Noc Nad Oceanem - Follett Ken 49 стр.


Harry krzyknął triumfalnie.

Gangsterzy skryli się pod wodą, a następnie pojawili się, młócąc ją rozpaczliwie rękami i nogami. Od razu było widać, że żaden z nich nie potrafi pływać.

– To za Clive'a Membury'ego, wy dranie! – ryknął Harry.

Nie czekając na odpowiedź, której i tak by pewnie nie otrzymał, wpadł do wnętrza maszyny, wspiął się po drabinie, po czym zszedł na palcach po schodach. Musiał wiedzieć, co się dzieje na pokładzie pasażerskim.

Na ostatnim stopniu zatrzymał się i nadstawił uszu.

* * *

Margaret słyszała bicie własnego serca.

Przypominało jej łoskot ogromnego bębna, rytmiczny i tak donośny, że zastanawiała się, czy to możliwe, by nikt poza nią nie zwrócił na to uwagi.

Bała się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. I ogromnie wstydziła się swego strachu.

Przeraziło ją awaryjne wodowanie, nagłe pojawienie się broni, niesamowity sposób, w jaki ludzie tacy jak Frankie Gordino, Tom Luther i inżynier pokładowy stawali się kimś zupełnie innym niż do tej pory, bezsensowna brutalność tych okropnych rzezimieszków w obrzydliwych garniturach, a przede wszystkim leżące nieruchomo na podłodze zwłoki Clive'a Membury'ego.

Była tak wystraszona, że nie mogła się poruszyć, i tego właśnie najbardziej się wstydziła.

Od wielu lat opowiadała o tym, jak bardzo pragnie walczyć z faszyzmem, a teraz wreszcie nadarzyła się jej sposobność, by wprowadzić słowa w czyn. Oto na jej oczach jeden z faszystów porywał profesora Hartmanna, by sprowadzić go z powrotem do Niemiec, a ona nie mogła nic zrobić, gdyż była sparaliżowana strachem.

Być może jej interwencja niewiele by dała. Być może oznaczała pewną śmierć. Niemniej jednak Margaret czuła, że przynajmniej powinna spróbować, gdyż zawsze powtarzała, że jest gotowa poświęcić życie w obronie słusznej sprawy i po to, żeby pomścić Iana.

Uświadomiła sobie, że ojciec miał rację, oceniając jej deklaracje jako pozbawione podstaw przechwałki. Była bohaterską dziewczyną wyłącznie w swojej wyobraźni. Marzenie o tym, by przewozić meldunki na polu bitwy, musiało pozostać tylko marzeniem. Na pierwszy odgłos strzałów schowałaby się w mysią dziurę. W chwilach prawdziwego niebezpieczeństwa była zupełnie bezużyteczna. Siedziała bez ruchu zmrożona przerażeniem, a serce dudniło jej głośno w uszach.

Nie odezwała się ani słowem podczas awaryjnego wodowania, kiedy na pokład samolotu wtargnęli gangsterzy, ani nawet wtedy, kiedy pojawili się Nancy Lenehan i Mervyn Lovesey. Milczała również wtedy, gdy bandyta o przezwisku Mały zauważył, że łódź oddala się od samolotu, a Vincini posłał jego i drugiego gangstera, imieniem Joe, by ją ponownie uwiązali.

Jednak kiedy zobaczyła, jak Mały i Joe nikną pod wodą, wydała okrzyk przerażenia.

Spoglądała przez okno na rozkołysane morze, właściwie go nie widząc, gdy nagle dostrzegła dwóch ludzi walczących rozpaczliwie o życie. Joe był na wierzchu, spychając kumpla pod wodę. Był to okropny widok.

Kiedy wrzasnęła, Luther doskoczył do okna i wyjrzał na zewnątrz.

– Wpadli do wody! – krzyknął.

– Kto? – zapytał zdumiony Vincini. – Mały i Joe?

– Tak!

Sternik rzucił im linę, ale tonący mężczyźni nie zauważyli jej. Joe w panice młócił wodę ramionami, Mały zaś walczył rozpaczliwie pod powierzchnią, nie mogąc wydostać się spod ciała towarzysza niedoli.

