyjazdu. Otworzyła jej pokojówka, która poinformowała ją, że dżentelmen zajmujący ten pokój opuścił hotel poprzedniego dnia wieczorem.
Nancy była coraz bardziej zdziwiona; przecież kiedy przyjechali razem wczoraj po południu, doszła do wniosku, że zje kolację w swoim pokoju i położy się wcześnie spać, Peter zaś powiedział, że uczyni to samo. Dokąd mógł wyjść, nawet jeżeli zmienił zamiar? Gdzie spędził noc? A przede wszystkim, gdzie był teraz?
Zeszła na dół do telefonu, ale nie bardzo wiedziała, do kogo powinna zadzwonić. Żadne z nich nie znało nikogo w Anglii. Liverpool leżał niemal dokładnie naprzeciwko Dublinu; czyżby Peter przedostał się do Irlandii, by odwiedzić kraj, z którego pochodziła rodzina Blacków? Początkowo planowali tak właśnie uczynić, ale przecież nie zdążyłby wrócić przed odpłynięciem statku!
Tknięta nagłą myślą podała telefonistce numer ciotki Tilly.
Dzwonienie z Europy do Ameryki przypominało grę na loterii. Istniało za mało połączeń, w związku z czym nieraz czekało się całymi godzinami, ale przy odrobinie szczęścia można było dodzwonić się w ciągu paru minut. Jakość dźwięku przedstawiała zazwyczaj wiele do życzenia.
W Bostonie dochodziła właśnie siódma rano, ale ciotka Tilly na pewno już nie spała. Jak większość starych ludzi kładła się i wstawała bardzo wcześnie. Była jeszcze niezwykle energiczna.
Okazało się, że linia jest wolna – być może ze względu na wczesną porę, bo tak rano amerykańscy biznesmeni nie zasiedli jeszcze za swoimi biurkami – i zaledwie po pięciu minutach zabrzęczał dzwonek w kabinie. Nancy podniosła słuchawkę, w której rozległ się sygnał; wyobraziła sobie ciotkę Tilly w jedwabnym szlafroku i ciepłych kapciach, drepczącą po błyszczącej, drewnianej podłodze w kuchni w stronę holu, gdzie stał czarny telefon.
– Halo?
– Ciocia Tilly? Tu Nancy.
– Dobry Boże, moje dziecko! Nic ci nie jest?
– Wszystko w porządku. Ogłosili, że przystępują do wojny, ale na razie jeszcze nikt nie strzela, przynajmniej tu, w Anglii. Masz jakieś wiadomości od chłopców?
– Obaj świetnie sobie radzą. Właśnie dostałam pocztówkę od Liama z Palm Beach. Pisze, że Jacqueline jest jeszcze ładniejsza z opalenizną. Hugh zabrał mnie na przejażdżkę swoim samochodem. Wspaniała maszyna.
– Czy nie jeździ zbyt szybko?
– Prowadził bardzo ostrożnie i nie chciał nawet wypić małego koktajlu. Powiedział, że kierowcy jeżdżący takimi samochodami w ogóle nie powinni pić alkoholu.
– Trochę mnie uspokoiłaś.
– A w ogóle to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie! Co robisz w Anglii?
– Jestem w Liverpoolu i czekam na odpłynięcie statku do Nowego Jorku, ale zgubiłam gdzieś Petera. Chyba nie wiesz nic na jego temat?
– Oczywiście, że wiem. Zwołał na pojutrze rano zebranie zarządu.
Nancy nie posiadała się ze zdumienia.
– Masz na myśli piątek rano?
– Tak, kochanie. O ile się nie mylę, pojutrze jest właśnie piątek – odparła ciotka Tilly z odrobiną zgryźliwości w głosie. Jej ton miał oznaczać: Nie jestem jeszcze taka stara, żeby nie wiedzieć, jaki mamy dzień tygodnia.
