Tym razem osiągnęła lepszy rezultat, gdyż wieśniaczka odparła:
– O, tak! I pewnie!
Bez wątpienia uważała, że zjawiska takie jak Nancy są nierozerwalnie związane z wielkimi miastami.
Nancy ucieszyła się, kiedy usłyszała słowa wypowiedziane po angielsku. Obawiała się, że kobieta może znać tylko celtycki.
– Czy to daleko stąd?
– Na dobrym koniu będzie gdzieś z półtorej godziny.
Niedobrze. Za dwie godziny Clipper wystartuje z Foynes, na drugim końcu wyspy.
– Czy ktoś w okolicy ma samochód?
– Nie.
– Do licha!
– Ale kowal ma motocykl.
– Świetnie!
Motocykl powinien wystarczyć. W Dublinie na pewno znajdzie jakiś samochód, który zawiezie ją do Foynes. Nie była pewna, jaka odległość dzieliła Foynes od Dublina ani ile czasu zajmie jej podróż, ale czuła, że musi spróbować.
– Gdzie mieszka ten kowal?
– Zaprowadzę panią.
Nancy poszła za kobietą, lecz kiedy zobaczyła drogę, natychmiast opuściła ją euforia. Nawierzchnia była tak błotnista i nierówna, że motocykl z pewnością nie mógł się po niej poruszać dużo szybciej od konia. Kiedy brnęła po kostki w błocie, przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl: motocykl zabierze tylko jednego pasażera. Gdyby znalazła jakiś samochód, wróciłaby po Loveseya naprawiającego zepsuty samolot, ale w takiej sytuacji nie miało to najmniejszego sensu. Chyba że właściciel sprzedałby maszynę; wtedy Lovesey usiadłby za kierownicą, ona z tyłu, i pojechaliby prosto do Foynes!
Wreszcie dotarły do ostatniego domu we wsi, z przybudówką mieszczącą kuźnię. Nadzieje Nancy prysnęły jak bańki mydlane, gdyż motocykl leżał na podłodze rozłożony na czynniki pierwsze, kowal zaś zabierał się dopiero do jego składania.
– Do diabła! – zaklęła.
Kobieta powiedziała coś po celtycku do kowala, a on spojrzał z lekkim rozbawieniem na Nancy. Był bardzo młody, miał gęste czarne włosy, błękitne oczy i sumiaste wąsy. Skinął głową, po czym zapytał:
– Gdzie stoi pani samolot?
– Jakieś trzy czwarte kilometra stąd.
– Może powinienem go obejrzeć?
– Zna się pan na samolotach? – zapytała sceptycznie.
Wzruszył ramionami.
– Wszystkie silniki są takie same.
Rzeczywiście; skoro potrafił naprawić motocykl, może uda mu się zreperować samolot?
– Ale coś mi się zdaje, że już nie będę musiał – dodał kowal.
Nancy zmarszczyła brwi, lecz po chwili i ona usłyszała warkot samolotowego silnika. Czyżby to była Tygrysia Pchła? Wybiegła na zewnątrz i spojrzała w niebo. Tak, żółty samolocik szybował nisko nad wioską.
Lovesey naprawił go – i nie zaczekał na nią!
Wpatrywała się z niedowierzaniem w niebo. Jak mógł jej to zrobić? Przecież miał jej walizeczkę!
Samolot zatoczył krąg nad dachami, jakby szydząc z jej rozpaczy. Potrząsnęła w jego stronę pięścią, a wychylony Lovesey pomachał jej i cofnął się do kabiny.
Nie była w stanie oderwać wzroku od oddalającej się maszyny. Kowal i kobieta stali obok niej.
– Odleciał bez pani – zauważył młody mężczyzna.
– To człowiek bez serca.
– Jest pani mężem?
– Oczywiście, że nie!
– To i dobrze.
Właściwie mogła już zrezygnować. Nie uda jej się dogonić Clippera. Peter sprzeda firmę Natowi Ridgewayowi, i to będzie koniec.
Samolot wszedł w szeroki zakręt. Zapewne Lovesey brał kurs na Foynes. Dopadnie żonę, ale Nancy miała nadzieję, że nie zmusi jej do powrotu.