– Zrób coś! – ryknął Luther. Wyglądał tak, jakby i jego lada chwila miała ogarnąć panika.

– Ale co?! – odwrzasnął Vincini. – Nie możemy im już nic pomóc. Mogli sami się uratować, ale są na to za głupi.

Kolejna fala zaniosła dwóch mężczyzn w pobliże hydrostabilizatora. Gdyby zachowali spokój, prawdopodobnie udałoby im się na niego wdrapać, oni jednak nic nie widzieli.

Głowa Małego zniknęła pod wodą i już się więcej nie pojawiła. Joe zakrztusił się, krzyknął tak głośno, że Margaret usłyszała go przez grubą wykładzinę pokrywającą ścianę kadłuba, po czym zanurzył się i także zniknął jej z oczu.

Ciałem Margaret wstrząsnął dreszcz. Obaj już nie żyli.

– Jak to się stało? – zapytał Luther. – Dlaczego wpadli do wody?

– Może ktoś ich wepchnął – odparł Vincini.

– Ale kto?

– Ktoś, kogo nie udało nam się do tej pory znaleźć.

Harry! – wybuchnęła w głowie Margaret olśniewająca myśl. Jednak czy to możliwe, żeby jeszcze był na pokładzie? Czyżby schował się tak dobrze, że poszukiwania prowadzone przez policję zakończyły się fiaskiem, a potem wyszedł po awaryjnym wodowaniu? Czy to on wrzucił gangsterów do morza?

Nagle pomyślała o bracie. Percy zniknął w chwili, kiedy łódź bandytów przycumowała do Clippera. Margaret przypuszczała, że poszedł do łazienki, a potem widząc, co się dzieje, postanowił przeczekać tam całe zamieszanie. Jednak takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało. Należało się raczej spodziewać, że będzie próbował znaleźć się w samym sercu wydarzeń. Wiedziała przecież, że udało mu się odkryć dodatkowe przejście na pokład nawigacyjny. Czyżby coś planował?

– Wszystko się wali – powiedział zdenerwowany Luther. – Co teraz zrobimy?

– Odlecimy tamtym hydroplanem, tak jak planowaliśmy – odparł Vincini. – Ty, ja, twój Szkop i pieniądze. Jeśli ktoś spróbuje nam przeszkodzić, dostanie kulę w brzuch. Weź się w garść i ruszaj. Nie mamy czasu.

Margaret ogarnęło okropne przeczucie, że na schodach natkną się na Percy'ego, i że to on będzie tym, kto dostanie kulę w brzuch. Jednak w chwilę po tym, jak mężczyźni skierowali się ku przodowi samolotu, usłyszała za swoimi plecami głos brata:

– Ani kroku dalej!

Odwróciła się i spostrzegła ze zdumieniem, że Percy ściska w dłoni rewolwer wymierzony prosto w Vinciniego. Broń miała krótką lufę; dziewczyna natychmiast domyśliła się, że jest to colt, który został wcześniej skonfiskowany agentowi FBI. Teraz Percy trzymał go pewnie i spokojnie, jakby był na strzelnicy.

Vincini zatrzymał się i odwrócił powoli.

Margaret była dumna z brata, mimo że jednocześnie drżała o jego życie.

W jadalni znajdowało się sporo ludzi. Za Vincinim, tuż przy Margaret, Luther celował z rewolweru w głowę profesora Hartmanna. Po drugiej stronie kabiny stali Nancy, Mervyn Lovesey, jego żona, inżynier i kapitan. Większość miejsc siedzących była zajęta.

Vincini zmierzył Percy'ego przeciągłym spojrzeniem, po czym powiedział:

– Zmykaj stąd, chłopcze.

– Rzuć broń! – zawołał Percy łamiącym się głosem.