Nancy przestała cokolwiek rozumieć. Jaki był sens zwoływać posiedzenie, skoro nie będą mogli w nim uczestniczyć, ani ona, ani Peter? Poza nimi w skład zarządu wchodzili tylko ciotka Tilly i Danny Riley, którzy nie mogli podjąć samodzielnie żadnej decyzji.
Pachniało to spiskiem. Czyżby Peter planował jakiś podstęp?
– Jaki jest porządek zebrania, ciociu?
– Właśnie go przeglądałam. Przeczytam ci. „Celem zebrania jest zaaprobowanie sprzedaży spółki Buty Blacka spółce General Textiles na warunkach wynegocjowanych przez prezesa zarządu.”
– Dobry Boże! – Nancy doznała tak wielkiego szoku, że o mało nie zemdlała. Peter postanowił sprzedać firmę bez jej wiedzy i zgody!
Przez chwilę nie mogła wykrztusić ani słowa. Potem, kiedy odrobinę doszła do siebie, powiedziała drżącym głosem:
– Czy mogłabyś przeczytać mi to raz jeszcze, ciociu?
Ciotka Tilly postąpiła zgodnie z jej życzeniem.
Nancy poczuła, że ogarnia ją lodowate zimno. W jaki sposób Peterowi udało się do tego doprowadzić? Kiedy zajmował się ustaleniem warunków porozumienia? Prawdopodobnie pracował nad tym od chwili, kiedy przekazała mu swój poufny raport. Pozornie rozważał jej propozycje, podczas gdy w rzeczywistości spiskował przeciwko niej!
Zawsze wiedziała, że jest słabym człowiekiem, ale nigdy nie podejrzewała, że okaże się zdolnym do takiej zdrady.
– Jesteś tam, Nancy?
Z trudem przełknęła ślinę.
– Tak, jestem. Po prostu bardzo mnie to zaskoczyło. Peter o niczym mi nie powiedział.
– Naprawdę? To chyba nieładnie z jego strony, prawda?
– Najwyraźniej zależy mu na tym, żeby przepchnąć sprawę pod moją nieobecność… ale przecież jego też nie będzie na zebraniu! Wypływamy dzisiaj, więc dotrzemy do domu najwcześniej za pięć dni.
A mimo to Peter zniknął… – pomyślała.
– Czy przypadkiem nie ma teraz jakiegoś połączenia lotniczego?
– Clipper!
Nancy natychmiast przypomniała sobie, że pisały o tym wszystkie gazety. Przelot nad Atlantykiem trwał niewiele ponad dzień. Czyżby Peter wpadł właśnie na ten pomysł?
– Zgadza się, Clipper – potwierdziła ciotka Tilly. – Danny Riley powiedział, że Peter wraca Clipperem i zjawi się prosto na zebranie.
Nancy nie mogła uwierzyć, że jej własny brat okłamał ją w tak bezwstydny sposób. Przyjechał z nią aż do Liverpoolu, aby utwierdzić ją w przekonaniu, że popłynie tym samym statkiem co ona. Najprawdopodobniej wyruszył do Southampton w chwilę po tym, jak rozstali się w holu przy recepcji. Jak mógł spędzić z nią tyle czasu, jedząc, rozmawiając i dyskutując o czekającej ich podróży, gdy w rzeczywistości od samego początku planował to ohydne oszustwo?
– A czy ty nie możesz przylecieć tym Clipperem? – zapytała ciotka Tilly.
Czy nie było za późno? Peter na pewno wszystko starannie obliczył. Domyślał się, że Nancy natychmiast zacznie poszukiwać drogi wyjścia z pułapki, jak tylko przekona się, że została sama w Liverpoolu, więc bez wątpienia starał się urządzić to tak, by nie zdołała go dogonić. Jednak dokładne wyliczenia czasowe nie stanowiły jego najmocniejszej strony; istniała szansa, że coś przeoczył.