Ze zdziwieniem zauważyła, że nie wyprowadza maszyny ze skrętu. Uczynił to dopiero wtedy, kiedy dziób samolotu skierował się w stronę wioski. Co on wyczynia, do licha? – myślała zdumiona.
Samolot nadleciał nad błotnistą drogę, tracąc stopniowo wysokość. Dlaczego Lovesey zawrócił? Czyżby chciał lądować? A może znowu miał jakieś kłopoty z silnikiem?
Koła maszyny zetknęły się z rozmiękłą nawierzchnią drogi i żółty samolocik potoczył się w kierunku trojga ludzi stojących przed wejściem do kuźni, podskakując i chwiejąc się na nierównościach terenu.
Nancy o mało nie zemdlała z radości. Wrócił po nią!
Samolot znieruchomiał. Mervyn krzyknął coś, czego nie zrozumiała, gdyż jego słowa zagłuszył warkot silnika.
– Słucham?
Machnął niecierpliwie ręką, żeby podeszła. Podbiegła szybko do samolotu.
– Na co pani czeka? – wrzasnął, wychylając się z kabiny. – Proszę wsiadać!
Zerknęła na zegarek. Za kwadrans trzecia. Mieli jeszcze szansę zdążyć na czas do Foynes. Ponownie ogarnęła ją fala optymizmu. To jeszcze nie koniec! – pomyślała.
Podszedł do niej młody kowal.
– Pomogę pani! – zawołał z błyskiem rozbawienia w oku. Splótł dłonie, a ona postawiła na nich zabłoconą stopę i wspięła się jak po drabinie do wnętrza maszyny.
Samolot natychmiast ruszył z miejsca.
Kilka sekund później byli już w powietrzu.
ROZDZIAŁ 9
Żona Mervyna Loveseya była bardzo szczęśliwa.
W chwili startu Clippera ogromnie się bała, teraz jednak odczuwała jedynie radosne uniesienie.
Był to jej pierwszy lot w życiu. Mervyn nigdy nie wziął jej do swego samolotu, choć spędziła wiele dni malując maszynę na jaskrawożółty kolor. Teraz przekonała się, że wystarczyło pokonać pierwszy strach, by doznawać ogromnej przyjemności, siedząc w tym komfortowym hotelu ze skrzydłami i spoglądając na przesuwający się w dole krajobraz Anglii. Czuła się wolna. Była wolna. Porzuciła Mervyna i uciekła z Markiem.
Wczoraj wieczorem zameldowali się w hotelu South – Western w Southampton jako państwo Alder, a następnie po raz pierwszy spędzili wspólnie całą noc. Kochali się, potem zasnęli, by obudzić się z samego rana i ponownie się kochać. Po trzech miesiącach wypełnionych krótkimi popołudniami i kradzionymi pocałunkami wydawało im się to niezwykłym luksusem.
Lecąc Clipperem łatwo było odnieść wrażenie, iż bierze się udział w jakimś filmie. Wystrój wnętrza uderzał przepychem, pasażerowie byli elegancko ubrani, dwaj stewardzi dyskretni i usłużni, wszystko działo się według dokładnie rozpisanego scenariusza, dokoła zaś aż roiło się od znanych twarzy. Wśród pasażerów znajdowali się między innymi baron Gabon, zamożny syjonista, pogrążony niemal bez przerwy w dyskusji ze swoim obszarpanym towarzyszem, markiz Oxenford, słynny faszysta, wraz ze swą piękną żoną, a także księżna Lavinia Bazarov, jeden z filarów paryskiej śmietanki towarzyskiej.
Księżna zajmowała miejsce w tej samej kabinie co Diana, przy oknie.
Również przy oknie, naprzeciwko starej arystokratki, siedziała popularna gwiazda filmowa Lulu Bell. Diana widziała ją w wielu filmach: „Mój kuzyn Jake”, „Tortura”, „Sekretne życie”, „Helena Trojańska”, a także wielu innych, jakie trafiały na ekran kina Paramount przy Oxford Street w Manchesterze. Jednak najbardziej zdumiało ją to, że Mark dobrze znał Lulu. Kiedy zajmowali miejsca, w kabinie rozległ się donośny głos z wyraźnym amerykańskim akcentem:
– Mark! Mark Alder, czy to ty?