Gangster ze zdumiewającą szybkością skoczył w bok, unosząc jednocześnie pistolet. Rozległ się strzał. Huk ogłuszył Margaret; jak przez watę usłyszała czyjś przeraźliwy krzyk i dopiero po pewnym czasie zdała sobie sprawę, że to jej głos. Przez chwilę nie była w stanie stwierdzić, kto został trafiony. Percy'emu nic się nie stało. W sekundę lub dwie później Vincini zachwiał się i upadł, wypuszczając z ręki walizeczkę z pieniędzmi, która otworzyła się pod wpływem uderzenia; z rany na jego piersi trysnęła krew, zalewając ułożone starannie paczki banknotów.

Percy wypuścił broń z ręki i z przerażeniem wybałuszył oczy na człowieka, którego zabił. Wyglądał, jakby miał lada chwila wybuchnąć płaczem.

Jak na komendę wszyscy spojrzeli na Luthera, ostatniego z bandy i jedynego uzbrojonego człowieka na pokładzie.

Korzystając z dekoncentracji przeciwnika Hartmann szarpnął się gwałtownie, wyrwał ramię z rozluźnionego uchwytu i rzucił się na podłogę. Margaret ogarnęło przerażenie; była pewna, że Luther zaraz zastrzeli uczonego albo pośle kulę Percy'emu. Zupełnie jednak nie spodziewała się tego, co nastąpiło.

Bandyta złapał ją.

Wyciągnął ją z fotela, zasłonił się nią i przystawił jej lufę do głowy tak samo jak przed chwilą Hartmannowi.

Wszyscy zamarli w bezruchu.

Margaret była zbyt przerażona, żeby wykonać choćby najmniejszy ruch, cokolwiek powiedzieć albo chociaż krzyknąć. Czuła na skroni nieprzyjemne dotknięcie zimnego metalu. Luther trząsł się jak w gorączce; bał się co najmniej tak samo jak ona.

– Hartmann, wstań i przejdź na pokład łodzi – powiedział drżącym głosem. – Rób, co ci mówię, bo jak nie, to dziewczyna pożegna się z tym światem!

Nagle Margaret ogarnął niesamowity spokój. Zrozumiała, jak znakomitego posunięcia dokonał Luther. Gdyby po prostu wycelował rewolwer w głowę uczonego, Hartmann mógłby odpowiedzieć: „Proszę bardzo, strzelaj. Wolę zginąć, niż wrócić do Niemiec.” Teraz jednak gra toczyła się o jej życie. Hartmann z pewnością byłby gotów poświęcić swoje, ale nie mógł skazać na śmierć młodej dziewczyny.

Uczony powoli podniósł się z podłogi.

Margaret uświadomiła sobie z lodowatą, mrożącą krew w żyłach logiką, że teraz wszystko zależy wyłącznie od niej. Mogła ocalić Hartmanna, składając siebie w ofierze. To nie w porządku! – przemknęło jej przez myśl. – Nie byłam na to przygotowana. Nie mogę tego zrobić!

Spojrzała na ojca. Wpatrywał się w nią z przerażeniem. Przypomniała sobie, jak kpił z niej, twierdząc, że jest zbyt delikatna, by walczyć, i że nie wytrzyma w wojsku nawet jednego dnia.

Czyżby miał rację?

Wszystko, co musiała zrobić, to wykonać pierwszy ruch. Być może Luther ją zastrzeli, ale inni mężczyźni z pewnością rzucą się na niego i obezwładnią, zanim zdoła nacisnąć spust po raz drugi. Hartmann zostanie ocalony.

Czas wlókł się jak w najgorszym sennym koszmarze.

Dam sobie radę – pomyślała z tym samym lodowatym opanowaniem. – Żegnajcie.

Wzięła głęboki oddech… i usłyszała za plecami głos Harry'ego:

– Panie Luther, zdaje się, że przypłynął pański okręt podwodny.

Wszyscy spojrzeli w okna.

Margaret poczuła, że nacisk na jej skroń zelżał trochę, schyliła się więc raptownie i wyrwała z uścisku Luthera. Rozległ się strzał, ale nie poczuła bólu.

W kabinie rozpętało się piekło.

Inżynier pokładowy dał potężnego susa, przeleciał obok niej i runął na bandytę jak lawina. W tej samej chwili Harry złapał rewolwer Luthera i wyszarpnął mu go z dłoni. Mężczyzna przewrócił się na podłogę przygnieciony ciałami Eddiego i Harry'ego.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jeszcze żyje.