Na razie jednak nie miała odwagi w to uwierzyć.
– Spróbuję – oświadczyła z determinacją. – Do widzenia, ciociu.
Odłożyła słuchawkę.
Zastanowiła się przez chwilę. Peter wyjechał wczoraj wieczorem, więc zapewne podróżował przez całą noc. Clipper odlatywał dzisiaj, by jutro dotrzeć do Nowego Jorku, dzięki czemu Peter miał szansę znaleźć się w Bostonie w piątek rano. Ale o której dokładnie był zaplanowany start z Southampton? I czy uda jej się dotrzeć tam na czas?
Czując szaleńcze bicie serca podeszła do głównego recepcjonisty i zapytała, o której godzinie odlatuje z Southampton Clipper Pan American Airways.
– Spóźniła się pani.
– Może jednak będzie pan uprzejmy sprawdzić – poprosiła starając się nie dać po sobie poznać zniecierpliwienia.
– Punktualnie o drugiej – odparł, zerknąwszy do rozkładu lotów.
Spojrzała na zegarek: zbliżało się południe.
– Nie zdążyłaby pani do Southampton, nawet gdyby miała pani samolot – poinformował ją recepcjonista.
Nancy nie dawała za wygraną.
– A są tu jakieś samoloty?
Na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz uprzejmego znużenia, z jakim pracownicy hoteli na całym świecie zwracają się do głupich, nie rozumiejących najprostszych spraw cudzoziemców.
– Owszem, na lotnisku, mniej więcej piętnaście kilometrów stąd. Zazwyczaj nie ma żadnego problemu z pilotami. Zawiozą panią, dokąd pani zechce, to tylko kwestia ceny. Ale najpierw musi pani dotrzeć na lotnisko, znaleźć pilota, wystartować, polecieć, wylądować gdzieś w pobliżu Southampton, a potem dotrzeć do portu. Proszę mi wierzyć, tego nie da się zrobić w dwie godziny.
Odwróciła się, ogarnięta rozpaczą.
Jednak już dawno temu przekonała się, że w interesach przede wszystkim należy zachować spokój. Kiedy wszystko szło źle, sztuka polegała na tym, by znaleźć sposób, żeby zaczęło iść dobrze. Skoro nie mogę dotrzeć na czas do Bostonu, może stąd uda mi się nie dopuścić do transakcji – pomyślała.
Wróciła do kabiny. W Bostonie właśnie minęła siódma. Jej prawnik, Patrick „Mac” MacBride, będzie jeszcze w domu. Podała telefonistce jego numer.
Mac był takim człowiekiem, jakim powinien być jej brat. Po śmierci Seana zajął się wszystkim: dochodzeniem przyczyny zgonu, pogrzebem, testamentem i osobistym majątkiem Nancy. Wspaniale zatroszczył się o chłopców, chodząc z nimi na mecze, kibicując im, kiedy występowali w szkolnych drużynach, doradzając w sprawie wyboru uczelni i zawodu. Rozmawiał z nimi także o różnych niespodziankach, jakie może zgotować im życie. Kiedy umarł ojciec, Mac ostrzegał Nancy przed wyrażeniem zgody na objęcie przez Peter funkcji prezesa zarządu. Postąpiła wbrew jego radom, a teraz okazało się, że miał rację. Wiedziała, że podkochuje się w niej, lecz nie było to nic groźnego; jako głęboko wierzący katolik za nic w świecie nie zdradziłby swojej zwyczajnej, pucołowatej, wiernej żony. Nancy bardzo go lubiła, choć z całą pewnością nie był typem mężczyzny, w jakim mogłaby się kiedykolwiek zakochać: tłustawy, łagodny i lekko łysiejący, ją zaś zawsze pociągali silni mężczyźni o bujnych czuprynach – tacy jak Nat Ridgeway.