Diana odwróciła się, by ujrzeć, jak nieduża, przypominająca kanarka kobieta rzuca mu się w objęcia. Okazało się, że wiele lat temu, kiedy jeszcze Lulu nie była wielką gwiazdą, występowali wspólnie w jakimś przedstawieniu radiowym w Chicago. Mark przedstawił Dianę, Lulu zaś zachowała się bardzo ładnie, komplementując jej urodę i mówiąc, iż Mark miał ogromnie dużo szczęścia, że ją znalazł. Jednak, rzecz jasna, znacznie bardziej interesował ją sam Mark; zaraz po starcie pogrążyli się w rozmowie, wspominając dawne czasy, kiedy byli młodzi, ubodzy, mieszkali w domach noclegowych i spędzali całe noce popijając przemycaną whisky.
Diana nie miała pojęcia, że Lulu jest tak niska. Na ekranie wydawała się znacznie wyższa. A także młodsza. Z bliska było również widać, że jej jasne włosy nie są naturalne, jak Diany, lecz farbowane. Charakteryzował ją jednak ten sam szczebiotliwy, przymilny sposób zachowania, jaki prezentowała w filmach. Nawet teraz znajdowała się w centrum zainteresowania. Choć rozmawiała z Markiem, wszyscy patrzyli tylko na nią; księżna Lavinia ze swego kąta, Diana siedząca naprzeciwko Marka oraz dwaj mężczyźni zajmujący fotele po drugiej stronie przejścia.
Lulu opowiadała właśnie zdarzenie, jakie miało miejsce podczas nadawania jakiegoś słuchowiska, kiedy jeden z aktorów wyszedł ze studia, pewien, że zakończył już występ, a tymczasem okazało się, że na samym końcu miał jeszcze do wypowiedzenia jedno zdanie.
– Tak więc wygłosiłam swoją kwestię, to znaczy: „Kto zjadł placek?” Rozglądamy się dookoła… a George'a nie ma! Zapadła długa cisza. – Zawiesiła głos, by spotęgować efekt. Diana uśmiechnęła się. Właśnie, jak sobie radzą aktorzy, kiedy coś takiego stanie się podczas nadawania programu? Często słuchała radia, ale nie pamiętała, by kiedykolwiek była świadkiem podobnej sytuacji. – Wreszcie wpadłam na pomysł – podjęła opowieść Lulu. – Powtórzyłam swoją kwestię, a potem zrobiłam coś takiego. – Opuściła głowę, przycisnęła brodę do piersi i powiedziała zaskakująco niskim, męskim głosem: – „Podejrzewam, że to sprawka kota.”
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Diana przypomniała sobie, że kiedyś spiker czytający wiadomości tak się czegoś przestraszył, że jęknął: „Święty Jezu!”
– Ja z kolei słyszałam, jak spiker krzyknął podczas audycji – powiedziała. Otwierała już usta, by opowiedzieć tę historię, ale Mark nie dał jej dojść do słowa.
– Och, to się zdarza bardzo często. – Machnął lekceważąco ręką, po czym zwrócił się ponownie do Lulu: – Pamiętasz, jak Max Gifford powiedział, że Babe Ruth sprzedaje wspaniałe jaja, a potem tak się zaczął śmiać, że nie mógł wykrztusić ani słowa?
Oboje z Lulu chichotali bez pamięci. Diana także się uśmiechnęła, ale niezbyt wesoło, gdyż pomału zaczynała czuć się odsunięta na boczny tor. Próbowała sobie jednak wytłumaczyć, że przesadza i że została rozpuszczona przez ostatnie trzy miesiące, kiedy Mark był sam w obcym mieście i poświęcał jej całą uwagę. Tak przecież nie mogło trwać wiecznie. Musi przywyknąć do tego, że od tej pory będzie go dzielić z innymi ludźmi. Mimo to nie musiała odgrywać roli niemej publiczności. Odwróciła się do siedzącej po jej prawej stronie księżnej Lavinii i zapytała:
– Czy słucha pani radia, księżno?