Poczuła się słaba jak dziecko. Kolana ugięły się pod nią i opadła bezsilnie na fotel. Zaraz potem znalazł się przy niej Percy. Objęła go mocno i przytuliła. Miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Wreszcie usłyszała swój głos:

– Nic ci nie jest?

– Chyba nie…

– Byłeś bardzo dzielny.

– Ty też.

To prawda – pomyślała. – Byłam bardzo dzielna.

Pasażerowie zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego, ale wszystkich uciszył donośny głos kapitana Bakera:

– Proszę państwa, proszę o spokój!

Margaret rozejrzała się dookoła.

Luther leżał na podłodze, z wykręconymi rękami i twarzą przyciśniętą do dywanowej wykładziny, przytrzymywany przez Eddiego i Harry'ego. Z jego strony nikomu nie groziło już żadne niebezpieczeństwo. Spojrzała za okno. Okręt podwodny unosił się na falach niczym gigantyczny szary rekin. Jego mokre stalowe boki lśniły w promieniach słońca.

– W pobliżu krąży kuter Marynarki Wojennej – poinformował wszystkich kapitan. – Zawiadomimy go przez radio o tym U – boocie. Idź szybko na stanowisko, Ben – zwrócił się do radiooperatora, który wraz z pozostałą częścią załogi wyszedł z kabiny numer jeden.

– Tak jest. Wie pan chyba o tym, że dowódca okrętu może przechwycić nasz meldunek i uciec przed pojawieniem się kutra?

– I bardzo dobrze! – warknął kapitan. – Nasi pasażerowie byli narażeni na wystarczająco dużo niebezpieczeństw.

Radiooperator wbiegł po schodkach na pokład nawigacyjny.

Wszyscy wpatrywali się w okręt podwodny. Nikt nie pojawił się na jego ociekającym wodą pokładzie. Zapewne niemiecki dowódca czekał na rozwój sytuacji.

– Został nam jeszcze jeden bandyta – dodał Baker. – Sternik łodzi. Trzeba go złapać. Eddie, zwab go do środka. Powiedz mu, że wzywa go Vincini.

Eddie zostawił Luthera pod opieką Harry'ego i poszedł na dziób samolotu.

– Jack, zbierz całą tę cholerną broń i wyjmij amunicję – polecił kapitan nawigatorowi. – Zechcą mi panie wybaczyć – dodał szybko, uświadomiwszy sobie, że użył dość obcesowego sformułowania.

Pasażerowie nasłuchali się od bandytów tylu przekleństw, że skrupuły kapitana wydały im się co najmniej zabawne. Margaret roześmiała się głośno, a zaraz potem przyłączyło się do niej jeszcze kilka osób. Bakera początkowo zdziwiła ich reakcja, ale szybko zrozumiał, o co chodzi, i sam również się uśmiechnął.

Spontaniczny śmiech uświadomił wszystkim, że niebezpieczeństwo minęło. Margaret jednak nadal czuła się bardzo dziwnie i drżała na całym ciele, jakby miała gorączkę.

Kapitan trącił Luthera czubkiem buta.

– Johnny, wsadź tego typka do kabiny numer jeden i nie spuszczaj go z oka – polecił jednemu z członków załogi.

Harry uwolnił więźnia i spojrzał na Margaret.

Myślała, że ją zdradził, że już nigdy go nie zobaczy, że czeka ją pewna śmierć. Teraz przepełniała ją radość, że oboje żyją i znowu są razem. Usiadł koło niej, a ona rzuciła mu się w ramiona. Objęli się mocno.

– Spójrz przez okno – mruknął jej po pewnym czasie do ucha.

U – boot niknął szybko pod falami.

Margaret uśmiechnęła się do Harry'ego i pocałowała go w usta.

ROZDZIAŁ 29

Kiedy było już po wszystkim, Carol-Ann nie chciała nawet dotknąć Eddiego.