Czekając na połączenie miała dość czasu, by pomyśleć o ironii losu. Wspólnikiem Petera w spisku przeciwko niej okazał się właśnie Nat Ridgeway, były zastępca ojca i jej dawny adorator. Nat opuścił firmę – i Nancy – ponieważ nie mógł zostać szefem, teraz zaś, będąc już prezesem General Textiles, ponowił próbę przejęcia kontroli nad Butami Blacka.
Wiedziała, że przebywał w Paryżu w tym samym czasie co ona, choć ani razu nie udało się jej go spotkać, ale Peter na pewno widział się z nim wielokrotnie i prawdopodobnie tam właśnie ostatecznie ubił interes, udając przed nią, że ugania się za najnowszymi fasonami butów. Nancy niczego nie podejrzewała. Kiedy teraz myślała o tym, jak łatwo dała się zwieść, ogarnęła ją ogromna wściekłość na Petera, Nata, a przede wszystkim na siebie.
Zadzwonił telefon. Natychmiast podniosła słuchawkę; miała dzisiaj szczęście.
– Proszę? – odezwał się Mac z ustami pełnymi jedzenia.
– Mac, tu Nancy.
Przełknął pośpiesznie.
– Dzięki Bogu, że dzwonisz. Szukałem cię po całej Europie. Peter usiłuje…
– Wiem, przed chwilą się o tym dowiedziałam – przerwała mu. – Jakie są warunki transakcji?
– Jedna akcja General Textiles i dwadzieścia siedem centów gotówką za pięć akcji Blacka.
– Boże, to przecież półdarmo!
– Biorąc pod uwagę aktualną stopę zysku…
– Ale wartość naszych aktywów jest dużo większa!
– Wcale nie twierdzę, że nie jest.
– Przepraszam, Mac. Zdenerwowałam się.
– Doskonale cię rozumiem.
Dochodziły do niej piski dzieci. Miał ich pięcioro, same córki. Słyszała również muzykę z radia i gwizd czajnika z wodą.
– Zgadzam się, że cena jest zbyt niska – odezwał się po chwili. – Co prawda odzwierciedla aktualną stopę zysku, ale nie bierze pod uwagę wartości aktywów i przyszłościowego potencjału.
– To oczywiste.
– Jest jeszcze jedna sprawa.
– Słucham.
– Peter będzie zarządzał firmą przez pięć lat od chwili jej przejęcia, ale dla ciebie nie ma tam miejsca.
Nancy zamknęła oczy. To był najcięższy cios ze wszystkich, jakie ją do tej pory spotkały. Zrobiło jej się słabo. Leniwy, głupi Peter, którego zawsze chroniła i osłaniała, zostanie w firmie, podczas gdy ona, dzięki której interes jeszcze się w ogóle kręcił, znajdzie się na bruku.
– Jak on mógł mi to zrobić? – szepnęła. – Przecież jest moim bratem.
– Naprawdę bardzo mi przykro, Nan.
– Dziękuję.
– Nigdy nie ufałem Peterowi.
– Ojciec poświęcił całe życie na stworzenie firmy! – wykrzyknęła z rozpaczą w głosie. – Nie możemy pozwolić, żeby Peter ją zniszczył!
– Co mam robić?
– Czy jest jakaś szansa, żeby do tego nie dopuścić?
– Gdyby udało ci się zjawić na zebraniu zarządu, myślę, że przekonałabyś swoją ciotkę i Danny'ego, żeby odrzucili ofertę…
– Ale nie uda mi się, i właśnie na tym polega cały problem. A czy ty nie mógłbyś ich przekonać?
– Mógłbym, ale to nic nie da, bo Peter i tak by ich przegłosował. Oni mają tylko po dziesięć procent udziałów, podczas gdy on aż czterdzieści.
– Może głosowałbyś w moim imieniu?
– Nie mam upoważnienia.
– Więc może ja głosowałabym przez telefon?