Stara Rosjanka obrzuciła ją wyniosłym spojrzeniem, po czym odparła:
– Uważam, że to wulgarna rozrywka.
Diana spotykała często takie zarozumiałe damy i w najmniejszym stopniu nie czuła się onieśmielona ich towarzystwem.
– Doprawdy? – zdziwiła się grzecznie. – Wczoraj wieczorem nadawano kwintety Beethovena.
– Niemiecka muzyka jest obrzydliwie mechaniczna – odparła księżna.
Ona nigdy nie będzie z niczego zadowolona – pomyślała Diana. Księżna należała do najbardziej bezużytecznej i uprzywilejowanej klasy, jaka istniała na świecie, i chciała, żeby wszyscy o tym wiedzieli, w związku z czym udawała, że nic z tego, co jej proponowano, nie dorównuje jakością temu, do czego była przyzwyczajona.
Pojawił się steward obsługujący tylną część samolotu, by zebrać zamówienia na drinki. Na imię miał Davy. Był niewysokim, schludnym, uroczym młodzieńcem o jasnych włosach i poruszał się sprężystym krokiem. Diana poprosiła o wytrawne martini. Nie miała pojęcia, co to jest, ale pamiętała z filmów, że w Ameryce pije się to stale.
Następnie zaczęła się przypatrywać dwóm mężczyznom siedzącym po drugiej stronie kabiny. Obaj spoglądali w okno. Ten zajmujący miejsce bliżej niej – młody, barczysty, ubrany w dość krzykliwy garnitur – miał na palcach mnóstwo złotych pierścieni. Sądząc po ciemnej karnacji mógł pochodzić z Ameryki Południowej. Naprzeciw niego siedział człowiek, który wydawał się tu zupełnie nie na miejscu. Miał za obszerny garnitur, wymiętą koszulę i z pewnością nie sprawiał wrażenia osoby, która może sobie pozwolić na tak kosztowną podróż. W dodatku był łysy jak kolano. Obaj mężczyźni nie patrzyli na siebie ani nie rozmawiali, lecz mimo to Diana była pewna, że są razem.
Zastanawiała się, co teraz robi Mervyn. Niemal na pewno otrzymał już jej list. Może płacze? Nie, to było do niego zupełnie niepodobne. Już prędzej uniósł się wściekłością. Ale na kim wyładuje swój zły humor? Najprawdopodobniej na swoich biednych pracownikach. Żałowała, że nie sformułowała listu w łagodniejszy sposób albo przynajmniej nie wyjaśniła dokładnie motywów swojego postępowania, lecz była wtedy tak zdenerwowana, że nie mogła wymyślić niczego lepszego. Mervyn na pewno zadzwoni do jej siostry Thei. Będzie myślał, że dowie się od niej, gdzie zniknęła Diana, ale jego nadzieje spełzną na niczym. Thea o niczym nie miała pojęcia. Co powie dziewczynkom? Nagle Diana poczuła się bardzo samotna. Będzie jej brakowało siostrzenic.
Davy przyniósł drinki. Mark uniósł szklankę patrząc na Lulu, a dopiero potem, jakby przypomniawszy sobie o jej istnieniu, spojrzał na Dianę. Spróbowała swojego martini i o mało go nie wypluła.
– Ojejku! – wykrztusiła. – To smakuje jak gin!
Odpowiedział jej wybuch śmiechu.
– Bo to jest głównie gin, kochanie – wyjaśnił jej Mark. – Nigdy przedtem nie piłaś martini?
Diana czuła się upokorzona. Zachowała się jak uczennica, która po raz pierwszy w życiu zamówiła koktajl w barze. Teraz wszyscy ci kosmopolici będą myśleć, że jest prowincjonalną gęsią.
– Jeśli pani sobie życzy, przyniosę jej coś innego – zaproponował Davy.
– Poproszę kieliszek szampana – powiedziała ponuro.
– W tej chwileczce.
– Rzeczywiście, jeszcze nigdy nie piłam martini – zwróciła się do Marka. – Właśnie dlatego chciałam go spróbować. Chyba nie ma w tym nic złego, prawda?