Siedziała w jadalni popijając kawę z mlekiem przyniesioną przez Davy'ego. Była blada i roztrzęsiona, ale cały czas powtarzała, że nic jej nie jest. Mimo to kuliła się za każdym razem, kiedy Eddie zbliżał do niej rękę.

Unikała także jego spojrzenia. Rozmawiali półgłosem o tym, co się stało. Carol-Ann bez przerwy wracała do chwili, kiedy bandyci wpadli do domu i wyciągnęli ją do samochodu.

– Właśnie zamykałam słoiki z marynowanymi śliwkami! – powtarzała z oburzeniem, jakby właśnie ten szczegół wzbudził w niej największą odrazę.

– Już po wszystkim, kochanie – powtarzał za każdym razem, ona zaś kiwała energicznie głową, lecz widział wyraźnie, że nie dawało to żadnego rezultatu. Wreszcie spojrzała mu w oczy i zapytała:

– Kiedy teraz będziesz musiał lecieć?

Dopiero wtedy zrozumiał powód jej niepokoju. Bała się chwili, kiedy znowu zostanie sama. Poczuł ogromną ulgę, gdyż z czystym sumieniem mógł ją uspokoić.

– Już nigdy nie będę latał – odparł. – Po tym rejsie rezygnuję z pracy. I tak by mnie zwolnili. Przecież nie będą zatrudniać człowieka, który uprowadził samolot.

Do rozmowy wtrącił się kapitan Baker, który usłyszał jego ostatnie słowa.

– Eddie, muszę ci coś powiedzieć… – odezwał się z wahaniem. – Rozumiem twoje postępowanie. Znalazłeś się w bardzo trudnej sytuacji i poradziłeś sobie z nią najlepiej, jak tylko było możliwe. Nawet więcej: wątpię, czy ktokolwiek mógłby zrobić coś więcej. Okazałeś się sprytnym, odważnym człowiekiem. Jestem dumny z tego, że należysz do mojej załogi.

– Dziękuję, kapitanie – odparł Eddie, pokonując opór wzruszenia ściskającego mu gardło. – Nawet pan nie wie, ile to dla mnie znaczy. – Kątem oka dostrzegł siedzącego samotnie Percy'ego; chłopak wciąż jeszcze wyglądał marnie po doznanym wstrząsie. – Myślę jednak, że przede wszystkim powinniśmy podziękować temu młodemu człowiekowi. Gdyby nie on, nie wiadomo, jak skończyłaby się ta historia.

Percy usłyszał go i podniósł głowę.

– Masz rację – zgodził się kapitan, po czym poklepał Eddiego po ramieniu, podszedł do chłopca i uścisnął mu rękę. – Byłeś bardzo dzielny, Percy.

Chłopak natychmiast się rozpogodził.

– Dziękuję!

Kapitan usiadł na chwilę obok niego, Carol-Ann zaś zapytała męża:

– Co będziemy robić, skoro przestaniesz latać?

– Spróbujemy rozkręcić interes, o którym mówiliśmy.

W jej oczach pojawiła się nadzieja, ale pozostały też wątpliwości.

– Myślisz, że stać nas na to?

– Mamy dość pieniędzy, żeby kupić lotnisko, a resztę pożyczymy.

Carol-Ann wyraźnie się ożywiła.

– Będę mogła pracować z tobą? – zapytała. – Prowadziłabym rachunki i odbierałabym telefony, kiedy ty byłbyś zajęty przy samolotach…

Eddie uśmiechnął się i skinął głową.

– Jasne. Przynajmniej do chwili, kiedy urodzi się dziecko.

– To będzie nasze rodzinne przedsięwzięcie.

Wziął ją za rękę. Tym razem nie cofnęła jej, tylko uścisnęła mocno jego dłoń.

* * *

Mervyn wciąż jeszcze tonął w uściskach Nancy, kiedy Diana poklepała go lekko po ramieniu.

Nancy czuła się szczęśliwa dlatego, że żyje i że jest znowu u boku mężczyzny, którego kocha. Czyżby Diana chciała zakłócić te radosne chwile? Opuściła męża bez przekonania i na podstawie jej zachowania można było dojść do wniosku, że żałuje swojej decyzji. Występując w jej obronie Mervyn udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że nie jest mu zupełnie obojętna. Może zacznie go teraz błagać, by pozwolił jej wrócić?