– Interesujący pomysł… Zarząd musiałby najpierw wyrazić zgodę, a na to nie ma najmniejszych szans, gdyż Peter na pewno wystąpiłby ze stanowczym sprzeciwem.
Zapadła cisza; oboje wytężali umysły. W pewnej chwili Nancy przypomniała sobie o dobrych obyczajach.
– Jak tam rodzina? – zapytała.
– Na razie nie umyta, nie uczesana i okropnie rozrabiająca. A Betty jest w ciąży.
Nancy momentalnie zapomniała o swoich kłopotach.
– Żartujesz! – Była pewna, że postanowili nie mieć już więcej dzieci. Najmłodsze miało pięć lat. – Po takiej przerwie?
– Myślałem, że wreszcie dowiem się, dlaczego tak się dzieje.
Roześmiała się.
– Gratuluję!
– Dziękuję, choć Betty ma mieszane uczucia na ten temat.
– Dlaczego? Przecież jest młodsza ode mnie.
– Ale sześcioro dzieci to spora gromadka.
– Możecie sobie na to pozwolić.
– To prawda… Jesteś pewna, że nie zdążysz na ten samolot?
Nancy westchnęła głęboko.
– Jestem teraz w Liverpoolu. Do Southampton jest stąd ponad trzysta kilometrów, a samolot startuje za niecałe dwie godziny. Nie mam żadnych szans.
– W Liverpoolu? To przecież niedaleko Irlandii.
– Oszczędź mi lekcji geografii…
– Ale Clipper ląduje w Irlandii!
Serce Nancy zabiło żywiej.
– Jesteś tego pewien?
– Czytałem o tym w gazecie.
Uświadomiła sobie z nagłym przypływem ulgi, że jej sytuacja uległa całkowitej zmianie. Mimo wszystko miała szansę dostać się na pokład samolotu!
– W jakiej miejscowości ląduje? W Dublinie?
– Nie, gdzieś na zachodnim wybrzeżu. Zapomniałem nazwy. Ale i tak powinnaś zdążyć.
– Sprawdzę to i zadzwonię później. Na razie.
– Hej, Nancy!
– Tak?
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Uśmiechnęła się do ściany kabiny.
– Jesteś wspaniały, Mac.
– Powodzenia.
– Do usłyszenia.
Odłożyła słuchawkę i wróciła do recepcji. Kierownik obdarzył ją protekcjonalnym uśmiechem. Oparła się pokusie przywołania go do porządku, gdyż dałoby to tylko ten skutek, że stałby się jeszcze bardziej opieszały i nieżyczliwy.
– Właśnie dowiedziałam się, że Clipper ląduje po drodze w Irlandii – powiedziała starając się, by jej głos brzmiał możliwie przyjaźnie.
– Zgadza się, proszę pani. W Foynes, przy ujściu rzeki Shannon.
Więc dlaczego mi o tym nie powiedziałeś, ty nadęty, mały kutasino?! – wrzasnęła w myśli.
– O której godzinie? – zapytała z uśmiechem.
Zerknął do rozkładu lotów.
– O trzeciej trzydzieści. Startuje w godzinę później.
– Czy zdążę tam dotrzeć o czasie?
Pobłażliwy uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny.
– Nie przyszło mi to do głowy – przyznał, spoglądając na nią z szacunkiem. – Małym samolotem to nie więcej niż dwie godziny lotu stąd. Chyba udałoby się pani, oczywiście pod warunkiem, że znajdzie pani pilota.
Jej napięcie wzrosło jeszcze bardziej. Sprawa zaczęła przybierać realne kształty.
– Proszę wezwać taksówkę, która zawiozłaby mnie na lotnisko.
Recepcjonista pstryknął palcami na boya.
– Taksówka dla pani! – Następnie zwrócił się do Nancy. – A co z pani bagażami? – Właśnie znoszono je do holu. – Nie zmieszczą się do małej maszyny.