– Oczywiście, że nie – odparł i poklepał ją po kolanie.
– Ta brandy jest wstrętna, młody człowieku – orzekła księżna Lavinia. – Proszę przynieść mi filiżankę herbaty.
– Tak jest, proszę pani.
Diana postanowiła pójść do łazienki. Wstała, powiedziała „przepraszam”, po czym wyszła przez łukowato sklepione drzwi usytuowane z tyłu kabiny. Minęła niemal identyczne pomieszczenie, w którym siedziały tylko dwie osoby, a następnie otworzyła drzwi z napisem: „toaleta damska” i weszła do środka.
Widok, jaki ujrzała, znacznie poprawił jej samopoczucie: gustowna toaletka, przed nią dwa taborety obite turkusową skórą, ściany pokryte beżową tkaniną. Diana usiadła przed lustrem, by poprawić makijaż. Mark nazywał to „przepisywaniem twarzy”. Na stoliku leżały papierowe chusteczki i krem nawilżający.
Jednak kiedy spojrzała na swoje odbicie w lustrze, zobaczyła twarz nieszczęśliwej kobiety. Lulu Bell pojawiła się niczym ciemna chmura zasłaniająca blask słońca. Skierowała na siebie uwagę Marka, a on zaczął traktować Dianę jak drobną niedogodność. Przecież Lulu była prawie jego rówieśniczką – na pewno przekroczyła czterdziestkę, a on miał trzydzieści dziewięć lat! Czy wiedział o tym? Mężczyźni często wykazywali całkowitą ignorancję w takich sprawach.
Największy problem polegał na tym, że Mark i Lulu mieli ze sobą tyle wspólnego; oboje pracowali w show businessie, oboje byli Amerykanami, oboje występowali w radiu niemal od początku jego istnienia. Diana nie mogła pochwalić się niczym w tym rodzaju. Mówiąc brutalnie, nie mogła się pochwalić w ogóle niczym oprócz tego, że udzielała się aktywnie w towarzyskich kręgach prowincjonalnego miasta.
Czy Mark zawsze będzie się zachowywał w taki sposób? Leciała przecież do jego ojczyzny, o której on wiedział wszystko, a gdzie dla niej każda rzecz będzie stanowiła całkowitą nowość. Będą się obracać wyłącznie w kręgu jego przyjaciół, gdyż ona nie miała żadnych znajomych w Ameryce. Ile jeszcze razy będzie narażana na pośmiewisko tylko dlatego, że nie będzie wiedziała o czymś oczywistym, jak na przykład o tym, że wytrawne martini smakuje po prostu jak zwykły gin?
Jak szybko zacznie jej brakować wygodnego, znajomego świata, który zdecydowała się opuścić, świata składającego się z zabaw na cele dobroczynne i obiadów w hotelowych restauracjach, w których znała wszystkich ludzi, wszystkie rodzaje drinków i potraw? Nawet jeśli był to świat monotonny, to jednocześnie z całą pewnością był bezpieczny.
Potrząsnęła głową, tak że jej włosy rozsypały się w uroczą chmurę. Nie wolno jej tak myśleć. Tamten świat znudził ją śmiertelnie. Pożądała przygód i nowych doznań, i teraz, kiedy miała szansę zrealizować marzenia, powinna ją wykorzystać.
Postanowiła przystąpić do zdecydowanego kontrataku, by odzyskać względy Marka. Jak powinna postąpić? Nie chciała powiedzieć mu wprost, że nie podoba jej się jego zachowanie; dowiodłaby w ten sposób swojej słabości. Może zaaplikuje mu nieco jego własnego specyfiku? Przecież może zacząć traktować kogoś w taki sam sposób, w jaki on traktował Lulu. To powinno go trochę otrzeźwić. Kogo ma wybrać? Ten przystojny młody mężczyzna siedzący po drugiej stronie przejścia będzie w sam raz. Był młodszy od Marka i znacznie potężniej zbudowany. Mark będzie zazdrosny jak diabli.