Mervyn odwrócił się i spojrzał na żonę.

– Słucham, Diano? – zapytał z rezerwą.

Twarz miała mokrą od łez, ale malowała się na niej determinacja.

– Czy podasz mi rękę?

Nancy nie była pewna, co to ma oznaczać, a z ostrożnego zachowania Mervyna wysnuła wniosek, że on także nie bardzo wie, co powinien o tym myśleć. Mimo to wyciągnął rękę.

– Oczywiście.

Diana ujęła ją w obie dłonie. Łzy popłynęły obfitym strumieniem. Nancy była pewna, że za chwilę usłyszy: „Spróbujmy jeszcze raz”, lecz Diana powiedziała coś zupełnie innego.

– Powodzenia, Mervyn. Życzę ci wiele szczęścia.

– Dziękuję – odparł poważnie. – Tobie życzę tego samego.

Dopiero teraz Nancy zrozumiała, że tych dwoje ludzi właśnie przebaczyło sobie ból, który sobie nawzajem zadali. Nie zmieniło to ich decyzji o rozstaniu, ale przynajmniej mogli rozstać się jak przyjaciele.

– Może i my podamy sobie dłonie? – zapytała tknięta nagłym impulsem.

Diana wahała się tylko przez ułamek sekundy.

– Oczywiście. – Podały sobie ręce. – Powodzenia.

– Nawzajem.

Diana odwróciła się i odeszła do swojej kabiny.

– A co będzie z nami? – zapytał Mervyn. – Co zrobimy?

Nancy uświadomiła sobie, że nie zdążyła jeszcze poinformować go o swojej decyzji.

– Zostanę dyrektorem europejskiego oddziału firmy Nata Ridgewaya.

Mervyn nawet nie starał się ukryć zdziwienia.

– Kiedy zdążył ci zaproponować tę posadę?

– Jeszcze nie zaproponował, ale zrobi to, jestem tego pewna – odparła i roześmiała się radośnie.

Nagle do jej uszu dotarł warkot silnika. Nie był to żaden z wielkich silników Clippera, lecz inny, znacznie mniejszy. Spojrzała przez okno, myśląc, że może zjawił się kuter Marynarki Wojennej. Jednak ku swemu zdumieniu ujrzała łódź gangsterów oddalającą się szybko od Clippera.

Kto nią kierował?

* * *

Margaret pchnęła do oporu manetkę gazu i zakręciła kołem sterowym. Zimny morski wiatr rozwiewał jej włosy.

– Jestem wolna! – wykrzyknęła. – Nareszcie wolna!

Ona i Harry niemal jednocześnie wpadli na ten sam pomysł. Stali w przejściu między fotelami zastanawiając się, co począć, kiedy po schodkach zszedł Eddie Deakin, prowadząc przed sobą sternika łodzi. Umieścił go w kabinie numer jeden razem z Lutherem.

Pasażerowie i załoga byli zbyt zajęci świętowaniem zwycięstwa nad gangsterami, by zauważyć, jak Margaret i Harry przechodzą na pokład łodzi. Silnik pracował na wolnych obrotach. Harry zrzucił cumy, Margaret zaś błyskawicznie zaznajomiła się z urządzeniami sterowniczymi, które bardzo przypominały te znane jej z jachtu ojca. Po kilkunastu sekundach byli już daleko od Clippera.

Miała poważne wątpliwości, czy komuś będzie się chciało ich ścigać. Wezwany przez inżyniera kuter poszukiwał energicznie niemieckiego okrętu podwodnego i raczej nie przerwałby tego zajęcia tylko po to, by schwytać człowieka, który ukradł w Londynie parę spinek do mankietów. Kiedy natomiast na pokładzie samolotu znajdzie się policja, zajmie się śledztwem w sprawie morderstwa, porwania i piractwa; minie sporo czasu, zanim zainteresują się losem Harry'ego.

Назад Дальше