Poperfumowała się za uszami i między piersiami, po czym wyszła z łazienki. Wracając na swoje miejsce kołysała biodrami nieco bardziej niż zwykle, odnotowując z zadowoleniem łakome spojrzenia mężczyzn oraz pełne podziwu lub zazdrosne popatrywanie kobiet. Jestem najpiękniejszą kobietą na pokładzie tego samolotu i Lulu Bell doskonale o tym wie – pomyślała.
Znalazłszy się w kabinie nie usiadła w fotelu, lecz nachyliła się nad młodym mężczyzną w prążkowanym garniturze i spojrzała w okno po jego stronie. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
– Czyż to nie wspaniały widok? – zauważyła.
– Zgadza się – potwierdził. Nie uszło jej uwagi, że jednocześnie zerknął z niepokojem na swego towarzysza, jakby spodziewał się ostrej reprymendy. Można było odnieść wrażenie, iż łysy mężczyzna jest jego strażnikiem.
– Panowie jesteście razem? – zapytała Diana.
– W pewnym sensie – odparł zwięźle łysy, po czym, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o czymś takim jak dobre maniery, wyciągnął rękę i przedstawił się:
– Ollis Field.
– Diana Lovesey.
Bez specjalnego entuzjazmu uścisnęła jego dłoń. Miał brudne paznokcie.
Spojrzała na młodszego mężczyznę.
– Frank Gordon.
Obaj bez wątpienia byli Amerykanami, lecz na tym kończyło się wszelkie podobieństwo. Frank Gordon miał na sobie elegancki garnitur, złotą szpilkę w kołnierzyku koszuli i jedwabną chusteczkę w kieszonce marynarki. Czuło się od niego zapach wody kolońskiej, a jego czarne włosy lśniły, jakby lekko natłuszczone.
– Nad czym teraz lecimy? – zapytał. – To jeszcze Anglia?
Diana ponownie nachyliła się nad nim i spojrzała przez okno.
– Wydaje mi się, że to Devon – powiedziała, choć w rzeczywistości wiedziała tyle samo co on.
– A pani skąd jest?
Usiadła obok niego.
– Z Manchesteru – odparła. Kątem oka zerknęła na Marka, zauważyła, że przygląda się jej ze zdziwieniem, więc czym prędzej skoncentrowała uwagę na Franku Gordonie. – To na północnym zachodzie kraju.
Ollis Field chrząknął z dezaprobatą i zapalił papierosa. Diana założyła nogę na nogę.
– Moja rodzina pochodzi z Włoch – poinformował ją Frank.
Włochami rządzili faszyści.
– Czy myśli pan, że Włochy przystąpią do wojny? – zapytała.
Potrząsnął głową.
– Włosi nie chcą wojny.
– Wydaje mi się, że nikt nie chce wojny.
– Więc czemu wszyscy walczą?
Nie mogła go rozgryźć. Najwyraźniej miał dużo pieniędzy, ale był zupełnie pozbawiony wykształcenia. Większość znanych jej mężczyzn wręcz paliła się, by podzielić się z nią swoją wiedzą i oszołomić rozległymi horyzontami myślowymi, bez względu na to, czy sobie tego życzyła, czy nie. On jednak nie przejawiał takich ciągot.
– A co pan o tym myśli, panie Field? – zapytała, spoglądając na jego towarzysza.
– Nie mam zdania – bąknął pod nosem.
– Być może wojna ma służyć tylko temu, by faszystowscy przywódcy mogli utrzymać kontrolę nad swym narodem – powiedziała, zwracając się ponownie do Gordona, po czym zerknęła na Marka, lecz z rozczarowaniem stwierdziła, że znowu pogrążył się w rozmowie z Lulu Bell. Oboje chichotali jak uczniaki. Poczuła do niego żal. Co się z nim stało? Za takie zachowanie Mervyn już dawno dałby po twarzy.
Otwierała już usta, by poprosić Franka, żeby opowiedział jej coś o sobie, kiedy nagle poczuła, że nie da rady wysłuchać jego zapewne długiej i nudnej opowieści. Właśnie w tej chwili Davy przyniósł jej szampana i grzankę z kawiorem, więc skorzystała z tego pretekstu i przygnębiona wróciła na swoje miejsce.